czwartek, 17 grudnia 2009

Komentarz po "magicznej środzie"

Ufff.... nareszcie nadszedł ten dzień! Tak sobie pomyślałem budząc się wczoraj około godziny 1100. Wreszcie odbyły się zapowiadane konferencje prasowe i teraz trzeba się szybko podłączyć do sieci, aby dowiedzieć się co na nich zostało zapowiedziane.
Ale o co chodzi? Chodzi o to, że od prawie tygodnia światek fanów lotnictwa nisko-kosztowego huczał od wszelkich plotek, domysłów i wróżenia z fusów. Nasilił się bowiem temat pierwszej bazy irlandzkiego przewoźnika Ryanair w naszej części Europy. Podobnie jak kilka miesięcy temu znów zapowiedziano konferencję prasową u jednego z kandydatów – lotnisku w podkrakowskich Balicach. Tylko że poprzednio świętowano n-tego pasażera lądującego w Krakowie, a tym razem otwarcie baz... ale na półwyspie Iberyjskim ;)
Pomijając lokalny klimat podwawelskiego grodu jeszcze ciekawiej zapowiadała się druga konferencja – zapowiedziana przez Wizzair w jednym z warszawskich hoteli. W planie miało być omówienie sytuacji w bazach tego przewoźnika w stolicy, Katowicach, Gdańsku, oraz jeszcze innym mieście. Chociaż temat był podany, na każdym forum zaczęto spekulować w najlepsze. Najbardziej rozbawiło mnie rozdawanie nowych tras dla drugiej bazowanej w Poznaniu maszyny, chociaż póki co nic nie wiadomo kiedy takowa do niej przybędzie? Pokuszono się nawet o takie zachcianki, jak technicznie prawie niemożliwe trasy pokroju Rzeszów-Londyn Luton czy krajówka łącząca Podkarpacie z Wielkopolską. Niemożliwe, ponieważ na pierwszej trasie obecny jest już Ryanair a tajemnicą poliszynela jest fakt, że te dwie linie lotnicze nie nakładają się na zajętych już kierunkach. Druga była zabawnym kontrargumentem na fakt, że opcjonalna trasa Poznań-Luton-Rzeszów-Luton-Poznań jest niemożliwa do wykonania przez jedną ekipę pokładową, której czas dziennej pracy limitowany jest przez pewne przepisy. Warto tutaj też wspomnieć, że nisko-kosztowi przewoźnicy tworzą tak swoje trasy, aby ich pracownicy zaczynali i kończyli pracę w tej samej bazie. Ale ratujący wątpliwą teorię Luton-Rzeszów kontrargument raczej jej nie wzmocnił. Tak na boku, osobiście jestem dużym zwolennikiem tras krajowych realizowanych przez tanich przewoźników. Z wielką zazdrością patrzę na sytuację w Hiszpanii (mnóstwo połączeń krajowych z Madrytu realizowanych przez Ryanair lub Vueling) czy Włoszech (podobnie tylko że na pokładach EasyJet, Ryanair i do niedawna również MyAir). Co więcej, sądzę, że trasy krajowe w Polsce nie są niemożliwe. Jednak na pierwszy rzut bardziej proponowałbym lot Kraków-Gdańsk, Gdańsk-Wrocław, czy Wrocław-Warszawa, które mają swój potencjał w ilości mieszkańców, jak też przeciwnika z jakim można łatwo wygrać w danej konkurencji (na dwóch pierwszych latał regionalny JetAir, a ostatnia jest jednym z najbardziej dochodowych lokalnych kierunków LOTu). Dodatkowe zamieszanie wśród domysłów wprowadzał również portal pasażer.com, który jeszcze w poniedziałek przy pomocy pewnych chwiejnych założeń za pewniaka do bazy Wizzaira ogłosił Rzeszów. Podchwyciły to lokalne gazety, podkręcając klimat zabójczej konkurencji między regionami na wieść o tym, że Bydgoszcz nagle ma zamiar rozdysponować pewną sumkę pieniędzy na otworzenie nowych połączeń lotniczych. Panowie – nie tak się ten interes prowadzi! Plotkarskie informacje powinny pozostać przy fotelu, przy którym się je usłyszało. Niestety rozeszły się one na cały salon fryzjerski i szczerze przeglądanie każdego forum które na chwilę zmieniły się w takowe zbiorowiska „informacji i planów zaskakujących” stało się męczące i wręcz nudne. Dlatego też wspominając moje przebudzenie się w środowe przedpołudnie czułem swoistą ulgę...
Ale co w końcu powiedziano? Jak wspomniałem wcześniej – w Krakowie świętowano otwarcie baz w hiszpańskiej Maladze i portugalskim Faro. I co z tego? :D Otóż to z tego, że cztery planowane do zbazowania samoloty w Maladze będą wykonywały loty m.in. do Krakowa i Wrocławia. Kraków kolejny raz cieszy się z ciepłego kierunku, Wrocław dziwi się ze swojego przydziału. Dziwi, ponieważ plotki o rozmowach na temat „tajemniczego” iberyjskiego kierunku pojawiły się już we wrześniu. Niemniej domysły ostatnich dni zupełnie pomijały Wrocław a tu bach – doszła jeszcze Bolonia. Z tym kierunkiem sporo zamieszania było w połowie października, kiedy to na mapie połączeń Ryanair pojawiła się kreska łącząca te dwa miasta. Niestety jakiś tydzień później system rezerwacyjny zamilkł na dobre w tej kwestii i pomyśleliśmy sobie że to był błąd informatyczny. Jednak nie :-) Szczerze informacja o Bolonii ucieszyła mnie dużo bardziej niż o Maladze. Malaga bowiem będzie kierunkiem typowo letnim – o częstotliwości lotów 2 razy w tygodniu która uniemożliwia krótki i tani wypad. Co więcej, Malaga nie daje możliwości przesiadek w miejsca, mnie interesujące. A do tego prawdopodobnie po wakacjach zostanie zawieszona, jak to zazwyczaj bywa z letnimi destynacjami. Bolonia natomiast jawnie pokazuje, że Ryanair poczuł we Wrocławiu konkurencję z okazji otwieranej tam bazy Wizzair. Zauważył, że nie jest już monopolistą i że czasy ścinania częstotliwości połączeń do niezbędnego minimum celem podwyższania cen już się skończyły. Zaczął więc powoli walczyć o wrocławski rynek otwierając konkurujący z Wizzairowym Oslo Trop (TRF) kierunek Wrocław-Oslo Rygge (RYG), a teraz na przekór istniejącej Wrocław – Bolonia Forli (FRL) trasę do swojej bazy w Bolonii (BLQ). Zapowiada się więc spora konkurencja na tych kierunkach, a dla pasażerów finalizować się to będzie w jeszcze tańszych biletach :-) Kraków natomiast w prezencie dostał trzeci włoski kierunek jakim jest popularna w Polsce Piza. I tyle – nici z bazy. Jednak na otarcie łez kolejny raz (od już przynajmniej czterech lat) zapowiedziano rychłe otwarcie pierwszej bazy Ryanair w Europie Środkowowschodniej i oczywiście Kraków jest „bardzo mocno brany pod uwagę”. W ciągu ostatnich trzech miesięcy to samo można było usłyszeć od Ryanair w stosunku do Gdańska, Bydgoszczy i Wrocławia ;)
Dużo więcej spodziewano się natomiast po konferencji Wizzair. Żadna rewolucja jednak nie nastała - linia podsumowała tylko działania podejmowane w ciągu ostatnich kilku miesięcy w naszym kraju formując je w spójny plan stania się linią przewożącą najwięcej pasażerów na Polskim rynku. W ten sposób każda z baz – Katowice, Warszawa i Gdańsk – dostały po jednym samolocie na wiosnę, Wrocław w marcu stanie się bazą dla jednej maszyny tego przewoźnika, dodatkowo Wizzair zadebiutuje na lotnisku w Łodzi. Wybór ten był poniekąd zaskakujący, gdyż linia ta posiada cztery zbazowane samoloty w pobliskiej Warszawie i bardziej spodziewałbym się rozwoju w pozostałych bazach (np. Poznań i Wrocław) niż wejścia na nowy grunt podcinając jednocześnie tym samym własne skrzydła. Ale fakt się stał – Łódź się cieszy. Cieszą się też Katowice, gdyż z nową maszyną dostały m.in. trzy świetne kierunki: Bergen w Norwegii, Madryt i Pizę. Wprawdzie Piza już na samym początku napotka na silną konkurencję ze wspomnianym wcześniej połączeniem z Krakowa. Jednak trasa do Madrytu jest pierwszą tego typu z Polski i szczerze mam dużą nadzieję, że okaże się strzałem w dziesiątkę. Wtedy otwarcie tego kierunku z innych Polskich baz będzie bardzo możliwe, a to pozwala na świetne i tanie przesiadki na loty po całym Półwyspie Iberyjskim, Maroku i Wyspach Kanaryjskich!
Niby dwie proste konferencje prasowe a tyle pisania. Emocje zaczynają wreszcie nieco opadać, jednak pojawiają się kolejne plotki i analizy. Nie można przeoczyć zwiększonego ruchu na rynku przewoźników nisko-kosztowych w Polsce. Wizzair zaczyna się okopywać i intensyfikować swoją obecność w całej Europie Środkowo-wschodniej. Przygotowuje się do nieuchronnego wejścia na ten rynek przez piekielnie agresywnego gracza, jakim jest Ryanair. Ten bada rynek bardzo skrupulatnie, gdyż męczą go koszty prowadzenia swoich baz na drogich Wyspach Brytyjskich, Irlandii czy w Niemczech. Woli przenieść swoje samoloty na tańsze południe i wschód Europy i nie zamykać intratnych i popularnych już tras. Dlatego sonduje swoje możliwości w Polsce, Słowacji, Czechach czy na Węgrzech. Jednym z najważniejszych kandydatów są Kraków i Bratysława. Kraków, który przeznaczył ze swojego budżetu znaczną kwotę na promocję wśród turystów zagranicznych, bardzo obniżył swoje stawki lotniskowe i w przeciągu niecałego roku otrzymał kilkanaście nowych połączeń. Jednak według mnie otwarcie bazy tam byłoby według mnie błędem. Prezes lotniska w Balicach, Pan Pamuła, ma bowiem ściągać turystów do Krakowa, co już osiągnął. Zgodzenie się na bazę Ryanair jest jednocześnie zgodzeniem się na kilkuletnie wydawanie pieniędzy na dopłaty i otwieranie nowych połączeń przynoszących niewiele turystów do Małopolski. No bo przecież są już bezpośrednie połączenia z najważniejszymi i najbogatszymi ośrodkami jak Paryż, Rzym, Mediolan, Berlin, Frankfurt, Dusseldorf, Barcelona, Wiedeń, Bruksela, Amsterdam, Sztokholm, Oslo, czy cała siatka z Irlandią i Wielką Brytanią. Nowe połączenia, które mogłyby być otwarte, to przede wszystkim dogodzenie mieszkańcom Małopolski w miejsca dla nich atrakcyjne turystycznie a przecież nie na to zostały przekazane fundusze. Teraz trzeba zainwestować bardziej na wschód – Moskwa, Ryga, Helsinki, Kijów, Budapeszt, Sofia... Według różnych źródeł, wczorajsza konferencja była kolejną „przy okazji”. Przecież Kraków świetnie się rozwinął w siatce połączeń Ryanair, więc jest co „świętować”. A prawdziwym celem przybycia do Krakowa jednego z ważniejszych menedżerów tej linii jest ustalanie pewnych faktów które zdecydują o ulokowaniu, bądź nie, kilku samolotów pod Wawelem. Decyzje jeszcze nie zapadły – cokolwiek nowego dowiemy się prawdopodobnie w nowym roku i kropka końcowa. Bratysława natomiast została poddana przez Wizzair. Ta była baza upadłego SkyEurope posiada sporą wyrwę w połączeniach lotniczych, którą od ostatnich kilku miesięcy bardzo intensywnie próbuje zapełnić Ryanair. Ale czy Słowacy będą chętni na dopłacanie do interesu Ryanair? Coś tam w międzyczasie przebąkuje się o pewnych szansach dla Bydgoszczy czy Rzeszowa. Linie nisko-kosztowe latają bowiem tam, gdzie mogą najwięcej zarobić. Jednak planowane dopłaty z budżetów województw Podkarpackiego czy Kujawsko-Pomorskiego wydają się być jeszcze za małe na stworzenie baz w ichniejszych lotniskach.
Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie cieszę się ze zwiększenia konkurencji na naszym rynku i staram się zarażać całe moje otoczenie podróżowaniem tylko po to, aby te nowe połączenia były odpowiednio zapełnione przez pasażerów!

środa, 16 grudnia 2009

Dreamliner wreszcie w powietrzu

Boeing 787, lub inaczej „Dreamliner” („Liniowiec marzeń”) wreszcie odbył swój pierwszy lot w historii. Co to oznacza dla nas, zwykłych tambylców? Ano w zasadzie niewiele, chociaż fascynaci lotnictwa zgodnie podkreślają, że wczorajszy dzień jest jednym z istotniejszych w historii lotnictwa pasażerskiego.

A czemu tak? Pierwsze prace projektowe nad tym modelem rozpoczęły się ponad pięć lat temu. Według początkowego zamysłu, miał to być średniej wielkości samolot pasażerski przeznaczony na loty długodystansowe. Główną zaletą i wyróżnikiem „Dreamlinera” są materiały z jakich został zbudowany. Do tej pory stosowano bowiem duraluminium, który jest lekkim stopem galu z dodatkiem miedzi, manganu i magnezu. 787 w około połowie składa się natomiast z bardzo lekkich materiałów kompozytowych, w blisko 20 procentach ze wspomnianego wcześniej duraluminium, a w pozostałych z tytanu, stali i pozostałych materiałów. Kolejnym unowocześnieniem są silniki, które zaprojektowano spełniając surowe wymogi dotyczące spalania paliwa, ciężaru, technologii i wytwarzanego hałasu. I tak Dreamliner ma zużywać do 20 proc. mniej paliwa niż konkurenci i emitować do atmosfery mniej dwutlenku węgla, być lżejszym od porównywalnych maszyn, a zatem latać szybciej, dalej i taniej. Oprócz warunków ekonomicznych zwrócono też dużą uwagę na komfort podróży. Dzięki mocniejszemu kadłubowi okna mogą zostać powiększone o 65% a fotele będą najszerszymi zastosowanymi w przemyśle lotniczym. Tradycyjne rolety zastąpiono też elektrochromowanymi przesłonami, dzięki czemu będzie można przysłonić okna i jednocześnie podziwiać widoki. Boeing obiecuje też koniec z turbulencjami i redukcję hałasu o 60 proc.

Niestety nie obyło się bez problemów. Projektanci Boeinga postawili sobie zbyt wyśrubowane ramy czasowe jak na tak przełomowy model. Według pierwotnych planów, 787 powinien już od kilkunastu miesięcy latać regularnie dla kilku linii lotniczych. Jednym z najpoważniejszych problemów było oblanie testów konstrukcyjnych okolic łączenia skrzydeł z kadłubem pierwszego przewidzianego do lotu modelu. Wydłużyło to dziewiczy rejs o około pół roku, gdyż należało przeprojektować nieco model wzmacniając niektóre punkty konstrukcji. Mimo braku pewności, czy po drodze nie pojawią się kolejne „kwiatki” Boeingowi zapowiedział Dreamlinera w powietrzu jeszcze przed świętami.

I tak wczoraj, już przed godziną 1900 naszego czasu w internecie pojawiła się relacja z pierwszego rejsu. Chociaż sam start opóźnił się o około 30 minut, to fascynaci lotnictwa z zapartym tchem oglądali kołowanie na lotnisku Plain Field w stanie Waszyngton a następnie szybki start i wznoszenie. W międzyczasie, jak poinformował prowadzący relację, pobierane było mnóstwo danych telemetrycznych pozwalających na potwierdzenie założeń projektowych i sprawdzenie zachowania maszyny w normalnym locie. W taki sposób kolejna karta historii lotnictwa pasażerskiego została zapisana.


Ale dlaczego ta konstrukcja jest tak ważna również dla nas? Przede wszystkim z powodu spojrzenia w przyszłość od pierwszej fazy projektów. Latanie staje się bowiem coraz bardziej popularne, a przemysł lotniczy niestety coraz trudniejszy do realizacji. Dlatego wielu ekspertów twierdzi, że tylko najbardziej efektywne i nowoczesne maszyny będą decydować o największej opłacalności danej linii lotniczej. Najważniejszy jest koszt paliwa, gdyż, jak wiadomo, era taniej „ropy” dawno odeszła do czasów zamierzchłych. Według wyliczeń innego producenta samolotów, Airbusa, w 2008 roku na niebie latało 14 tysięcy samolotów pasażerskich mogących przewieźć ponad 100 osób. Prognozy mówią, że 20 lat później liczba ta ma się podwoić. Dlatego oprócz kosztów paliwa bardzo istotna jest uciążliwość dla okolic lotnisk oraz komfort zwiększającej się liczby podróżnych. Projektanci Dreamlinera wzięli to wszystko pod uwagę, dlatego mówi się, że kolejne modele aby nie przegrać walki o rynek w przyszłości, powinny przynajmniej utrzymać ten narzucony, dużo wyższy poziom proponowanego produktu. Miejmy nadzieję, że dzięki temu lotnictwo szybciej stanie się dużo tańsze i bardziej opłacalne. Owszem, nie dotyczy to w chwili obecnej latania nisko-kosztowego, gdyż zarówno gwiazda ostatnich kilkunastu miesięcy Airbus A380, Boeing 787, jak też projektowany Airbus A350 raczej nie są kierowane do linii lotniczych operujących na krótkich dystansach. Jednak doświadczenie wynikające z tych projektów powinno zaowocować gdy przyjdzie czas na wprowadzenie nowych modeli samolotów mieszczących do 180 pasażerów.

Z ciekawostek, w chwili obecnej Boeing ma zamówione modele u 55 różnych linii lotniczych. Pomimo kilku rezygnacji zgłaszanych zwłaszcza w ciągu ostatnich miesięcy (efekt kryzysu w branży lotniczej, oraz opóźnianych dat dostaw) na dzień dzisiejszy zamówionych jest 393 samolotów tego typu, do czego należy doliczyć 320 opcji i praw do kupna. Jako ciekawostkę dodam, że pierwszą linią Europejską goszczącą Dreamlinera w swojej flocie będzie Polski LOT, który zamówił 15 takich maszyn a kolejnych 11 ma w opcji. Optymistyczne założenia przewidują wprowadzenie tych maszyn do siatki LOTu na przełomie 2011-2012 roku, co daje przeszło 4 lata opóźnień w stosunku do pierwotnych planów. Brak 787 tłumaczy według linii skasowanie szumnie zapowiadanego w zeszłym roku połączenia do Pekinu, oraz problemy na trasach do Ameryki Północnej. Wprawdzie dziś nie wiadomo jeszcze czy LOT przy obecnej sytuacji finansowej przetrwa do 2012 roku, jednak otrzymanie Dreamlinerów oczekiwane jest jako lekarstwo na całe zło, a przede wszystkim przyczynek do solidnego rozwoju siatki intratnych połączeń dalekodystansowych a co za tym idzie, również prestiżu firmy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Ja w każdym bądź razie nie mogę się doczekać pierwszego lądowania tej maszyny na lotnisku w Warszawie. Chętnie się przejadę ją zobaczyć i mam nadzieję kiedyś również przetestować w locie :-)

niedziela, 13 grudnia 2009

Sztuka taniego latania - niebezpieczeństwa za tym stojące

Podróżowanie traktuję w pewnym sensie jak hazard. Po pierwsze dlatego, że rzeczywiście jest to jakaś forma gry na zasadzie "kto weźmie więcej/taniej?". Po drugie, to wciąga! Jak rzeka. Po trzecie, do dziś jako tako starałem się przemilczeć na blogu, że za tą grą kryją się również pewne niebezpieczeństwa. Kilka powodów powinno pokazać więc dlaczego porównanie do hazardu wbrew pozorom jest bardzo trafione.

Polowanie na bilety. Pisałem to w bodaj pierwszej części przewodnika. Zaczyna się od tego, że kupuje się ot tak z ciekawości jeden tani bilet gdziekolwiek. Po powrocie podlicza się wszystkie wydatki wyjazdu i okazuje się, że nas na to stać. Czeka się więc na kolejną okazję. Za którymś razem, pojawiają się zachcianki aby polecieć w określone miejsce lub o określonym czasie. Gdy się okazuje, że takie bilety nie leżą na ulicy, szuka się głębiej. Po roku każda nowa promocja finalizuje się tym, że wieczorem przy kawce odlicza się kolejne minuty do północy (nowe oferty wchodzą w życie zazwyczaj o tej porze) a potem rozpoczyna przeszukiwanie systemu rezerwacyjnego wzdłuż i wszerz. Ile to już razy kląłem, że przez 4 godziny nie mogłem nic znaleźć. A bo tutaj mi godziny przesiadki nie pasowały, a tam akurat tanie ceny się rozjechały w datach... A kiedy indziej od niechcenia wynajduję Sardynię za 12 PLN. Ale pomimo tych nieprzespanych godzin pojawia się spora satysfakcja, gdy można się pochwalić swoim łupem widząc w oczach znajomych zwyczajną zazdrość ;)

Gry cenowe. Powiedzmy sobie szczerze, loty sprzedawane po 30 złotych od osoby liniom lotniczym się nie kalkulują. Więc dlaczego to robią? Bo paradoksalnie jednak im się kalkulują :D Klienci bowiem bardzo przyzwyczajają się do pewnych zachowań co ciekawie w przypadku lotnictwa opisuje jeden artykuł na serwisie www.pasazer.com (http://pasazer.com/in-4276-tvn,cnbc,w,tandemie,z,pasazercom.php)

W Polsce utarł się pogląd, że tani przewoźnik jest tańszy od tradycyjnego – co nie zawsze jest prawdą, a o czym niejednokrotnie pisaliśmy. Zarówno Lufthansa proponuje bilety za 399 zł w dwie strony, jak i LOT w podobnych cenach zabiera pasażerów na swój pokład. Przykład?


Często różnice widać już w przypadku ofert podstawowych, nie mówiąc nawet o wartościach ukrytych. Jakich? Cóż, przewoźnik liniowy (np. LOT, Lufthansa, British Airways, Air France, Iberia, etc.) w cenę biletu wlicza serwis pokładowy (przekąski na krótkich trasach lub pełne obiady na lotach międzykontynentalnych + napoje), możliwość zabrania ze sobą dużej walizki o większych limitach wagowych, możliwość darmowego przebookowania na wiele wypadków losowych etc. Taka oferta była standardem jeszcze kilkanaście lat temu. Jednak z pojawieniem się tzw. nisko kosztowych przewoźników nastąpiła pewna rewolucja. Większość z nich bowiem w cenie biletu oferuje wyłącznie przejazd z obarczonym wieloma ograniczeniami tzw. bagażem podręcznym. Jeśli chcemy jechać z dużą walizką - płacimy dodatkowo. Jeśli natomiast przekroczymy jej limit wagowy, za każdy dodatkowy kilogram płacimy zazwyczaj horrendalne stawki. Jeśli chcemy mieć pierwszeństwo wejścia na pokład, albo dodatkowe ubezpieczenie, albo transakcję zrealizować przy użyciu najpopularniejszej karty bankowej/kredytowej - płacimy. Nie wspominając już o bufecie, który nie oferuje wiele, a kosztuje dość sporo jak na polskie warunki. Z drugiej strony tzw. przewoźnicy liniowi w większość oferowanych lotów załącza przesiadki. Przykładowo aby dostać się z Rzeszowa do Londynu LOTem lub Lufthansą należy lecieć najpierw do Warszawy lub Frankfurtu. Nawet jeśli cena za oba odcinki nie jest wygórowana, to traci się czas na przesiadkę (czasami również na czekanie na połączenie), oraz dodatkowo doliczane są opłaty i podatki za lądowanie w mieście, którego nawet nie ma jak zwiedzić.
Staram się więc zwracać przede wszystkim uwagę czy z mojego miasta do celu podróży mam bezpośrednie połączenie. Po kolejne, jeśli lecę na załóżmy 3 dni, wszystkie niezbędne na ten czas rzeczy mieszczę w plecaku. Jeśli natomiast mój wyjazd obejmuje większy odcinek czasu i ciężką walizkę, to chętniej przyglądam się ofertom standardowych przewoźników i ich opcji "all inclusive".

Gry cenowe – podejście nr 2. System sprzedaży biletów w Ryanair przypomina czasami bazar w małym miasteczku. Od kilku już miesięcy wchodząc na główną stronę tego przewoźnika po oczach bije nam banner reklamowy ze świecącym napisem „promocja!!!!”. Nieco poniżej zazwyczaj wypisana jest cena załóżmy 40 PLN. Śledząc ich system sprzedaży już od ponad roku zastanawiam się jaka to promocja wiedząc, że w przeciągu miesiąca na 90% będą bilety w cenie mniejszej niż 10PLN? Sytuacja nr 2 – pojawiła się promocja z biletami w cenie 4PLN w jedną stronę. Zaglądam na listę kierunków oferowanych w tych cenach – a tam np. Londyn, Barcelona, Rzym i Dublin. Świetnie, zaczynam więc szukać na kiedy – po 20 minutach orientuję się że ich nie ma. Otóż firma ta udostępnia tylko pewną ilość biletów na danej trasie w danej cenie. Czasami ich ilość jest mniejsza niż 10. Szanse na kupno takiego biletu są niewielkie, ale reklama przyciąga uwagę! Sytuacja nr 3 – tzw. system Włoski. Jest to moja nazwa robocza wynikająca z pewnej obserwacji. Otóż szukając w sierpniu dogodnych połączeń na Sardynię zauważyłem, że jest mnóstwo tanich jak woda biletów na trasach Mediolan Bergamo-Cagliari. I tak przez większość dni w pierwszej połowie września. Natomiast w tym samym okresie nie ma ani jednego biletu powrotnego. A w drugiej połowie miesiąca - na odwrót - za bezcen można się wydostać z wyspy, natomiast lądowanie na niej jest już dość kosztownym biznesem. Ostatnio zauważyłem, że podobna metoda zaczyna pojawiać się również w ofertach Ryanair dla polskich lotnisk :( Sytuacja nr 4 - LOT zapowiadał ostatnio internetową wyprzedaż swoich biletów w cenie 50% wartości z dnia poprzedniego. Okazja wydawała się być świetna, aż do dwóch dni przed wejściem w życie tej promocji. Wtedy to bowiem najniższe ceny biletów zostały solidnie podniesione tak, że w dzień promocji można było zaoszczędzić w większości przypadków raptem kilkadziesiąt złotych.

Ważne więc, aby znać systemy rezerwacyjne i zagrywki przewoźników, bo czasami coś co się świeci, może jednak nie być tak cennym przedmiotem!

Obsługa klienta. Tanie linie lotnicze powoli nabierają formy komunikacji miejskiej. Mają być tanie, masowe i nieoferujące nic poza możliwością transportu. Zgodnie z tą właśnie ideą doliczane są wszelkie usługi ekstra czyli takie, bez których w zasadzie lot odbyć można, ale mimo wszystko czasami trzeba z nich skorzystać. Mam na myśli tutaj wymienione wcześniej bagaże, serwisy pokładowe, etc. Również obsługa klienta, która czasami stoi na bardzo niskim poziomie. Jeśli więc przykładowo w trakcie odprawy w internecie popełniony został błąd w nazwisku - płacimy. Owszem, istnieje niepisana zasada, że jeśli w dokumencie tożsamości i rezerwacji jest różnica do trzech liter, to poprawa taka jest bezpłatna. Ale aby się tego dowiedzieć należy pojechać na lotnisko i odwiedzić okienko reprezentanta danej linii lotniczej, lub zadzwonić na humorystycznie określony "Party line" - zazwyczaj zagraniczny numer telefoniczny z drogą opłatą za każdą minutę i baaaaardzo wolną obsługą. A co jeśli błąd w nazwisku jest poważniejszy, lub pomyłka nastąpiła w numerze dowodu tożsamości? Cóż, u przewoźników nisko kosztowych taka atrakcja w postaci poprawy kosztuje nawet do €100!

Cele podróży. Osoby nieobyte z tanimi liniami lotniczymi kilkukrotnie mogą się zdziwić w trakcie poznawania proponowanych przez nie tras. Bo przykładowo, czemu jakaś linia lotnicza oferuje lot z Pizy do czterdziesto-tysięcznego nikomu nic niemówiącego miasteczka Memmingen, skoro mogłaby przylecieć choć raz do dużo większych Poznania, Krakowa czy Wrocławia? Cóż, tania linia lotnicza zarabia na wielu rzeczach i najbardziej interesuje ją właśnie suma tychże zarobków. W jakiś sposób wykalkulowała więc, że bardziej jej się będzie opłacać latać właśnie tam, chociaż na taki lot będzie mniej chętnych, a ceny niższe. Paradoks? Kiedyś wytłumaczę dlaczego nie. Po kolejne, czemu w przypadku Ryanair dwa miejsca oznaczone są jako Barcelona, chociaż oddalone są od tego miasta na oko o spory kawał lądu? Otóż dlatego, że nazewnictwo lotnisk w przypadku linii nisko kosztowych jest czasami bardzo płynne. Z powodu niższych opłat lotniskowych, mniejszego prawdopodobieństwa opóźnień i kilku innych spraw, dużo chętniej latają one na małe, położone kilkadziesiąt kilometrów od docelowego miasta lotniska. Dlatego też warto dokładnie przeczytać na jakim lotnisku dana linia ląduje identyfikując go np. po trzyznakowym kodzie IATA, bo może się okazać, że do celu podróży będziemy musieli doliczyć jeszcze ponad godzinę jazdy autobusem. Przykłady? Wspomniane wcześniej Memmingen oznaczane jest czasami jako Monachium Zachód, chociaż od tamtejszego miasta jest oddalone o 100 kilometrów! Oslo-Torp od Oslo o 107, Frankfurt-Hahn od Frankfurtu 128, Barcelona-Girona od Barcelony o 75, a nawet Katowice-Pyrzowice są czasami oznaczane jako Katowice/Kraków! Jest jednak w tym jakiś plus. Jeśli ktoś nie przepada za wielkimi, rozreklamowanymi miastami, ma niepowtarzalną okazję zwiedzić bardzo urokliwe mniejsze miejscowości. Przykładowo Bergamo przy którym mieści się lotnisko Mediolan-Bergamo, Girona przy Barcelona-Girona, Treviso przy Wenecja-Treviso, czy Prestwick przy Glasgow-Prestwick.

Przesiadki. Tzw. tanie linie lotnicze oferują przelot na trasie z punktu A do punktu B. Przesiadki są oficjalnie niewskazane, aczkolwiek jednocześnie nie zakazane. Dlatego wyobraźmy sobie, że mamy zabookowane dwa loty na trasie np. Majorka-Barcelona i Barcelona-Poznań. Teraz tak, na pierwszym locie mamy opóźnienie. Nie ważne z jakiego powodu, nie ważne jak duże, ważne że nie zdążyliśmy przez to na lot Barcelona-Poznań. I tutaj pojawia się problem... Ponieważ w każdej sytuacji przewoźnik nie ma żadnej odpowiedzialności jeśli to my się spóźniliśmy na samolot i teraz na własną rękę musimy dostać się do domu. Co to oznacza? Pociąg, autokar, autostop albo samolot. Biorąc pod uwagę odległość takiej trasy, albo fakt że następny lot odbędzie się dopiero za dwa dni wychodzi, że jesteśmy w plecy dużo godzin i jeszcze więcej pieniążków (zazwyczaj grubo ponad 1000 złotych od osoby). Owszem, większość tanich linii lotniczych dość solidnie pilnuje latania o czasie, jednak na trasie powrotnej zawsze jestem jakoś wewnętrznie niespokojny do momentu, aż znajdę się na ostatnim przesiadkowym lotnisku. Bo wiem że w takiej sytuacji mam już transport do domu, co najwyżej będę musiał zapłacić za hostel w przypadku skasowania lotu...
Oczywiście zupełnie inaczej sprawa się ma w przypadku przewoźników standardowych. Załóżmy że będziemy robić lot linią Lufthansa na trasie Wrocław-Monachium-Berlin. Jeśli nasze lądowanie w Monachium będzie na tyle opóźnione, że po prostu ucieknie nam kolejny samolot, nie ma się czym przejmować. Na trasie Monachium-Berlin kursuje kilka samolotów dziennie, bardzo prawdopodobnym jest więc, że zostaniemy przebookowani na najbliższy, a w ostateczności (np. jak zależy nam na czasie) możemy nawet zrobić jeszcze większe kółko na np. trasie Monachium-Düsseldorf-Berlin. Do niczego oczywiście dopłacać w tym momencie nie musimy :-)

W przypadku podróżowania tanimi liniami lotniczymi przesiadki trzeba umieć dobrze zaplanować. Czasami tzw. "wsparcia", czyli bilety na inne loty na wypadek opóźnienia są bardzo przydatne!

Opóźnienia/odwołania. Prawo międzynarodowe mówi jasno, że jeśli opóźnienie nastąpiło z winy przewoźnika, ma on pewne zobowiązania wobec pasażera. Oczywiście podstawowym jest zapewnienie transportu w najszybszy możliwy sposób, jeśli opóźnienie jest długie - ciepły posiłek, a jeśli obejmuje noc - również nocleg na koszt linii lotniczej. Ale nie ma co się łudzić, w przypadku nisko kosztowych przewoźników zazwyczaj powód opóźnienia, lub odwołania nie jest zazwyczaj zależny od linii, która wymiguje się w ten sposób od wszelkiej odpowiedzialności. Owszem, jeśli np. przez mgłę nie mogę wrócić do domu dziś, przewoźnik zapewnia mi miejsce na najbliższym dostępnym rejsie. Ale co jeśli ten rejs odbywa się za dwa dni? Cóż, nocleg i jego koszty leżą już w naszej kwestii...

Zmiana rozkładu. Podam swój przykład. Na grudzień zarezerwowaliśmy sobie loty na trasie Wrocław - Sztokholm Skavsta - Ryga i z powrotem. Przelot Ryga-Skavsta był w godzinach 0940-0945 (wiem, śmiesznie to wygląda, ale wynika z położenia w innych strefach czasowych), natomiast Skavsta-Wrocław 1550-1740. Po pewnym czasie przyszedł do mnie mail informujący, że lot Skavsta-Wrocław został przełożony na godzinę 0700-0850, co uniemożliwiało mi wykonanie przesiadki. Oczywiście zgodnie z poprzednim punktem odpowiedzialność Ryanair w tym przypadku jest żadna. Ale co najciekawsze, w pierwszym mailu przyszła jedynie informacja o tym, że dany lot mogę wyłącznie przebookować na inną datę (lot wyłącznie liniami Ryanair), lub zaakceptować zmianę godzin. Oczywiście zgodnie z prawem międzynarodowym mam prawo do rezygnacji z lotu i zwrotu pieniążków. Jednak link umożliwiający to przyszedł kilka dni później w mailu numer dwa! Prawo oczywiście nie jest tutaj łamane, ale...

Skasowanie lotu. Na tym nasze przygody się nie skończyły! Niecały tydzień po zmianie godzin na trasie Ryga-Sztokholm okazało się, że z końcem października całkowicie zamykane jest połączenie Wrocław-Sztokholm :( Jedyną informacją jaką dostałem był mail, że "zgodnie z moim poleceniem pieniądze za bilety na tej trasie zostaną mi zwrócone na konto w ciągu tygodnia". Oczywiście nie mam prawa do żadnych roszczeń za bilety na trasie Sztokholm-Ryga, ale na szczęście kosztowały mnie one €0.01 za osobę ;) Wprawdzie prawo międzynarodowe mówi, że w przypadku skasowania połączenia przewoźnik jest zobowiązany do zapewnienia alternatywy, choćby lotu z przesiadką. Jednak znając standardy Ryanair, nie oczekuję niczego pozytywnego...
A czemu takie skasowanie nastąpiło? Nie ma co się obawiać, nie jest to praktyka zbyt częsta. W październiku następuje zmiana rozkładu z tzw. letniego na zimowy. Firma zakładała początkowo, że połączenie Wrocław-Sztokholm będzie utrzymane. Wygląda jednak na to, że w pewnym momencie znaleźli bardziej intratną trasę na którą potrzebny jest akurat samolot wykonujący nasz lot.


Szkoda, ponieważ bardzo liczyłem na wizytę w Rydze. Chociaż, jak na początku lekko to zarysowałem, wyszukiwanie ciekawych tras zaczynam powoli traktować honorowo, to samo podróżowanie nie jest już czymś obowiązkowym. Miałem ochotę się tam znaleźć, ale patrząc na liczbę wylotów odbytych i już zaplanowanych na ten rok, będzie to tylko pewna część moich planów tambylczych.

Ale nie ukrywam, zabawa z tanimi liniami lotniczymi może być niebezpieczna. Ludzi młodszych, posiadających nieco wolnego czasu i dużo ciśnienia na zwiedzenie Europy, pociągają systemy przesiadkowe i wszelkie inne metody mieszane. Jednak zawsze istnieje pewne ryzyko, że się przekombinuje, albo coś pójdzie nie po myśli, czego naturalnym następstwem będą solidne straty finansowe. Dlatego zawsze na wszelki wypadek, nawet jeśli wyjeżdżam na tylko dwa dni, mam przy sobie około 300 Euro na osobę na szybkie pokrycie kosztów takich sytuacji przypadkowych. Naczytałem się w sieci różnych nieciekawych historii. Niektórzy czując się oszukanymi zrezygnowali w ogóle z podróżowania. Inni wplatali to ryzyko w ogólny rozrachunek zysków i strat twierdząc że i tak wychodzą na plus. Oczywiście nie życząc nikomu takich przeżyć wolałem ostrzec przed zajściem różnorodnych sytuacji. Bo lepiej przegrać, ale być świadomym że coś takiego mogło się stać i dlaczego.
Chociaż z drugiej strony – kolega od trzech lat prawie cały czas jest w podróży. Jak informował kilkukrotnie, dotąd nie miał żadnych niemile wspominanych przygód z tanimi liniami lotniczymi. Jego złotym środkiem jest właśnie duża wiedza na temat lotnictwa, ciągły monitoring i porównywanie cen promocji i ofert kilku strategicznych linii lotniczych, oraz nienarażanie się na zbytnie niebezpieczeństwo przesiadkowe.

sobota, 12 grudnia 2009

Chwila przerwy zmierza ku końcowi

Dobrą informacją jest fakt, że ktoś ten blog czyta. Czyta, ponieważ dostaję ponaglenia o nowe wpisy. Złą jest to, że nie mam czasu na aktualizację :( Właśnie dlatego przez ponad miesiąc nie pojawiło się nic nowego, chociaż wydarzyło się w tym czasie naprawdę dużo. Ale spokojnie, wszystko to sobie skrzętnie notuję, zapamiętuję i w niedługiej przyszłości mam zamiar opisać.

A czym to tak bardzo jestem zajęty? Cóż, po luźnych wakacjach nadeszło kilka obowiązków. Trzeba by było wreszcie zakończyć wydłużającą się przygodę ze studiami, co oznacza końcowe egzaminy i magisterkę. Oprócz jednej pracy bardzo dużo czasu schodzi mi również na kolejnym projekcie. Ze znajomymi mamy bowiem zamiar uruchomić portal podróżniczy zajmujący się hotelarstwem, lotnictwem i koleją, która w Polsce powinna niedługo przejść niemałą rewolucję. Pierwotna wersja w sieci powinna być na dniach. Nie omieszkam o tym poinformować :-)

Nowe wpisy na blogu również niebawem!