wtorek, 26 stycznia 2010

spostrzeżenia własne - przewodnik po Santiago de Compostela

Santiago de Compostela wcale nie jest jakimś największym ani najpopularniejszym wśród turystów miastem w Hiszpanii. Chociaż na mapach obecne jest już od czasów średniowiecza, dotąd doczekał się raptem około 100tys. mieszkańców. Liczba ta wzrasta w czasie semestrów uczelnianych, gdyż zjeżdżająca się z całej Europy brać studencka stanowi blisko połowę populacji tego malowniczego miasta. Obserwując z lotu ptaka Galicię, której stolicą jest właśnie Santiago, można odnieść wrażenie, że wcale nie znajdujemy się w ciepłej Hiszpanii. Nasze wyobrażenia tego kraju to bowiem najczęściej piaszczyste plaże, palmy i generalnie klimat beztroskiego letniego urlopowania. Niemniej Galicia z powodu swoich geograficznych uwarunkowań bardziej przypomina Irlandię z jej niższymi temperaturami, deszczami pojawiającymi się do 160 dni w ciągu roku, oraz wszechobecną zielenią.
Santiago de Compostela jest dziwną destynacją lotniczą, do której czasami można się dostać bardzo łatwo i tanio, a kiedy indziej trzeba się bardzo namęczyć aby nie przepłacić. Oczywiście najtańszą opcją jest Ryanair na trasach wewnątrz Hiszpanii. Do trzech razy dziennie można tam dolecieć z Madrytu, a prawie codziennie z Malagi, Alicante, czy Reusu. Poza tym szereg krajowych (Madryt, Bilbao, Walencja, Barcelona) i turystycznych (Majorka, Wyspy Kanaryjskie) połączeń oferują tacy przewoźnicy, jak Iberia/Air Nostrum, Spanair, Air Berlin, Air Europa, czy Vueling.

Lotnisko.
Chociaż nie obsługuje najbogatszego, bądź gęsto zaludnionego rejonu Hiszpanii, co więcej, nie jest bazą lotniczą żadnej z wyżej wymienionych linii lotniczych (chociaż pojawiają się plotki o zainteresowaniu zbazowaniem tam swoich maszyn przez Ryanair), rocznie obsługuje około dwóch milionów pasażerów. Do tego w 2007 roku zaprezentowano plany budowy nowego terminala, który docelowo miałby obsłużyć do czterech milionów podróżnych rocznie. Z lotniska do Santiago można dojechać autobusem lokalnej firmy Freire. Obsługuje ona zarówno bezpośrednie połączenie, jak też dodatkowe przy okazji trasy Santiago de Compostela – Lugo. Co więcej, uruchomiona jest też specjalna linia skorelowana z lotami Ryanair. Niestety system ten wydaje się być dość zagmatwany, gdyż strona internetowa przewoźnika działa poprawnie wyłącznie pod przeglądarką Internet Explorer, a informacje turystyczna udzielona nam na lotnisku również do najbardziej jasnych nie należały. Z naszych doświadczeń więc, autobusy zatrzymują się przy prawym wyjściu z lotniska, paradoksalnie – w obszarze odlotów zamiast przylotów. Co więcej, na przystanku tym zatrzymują się również autobusy jadące do Lugo, należy więc zwracać baczną uwagę zarówno na informację świetlną na autobusie dokąd jedzie, oraz jeszcze na wszelki wypadek zapytać kierowcy. Kurs na stację autobusową zajmie nam około 20 minut, w okolice centrum i stacji kolejowej – kolejne 10. Cena to €2,50 od osoby, płatne u kierowcy. Autobusy z miasta trasę zaczynają już od godziny siódmej rano, a ostatni odjazd z lotniska zaplanowany jest na godzinę 2330. Jak wspomniałem wcześniej, poprzez zamieszanie nie dane było nam skorzystać z linii skorelowanej z lotami Ryanair. Jednak jak zorientowaliśmy się już na mieście, odjazdy z centrum miasta są troszkę za wcześnie dla backpackersa odprawionego już w internecie.
Kilka słów na temat nocowania na lotnisku w Santiago de Compostela można przeczytać we wpisie Sztuki taniego latania "Spanie na lotnisku - opis lotnisk".

Nocleg.
Santiago de Compostela jest miastem młodych. Znaczną część jego mieszkańców stanowią bowiem liczni studenci z całego kraju, jak też Europy. W połączeniu ze sporą liczbą pielgrzymów, którzy za cel swoich podróży obrali stolicę Galicii oczywistym jest, że miasto musi oferować solidną bazę noclegową. Nie jest więc żadnym problemem znaleźć zarówno bardziej wystawny hotel, jak też tani hostel pomiędzy ciasnymi uliczkami starówki.
Po krótkiej analizie cenowej, postanowiliśmy przetestować Pension Santa Rita. Jedna noc w dwuosobowym pokoju kosztowała nas €37. Hostel ten znajduje się w ścisłym centrum miasta, a znalezienie bramy wejściowej do niego kierującej zajmuje kilka do kilkunastu minut kręcenia się po okolicznym placu. Wbrew wcześniejszym przewidywaniom wejście nie było ukryte gdzieś w podwórku, lecz bezpośrednio na ulicy, a hostel zajmuje czwarte i piąte piętro zwykłego bloku mieszkalnego. Na miejscu dostaliśmy pokój z trzema łóżkami, przestronną szafą, bardzo ciepłą pościelą i telewizorem. Łazienki z prysznicem na korytarzu, jedna na mniej więcej 3 pokoje. Dwa szkopuły jakie zauważyliśmy w tym miejscu, to brak lodówki i kuchenki mikrofalowej/czajnika. Jednak biorąc pod uwagę fenomenalne warunki żywieniowe i liczność tanich kawiarenek rozstawionych po okolicy nie stanowiło to aż tak wielkiego problemu.


Zwiedzanie.
Wieki średnie to bodaj najbardziej istotna epoka w historii Santiago de Compostela. W roku 813 odkryto tam bowiem grób uznany za miejsce pochówku Świętego Jakuba (Sant Iago). W tym samym miejscu powstało sanktuarium, wokół którego przez kolejne lata rozbudowywało się całe miasto. I nie ma co się dziwić, gdyż kult tego świętego okazuje się być tak silnym, że już w XI wieku Santiago de Compostela staje się obok Jerozolimy i Rzymu najważniejszym punktem pielgrzymek Chrześcijan. W ten sposób budowana przez przeszło sześć wieków Katedra i cały zabytkowy zespół staromiejski rozrosły się do takich rozmiarów, że bez żadnych zastrzeżeń wpisane zostały na listę światowego dziedzictwa UNESCO. I rzeczywiście, jak sama starówka może nie jest miejscem niepowtarzalnym i dla osoby nieobeznanej z architekturą/sztuką czymś unikatowym, tak stojąca naprzeciw kwadratowego pustego placu Katedra robi istotnie duże wrażenie. Na ogromnym kompleksie widać bowiem piętno wielu wieków poświęconych jego konstrukcji. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że sanktuarium to jest jakby zapomniane i niedoceniane. Wynika to z faktu, że zespół budynków nie jest czymś dopieszczanym, remontowanym co chwila a w nocy pięknie oświetlonym aby pokazać przyjezdnym każdy najmniejszy szczegół. W wyniku sporej wilgoci (wspomniane wcześniej około 160 deszczowych dni w roku) szary budulec zewnętrzny kompleksu pokryty bowiem został zielono - żółtym nalotem. Może to i dobrze, gdyż w miejscu tym doświadczyliśmy czegoś zupełnie nowego. Bardzo ciekawy klimat wytworzony był np. późnym wieczorem, kiedy to spory plac przed Katedrą był prawie całkowicie opustoszały, a okolice oświetlone jedynie półcieniami. Tą sympatyczną atmosferę niepewności i mrocznej grozy wzmagał np. wybijający późną godzinę dzwon. Niczym ze starych filmów odnosiliśmy wrażenie, że każde uderzenie jest dłuższe i głośniejsze :-)
W środku, jak to miejsce wielowiekowego kultu – mnóstwo wystawnych malunków, rzeźb rozmaitych postaci i pamiątek zostawianych przez wielu pielgrzymów. Ogromne organy, złocony ołtarz i wielka kadzielnica zapalana tylko na specjalne okazje. Chociaż w kilku miejscach obowiązuje zakaz fotografowania, ochroniarze nie są zbyt natarczywi zarówno wobec wyróżniających się białą muszlą pielgrzymów, jak też zwykłych turystów.
I koniec. Santiago de Compostela ściąga ludzi do tylko jednego punktu. Owszem, w mieście znajdują się muzea, rozmaite ciekawe budynki i sympatyczny dla południowych spacerów park na górce. Ale oprócz umiejscowionych nieopodal Katedry budynków Uniwersytetu nie ma do zaoferowania prawie nic innego. Pozostałe miejsca stanowią tak niewielki smaczek, że cieszą miejscowych, lub ludzi przebywających w Santiago jakiś już czas. Dlatego też po 1,5 dnia i kolejnym gubieniu się w uliczkach starówki, które skończyło się piątą wizytą przed Katedrą stwierdziliśmy, że w tym momencie powinno się albo wracać do Madrytu, albo wyjeżdżać w teren na poznanie Galicii.

Wyżywienie.
Santiago de Compostela, jako miasto w Hiszpanii i dodatkowo miejsce atrakcyjne turystycznie, musi posiadać niezliczoną liczbę kawiarni i knajpek z doskonałym jedzeniem. I to prawda, centrum upstrzone jest miejscami specjalizującymi się w daniach morza, czy kuchniach różnych narodów. Za stosunkowo niewielką cenę można zjeść naprawdę sporo i dobrze. Pełne obiady zaczynają się już od €8 a wliczone w to są dwudaniowy obiad, chleb, napój, ciastko i kawa. Kanapki, tapasy i tortille da się znaleźć już od €3, a śniadaniowa kawa z ciastkiem za €2. Istotnym problemem większości hiszpańskich knajpek jest menu prawie wyłącznie w języku ichniejszym. Dlatego też dla mniej odważnych ciekawą propozycją może być znajdująca się w mieście TelePizza (Rosalia de Castro 126), czy Domino's Pizza (Romero Donallo 13). Niemniej bardzo polecam mały eksperyment w lokalnej knajpce. My wybraliśmy utrzymany w klimatach żeglarskich Galeon na oddalonej nieco od starówki ulicy Alfredo Branas 33. Dwie porcje po kilkanaście krążków Kalmarów a'la Romana (w tzw. cieście), 3 plastry szynki, kiełbaska, sałatka i bułka + jedna porcja frytek kosztowały nas w sumie niecałe €14. Niemniej danie świeże i cieplutkie podstawione było po niecałych czterech minutach, a porcje tak solidne, że do końca dnia nie martwiliśmy się o żaden głód. Do całości dodam, że naprawdę było to jedno z najsmaczniejszych posiłków, jakie jadłem w tym roku. Doskonałość hiszpańskiej gościny znów pozytywnie mnie zaskoczyła i jeśli jeszcze kiedykolwiek znajdę się w Santiago z pewnością będę musiał odwiedzić tą zacną knajpę.
Poza tym Santiago, podobnie jak cała Hiszpania, jest bardzo przyjazna dla portfela turysty, nawet z biedniejszych rejonów Europy jakim jest Polska. Lokalne markety oferują bowiem ceny porównywalne do naszych, dla przykładu: długa bagietka: €0.25, 600ml jogurt Danone: €1.19 lub lokalnej firmy: €0.88, 500g miejscowego kolorowego makaronu (specyficzna pamiątka kulinarna ;) ): €1,15, piwo w butelce 0.33: €0,60, kilkanaście plastrów żółtego sera: €1,04. Markety znaleźć można np. przy Rua F. Rosendo Salvado 10 (Gadis), Rua de Montero Rios 33 (Carrefour Express), czy Rua Alfredo Branas 23 (Dia%). W mieście jest też LIDL, ale jego miejsca nie udało nam się zlokalizować.

Ogólne wrażenia.
Santiago de Compostela jest zdecydowanie miejscem dla tambylców. Znikoma ilość polaków wie bowiem w którym miejscu na mapie znajduje się to miasto, a jeszcze mniejsza byłaby chętna tutaj przyjechać widząc brak atrakcji oferowanych przez popularne „plażowe kurorty” ciepłego południa. Miasto jest też atrakcją na jeden dzień, ot tak, aby zobaczyć pewne wystawne „wow” i wrócić do domu stawiając kolejną kropkę na mapie. Alternatywnie, więcej czasu można poświęcić samej Galicii. Spotkane gdzieś na starówce polskie studentki potwierdziły pewne przypuszczenia pojawiające się w trakcie lądowania w Santiago. Galicia, w odróżnieniu od nowoczesnej Hiszpanii nieco zacofana, w niektórych miejscach jest niezwykle urocza. Ale żeby ją odkryć, trzeba poświęcić więcej niż raptem kilka dni. Jeśli jest się więc znudzonym popularnymi miejscami wycieczkowymi, dlaczego nie wybrać się w pare osób na kilkudniowe samochodowe zwiedzanie północnozachodniego krańca Hiszpanii? Tour wzdłuż wybrzeża Oceanu i Zatoki Biskajskiej też musi przynieść odkrycie ciekawych miejsc. Ja takie jedno mam upatrzone już od jakiegoś czasu, ale o tym zapewne jak nadarzy się kolejna okazja aby wylądować w Santiago.
Dobrym powodem do odwiedzin Santiago de Compostela mogą być również trwające przez cały 2010 obchody roku świętego. W ramach projektu Xacobeo 2010 zapowiedziane jest bowiem mnóstwo atrakcji kulturalnych celujących w nowoczesny przekaz, ale uwzględniający istotne wartości wielowiekowej tradycji. Posiadając w pamięci futurystyczną prezentację Galicii jaką mieliśmy okazję oglądać w budynku Uniwersytetu podejrzewam, że może być ciekawie :-)

Adresy mailowe i kontaktowe:
http://www.empresafreire.com/ :: Transport autobusowy w Santiago (strona nie działa w przeglądarkach Mozilla Firefox i Chrome!)
http://blog.xacobeo.es/ :: Blog opisujący obchody roku świętego 2010

Galeon Cervezeria
Alfredo Branas, 33
Santiago de Compostela

Hostel Santa Rita
calle Fray Rosendo Salvado, 4
4. i 5. piętro
15701 Santiago de Compostela
tel. 981 59 55 54 (całkiem komunikatywny angielski)
www.pensionsantarite.com
psantarita@mundo-r.com

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Na (prawie) krańcu Europy

23-26 listopad 2009, Santiago de Compostela, Madryt i Alicante w Hiszpanii

Pod koniec listopada zeszłego roku odbyliśmy pierwszy z serii zaplanowanych wypadów do hiszpańskiego Alicante. Tym razem wyjazd przedłużyliśmy o Santiago de Compostela na północno-zachodnim krańcu Półwyspu Iberyjskiego oraz Madryt. Cała reszta to już opisowy debiut w internecie mojej małej bejbe :-)


Wszystko zaczęło się od kupna biletu na trasę Wrocław - Alicante - Wrocław w promocyjnej cenie po €5. Dalszy plan podróży czekał na rozwinięcie. Standardowe polowanie na promocje i oto jest pomysł - Santiago ;)

Poniedziałek:
Wieczorny lot, trasa Wrocław – Alicante. Na lotnisku w Hiszpanii szukamy sobie wygodnego miejsca by przymknąć na chwilę oko. Znajdujemy, miejscówka całkiem fajna, mamy dwie ławki naprzeciwko siebie, nawet nie trzeba dmuchać materacy, robimy obchód po rejonie, kilka fotek, kolacja i niestety zmiana upatrzonego miejsca bo tę część lotniska zamykają na noc. Kolejne wolne miejsce znaleźć było już nieco trudniej ale jakoś się udało.

Wtorek:
Wczesna pobudka, na lotnisku coraz więcej ludzi. Dalej lecimy do Madrytu. Po raz pierwszy jestem na tak ogromnym lotnisku, trochę przytłaczająco ale idzie się jakoś odnaleźć. Robimy rundkę po terminalu tam i z powrotem szukając jednocześnie dobrego miejsca noclegowego na powrót. Pijemy kawę i jemy nasze domowe tosty. Teraz możemy startować dalej. W kolejce widzimy znajome twarze, paru Hiszpanów wracających z Wrocławia.
W Santiago lotnisko raczej małe, informacja kiepska, porównując do naszych wcześniejszych wypraw. Czekamy na nasz środek transportu, po nieco dłużącym się nam czasie przyjeżdża w końcu autobus, który ma nas zawieść do celu. Wysiadamy w okolicach dworca, na drodze roboty, z mapką w ręku próbujemy odnaleźć właściwą drogę do Hostelu. Mijamy kilka ciasnych, klimatycznych uliczek, kręcimy się wokół małego placu w końcu znajdujemy nasze lokum - Pensión Santa Rita, położony w samym sercu miasta. Hostel malutki, w zasadzie to dwa mieszkania w których nocują goście. Na piętrze około 7-8 pokoi. Wszystko zamykane na klucz. Pokoje czyste z TV, jest pościel i ręczniki. Łazienka na korytarzu, jedna na około 3-4 pokoje. Właściciel sympatyczny, bez problemu można się porozumieć po angielsku.
Zostawiamy nasze rzeczy i idziemy rozejrzeć się po okolicy, wokół pełno sklepów i knajpek, robimy małe zakupy, jemy co nieco i idziemy zwiedzać. Poruszamy się po małych dość ciasnych uliczkach. Zaskakuje nas fakt, że nigdzie na chodnikach nie ma zaparkowanych aut, wszelakie parkingi znajdują się pod nami. Podziwiamy zespół zabytkowych budynków starego miasta, obiekty jednego z największych w Hiszpanii Uniwersytetów, oraz średniowieczną katedrę - ośrodek kultu i najważniejszy po Jerozolimie i Rzymie dla Chrześcijan cel pielgrzymek. Katedra ogromna, kilku kondygnacyjna, wydaje się dość zaniedbana, ale to raczej efekt tutejszego klimatu. Uwagę przykuwa romańskie wejście do katedry z wizerunkiem około 200 figur, w tym Chrystusa, świętego Jakuba, proroków i apostołów. W samym środku naszą uwagę zwraca ołtarz główny ze słynną dwumetrową kadzielnicą, uroczyście zapalaną przy szczególnych okazjach. W dole katedry znajduje się muzeum, gdzie obowiązuje płatny wstęp. Podobnie wejście na górne piętra jest limitowane, obowiązują zapisy i także płatny wstęp, niestety dowiedzieliśmy się o tym dopiero kolejnego dnia, kiedy było już za późno na rezerwację. Sama katedra ma dość mroczny klimat czego doświadczyliśmy późnowieczorną porą. Dźwięk bijącego dzwonu, z każdym kolejnym uderzeniem wydawał się głośniejszy, klimatycznie oświetlona katedra oraz opustoszały wokół niej plac wzbudzał pewnego rodzaju respekt.
Między popołudniową a wieczorną rundką po mieście udaliśmy się na poszukiwanie dość taniego lokalu gdzie można by było zjeść coś dobrego. Restauracja Galeon była dobrym wyborem, zamówione jedzenie pojawiło się na naszym stole świeżutkie, gorące w oszałamiająco szybkim czasie. Z początku banalny zestaw (kalmary, szynka, kiełbaska, pomidor, cebula i kawałek pieczywa, dodatkowo frytki) okazał się strzałem w dziesiątkę, mmm niebo w gębie.

Środa:
Dość wczesna pobudka jak przystało na podróżników. Na dworze od rana pochmurno, opady deszczu, ale co tam, jemy małe co nieco i z parasolem w ręku ruszamy dalej oglądać miasteczko. Niestety do południa pogoda zbytnio nam nie dopisuje jak się potem dowiedzieliśmy to dość typowe dla Galicji, aż dziw, że dzień wcześniej trafiliśmy na przepiękną słoneczną pogodę. Ruszyliśmy w nieco nowsze rejony miasta, gdzie w zasadzie znajduje się kompleks uczelnianych budynków. Naszą uwagę przykuwa tutejsza moda studentów z chodzeniem z wszelkimi notatkami i książkami pod pachą a nie jak u nas z plecakiem czy torbą. Deszcz pada coraz mocniej więc postanawiamy wrócić w rejony bliżej naszego hostelu, bo pokój mamy wynajęty do godziny 12. Totalnie przemoczeni postanawiamy zatrzymać się w knajpce na filiżankę kawy, po czym wracamy do hotelu nieco się osuszyć i przespać. Pakujemy nasze rzeczy, dalsze zwiedzanie już niestety z bagażem. Na wypadek dalej padającego deszczu postanawiamy jeszcze raz zajrzeć do katedry i ewentualnie zobaczyć jakieś muzea. Na szczęście po południu przestało padać. O dziwo w okolicach katedry usłyszeliśmy znajomo brzmiący język. Ot spotkaliśmy dwie polskie studentki, które jak się po chwili okazało przyjechały tam w ramach Erasmusa. Dziewczyny w kilku zdaniach opowiedziały co warto zwiedzić oraz kilka anegdot związanych z miasteczkiem. Już mieliśmy zahaczyć o multimedialny pokaz Galicji, ale nie bardzo wiedzieliśmy czy zdążymy czasowo. Postanowiliśmy jednak przejść się jeszcze po parku ze słynnymi postaciami wdów, z którymi związana jest pewna legenda. Po ostatecznym wyliczeniu pozostałego nam na zwiedzanie czasu postanawiamy wrócić i zaliczyć multimedialną podróż po Galicji. Na szczęście bez problemów udaje się nam dołączyć do właśnie wchodzącej grupy turystów. Chociaż cała prezentacja prowadzona była w języku hiszpańskim, zapewniała sporo frajdy również zagranicznym turystom, np. nam omyłkowo opisanym na bilecie jak „Holland” zamiast „Poland” ;) Jest już dość późna pora więc myślimy o jakimś ciepłym posiłku, koniec końców wracamy do znanego nam już miejsca i zamawiamy podobny zestaw obiadowy. Najedzeni i zadowoleni zahaczamy jeszcze o sklep robiąc ostateczne zakupy. Ruszamy nieco na skróty w stronę dworca autobusowego. W międzyczasie udało nam się uzyskać rzetelną informację w punkcie inf. gdzie i o której godzinie odjeżdżają autobusy na lotnisko.
Wieczorny przelot do Madrytu spokojny, bez większych atrakcji. Znajdujemy sobie miejsce noclegowe i próbujemy w miarę szybko zasnąć. Niestety zimno, hałas, światło i inni podróżni spokojnego snu nam nie zapewnili.

Czwartek:
Pobudka o zabójczej porze, około czwartej nad ranem. Plan - nocnym autobusem dostać się do Madrytu i skorzystać z każdej danej nam podczas przesiadki minuty. W labiryncie lotniskowo- parkingowym można naprawdę się pogubić, na szczęście po drodze spotkaliśmy kilka osób zmierzających do pracy, które w mniejszym bądź większym stopniu próbowały nam pomóc trafić na przystanek. Ba, nawet nam się udało na niego trafić, kilka minut czekania i wsiadamy do autobusu. Co ciekawe autobus do centrum jest o połowę tańszy od metra, a jedzie o wiele szybciej. Jest 5:30 nad ranem, wysiadamy w okolicach placu Cibeles, jeszcze nieco zaspani idziemy w kierunku Gran Via. Jest zimno i nieco mży, na ulicach widać grupki młodych ludzi dogorywających jeszcze po nocnych imprezach, to nie jest jednak najlepsza pora na zwiedzanie. W nocnym sklepie kupujemy zimną herbatę o zgrozo za €2,5. Siadamy na przystanku, wyciągamy nasze koce i zasypiamy na chwilę niczym bezdomni ;) Jesteśmy przemarznięci, marzymy o jakimś ciepłym miejscu gdzie można byłoby się napić czegoś ciepłego. Niestety większość kawiarni otwiera się około godziny 9-10. Jeszcze w panującym mroku zwiedzamy okolice Pałacu Królewskiego, Katedry oraz Plaza Mayor. Po drodze przechodzimy obok bezdomnych, o zgrozo teraz już wiem co to znaczy mieszkać w kartonie. Wreszcie trafiamy do miejsca gdzie można chwilę odsapnąć, grzejemy się, pijemy gorącą kawę, przegryzamy crossanta – tak przez około godzinę. Jest już nieco późno, po drodze robimy małe zakupy i ruszamy w kierunku Parque del Retiro. Niestety pogoda znów nie dopisuje, pada coraz mocniej więc ruszamy w kierunku metra. Na lotnisku długo nie czekamy. Znowu tłumy i rozgardiasz. Chwila nieuwagi i poprzez dziwaczne rozwiązanie wpuszczania do samolotów, zamiast do Alicante można było polecieć do Tangieru w Maroku ;)
Wysiadamy w Alicante, pogoda dopisuje, jest ponad 20℃, świeci słońce hehehe kto by pomyślał i to pod koniec listopada. Na początku trzymamy się naszego planu – dojść na plażę. Jakoś udaje nam się wyjść z labiryntu parkingowego, zmierzamy główną drogą przed siebie. Liczymy ile mamy do przejścia i czas jaki nam pozostał, analizujemy sytuację drogowo-pogodową i niestety postanawiamy wrócić w okolice lotniska. Zwiedzanie Alicante zostawiamy na kiedy indziej. Teraz robimy sobie piknik korzystając z prawdopodobnie ostatniego rentgena w tym roku. Rozkładamy się w cieniu palm, wpatrujemy w bezchmurne niebo i promienie słońca. Na twarzy widnieje uśmiech od ucha do ucha.
Czeka nas ostatni lot, jak się potem okazuje najbardziej męczący. Za nami siedzi kobieta, która już od wejścia do samolotu narobiła wokół siebie sporo hałasu, nawet Stewardowie już jej mieli dość. Ehhhh skąd się tacy ludzie biorą? Dochodzące do naszych uszu rozmowy tejże pasażerki z „sąsiadką” wołały o pomstę do nieba - ewidentna indolencja intelektualna, bez komentarza...
Wreszcie jesteśmy we Wrocławiu, czekamy na autobus. Po chwili jesteśmy w domu, już nie możemy się doczekać naszego obiadu :)


Starówka Santiago de Compostela














Katedra w Santiago de Compostela













Hostel Santa Rita







Madryt






Gdzieś w chmurach