czwartek, 27 maja 2010

Ryanair w Barcelonie El Prat

To się nazywa wejście! Już od jakiegoś czasu w sieci pojawiały się informacje, że stroniący od dużych lotnisk Ryanair chce nie tylko zacząć latać z lotniska El Prat pod Barceloną, co wręcz otworzyć tam swoją bazę. I w końcu plotki okazały się prawdą. Od września tego roku Ryanair otwiera 20 nowych tras i umiejscawia na tym lotnisku pięć swoich maszyn.
Lotnisko El Prat leży praktycznie w samej Barcelonie, jednej z największych atrakcji turystycznych naszego kontynentu, która od czasu zorganizowania Igrzysk Olimpijskich w 1992 roku rokrocznie notowała zwiększaną liczbę odwiedzających ją turystów. Dlatego też w pewnym momencie postanowiono rozbudować powoli zapychający się terminal umożliwiając odprawienie do 55 milionów pasażerów rocznie w 2009 roku i 70 milionów w 2012. Niestety tuż przed uruchomieniem nowej infrastruktury (czerwiec zeszłego roku) lotnisko El Prat zaczęło tracić impet notując w ciągu dwóch następujących po sobie lat siedemnaście procent mniej obsłużonych podróżnych! Bardziej dosłowne opisy przedstawiały sytuację w starym terminalu T2 po przeniesieniu się przez większość obecnych na lotnisku linii do T1 jako "opustoszały". Zmusiło to lokalne władze w Katalonii do podjęcia działań zmierzających do zwiększenia ruchu na El Prat, co sfinalizowało się między innymi w większej otwartości na przewoźników nisko – kosztowych. Jednym z tego działania efektów było np. przeniesienie tam swoich operacji przez linię Wizz Air.
Sytuacja z Ryanair miała się natomiast zupełnie inaczej. Po pierwsze przewoźnik ten posiada już dwie bazy w Katalonii. Jedną z ważniejszych w całej sieci w ogóle jest określona jako „Barcelona – Girona”. Znajduje się ona nieopodal miasta Girona i od centrum Barcelony oddalona jest o blisko 80 kilometrów. Druga, „Barcelona – Reus” otwarta została jakieś dwa lata temu i umiejscowiona jest w oddalonym o nieco ponad 100 kilometrów od Barcelony mieście Reus na Costa Daurada. I przyznam się szczerze, że właśnie z tego powodu niechętnie się przyglądałem bazie Ryanair na El Prat. Oczywiście, lotnisko prawie w samym centrum jest doskonałą lokalizacją w planach wypadu do tego pięknego miasta. Ale coraz dokładniej przyglądając się lotniczemu rynkowi na Półwyspie Iberyjskim zauważam, że inne operujące tam linie również do drogich nie należą. W końcu gdybym się pospieszył to za lot Ibiza – Barcelona na pokładzie Vueling zapłaciłbym niecałe €25 od osoby (koniec końców wyszło około €35). Drugą niepokojącą sprawą był fakt, że Ryanair z El Prat miał operować głównie na trasach krajowych. Jak śledzenie systemu rezerwacji tego przewoźnika wykazuje, to właśnie one zawierają najwięcej tanich biletów z takich lotnisk jak Girona czy Reus. To one też dają największą możliwość zwiedzenia najważniejszych punktów Półwyspu Iberyjskiego i, co ważniejsze, są dostępne bezpośrednio z Polski. Girona posiada połączenia z Gdańskiem, Wrocławiem, Poznaniem a dalej z Majorką, Ibizą, Madrytem, Porto, Sewillą, Malagą i trzema wyspami Kanaryjskimi. Reus daje natomiast możliwość dolotu z Poznania i Krakowa, oraz na Majorkę, do Sewilli, Santiago de Compostela i Santanderu. Jeśli  część Iberyjska tej wyliczanki miałaby być przeniesiona na lotnisko El Prat, aby je wykonać musiałbym więc do kosztów podróży doliczyć kilkadziesiąt euro za transport oraz, co najważniejsze przy krótkich wypadach, dodatkowy czas spędzony w pociągach czy autobusach. A przeniesienie takie byłoby naturalnym rozwiązaniem, ponieważ podróżujący z obrzeży Hiszpanii dużo chętniej skorzystaliby z  wymagających mniejszych nakładów czasu połączeń pomiędzy centrami swoich miast, niż tych wymuszających jeszcze dojazdy.
Inna sprawa to fakt, że lotniska w Gironie i Reusie położone są w atrakcyjnych miejscach, do których zapewne nigdy byśmy nie dotarli gdyby nie umiejscowione tam bazy. Girona jest bowiem bliżej Pirenejów, Andory czy turystycznego kurortu Costa Brava. Reus to malownicza Costa Daurada oraz miasto Tarragona. Daje to możliwość odwiedzenia tych nieznanych przeciętnemu turyście miejsc przy okazji dłuższej przesiadki, jak też jako cel ostateczny. A co jeśli chcę zwiedzić samą Barcelonę? Jak już pisałem wcześniej – przy dogodnych przesiadkach można skorzystać z usług Spanair, Vueling, Wizz Air czy easyJet, które też potrafią zaskoczyć biletami w bardzo znośnych cenach.
No ale stało się, Ryanair zapowiedział wczoraj wejście na El Prat i otwarcie tam swojej 42. bazy. Podobno standardowo przy takim ruchu wynegocjował spore zniżki i dotowanie przez lokalne organizacje niemal każdego elementu swojej działalności. Na początek ma operować pięcioma Boeingami na dwudziestu trasach. Większość z nich to rzeczywiście krajówki, lub okolice basenu Morza Śródziemnego. Mamy więc trzy wyspy Kanaryjskie, Santander (codziennie), Santiago de Compostela (11 operacji tygodniowo), Sewillę (2x dziennie), Malagę (2x dziennie), Walencję (codziennie), Ibizę (codziennie) i Majorkę (2x dziennie). Konkurencja zapewne bardzo się zdenerwowała tym faktem. Zwłaszcza od lat inwestujący w swoją bazę na El Prat Vueling, który będzie teraz konkurował bezpośrednio na ośmiu trasach a pośrednio (loty na lotniska obsługujące te same miasta, ale oddalone od siebie o kilkadziesiąt kilometrów) na pięciu. Już w dużo lepszej sytuacji jest kreowany na odwiecznego rywala Ryanair – easyJet, który pośrednio będzie się pokrywał tylko na dwóch trasach. Bardzo zaskakującym jest natomiast fakt, że Ryanair nie zdecydował się tworzyć „Pont Aeri”, czyli tzw. „Mostu Powietrznego”. Chodzi o połączenie Barcelona El Prat – Madryt, która do 2008 roku była najbardziej uczęszczaną trasą lotniczą świata z 971 wykonywanymi tygodniowo lotami w 2007 roku! Zapotrzebowanie na to połączenie zdecydowanie jest, w końcu dziennie Iberia wykonuje na tej trasie do 20 lotów, Spanair 7 a Vueling 13!
Dobrze, ale co nam daje ta dzisiejsza informacja? Bezpośrednio niewiele, ponieważ Ryanair nie zdecydował się na otwarcie żadnego połączenia do Polski. W zależności jak będą kształtowały się ceny i godziny operacji zyskaliśmy jedynie możliwość przesiadek na takich lotniskach, jak Oslo – Rygge, Bruksela – Charleroi, Paryż – Beauvais, Mediolan – Bergamo czy Rzym – Ciampino. Ciekawiej może się natomiast zacząć robić na trasach wewnątrz Półwyspu Iberyjskiego. Jak przez ostatnich kilka miesięcy na tym blogu staram się udowodnić – zapotrzebowanie tam jest bardzo duże, ale ruch również spory. Z zainteresowaniem będę się więc przyglądał tamtejszemu rynkowi, gdyż zapewne przez kilka najbliższych miesięcy będzie można zaobserwować dużo promocji na lokalnych trasach różnych przewoźników. A biorąc pod uwagę fakt, że Hiszpania mnie ostatnio niezwykle fascynuje, daje mi to możliwości kolejnych wypadów w niezwiedzone jeszcze rejony Półwyspu. Mam tylko nadzieję, i bardzo się o to boję, że na lotnisku El Prat nie rozpocznie się wyniszczająca wojna kilku przewoźników, finalizująca się w doprowadzeniu do sytuacji gdy większość połączeń będzie nierentowna. Wtedy ktoś będzie musiał odpuścić, a znając możliwości finansowe Ryanair – oni pozostaną. A wtedy bezwzględnie mogą wykorzystywać pozycję lidera lub monopolisty czego przykłady widać na wielu operowanych przez nich trasach. Oby więc te biletowe łowy nie przerodziły się ostatecznie w drożyznę. Takiego scenariusza za kilka lata obawiam się właśnie w momencie wejścia Ryanair na El Prat...

wtorek, 25 maja 2010

Reklama dźwignią handlu

Pamiętam jak jakiś czas temu Ryanair na swojej stronie internetowej zaczął umieszczać reklamy z produktu AdSense firmy Google. W sumie ok, normalne działanie w dzisiejszych czasach. Tylko że specjaliści z Irlandii nie skonfigurowali odpowiednio swojego konta i dzięki temu niedopatrzeniu na stronie Ryanair najczęściej wyświetlana była reklama konkurenta – easyJet.
Jednak dziś w sieci znalazłem link do filmu pokazującego kolejny sposób jak tanio i skutecznie można się reklamować przy użyciu konkurencji. Podobno został nakręcony na pokładzie easyJet.
 


W wolnym tłumaczeniu:
Ostatnio podczas lotu easyJet...
- Kochanie, gdzie jesteś?
- Tutaj!
- A dzieciaki?
- Tutaj!
- Tutaj!
- Dzięki Bogu mamy te znaki!
- Nie znoszę tych „Wybierz swoje siedzenie” - opcji
- Mamusiu, muszę siku!
- Tylko jeśli toaleta jest za darmo!
- To nie fair!
- Popatrz przez okno, przynajmniej to jest za darmo!
- Następnym razem...
- ...po prostu polećmy...
- Germanwings
- od €19.99

wtorek, 11 maja 2010

Spostrzeżenia własne - przewodnik po Porto

Porto to drugie najważniejsze miasto Portugalii. Wprawdzie samo miasto zamieszkuje niecałe 300 tysięcy mieszkańców, to jednak w całym zespole miejskim osiadło ich blisko 2,2 miliona. Leży w północnej części kraju u ujścia rzeki Douro do Oceanu Atlantyckiego i słynie z klubu piłkarskiego FC Porto, lecz przede wszystkim z wina.
Porto, jak zresztą cała Portugalia, jest krajem kontrastów. Z jednej strony spore zacofanie, z drugiej liczne inwestycje prowadzące do modernizacji i rozwoju. Przykładowo organizowane w 2004 roku mistrzostwa Europy w piłce nożnej. W ich rezultacie zwrócono jeszcze większą uwagę na Porto jako miejsce przyciągające turystów. Pociągnęło to za sobą między innymi rozbudowę i unowocześnienie lotniska, a poprzez zwiększenie możliwości przewozowych portu, postarano się aby więcej linii lotniczych włączyło Porto do swojej siatki połączeń. Do najważniejszych przewoźników latających regularnie na to lotnisko należy zaliczyć TAP Portugal, EasyJet, Iberia, Airberlin, Air Transat i oczywiście Ryanair, który pod koniec 2009 roku otworzył tutaj swoją bazę operacyjną. W ten sposób Porto świetnie skomunikowane jest zarówno z Lisboną, jak też wybranymi lotniskami na Półwyspie Iberyjskim, Francją (Paryż, Lyon, Marsylia), Szwajcarią oraz północną częścią Włoch. Co więcej, z Porto można również łatwo się dostać na Wyspy Kanaryjskie i Maderę, oraz wybrane kierunki na obu kontynentach Amerykańskich.
Lotnisko
Terminal lotniska to nowoczesna i zbudowana z rozmachem srebrno - błękitna konstrukcja z betonu, metalu i szkła. Choć początkowo łatwo się w niej pogubić, po jakimś czasie można odkryć wiele udogodnień, jak też zakręconych rozwiązań oferowanych przez pomysłodawców. Jednym z nich jest dotarcie do wyjścia na przestrzeń ogólnodostępną z okolic bramek obsługujących np. loty Ryanair. Podążając za znakami zafundowana nam bowiem jest wycieczka krajoznawcza niemal dookoła terminala poprzez szereg przejść, kładek i korytarzy ciągnących się niemal pod dachem budynku, aby następnie doprowadzić nas kilkanaście metrów niżej do poziomu 0. Pozytywnie odbierany jest taras widokowy dostępny dla każdego, pozwalający widzieć część hali odlotów i ichniejszych gate-ów, jak też poprzez kolejny zestaw szyb – duży odcinek pasa startowego. Ogromnym zaskoczeniem było również grające na żywo w airside jazzowe duo, oraz rozmieszczone nieopodal wygodne leżanki! Przyznam się, że jeszcze nie widziałem tak niecodziennego podejścia do zagadnienia obsługi podróżujących.
Istotną informacją jest, że terminal wydaje się być dobrym miejscem do spędzenia tam nocy. Na poziomie przylotów i odlotów w kilku miejscach znajdują się pojedyncze szeregi niezagospodarowanych ławek. Jednak bardzo dużym minusem jest przenikliwe zimno panujące wewnątrz budynku. Owszem, moje doświadczenie dotyczy końcówki stycznia, jednak przy fakcie świecącego słońca prosto w ogromne szyby bardziej spodziewałbym się efektu szklarni, niż chłodziarki. Więcej informacji na temat nocowania na lotnisku w Porto znajduje się w odcinku Sztuki taniego latania "Spanie na lotnisku - opis lotnisk".
Lotnisko jest bardzo dobrze skomunikowane z miastem. Pod sam terminal dojeżdża bowiem jedna z pięciu linii metra (fioletowa, oznaczona jako „E”), która tak naprawdę jest linią tramwajową, której trasa tylko w ścisłym centrum przebiega pod ziemią. Bilet na całą trasę (pod stadion FC Porto) kosztuje €1,40 i jest do nabycia w automatach przy wyjściu na peron metra. Niestety system ustalania cen jest w pewien sposób zakręcony i aż do momentu sprawdzenia biletu przez kontrolerów (na jednej z ostatnich stacji) nie byliśmy w stu procentach pewni czy udało nam się wydrukować odpowiednią kartę. Wynikało to zarówno z dziwacznego procesu wyboru biletu w automacie, jak też faktu że na otrzymanej karcie brakowało jakiegokolwiek nadruku. Podróż do centrum miasta zajmuje mniej niż 40 minut. Niestety pierwszy tramwaj z miasta na lotnisku pojawia się o godzinie 06:43, co może się okazać za późno w przypadku fali porannych wylotów. W takiej sytuacji my wybraliśmy kurs pierwszym dziennym autobusem lokalnym STCP o numerze 601. Z przystanku „Boavista” w centrum miasta odjeżdżał on o godzinie 04:48, a na lotnisku był już po 22 minutach. Niestety wyszukanie jakichkolwiek przydatnych informacji na stronie internetowej tego przewoźnika graniczy z cudem. Dlatego polecam adres http://www.itinerarium.net/default.aspx?tab=3 skąd można wybrać numer konkretnej linii a do niej otrzymać rozkład jazdy i przykładową mapkę trasy. Strona ta także optymalnością i poprawnością nie grzeszy, ale w jakiś sposób przynajmniej nam pomogła. Bilet w jedną stronę kosztował €1,40 i kupowało się go u kierowcy.

Nocleg
Porto jest jednym z bardziej wyjątkowych miejsc na mapie Europy i dość chętnie odwiedzanym przez turystów. Dlatego i tutaj nie należy spodziewać się trudności ze znalezieniem noclegu. Oczywiście jak prawie wszędzie na półwyspie iberyjskim ceny nie należą do wygórowanych i są bardzo przyjazne dla portfeli polskiego turysty.
Za namową koleżanki na dzień przed przybyciem postanowiliśmy skorzystać z serwisu booking.com który bardziej zorientowany jest w stronę hoteli niż tanich schronisk młodzieżowych, ale jednocześnie często oferuje interesujące cenowo promocje. W ten sposób trafiliśmy do Residencial Escondidinho, mieszczącym się w samym centrum, przy Rua Passos Manuel nº 135. Jedna noc w pokoju dwuosobowym (koniec końców dostaliśmy podwójny pokój z trzema łóżkami) kosztowała nas w sumie €25. Chociaż winą hotelu to nie jest, warto zaznaczyć iż w całej Portugalii nie istnieje system centralnego ogrzewania. Dlatego też zwłaszcza w chłodne styczniowe dni warto od razu po przybyciu odkręcić ogrzewanie w pokoju na maksimum i sprawdzić czy w szafie dostarczona jest odpowiednia ilość koców (zwyczajowa cieniutka pościel bez kołdry to w takiej sytuacji zdecydowanie za mało). Nasz krótki pobyt w hotelu cechował się bardzo miłą obsługą na recepcji za dnia (darmowa mapa, doskonałe wytłumaczenie jak dotrzeć do interesujących nas miejsc) i lekkim brakiem kompetencji w nocy (problemy językowe). Niemniej bliskość ścisłego centrum i niewielka cena wydają się być atrakcyjną opcją na wygodne kilka chwil.



Wyżywienie
Portugalia jest wszem i wobec tania, nawet jak dla turysty z Polski. Chociaż nie korzystaliśmy z opcji jedzenia na mieście, w trakcie kręcenia się po ścisłym centrum zauważało się co chwilę rozmaite restauracje. Zdecydowanie polecam wizytę w jednej z knajpek na malutkiej filiżaneczce espresso i przekąsce. Przyjemnostka taka w pierwszym lepszym miejscu kosztuje nieco powyżej €1,50. Jednocześnie polecam odwiedziny na lokalnym targu spożywczym gdzie można nabyć mnóstwo świeżych produktów lokalnych, przede wszystkim rozmaite owoców cytrusowe. Świeże nektarynki i mandarynki w styczniu potrafią naładować baterie na maksimum :-)

Zwiedzanie / ogólne wrażenia
Porto, tak samo jak podobno cała Portugalia, to miejsce zupełnie inne niż te znane z naszej części Europy. Na każdym kroku widać tutaj bowiem przemianę kontrastującej ze sobą nowoczesności i miejsc niczym zapomnianych przez cały świat. W ten sposób w ścisłym centrum można znaleźć popadające w ruinę domy mieszkalne, a nad głowami zabytkowych ulic starówki może powiewać przewieszone pomiędzy budynkami pranie. Nawet bardziej oddalone od centrum domy zaskakują niekiedy dopieszczeniem malowanych motywów na oklejonych nimi kaflach, jednak w lekkim oddaleniu te same domy kontrastują brakiem ogólnej koncepcji zabudowy okolicy (przykładowo stojące obok siebie naprzemiennie wąska, trzypiętrowa zaniedbana kamienica i parterowa odnowiona przybudówka). Z innej strony nawet standaryzowany modernizm Unii Europejskiej nowszych konstrukcji zdaje się tutaj otrzymywać specyficzny posmak radosnego chaosu. Choćby dla tej inności warto pokręcić się po bliższych i dalszych okolicach Porto. W końcu nie bez kozery stare miasto jest wpisane na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Punktem wręcz obowiązkowym jest oczywiście przejście przez zaprojektowany przez ucznia Gustawa Eiffla most Ponte Dom Luís I do dzielnicy Vila Nova de Gaia i zakup miejscowego specjału, jakim jest wino Porto.
Niestety nie było mi dane ani zwiedzić za dużo, ani co gorsza poczuć namiastki klimatu tego specyficznego miejsca. Jeden dzień to zdecydowanie niewystarczająco na to miasto, dlatego też opis bardziej szczegółowych wrażeń jestem zmuszony pozostawić do czasu następnej wizyty.

Centrum





Miasto nad rzeką



Miasto nocą




Adresy kontaktowe i email:
Lotnisko w Porto: www.ana.pt/portal/page/portal/ANA/AEROPORTO_PORTO
Metro w Porto: www.metrodoporto.pt
Lokalny transport autobusowy w Porto: www.stcp.pt

Residencial Escondidinho
Rua Passos Manuel nº 135,
Santo Ildefonse,
4000-385 Porto
www.residencialescondidinho.com.pt

piątek, 7 maja 2010

Zamieszanie na kolejach w Polsce

Już przyzwyczaiłem się do tego, że każdorazowo w trakcie moich wyjazdów w kraju natrafia się jakaś ważna lub zaskakująca sytuacja z tematyki podróżowania. I znów próbując nadrobić zaległości w informacjach ogólnych nie mogłem wyjść ze zdziwienia, że jednak doszło do sytuacji wręcz nieprawdopodobnej! Chodzi oczywiście o zamieszanie na torach kolejowych, które obecne jest w Polsce od ostatnich kilku dni.
Ale o co chodzi? Ano o prywatyzację. Jak bowiem pisałem w styczniu we wpisie „Zmiany na rynku kolejowym w Polsce” w państwowym molochu jakim był PKP od kilku lat wreszcie zaczęło coś ruszać. W skrócie, celem przygotowania do niezbędnej prywatyzacji podzielono go na kilka spółek i wprowadzono odpowiednie plany działań na najbliższych kilkanaście miesięcy. Nieco ponad rok temu zmieniono kompetencje dwóch spółek kolejowych pozostawiając PKP Przewozy Regionalne obsługę wyłącznie dawnych pociągów osobowych, a wszystko włącznie i powyżej klasy dawnych „pośpiesznych” przesunięto do PKP InterCity. W ten sposób na torach miał zapanować status quo gdzie druga z wymienionych spółek miała obsługiwać połączenia dłuższe podwyższając często o kilkadziesiąt procent zwyczajowe ceny biletów, a pierwsza egzystować na dofinansowaniach ze strony województw i zajmować się niezwykle potrzebnymi, ale często nierentownymi połączeniami lokalnymi. Ale coś w tym misternym planie się nie udało, gdyż spółka Przewozy Regionalne wprowadziła klasę pociągów InterREGIO początkując tym samym realną konkurencję na Polskich torach. Ale gdy okazało się że pomysł ten jest niemałym sukcesem, przed spółką zaczęły się dwoić i troić wszelkie problemy. Co rusz dało się usłyszeć że zalega ona z rachunkami za dzierżawę kas biletowych, albo ma problemy z dofinansowaniami, bądź zwleka z opłatami za korzystanie z torów kolejowych. Ale przyznam się szczerze, że nawet nie wyobrażałem sobie, że dojdzie do takiej sytuacji, że PKP Polskie Linie Kolejowe, czyli spółka odpowiedzialna za infrastrukturę związaną z torami kolejowymi, zablokuje kursowanie składów jakiegokolwiek przewoźnika! A jednak tak się stało, szkoda tylko że w tak kiepskim stylu o jakim czytam w kolejnych doniesieniach prasowych.
I co dalej? No cóż, jak to zazwyczaj bywa przy restrukturyzacjach wielkich organizmów – pewne zamieszanie przez jakiś czas. Niby nic wielkiego się nie dzieje – w końcu jeśli pasażerowie na stacji kolejowej dowiedzą się, że upatrzone przez nich połączenie danego dnia akurat nie kursuje, to w ciągu najbliższych dwóch godzin powinni mieć możliwość dojechania powiększonym z tej okazji składem PKP InterCity. Szkoda tylko, że cena takiego biletu będzie zazwyczaj sporo droższa, a czas przejazdu na tym samym odcinku niekoniecznie szybszy. Ale czy taka sytuacja potrwa długo? Niekoniecznie, a wręcz może się jeszcze pogorszyć. Jak bowiem informuje środowy artykuł „Kolejne cięcia pociągów w czerwcu? Tym razem InterCity” na stronach poratalu www.wyborcza.biz
Tymczasem szykują się także cięcia w rozkładach jazdy pociągów spółki PKP InterCity, która oprócz ekspresów ma przede wszystkim pociągi TLK (dawne pośpieszne). Ten przewoźnik również zalega zarządcy torów z opłatami. Jeszcze we wtorek Zbigniew Szafrański mówił, że cięcia wejdą w życie 15 maja. Nie wykluczył, że wtedy może się zmienić lista odwołanych pociągów Przewozów Regionalnych. Wczoraj przyznał jednak, że na wniosek przewoźników ten termin może być przesunięty o dwa, trzy tygodnie. Paweł Ney, rzecznik PKP InterCity, poinformował, że przygotowana jest lista pociągów o najmniejszej frekwencji, których kursowanie zostałoby zawieszone. - Nie wykluczam, że stanie się to 1 czerwca - powiedział.
Przyznam się, że od pewnego czasu hobbystycznie przyglądam się zasadom panującym na rynku kolejowym, jako ciekawej opcji na tanie podróżowanie na krótkich odcinkach. I choć pomysł Przewozów Regionalnych wydaje się być ciekawy i ożywiający sytuację na kolejach w Polsce, to nie wiem czy do końca trafiony? Jak bowiem okazuje się, spółką tą władają wszystkie województwa, które składają się na jej finansowanie. To naturalne, transport regionalny, jakkolwiek niedochodowy, musi istnieć aby region się rozwijał. Jednak tak szczerze jak się ma składka województwa np. Podkarpackiego do linii łączącej powiedzmy Szczecin ze Słupskiem? Pewnym pomysłem i zresztą nieukrywaną alternatywą na wypadek upadku Przewozów Regionalnych są powstające co jakiś czas koleje regionalne zakładane przez kolejne województwa. Przykładem mogą być działające właśnie Koleje Dolnośląskie czy powstające Śląskie. W chwili obecnej uzupełniają one siatkę Przewozów Regionalnych, ale czy nie lepiej byłoby podzielić tą spółkę na mniejsze organizmy skupiające działalność na własnych regionach? A InterREGIO? Cóż, jeśli dany przewoźnik regionalny będzie w stanie uruchomić jakieś połączenie międzywojewódzkie, to czemu nie? Może nie będą to karawany pokroju Rzeszów – Wrocław – Szczecin, ale na rynku poprzez rozdrobnienie stworzony będzie większy ruch i zapewne większa konkurencja. A i przecież województwa wiedzą najlepiej jakich połączeń potrzeba w ich regionach najbardziej i jakie należy ewentualnie dotować.
Ale zakończmy już mój rozwód na temat „co by było gdyby...”. Fakt jest taki, że jest spore zamieszanie na kolei a opcjonalny koniec realnej konkurencji w postaci kolejnych prób zawieszenia klasy InterREGIO nie jest rozwiązaniem dobrym. W rynek kolejowy trzeba inwestować i wyprowadzić go z zapaści. I z pewnością nie powinno to polegać tylko na zbudowaniu kilkuset kilometrów torów szybkich prędkości „Linii Y” z których będzie się dumnym przez kolejnych kilkanaście lat. Przy okazji, w związku z ostatnim zagrożeniem chmurą pyłów wulkanicznych w komisjach Europejskich powrócił pomysł integracji siatek kolei szybkich prędkości kilku krajów tak, aby na wypadek zawieszenia lotów była dostępna alternatywa w postaci w miarę szybkiego i komfortowego transportu kolejowego poprzez teren Unii Europejskiej. Szkoda tylko, że pomimo planów „Linii Y” nie jest ona brana pod uwagę w tej siatce ponieważ najzwyczajniej nie dochodzi do granic naszego państwa. Owszem, urzędnicy urzędnikami, ale również nam, zwykłym tambylcom, mogłoby to poprzez szereg dogodnych przesiadek i połączeń przewoźników regionalnych dać szansę podróży w różnorakie zakątki kontynentu, do których ciężko jest się dostać linią lotniczą. Zobaczymy co się z tego wykluje.

czwartek, 6 maja 2010

Powrót do życia po południowoeuropejskim mambo-dżambo

Nie bez ironii we wtorek pomyślałem sobie, że po ostatnim ośmiodniowym wypoczynku należeć się będzie przynajmniej trzy dni odpoczynku. W końcu tyle wrażeń i sytuacji do zapamiętania skumulowało się w trakcie tego wyjazdu, że jedyne czego nam teraz trzeba to sen i błogie lenistwo :-) Dużo, naprawdę dużo materiału się uzbierało na cele tego bloga i pewnie kilka tygodni minie zanim zostaną one w całości opublikowane. A będzie co oglądać i czytać. W skrócie wspomnę tylko: Majorka, Ibiza, Tarragona i generalnie Katalonia ogólnie potrafi zachwycić! Chociaż bardzo zmęczony byłem opóźnionym powrotem z Bergamo do Wrocławia, to jednocześnie niezwykle zadowolony że mogłem doświadczyć tych zwariowanych ośmiu dni.
Tylko szkoda tak jakoś, bo w sekcji „Zaplanowane wyjazdy/loty” od dziś tak pustką świeci... Jest to pierwsza sytuacja od bodaj lipca 2009 że nie mam zarezerwowanego ani jednego lotu. Ale niestety życie studenckie nie trwa wiecznie. Czas znaleźć poważną pracę i stanąć finansowo na nogach. Mam nadzieję że już we wrześniu będę siedział w samolocie udając się w kolejny ciekawy rejon naszego kontynentu :-)