piątek, 16 grudnia 2011

Frywolne harce FRancy

Ryanair od kiedy pamiętam był linią która nie pozwalała zbyt łatwo zapomnieć o sobie. Uwielbienie kojarzące się niemal z kultem zdobyła serwując bilety pozwalające latać wzdłuż Europy za cenę mniejszą niż dojazd taksówką z domu do lotniska. Zrodziła tym samym sporą grupę niskokosztowych podróżników nie zastanawiających się jakim cudem przy tak tanich biletach możliwe jest prowadzenie tak skomplikowanego biznesu. Czym się jednak przejmować jeśli najwyraźniej świat zwariował? Skoro bowiem prezes tego świetnie prosperującego interesu głupkuje co jakiś czas puszczając plotki o pierwszej klasie z "lodami" w cenie biletu, zanoszeniu bagaży pod samolot czy pilotach którzy w wolnych chwilach na trasie przelotowej mogą pracować przy obsłudze pasażerów, to czemu lot do Maroka za 20 złotych nie miałby być standardem? Jednak dobre czasy się skończyły a ostatnie miesiące w wykonaniu Ryanair to tylko potwierdzają.

W trakcie mojego ostatniego wyjazdu oznajmione zostały podwyżki cen za kilka "usług dodatkowych". Dotyczyło to głównie bagażu rejestrowanego, bo przecież "linia promuje latanie w wersji light". OK, na krótkich kontynentalnych trasach nie ma z tym problemu, ale wiadomo że jadąc na tydzień na prawdziwe południowoeuropejskie wakacje zawsze weźmie się większą liczbę bagażu. A tutaj niespodzianka w postaci wyższej ceny za walizkę lecącą na kierunkach prourlopowych niż innych.
Można powiedzieć - dobra, każda linia nisko-kosztowa szuka dodatkowych zysków a podwyżka ta dotyczy tylko sezonu letniego. OK, ale Ryanair już w przeszłości pokazywał że po sezonie letnim cena obowiązywała na dużo dłuższym odcinku czasu oraz że w stosunku ceny do jakości wypada zazwyczaj bardzo słabo. Że wspomnę tylko o Wizz Air który za mniejszą stawkę pozwala na przewiezienie do 32 kilogramów bagażu zamiast 15 Ryanair.

Totalnym chamstwem w moim odczuciu było natomiast podwyższenie do absurdalnych wartości opłaty, czy bardziej dosłownie kary za to że chciało się przewieźć za dużo w tzw. bagażu podręcznym. Wiadomo, latanie w wersji light przerodziło się w incydentalne przekręty typu 17kg schowane w plecaku i potrójny zestaw ciuchów założony podczas boardingu. Jednak sytuacje absurdalne jakie widziałem na lotnisku w Gironie lub Alicante - np. nakaz schowania zawieszonej na szyi torebki z okularami i portfelem - powoduje wrażenie że granica dobrego smaku została przez obie zainteresowane strony przekroczona już dawno temu.

Kolejnym totalnym chamstwem jest 50% podwyżka kary "za niewydrukowanie bądź błędne wydrukowanie karty pokładowej". Sprawa ta wywołała spore zamieszanie kilka miesięcy temu kiedy to sporo osób przyłapano na "niezastosowaniu się do poleceń" - które tak naprawdę nie dla każdego są jasno sformułowane. Cóż jednak zrobić, pierwsza decyzja sądowa w tym kontekście poszła po myśli linii i teraz bardzo sobie z tego powodu będą używać.

Dokładając to do wcześniejszych występków Ryanair z mnóstwem innych opłat "dodatkowych" typu za odprawę, odszkodowania związane z odwołaniami lotów czy też po prostu podwyższenie cen średnich za każdy bilet wychodzi pewna konkluzja. Otóż dla osoby nie nasłuchującej info o promocjach - ba, to się już też skończyło bo nałożenie systemu captcha teoretycznie uniemożliwiło przeczesywanie cennika wzdłuż i wszerz - podróżowanie z Ryanair przestaje się opłacać. Mowa tutaj zarówno o lataniu bezpośrednim w miejsca drogie typu ostatnio Wielka Brytania/Irlandia czy południe Europy, jak też kombinowaniu z przesiadkami w tanich portach. Doszliśmy więc do momentu kiedy to decydując się na spanie na lotniskach i w tanich hostelach bez wyżywienia ale z dużym bagażem - w sumie niejednokrotnie zapłacimy więcej niż korzystając z oferty biur podróży z lotem bezpośrednim i hotelem o niezłym komforcie i wyżywieniu.

No dobrze, w pewnym sensie jest to zrozumiałe, Ryanair podwyższając ceny zniechęca do latania z przesiadkami - w końcu jego ofertą są wyłącznie loty z punktu do punktu. Jest to też w interesie lotnisk. Jeśli bowiem władze lokalne na terenie których jest duża baza (załóżmy że Bergamo, Charleroi czy Bolonia) dopłacają linii za uruchomienie lotów do Polski, to te pieniążki powinny ściągnąć do nich turystów z Polski i ich wydawane pieniądze a nie służyć jak przesiadka na inny dopłacany lot do Maroka, na południe Włoch czy Grecję. Tylko są dwa "ale". Po pierwsze - z naszego punktu widzenia - dlaczego w takim razie Ryanair nie postara się o połączenia z Polski w miejsca bardziej atrakcyjne turystycznie typu Chrowacja, Grecja i południe Włoch? Po drugie - z punktu widzenia dużych baz - dlaczego władze lokalne muszą nadal dopłacać do tych połączeń gdy poprzez wymienione wcześniej podwyżki cen Ryanair osiąga jeszcze większe zyski niż z otrzymywanych od władz lokalnych "dotacji" za samą tylko obecność na ich lotniskach?

Niestety umiejscowienie na pozycji kultowej z szerokim gronem wyznawców pozwala na robienie czego się chce. Dlatego, pomimo że Ryanair zaczyna być droższy nie tylko od innych przewoźników nisko-kosztowych co nawet od sieciowych (z Warszawy taniej jest dolecieć do Londynu z British Airways niż tłuc się do Łodzi, Ryanair na Stansted i znów pociągiem do centrum Londynu), wielu ludzi będzie najpierw u nich szukać połączeń. Szkoda tylko że efektem ostatnich kilku lat pokazywania jak można tanio coraz częściej jest przepłacanie przez nieświadomych realiów tambylców.