środa, 7 października 2015

Atlantycki prztyczek w nos Ryanair

Ryanair będzie latał przez Atlantyk, a bilety będą zaczynać się już od 10 euro! Pamiętam czasy gdy taki news przetoczył się przez lotniczy światek. Zwłaszcza że były to czasy szalone, kiedy to Ryanair jednostronnie ustalał nowe reguły nisko-kosztowego latania, czym podbijał niemal całą Europę. Były to czasy, gdy fundusze z wyprzedawanych akcji pozwalały na ogromne - jak na tamte lata - zakupy samolotów oraz dumping cenowy w postaci biletów lotniczych za jeden grosz. Kto w takiej sytuacji nie uwierzyłby, że w tej szalonej głowie kilku Irlandczyków być może rzeczywiście pojawił się plan latania przez kałużę?

Wątek lotów przez ocean podtrzymywany był zapodawanymi co kilka miesięcy pojedynczymi wrzutkami. A to że będzie to nowy brand, a to że czekają na zmiany technologiczne dzięki czemu da się kupić tanie i oszczędne maszyny szerokokadłubowe, a to że już rozmawiają z małymi lotniskami po drugiej stronie i próbują to jakoś skleić z bazami w Europie. Jednak od pewnego czasu większość światka przestała wierzyć w ten projekt. A że pojawiał się on w mediach - cóż, Ryanair już dawno nauczyła się wykorzystywać media do zrobienia sobie reklamy. Temat to chodliwy, elektryzujący można by rzec, więc czemu by nie skorzystać z darmowej reklamy? No dobra, tylko przy aktualnej polityce całuski, cukiereczki, ciasteczka trzeba jeszcze jakoś ukryć dawną propozycję klasy beds & blowjobs... 

Jednak to co Ryanair zamknął w niespełnionych obietnicach, powoli zaczęło być realizowane przez jednego z największych rywali na rynku LCC w Europie. Rywala tym cięższego, że - podobnie jak Vueling - o dobrej reputacji i produkcie po który chętnie sięga również zamożny klient. Norwegian, to linia która od pewnego momentu mocno wychodzi poza Skandynawię i zdecydowanie nie chce się ograniczać do naszego kontynentu. Przez ostatnich kilka lat zaskakiwała mnie otwieraniem rejsów do Dubaju, potem na Spitsbergen aby w końcu buchnąć wskoczeniem na początek listy nabywców Dreamlinerów i uruchomieniem rejsów do Nowego Jorku i Bangkoku. A potem już z górki - cztery bazy w Hiszpanii, na Gatwick i dodanie swoich trzech groszy do ruchu UK-USA.

Plany solidnej ekspansji linii zostały jakiś czas temu potwierdzone największym europejskim zamówieniem na nowe samoloty. Chodziło o 22 Boeingi 737-800, 100 Boeingów 737 MAX 8 (oraz opcje na kolejne 100), plus 100 Airbusów A320neo i opcje na kolejne 50 maszyn.

W tym roku serwis Routesonline zauważył ciekawą właściwość, że Boeingi 737 MAX 8 będą w stanie realizować rejsy z Europy do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście nic w tym dziwnego, ponieważ takowe odbywają się z kilku miejsc na naszym kontynencie. Jednak są one realizowane na specjalnie przygotowanych maszynach z rozbudowaną pod względem jakościowym i mieszczącą mniejszą liczbę pasażerów kabiną. 737 MAX może realizować te trasy z pełnym obciążeniem i konfiguracją, jaka będzie zaplanowana na normalne trasy po naszym kontynencie. Artykuł ten ujawnił również dalsze plany Norwegian, który od 2017 roku rejsy atlantyckie z Londynu miałby realizować właśnie przy użyciu tego typu samolotów, dzięki czemu Dreamlinery byłyby przesunięte na dalsze trasy.

Całkiem niedawno jednak świat lotniczy obiegła kolejna wiadomość dotycząca Norwegian. Mianowicie serwis Anna.aero napisał, że już w następnym roku linia uruchomi transatlantyckie połączenia między Cork a Boston a od 2017 również Cork - Nowy Jork. Co ważne, rejsy te mają być realizowane na pokładzie Boeingów 737-800.

Co mnie zaciekawiło w tej informacji to fakt, że taki samolot jest standardowym typem we flocie Ryanair. Rejsy te będą uruchomione z Cork, miasta w Irlandii, czyli Ryanairowskiej paszczy lwa do której bała się wejść jakakolwiek linia. Swego czasu pomiędzy Cork a Wielką Brytanią próbował latać easyjet. Jednak loty za euro plus zwiększenie częstotliwości rejsów w Ryanair skutecznie namówiło Brytyjczyków do wycofania się z Republiki. Podobna sytuacja miała miejsce gdy Irlandczycy postanowili przejąć trasy Wizz Air z Cork do Europy Środkowo-wschodniej (głównie do Polski). W tym przypadku po krótkiej walce również osiągnęli upragniony monopol. Odwaga Norwegian jest tym większa, że Cork jak dotąd nie widniał w ich siatce połączeń, a rejsy do USA mają być wykonywane na samolotach rejsowo oddelegowanych z Barcelony.

Oczywiście czasy lotów za złotówkę już się skończyły a i Norwegian nie należy do linii nad wyraz tanich. Jednak odważny ruch w Cork jest w mojej opinii swoistym prztyczkiem w nos Ryanair, który jak dotąd jedynie marketingowo gdybał. Zresztą gdybanie różnych nierealnych rzeczy wciąż bardzo dobrze wychodzi tej linii. Znów na łamach wspomnianego wcześniej Anna.aero pojawił się bowiem artykuł o niemieckiej ekspansji linii, która po gwałtownym wejściu do Kolonii i na lotnisko Schonefeld w Berlinie hipotetyzuje nad obecnością w Monachium. Jednak obok wyliczenia kilku błędów wypowiedzianych przez przedstawiciela przewoźnika (np. ogłaszanie uruchomienia już istniejących tras), najciekawsze zostawiono na sam koniec. Kenny Jacobs - Chief Marketing Officer linii - wspomniał bowiem o odbytych rozmowach z IAG/Aerlingus na temat możliwości feedowania połączeń transatlantyckich. Podobno analogiczne rozmowy odbywały się z Virgin Atlantic (Londyn Gatwick i Manchaster), TAP Portugal (Lizbona) oraz - tutaj niespodzianka - Norwegianem ;)

poniedziałek, 5 października 2015

Teraz albo nigdy

Podróże to wymysł cywilizacji. Kiedyś, były efektem przymusu - z powodu warunków pogodowych, głodu czy represji politycznych. W ewentualności potrzeby wynikającej z przekonań - czyt. pielgrzymi, lub rozkazu - wyprawy wojenne. Podróże takie jakie dziś znamy, są możliwe dzięki zdobyczom cywilizacyjnym. Dzięki przyspieszeniu tempa umożliwiającemu nawet trzydniowy wypad do Maroka, dzięki dobrobytowi finansowemu pozwalającemu za to wszystko zapłacić, dzięki przepływowi informacji pokroju przewodniki turystyczne, opinie internetowych znajomych, serwisy pozwalające na rezerwację miejsc noclegowych, oraz gps z pomocą którego na miejsce dostaniemy się bez żadnego błądzenia. Dziś podróże są formą stosunkowo prostego hobby, spędzania wolnego czasu. Służą rozrywce, karmieniu własnych zainteresowań i pasji, potrzebie spotkania się z bliskimi lub dalszymi sercu osobami. Jeśli obracasz się we względnie dobrze stojącym finansowo i rozwiniętym kulturowo towarzystwie, podróże nie są tam niczym nadzwyczajnym.

Jak we wstępniaku do komiksów o Asteriksie, tak samo tutaj można zadać pytanie czy podróżować można wszędzie? Otóż nie, istnieje bowiem taka mała osada galijska... OK, na poważnie. Nie można wszędzie, ponieważ nie wszystkie miejsca są na takim etapie rozwoju cywilizacyjnego, lub nie sprzyjają znanemu u nas dobrobytowi i cywilizacji. No bo... właśnie, polityka. Wiele osób za przepiękny kraj uznaje Rosję, a Moskwę czy Sankt Petersburg za miejsca tak samo godne odwiedzenia jak Rzym, Wenecja czy Paryż. Jednak szczerze wolałbym się teraz tam nie pojawiać z Polskim paszportem. OK, wiem, nagonka medialna zarówno z jednej jak i drugiej strony ma za zadanie szokować a nie opisywać aktualną rzeczywistość, jednak szczerze wielu z nas tej nagonce w jakiś sposób ulega i nie bez powodu nasze wzajemne postrzeganie jest aktualnie najgorsze od wielu dziesięcioleci.

Właściwy moment... Jakiś czas temu zostałem zarażony tematem Iranu. Miejsca, którego się bałem, nie znałem, nie rozumiałem i generalnie stanowiło spore wyzwanie dla mojego jestejstwa. Jest więc wstępny plan, aby bardzo niedługo wylądować na ziemiach tego rozległego kraju i stąpać po nich w trakcie nieco wydłużonego urlopu. Na szczęście z pomocą przychodzi tutaj postępujące odprężenie stosunków politycznych między Iranem a naszą częścią cywilizacji. Dzięki temu kilka spraw może będzie łatwiejszych, może na miejscu będzie nieco bezpieczniej. Może to tylko moje złudzenia, ale pozwalają one patrzyć na plan z większą ufnością niż jeszcze dwa lata temu. Może więc poczekać jeszcze dwa lata?

W tej kwestii mam spory problem. Sytuacja w Świecie arabskim i na całym Bliskim wschodzie jest bowiem piekielnie skomplikowana i dynamiczna. I nie chodzi tutaj tylko o kwestię tzw. państwa islamskiego, napięć między Izraelem a krajami muzułmańskimi, czy wybuchające co jakiś czas wiosny ludów (vide Egipt, czy nawet niepokoje wewnętrzne w Turcji i samym Iranie). Do tej już zagmatwanej sytuacji dochodzą spory sąsiedzkie - choćby rysująca się ale już bardzo zacięta rywalizacja pomiędzy Arabią Saudyjską a Iranem. Widać to w podejściu do Syrii i Jemenie, gdzie pomoc tych krajów jest skierowana bardziej przeciwko sobie niż dla wsparcia sojuszników. Widać to po ostatnich bardzo mocnych politycznych wypowiedziach strony Irańskiej w kontekście tragedii jaka miała miejsce podczas tegorocznego hadżdżu.

Smaczku całej sytuacji dodaje ostatnie zaangażowanie się na Bliskim wschodzie Rosji. Zwłaszcza że Państwo to pomimo agresywnej polityki wobec w zasadzie całego świata, próbuje swoje zaangażowanie reklamować jako element spajający. Początkowo twierdzili że są tylko aby doradzać, niby żeby tylko walczyć z tzw. państwem islamskim, ale jednak ich celem jest wspieranie politycznego, mimo wszystko, reżimu. Ciekawa jest w tej sytuacji reakcja Iranu, tradycyjnie sojusznika Rosji i Syrii, który niby z automatu popiera obecność Rosji (czyli wzmocnienie potępianej przez większość świata strony konfliktu a tym samym wydłużenie go w czasie) ale wypuszczając co jakiś czas informacje, że tego poparcia mimo wszystko nie ma.

Sam Iran to również ogromnie sam w sobie skomplikowany wątek. No bo tak, mamy ocieplenie stosunków politycznych z zachodem i przygotowania do polepszenia stosunków gospodarczych. Tylko że zmiana relacji od razu spotkała się z gwałtowną kontrreakcją zarówno piekielnie zaniepokojonego całą sytuacją Izraela jak też wspomnianej wcześniej Arabii Saudyjskiej, która nawet zapowiedziała rychły zakup technologii nuklearnej. Do tego poprawa stosunków poprawą stosunków, należy pamiętać też że Iran kilkukrotnie zobowiązywał się do przestrzegania podpisywanych umów, nierozwijania potencjału atomowego (lub tylko dla celów energetycznych) a potem i tak robił co chciał. Czy jest więc podstawa aby wierzyć że aktualne ocieplenie przyniesie jakieś realne zmiany? Czy nie będzie tak że w tym aktualnym wielkim dynamizmie za kilkanaście miesięcy władze w Iranie nie staną się nagle wrogiem numer jeden?

Cóż, Świat arabski jest dla nas czymś niezrozumiałym i strasznie skomplikowanym - pewnie dlatego tak wiele krajów boi się ostatniej fali emigrantów/uchodźców. Moja amatorska analiza geopolityczna zapewne kwalifikuje się gdzieś pomiędzy bajki a radosne widzimisię. Jednak nie ukrywam że w tej plątaninie niezrozumienia, niepewności i niejasności zauważam pewną lukę sprawiającą, że w mojej opinii najbliższe kilkanaście miesięcy daje najdogodniejszą od wielu lat możliwość odwiedzenia Iranu. Jeśli po tym czasie sytuacja będzie się poprawiać to tym lepiej. Jeśli jednak zacznie się pogarszać, to mam nadzieję że będzie to miało miejsce po ew. naszym tam wyjazdem. Podróże mają bowiem być pożywką dla myśli. Służą oglądaniu nieznanemu, poznawaniu rzeczywistości niewidzianej na co dzień. Miejsca kompletnie nieznane, co więcej, których obraz jest zakłamany przez medialny przekaz, to bodaj najlepszy cel na taką podróż, prawda?

Zatem teraz albo nigdy. Okres przyswajania się z tą myślą minął, czas zacząć przygotowania. Tylko tak sobie pomyślałem, że tych teraz albo nigdy jest wiele. Podróżując po kontynencie taka zasada obowiązuje podczas szukania biletów atrakcyjnych cenowo. Było OLT - latało się na krajówkach. Wizz Air otworzył Budapeszt, Islandię czy Skavstę - kombinowałem z tymi kierunkami, zanim usłyszy o nich za dużo osób i ceny będą wyższe. W Warszawie zaczęła się wojna cenowa o Paryż (LOT, Airfrance, Transavia, że o Beauvais Wizz Air nie wspomnę), to wiele osób woli za 200 złotych polecieć linią tradycyjną niż Ryanair z Modlina. Wizz Air permanentnie oferuje tanie loty do Norwegii - zacząłem wkręcać się w trekking i camping na łonie natury.

Jednak wszystko to co wymieniłem powyżej jest wewnątrz naszej cywilizacji zachodniej. Podczas łączenia kultur do zdania dochodzi też sytuacja geopolityczna. Iran in plus. Trzeba się też pospieszyć z Kubą. Nie ze względu na to że relacje mogą się pogorszyć. Wprost przeciwnie, ze względu na napływ nowych technologii i turystów którzy w ciągu kilku lat zadepczą ten mimo wszystko jeszcze skansen. Z podobnych względów trzeba się spieszyć z Tybetem. Oraz całą wschodnią Azją, która niestety po prostej zmierza w stronę jakiegoś tam konfliktu zbrojnego. Na jakiś czas na bok trzeba natomiast odłożyć Rosję, Egipt czy Turcję. Na szczęście w planach mam jeszcze jakieś 50 lat życia, więc jest nadzieja że każde miejsce nieosiągalne otrzyma swój status teraz albo nigdy :-)