wtorek, 29 września 2009

Nowa baza w Polsce?

W poniedziałek w internecie pojawiło się sporo bardzo interesujących plotek na temat Portu lotniczego we Wrocławiu. Otóż jak oficjalnie poinformowano, we środę na lotnisku odbyć się ma konferencja linii lotniczej Wizzair, na której będzie obecny między innymi jej wiceprezes John Stephenson. Momentalnie pojawiły się pytania, co w jej trakcie zostanie ogłoszone? Przykładem ostatnich konferencji w Krakowie świętowanie milionowego pasażera, pokazowy foch i całkowite wycofanie się z Wrocławia, dorzucenie kilka tras, czy może otwarcie nowej bazy? Kilka plotek mówi, że prawdopodobnie to ostatnie...


Co daje baza na lotnisku? No cóż, po pierwsze kilka nowych miejsc pracy. Otóż nocujące samoloty należy obsłużyć, wyczyścić, czasami naprawić, a następnie przygotować do pracy na następny dzień. Po drugie - pewne połączenia lotnicze. Ponieważ jeśli dana linia lotnicza wybiera pewne miejsce na swoją bazę, inwestuje w nią określoną sumę pieniędzy i wycofać się z tej lokalizacji nie jest już tak łatwo. W ten sposób prawie zawsze bazowane tam maszyny obsługują ruch wyłącznie dla tego lotniska. Wiąże się to również z bardziej atrakcyjnymi kierunkami lotów. Wcześniej bowiem samoloty przylatywały do Wrocławia z innych baz, które znajdowały się w obytych miejscach typu Londyn, Bruksela, Sztokholm czy Dublin. Natomiast nie było co marzyć o połączeniach do np. Wenecji, Paryża, Chorwacji lub na Majorkę, gdyż żadna z przylatujących na to lotnisko linii nie posiadała tam swojej bazy.


Czemu Wizzair mógłby nie otwierać we Wrocławiu swojej bazy? Głównym powodem jest szczątkowa obecność linii na tym lotnisku. O ile dobrze pamiętam, wcześniej operował dolatując z lotnisk Doncaster-Sheffield, Dortmundu i obsługującego Londyn - Luton. Od początku tego roku ostała się tylko ostatnia z wymienionych potwierdzając tym samym, że Wizzair woli swoje maszyny posyłać na inne trasy. Po kolejne, Wizzair jest małą firmą z bardzo poważną wizją rozwoju. Niedawno naprędce otworzyli bazę w Pradze starając się jak najszybciej wskoczyć w dziurę pozostawioną po wyrzuconym z tego lotniska Sky Europe. Jak wiadomo, nowa baza wiąże się z zakupem nowych samolotów, które do Wizzair przychodzą w ilościach raptem 3, 4 rocznie. Dlatego też rozkład lotów przeszedł wtedy kompletną renowację aby znaleźć jak najwięcej czasu na nowe połączenia z Pragi, w której później miały być osadzone trzy maszyny. Do tego plotki mówiły o podobnym przejęciu schedy po Sky Europe na lotnisku w Bratysławie, które również wymagałoby kilku maszyn. Nie wspominając już o potrzebach mniejszych baz jak np. w Sofii, Katowicach, Gdańsku, czy Poznaniu. Skąd więc wziąć na to wszystko maszyny?
Inna sprawa to fakt, że podobna plotka o założeniu tam bazy wypłynęła niemal równo rok temu. Jak czas pokazał, była ona wyłącznie plotką... Co więc zmieniło się do tego czasu?


Czemu Wizzair mógłby otworzyć we Wrocławiu swoją bazę? Ponieważ pomimo słabej obecności we Wrocławiu, zna ten rynek doskonale. Chociaż jest linią węgierską, swoją działalność opiera na całej środkowowschodniej części Europy. Bardzo intensywnie zainwestował w Rumunię i Węgry. Stosując kruczki prawne jako pierwsza linia nisko kosztowa pojawił się na rynku Ukraińskim. W końcu Polska jest jego krajem największych zysków, gdyż tutaj ma swoją największą bazę - Katowice, oraz pomniejsze w Warszawie, Gdańsku i Poznaniu. Wycofanie się z Doncaster i Dortmundu na początku tego roku mogło być kierowane próbami znalezienia wolnych maszyn dla Pragi. A warto tutaj dodać, że kierunki te były popularne i często wybierane przez pasażerów. W końcu plotki od samych pracowników firmy głoszą, że pojawiły się oferty pracy z przenosinami do Wrocławia. Dodatkowo na konferencji będzie jedna z ważniejszych osób w firmie, czyli z głupio by było aby przyjeżdżała podając jakąś mało istotną informację...


Całości smaczku nadaje natomiast wczorajszy artykuł w Polska - Gazecie Wrocławskiej dotyczący powrotu do rozmów o otwarciu bazy lotniczej we Wrocławiu przez... Ryanair!

Widzimy potencjał we wrocławskim lotnisku i chcemy kontynuować współpracę - deklaruje Colin Casey, odpowiedzialny w Ryanair za Europę Środkową. - Baza naszych samolotów tutaj sprawiłaby, że z Wrocławia można by latać praktycznie do całej Europy.

Przypomnijmy, pierwszym polskim lotniskiem na który przyleciał Ryanair, był właśnie Wrocław. Pierwszym hiszpańsko polskim kierunkiem realizowanym przez Ryanair był Barcelona Girona - Wrocław. Ostatnio miasto to też jako jedyne w Polsce dostało połączenie z Rzymskim lotniskiem Ciampino. W chwili obecnej realizuje 13 połączeń, od kilku lat posiadając statut jednego z najbardziej uczęszczanych lotnisk niebazowych. Dlatego też od tego czasu permanentnie przyznany ma status "prawie bazy" obok lotnisk Oslo-Torp, Paryż-Beauvais, Wenecja-Treviso, Bratysława, Malta czy Eindhoven. Niemniej Ryanair jest bardzo ciężkim graczem na rynku niejednokrotnie szantażując, że zamknie swoją bazę (niedawna informacja dotycząca lotniska Düsseldorf-Weeze), lub skasuje większość połączeń (zeszłoroczna sytuacja dotycząca między innymi Krakowa i Rzeszowa) jeśli pewne prawo nie będzie zmienione pod ich dyktando, lub jeśli nie otrzymają dotacji publicznej. W przypadku braku tej ostatniej, Ryanair tylko ogłaszał że "obserwuje" poczynania Wrocławia nie przejmując się jednocześnie, że przy okazji bardzo obcina częstotliwość niektórych swoich połączeń (w ciągu ostatniego roku zmniejszenie częstotliwości lotów do Shannon, Dublina, Düsseldorf-Weeze, Frankfurt-Hahn, bądź skasowanie lotów do Bournemouth i Stockholm-Skavsta). Niemniej do niedawna Wrocław był uważany za pierwszą potencjalną bazę Ryanair w tej części Europy. Dlatego też na forach internetowych pojawiły się już opinie, że wejście Wizzair do Wrocławia byłoby pierwszym tak poważnym starciem z Ryanair. Jak historia pokazuje obie linie starały się dotąd unikać bezpośredniego starcia tworząc swoje bazy i siatkę lotów w odmiennych miejscach. Jednak z drugiej strony pojawiła się również informacja, że Wizzair chciałby odpuścić sobie Bratysławę (prawdopodobnie zajętą później przez Ryanair, który zapowiedział na dniach uruchomienie lotów Bratysława-Paryż) skupiając się na Wrocławiu właśnie. Poza tym niema co się oszukiwać, wejście Wizzair do Wrocławia nie będzie natychmiastowe, oraz najprawdopodobniej na początku lotnisko może liczyć na co najwyżej jedną maszynę. Oznacza to loty na około siedmiu kierunkach, wśród których jednym tchem oprócz obecnego Londynu-Luton można wymienić Dortmund, Doncaster (2x powrót do starych tras Wizzair), Cork (popularne połączenie realizowane niegdyś przez CentralWings + wysokie ceny Ryanair na podobnej trasie Wrocław-Shannon), Oslo (po wycofaniu się z tej trasy Norwegiana), Sztokholm (ostatnie spektakularne wycofanie się z tej trasy Ryanair), oraz długo oczekiwany Paryż. A w dodatku są jeszcze niezbyt wyszukane połączenia do np. Wenecji, Mediolanu, Memmingen, Eindhoven, Malmö czy Madrytu. Żadna z tych tras oczywiście nie pokrywa się z aktualną propozycją Ryanair.

Czas pokaże. Post ten piszę na dzień przed planowaną konferencją opierając się na forumowych, oraz prywatnych informacjach. Nie ukrywam jednak, że bardzo liczę na bazę kogokolwiek, gdyż bardzo się ona Wrocławiowi należy i ułatwi mi dostęp w różne części Europy. Wprawdzie Wizzair nie wszedłby z takim impetem i nie otworzyłby tylu tras w mniej znane miejsca co Ryanair, jednak mogłoby to również uruchomić pewien proces konkurowania ze sobą obu linii. Naturalnie spowodowałoby to obniżenie cen biletów. Oby zostało to dobrze rozegrane i obym jutro był szczęśliwy...

niedziela, 20 września 2009

Spostrzeżenia własne - przewodnik po Cagliari

Cagliari jest stolicą drugiej pod względem powierzchni włoskiej wyspy - Sardynii. Chociaż sporą część ichniejszych przychodów zapewnia przemysł turystyczny, to najliczniejszą grupą odwiedzających są właśnie włosi. Dzięki temu pomimo rozwiniętej bazy technicznej zapewniającej sporą liczbę atrakcji wciąż odnosi się wrażenie, że jest się we Włoszech a nie Polsce, Niemczech, czy Wielkiej Brytanii (vide kurorty turystyczne w Tunezji, Hiszpanii oraz Teneryfie). Od jakiegoś roku Cagliari stało się bazą dla dwóch samolotów Ryanair. Dzięki temu można się tam dostać dość łatwo i za stosunkowo niewielką cenę. Oczywiście w chwili obecnej nie ma co liczyć na połączenia bezpośrednio z Polski, ale ciekawy system przesiadkowy oferują takie porty, jak Mediolan Bergamo (do trzech lotów dziennie), Bruksela Charleroi, Rzym Ciampino, Frankfurt Hahn, Madryt, czy Barcelona Girona. Do tego dochodzą również częste połączenia EasyJet z np. Londynu Luton, Berlina Schönefeld, czy Mediolanu Malpensa. Nie można także zapominać że na lotnisko to operują też takie linie, jak Aliatalia, BMI, Meridiana czy TUI.

Lotnisko. Gdy będziemy już na miejscu, do miasta dostaniemy się lokalnym autobusem. Kursuje on co 30 minut, odległość niecałych dziewięciu kilometrów pokonuje w kwadrans, a koszt przejazdu to €2 od osoby. Bilet kupuje się w punkcie przy wyjściu i należy mieć przygotowaną odliczoną równowartość monet. Warto wcześniej odwiedzić bardzo kompetentną i pomocną informację turystyczną, skąd można się dowiedzieć np. o tym, że jest możliwość wykupienia tygodniowego biletu na sieć autobusów miejskich (z wyłączeniem trasy Cagliari-Lotnisko) za cenę €10, lub tzw. K'ard za pomocą której można korzystać zarówno z komunikacji miejskiej, jak też części atrakcji kulturalnych Cagliari (muzea, wystawy, zniżki w restauracjach i innych miejscach). Karta K3 ważna jest przez 3 dni a jej koszt to €15. Natomiast za €20 można zakupić kartę siedmiodniową.

Nocleg. Wprawdzie liczba pensjonatów, hoteli i hosteli nie jest tak ogromna jak np. w centrum Madrytu, jednak ze znalezieniem noclegu nie powinno być najmniejszych problemów. Szkoda tylko, że do najtańszych one nie należą. Najniższą opcją jaką znaleźliśmy było €22 od osoby. Na 4 noce wybraliśmy więc zrzeszony w sieci Hostelling International - Marina Hostel. Mieści się on w ścisłym centrum, 12 minut piechotą od stacji autobusowej, na końcu Via Napoli. W jego ofercie są pokoje jednoosobowe (€35), dwuosobowe (€28), rodzinne (€24 od osoby), jak też dormy w cenie €22 za osobę za noc. Niestety nie posiadamy karty Hostelling International, więc do naszej ceny za każdą noc musieliśmy doliczyć €3. W to wszystko wliczone jest skromne śniadanie składające się z latte/cappucino/herbaty i tosta/małej bułki/rogalika. Bardzo dużym atutem jest obsługa, która pomoże w każdej sytuacji od zatelefonowania i wypytania się o pewien szczegół, po znalezienie korkociągu do wina. W hostelu panuje bardzo duża rotacja przebywających, dlatego też jednej nocy dorm może stać pusty, a kolejnej zajmować będzie go nawet 8 osób. Wnętrze zostało całkiem niedawno gruntownie odremontowane, więc wszystkie ściany są śnieżnobiałe, a w klimatyzowanych pokojach obecne są drewniane okiennice, które w większości przypadków wychodzą na małe patio. W jednym z pomieszczeń znajduje się udostępniona dla wszystkich lodówka, a oprócz niej można tam (po godzinach zwolnienia pokoju) przechować swoje bagaże, oraz opcjonalnie wypożyczone rowery. Warto także popytać się w recepcji o najbliższe restauracje, gdyż w niektórych z nich na hasło HI Marina można dostać zniżkę :-)

Plaże. Wypoczynkowym punktem nr 1 jest oczywiście plaża. Niestety ścisłe połączenie Morza z Cagliari zajmuje port i przystań, dlatego też najbliższy teren z piaskowym brzegiem znajduje się w odległym o sześć kilometrów od centrum Poetto. Ze stacji autobusowej można tam dojechać autobusami PF i PQ. Mniej uczęszczaną i nieco bardziej dziką, ale przynajmniej pozbawioną przyjezdnych turystów jest wąska plaża znajdująca się na zachód Cagliari - nieopodal solanek i wyjścia z Portu. Sympatycznymi skrawkami ciepłego piasku używanego prawie wyłącznie przez miejscowych są również te w odległej o około 12 kilometrów od centrum Cagliari La Maddalenie. Dojazd wyłącznie samochodem, lub rowerem.

Wyżywienie. Jeśli chodzi o knajpki, to standardowo najwięcej z nich znaleźć można w ścisłym centrum miasta. Przekrój jest dość szeroki – od tanich fast foodów i kebabów po lokalne z wyłożonymi na zewnątrz stolikami oraz ekskluzywnymi cichymi i romantycznymi knajpkami. Co ważne, wszystkie z nich wręcz oblegane są przez Włochów i do niektórych z nich nie uda się dostać bez wcześniejszej rezerwacji. Co równie istotne, inne zaczynają przyjmować gości dopiero od późnej godziny, ale w przypadku wielkiego głodu, z pomocą przychodzą fast foody. Mogą nimi być np. Tunezyjski Kebab (bułka za €4) przy Via Torino, albo serwująca m.in. za €8 pięćdziesięcio-centymetrową margheritę Papppa Pizza przy Via Roma (tuż obok stacji autobusowej/kolejowej). Ceny w restauracjach oscylują pomiędzy €8-18 za jednodaniowy obiad (Spaghetti, Pizza, czy Risotto) oraz €20+ za pełen zestaw łącznie z napojami.

Informacja turystyczna. W przypadku problemów z orientacją w terenie i znalezieniem interesującego nas miejsca, z pomocą przychodzą punkty informacyjne rozstawione w kilku strategicznych miejscach miasta (m.in. stacja kolejowa, Piazza Constituzione u wejścia do Bastioni St. Remy, czy Poetto u wejścia do Marina Piccola). Oprócz świetnego angielskiego, pracujące tam osoby dysponują niemałą wiedzą nawet na temat lokalnych marketów. A z tych można polecić Nonna Isa przy Via Sonnino 65, lub nieopodal Gieffe/DeSpar przy Via Sonnino 60/62. Ceny są bardzo różne. Najtańsza woda dwulitrowa kosztuje €0.29, 1,5 litrowa herbata na wzór Liptona €0.49, półlitrowe lokalne piwo €1.08, litrowy jogurt bananowy €1.55, a 800 gram pełnoziarnistych ciastek €1.69.

Zwiedzanie. Zwiedzanie na miejscu można ograniczyć do samej starówki. Z pewnością warto się wybrać na górę bastionu St. Remy, skąd można podziwiać panoramę całego Cagliari, oraz zachodzące za wzgórzami wokół szczytu Monte is Caravius słońce. Warto zajrzeć również w głąb gubiąc się w labiryncie stromych wąskich uliczek, obserwując miksturę świetnych panoram, oraz kontrast sąsiedztwa odnowionych i podupadających wiekowych budynków. Gdzieś tam w środku znajduje się średnio interesująca Cattedrale di Santa Maria, czy Cittadella dei Musei. Szczerze nigdy nie bawiły mnie jakoś szczególnie wystawy, ale tym razem niemałe wrażenie wywarły na mnie eksponaty w muzeum archeologicznym. Zwłaszcza psychodeliczne i czasami bardzo dziwaczne statuetki z brązu przedstawiające np. postaci wojowników o czterech oczach, rękach i tarczach. Wstęp €2 poniżej 25 roku życia, €4 powyżej. W wielu przewodnikach punktem wartym odwiedzenia są ruiny starorzymskiego amfiteatru. Miejsce to zostało przebudowane kilkanaście lat temu i w chwili obecnej gości wszelkiej maści przedstawienia sceniczne. Pozostałości i podziemia szczerze nie są warte tych €2.80. Podobnie żaden z przewodników nie sprawdził się w przypadku godzin otwarcia lokalnego Ogrodu Botanicznego i wieży Torre dell'Elefante. Niestety niedane nam było ich odwiedzenie, gdyż zgodnie z przysłowiem pocałowaliśmy tylko klamkę.

Wypożyczalnia rowerów. Jeśli ktoś woli dalsze wycieczki, lub aktywny wypoczynek, świetną propozycją jest wypożyczalnia rowerów. Do dyspozycji jest tutaj firma Ichnusa bike, która ma swoje punkty w Cagliari, Oristano, Alghero, Villasimius czy Costa Rei. Co najciekawsze, rowery można bez dodatkowych opłat zostawić w każdym z tych miejsc, co stanowi doskonałą formę aktywnej podróży np. z jednego lotniska do drugiego. Koszt tzw. górala to €12 za dobę przy wynajmie na 1-2 dni, który spada do €8 za dobę przy wynajęciu na więcej niż 5 dni. W przypadku jednodniowego wynajmu roweru miejskiego cena wynosiła €15. Do całości doliczyć należy oczywiście €50 depozytu. Każdy rower wyposażony jest w zestaw naprawczy, mapę oraz jeśli trzeba w GPS. Niestety w trakcie wycieczki przytrafiła nam się przykra sytuacja z dziurą w dętce i niemożliwością wymiany jej na inną (zapasowa miała nieodpowiedni wentyl). Na szczęście opiekujący się całością facet na ulotce zamieścił swój komórkowy numer telefonu i nie więcej niż po 60 minutach był na miejscu z zapasowym rowerem. Co więcej, z racji że to była jego wina, bez żadnej prośby pozwolił nam na darmowe zachowanie rowerów na kolejną dobę. Bardzo spodobało nam się to zachowanie fair i sympatyczne podejście do klienta, dlatego nie omieszkaliśmy odwdzięczyć się wysyłając po powrocie mały smakołyk z Polski :-)

Ogólne wrażenia. Cagliari nie jest miejscem dla turystów wyłącznie plażowych. Chociaż jest miasteczkiem ruchliwym, posiada swój bardzo specyficzny urok. Tworzą go kolonialne budynki i wąskie uliczki ścisłego centrum. Najważniejsza jest obecność morza, ale równie interesujące są otaczające miasto wzgórza i góry. Kolejnym atutem jest lokalna ludność, przyjaźnie nastawiona i skora do pomocy. Wprawdzie na murach często można znaleźć graffiti wskazujące na istnienie ruchu separatystycznego, jednak zupełnie nie widzi się tego w trakcie codziennego życia. Spędziliśmy tam cztery dni i dzięki temu że byliśmy nielicznymi polakami w okolicy, wypoczęliśmy dużo bardziej niż przez tydzień w tunezyjskim kurorcie turystycznym. Posiadany czas zagospodarowaliśmy na maksimum możliwości, jednak już dziś wiemy że trzeba tam wrócić i zobaczyć jeszcze kilka miejsc. Zresztą potwierdziła to w pewnej rozmowie mieszkanka Sardynii mówiąc, że urok tej wyspy kryje się wszędzie, czasami w mieście, czasami na zupełnym odludziu, na skrzyżowaniu ścieżek w górach. Mieszka tam kilkadziesiąt lat i wyspa ta wciąż potrafi ją zaskoczyć czymś nowym. Jak podsumowała, właśnie dlatego warto tam wracać.


Adresy mailowe i kontaktowe:

www.arst.sardegna.it :: Transport autobusowy na Sardynii
www.ferroviedellostato.it :: Kolej na Sardynii
www.ichnusabike.it :: Wypożyczalnia rowerów na Sardynii

www.cagliariturismo.it/tip/en/homepage.wp :: Informator turystyczny Cagliari
www.ctmcagliari.it/mappa.php :: Mapa transportu publicznego w Cagliari
www.anfiteatroromano.it :: Starożytny amfiteatr Rzymski w Cagliari

www.papppapizza.com :: Pizzeria przy Via Roma

HI Marina Hostel
Piazza San Sepolcro, 2
09100 Cagliari
Tel. +39-070-4509709
cagliari@aighostels.com

wtorek, 15 września 2009

Loty za Euro


Kolejna noc łowów :-) Ryanair znów zorganizował wyprzedaż i rzucił pewną pulę biletów za równowartość €1. Kilka niespodzianek jest - przytrafiły się pojedyncze przypadki lotów w tej cenie do Girony, Alicante czy Bergamo. Niemniej standardowo znów brak miejsc do Dublina, a Londyn obecny jest bardzo szczątkowo. Natomiast dużą niespodzianką są loty z Porto na dwie Kanaryjskie Wyspy - Las Palmas i Teneryfę. Na listopadowe loty bez żadnego problemu można bowiem znaleźć loty za €1, lub €10. Przy odpowiednim systemie przesiadkowym i wytrwałości może to zaowocować ciekawym miejscem na tygodniowy wypad :-)
Ja w chwili obecnej cieszę się za sowitej puli na trasach z Madrytu. Wreszcie uzupełnię listopadowy wyjazd o prawdopodobnie Santiago de Compostellę.

poniedziałek, 14 września 2009

Wakacje na własną rękę, czyli cztery dni na Sardynii

02-07 wrzesień 2009, Cagliari (Sardynia, Włochy), Bergamo (Włochy) i Charleroi (Belgia)

Pozytywnie od pierwszego wrażenia, tak można w skrócie opisać naszą pierwszą wizytę na Sardynii. Wprawdzie cały wyjazd nie skupiał się wyłącznie na tej wyspie, jednak pozostałe punkty programu nie umniejszały wspomnianej oceny końcowej.

Ale po kolei. Chociaż Cagliari jest bazą linii lotniczej Ryanair, to w wybranym przez nas terminie dość ciężko było znaleźć jakiekolwiek loty powrotne w zadowalająco niskich cenach. Na szczęście w trakcie jednej z promocji udało się zabookować dwa bilety na trasie Cagliari-Charleroi. W połączeniu z łatwością z jaką można zazwyczaj znaleźć „przeloty za Euro” na trasie Wrocław-Charleroi-Bergamo-Cagliari nie było nad czym się zastanawiać. W ten sposób całkowity koszt wyniósł nas około 15 złotych od osoby :)


Środa: Wszystko zaczęło się na trasie Wrocław-Bruksela Charleroi. Standardowy późny lot odbywający się już po zachodzie słońca. Bez nadzwyczajnych szczegółów. Po wylądowaniu ominięcie grupki ludzi oczekujących na pasażerów lądujących po nas lotów na Hiszpańsko-Włoskich kierunkach. Standardowo udaliśmy się więc do hali check-in aby rozłożyć materace w upatrzonych wcześniej miejscach darmowego hostelu.


Czwartek: Zgodnie ze standardami pobudkę mieliśmy o godzinie czwartej rano. Dobrze że tym razem kolejny lot odbywał się z samego rana, przez co tuż po wypiciu kawy i pożywieniu się przygotowanymi w domu wypasionymi tostami mogliśmy od razu kierować się w stronę naszej bramki. Teraz celem naszej podróży było lotnisko Bergamo, na które z Charleroi prowadzone są trzy operacje dziennie. O dziwo, pomimo tak dużej liczby połączeń wśród nas leciało 172 współpasażerów. Lot po raz kolejny bez historii. Ot start, osiągnięcie wysokości przelotowej i podróż nad chmurami aż do samego podejścia do lądowania. Szkoda, ponieważ kierowany doświadczeniem z grudnia zeszłego roku wiem, że przelot nad Alpami dostarcza niesamowitych widoków. Na lotnisku Orio al Serio czekała nas prawie pięciogodzinna przesiadka. Oczywiście czas ten postanowiliśmy wykorzystać na wizytę w pobliskim miasteczku Bergamo. I to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę! Zostaliśmy zauroczeni. Instynktem biedronki kierowaliśmy się najwyżej jak się da, czyli do Citta Alta. Tam pokręciliśmy się chwilę pomiędzy wąskimi uroczymi uliczkami po czym zaczęliśmy kierować się w dół. Chociaż samo Bergamo ma nieco ponad 100 tysięcy mieszkańców, to właściwe centrum z główną aleją sprawia wrażenie ruchliwej metropolii. Wszędzie pełno samochodów, a pomiędzy swoistą miksturą nowoczesnego budownictwa i klimatycznej wiekowej architektury znajduje się sporo sklepów i kawiarenek. Przesiadując w jednej z nich doszedłem do zdania, że jedno z moich tambylczych miejsc jest właśnie tu. To miasto ma bowiem wiele do zaoferowania i śmiem twierdzić że nawet tygodniowy pobyt obfitowałby cały czas w rozmaite atrakcje – od kręcenia się po zakątkach Citta Alta, poprzez wizyty w dużo popularniejszym, ale mniej urokliwym Mediolanie, do wypadów w Alpy, a zwłaszcza nad upatrzone sobie przeze mnie podczas jednego z lotów jezioro Como. Po chwili relaksu musieliśmy wracać na lotnisko, gdyż nieuchronnie zbliżała się godzina naszego lotu na Sardynię.

Tuż po starcie skierowaliśmy się na południe, a obecne pod nami chmury szybko skończyły się po osiągnięciu basenu Morza Liguryjskiego. Kilkadziesiąt minut i ujrzeliśmy wybrzeża Korsyki. Przyznam się szczerze, że zaniemówiłem. Oczarowany zostałem widokiem górskich szczytów (najwyższy, Monte Cinto, osiąga wysokość 2710 m n.p.m.) i bajecznie kolorowych plaż. Przyklejony do okna niczym małe dziecko oglądające wystawę sklepu z cukierkami od razu zacząłem przypominać sobie listę portów lotniczych z których można tam bezpośrednio dolecieć. Jak się okazuje, łatwo nie będzie, ale z pewnością kiedyś się uda.

Po chwili spędzonej nad Cieśniną Świętego Bonifacego wlecieliśmy nad Sardynię. W niecałe pół godziny później wylądowaliśmy w Cagliari i już po kilku krokach na płycie lotniskowej na naszych twarzach pojawił się uśmiech. Wszystko to za sprawą słońca, które nagrzało powietrze do wysokiej, ale pozytywnej temperatury około 33. Chwilę potem wychodząc z terminala naszym oczom ukazał się zielony trawnik z rosnącymi dookoła rozłożystymi palmami. Przyznam się, od czasu wizyty na Teneryfie kocham taki widok i każde miejsce w którym mogę go ujrzeć. Po 30 minutach byliśmy już w centrum miasta a widząc kolorowe budynki zbudowane w stylu kolonialnym wiedziałem, że to miejsce odciśnie bardzo pozytywne wrażenie w naszej pamięci. Na nocleg wybraliśmy Hostel Marina umiejscowiony w samym centrum. Świetne miejsce dla fanów młodzieżowych schronisk. Panowała tam bardzo przyjazna atmosfera, pracowała niezwykle pomocna i czasami żartobliwa obsługa, a do całości należy dodać odnowione wnętrze zachowujące zarówno klimat, jak też dbające o komfort przebywających (wszędzie klima, drewniane okiennice, pomoce dla niepełnosprawnych oraz podróżujących rowerami). Po rozpakowaniu zrobiliśmy szybki rekonesans po mieście celem znalezienia lokalnych marketów i drogi na plażę. Oczywiście niebyli byśmy sobą gdybyśmy się nie zgubili na jakimś osiedlu, ale z pomocną dłonią przyszedł nam pewien wiekowy Włoch, który pomimo nieznajomości ani jednego angielskiego słowa, sprawnie pokierował nas do celu. Nie ukrywam że zaskoczyła nas kilkukrotnie podobna sytuacja, ponieważ w Polsce obcokrajowców potrzebujących pomocy albo udaje że się nie widzi, albo zbywa podstawowym „not anderstending inglisz”. A na Sardynii kilkukrotnie poratowani byliśmy pomimo dzielącej nas bariery językowej. Inny kraj, inna kultura, inne podejście do życia...


Piątek: Po męczącej podróży połowę pierwszego dnia postanowiliśmy spędzić na plażowym relaksie. Morze spokojne i zdradliwe, ponieważ przyjemnie ochładzało i zaburzyło naszą czujność na prażące słoneczko. Pierwsze opalanie w roku zawsze musi być bolesne – my również nie uniknęliśmy czerwoności na skórze. Ałć. Wieczorem wycieczka po labiryncie starówki. Nic nadzwyczajnego o czym warto pisać, chociaż dużo pozytywnych momentów, przemyśleń i widoków zostało w pamięci.


Sobota: Zachęceni ulotką z hostelu postanowiliśmy spróbować się z wycieczką rowerową. Okazało się bowiem, że na całej Sardynii działa sieć firmy Ichnusa Bike, która za niewielką kwotę (max. €15 za dobę) użycza swoich rowerów. Co więcej, można nimi objechać całą wyspę i zwrócić je w dowolnym punkcie bez opłat dodatkowych! Za cel naszej wycieczki wybraliśmy południowo-wschodnie wybrzeże aż do okolic miejscowości Villasimius. Niestety w połowie trasy dopadł nas defekt opony, a zła dętka zapasowa uniemożliwiła wymianę oraz jakąkolwiek dalszą podróż. Na szczęście znów pomogło Włoskie podejście do spraw codziennych. Bardzo pomocne okazały się osoby przebywające w pobliskim barze, które zajęły się zadzwonieniem i dokładnym wytłumaczeniem problemu osobie z firmy rowerowej. Po kilkudziesięciu minutach na miejscu zjawił się przedstawiciel, który dostarczył nas z powrotem do Cagliari (z racji silnego wiatru postanowiliśmy zarzucić pomysłu tak dalekiej wycieczki) i stwierdził że skoro on zawinił, czuje się w obowiązku za darmo udostępnić nam rowery na kolejną dobę. W takiej sytuacji nie mieliśmy nic do zarzucenia, gdyż choć nie osiągnęliśmy naszego celu, to dalej cieszyliśmy się możliwością podróżowania na dwóch kołach.


Niedziela: Tym razem za cel wycieczki rowerowej obraliśmy zachodnie wybrzeże zatoki Cagliari. Mijając rozmieszczone w okolicy solanki mogliśmy podziwiać żyjące w naturalnym środowisku liczne flamingi. Po kilkudziesięciu minutach jazdy dotarliśmy do La Maddaleny. Główną atrakcją stała się tamtejsza lokalna, wolna od turystów plaża. Oprócz fajnego uczucia przebywania pośród miejscowych tambylców ciągle delektowałem się tłem tworzonym przez okoliczne góry. Delektowałem, ponieważ mieszanka zielonych drzew, nieco stromych zboczy i specyficznego błękitu nieba bardzo przypominała mi widoki na odwiedzonej dwa lata temu La Gomerze (wyspa należąca do archipelagu Kanaryjskiego – przyp. Tambylec). No i ta temperatura powietrza sprawiająca, że człowiek czuje się jak w raju. Było gorąco, ale nie upalnie. Chociaż po każdym mniejszym wysiłku człowiek stawał się mokry, to nawet minuta pod prysznicem wystarczała, aby znów czuć się świeżo i rześko. Popołudniem zwiedzaliśmy mało interesujący Starorzymski amfiteatr i zaskakującą zawartość Muzeum Archeologicznego. Późnym wieczorem zasiedzieliśmy się w porcie powoli godząc się z myślą, że za 12 godzin będziemy już w drodze powrotnej. Po raz pierwszy w życiu pojawiło się wtedy u mnie tak silne stwierdzenie „żal wyjeżdżać”. Ale nic to, dzięki temu jest silna motywacja aby kiedyś wrócić :-)


Poniedziałek: Poranny żal z faktu ostatnich chwil na tej uroczej wyspie stłamsiliśmy kilkoma obowiązkami. Ot, niby śniadanie, oddanie roweru, zakupy typowych Sardyńskich produktów, ale do czasu wylotu (godziny 10:50) wciąż było coś do zrobienia. Potem szybki start, kierunek na północ, kolejny raz podziwianie wyspy śledząc tor lotu palcem na mapie, zachwyt nad widokiem Korsykańskich gór i plaż, a następnie przelot nad zachmurzonymi Alpami. Po wylądowaniu w Charleroi czas do następnego rejsu postanowiliśmy spędzić na trawniku przy budynku terminala. Dzięki temu razem z podróżującą tymi samymi lotami co my parą znajomych mieliśmy okazję przez kilka godzin dzielić się wrażeniami z najnowszego, jak też kilku starszych wyjazdów. Sami nie wiemy kiedy minęło pięć godzin i musieliśmy zmierzać w stronę bramek. Niestety na kontroli bezpieczeństwa zakwestionowano nasz sardyński ser, twierdząc, oczywiście nie używając przy tym żadnego słowa po angielsku, że jest „fromaaaaż”. No takie ich prawo, ale chociaż nie szkoda tych czterech Euro, to żal faktu, że czegoś takiego nie dostanie się nawet w kontynentalnej części Włoch, nie mówiąc już o Europie Środkowej :( Smacznego Panowie kontrolerzy – korzystajcie póki możecie, ponieważ jak lotnisko w Brukseli w końcu wybuduje terminal dla tanich linii lotniczych, to nikt nie będzie chciał do was latać.


Podsumowanie: Późnym porą ostatniego wieczora pokusiliśmy się o wstępne podsumowanie trwającego jeszcze urlopu. Pierwsze zdanie jakie mi przyszło do głowy i jakiego wciąż się trzymam, to „pozytywnie od pierwszego wrażenia”. Nie dało się w tym miejscu uniknąć porównań do zeszłorocznej wizyty w Tunezji. I tak Sardynia okazała się lepsza prawie we wszystkim. Owszem, ten wyjazd organizowaliśmy sami, ale w przypadku szukania ofert z biur podróży również spędza się co najmniej dzień na przewertowaniu wszystkich opisów. Tak, w przypadku zawalenia jednego lotu wszystko pali na panewce, jednak z drugiej strony przy upadku biura podróży cały wyjazd również staje się koszmarem. Odnoszę więc wrażenie, że ryzyko i koszty są podobne. Jednak w naszym przypadku pozbawieni byliśmy tłumu wszędobylskich Polaków. Nasz ojczysty język słyszeliśmy tylko dwa razy. Pierwszy ostatniego dnia w porcie, a drugi w samolocie na trasie Cagliari-Charleroi. I chociaż Sardynia jest wyspą turystyczną, to najliczniejszą grupą w naszym hostelu byli przede wszystkim Włosi. Dzięki temu poczuliśmy się tam jako goście wizytujący inny kraj, zamiast jak maszynki do wyciskania każdego turystycznego Euro. Inna sprawa to bardzo specyficzne podejście do życia tamtejszych mieszkańców. Owszem, miejscami (zwłaszcza na niższej klasy blokowisku) spotykaliśmy się ze zmierzaniem wzrokiem. Niemniej w większości Sardyńczycy byli bardzo przyjaźnie nastawieni i „szli na rękę” zawsze wtedy kiedy tylko można było. Co więcej, przy wspomnianej sytuacji z pękniętą dętką w rowerze, facet sam się przyznał że popełnił błąd i przepraszając stwierdził że się głupio z tym czuje. Zgodnie z polskimi normami spodziewałem się kłótni a przynajmniej targowania o zapłacenie za przyjazd po nas i serwis. A tu nie, wszystko odbyło się po naszej myśli i w tak sympatyczny sposób, że w chwili obecnej pocztą do Włoch leci polskie Ptasie Mleczko. Ot tak, niech facet pozytywnie zapamięta Polaków, których tam przecież póki co niewielu.

My Sardynię oceniliśmy w samych superlatywach. Mimo lotów z przesiadkami, spania na lotnisku, załatwiania wszystkiego na własną rękę i pewnego stresu, wróciliśmy wypoczęci i zrelaksowani. Przez te cztery dni zupełnie zapomnieliśmy o wszystkim co jest w Europie środkowowschodniej. Trochę żałujemy że nie spędziliśmy tam choćby dwóch dni dłużej, ale dzięki temu będzie ciśnienie aby tam jeszcze kiedyś wrócić. Z pewnością warto będzie odwiedzić Alghero i Olbię z jej Szmaragdowym Wybrzeżem. Może uda się to połączyć z wizytą na Korsyce. Może również zahaczymy o Bergamo, które przecież tak nas uwiodło. To już rozważania na inny temat...

Z różnych powodów staraliśmy się na miejscu nieco oszczędzać. Dlatego też zabraliśmy ze sobą wyłącznie bagaż podręczny. Mimo początkowych obaw, byliśmy sporo poniżej limitów zarówno wagowych, jak też wymiarowych. Do tego zakupy w markecie, chodzenie na pieszo zamiast komunikacji miejskiej, jedzenie dobre i duże, ale nie w najdroższych knajpach. W ten sposób całość łącznie z biletami samolotowymi, ubezpieczeniem, wyżywieniem, pamiątkami, noclegiem, rowerami etc. zamknęła nam się w kwocie poniżej 700 złotych od osoby. Z ciekawości wczoraj poszliśmy do biura turystycznego spytać się o oferty. Pomimo zaskoczenia że chodzi nam o Sardynię a nie Egipt czy Tunezję, usłyszeliśmy że musimy sami dojechać do Warszawy i że będziemy przebywać w kolejnym trendy kurorcie turystycznym. Tam za 7 nocy w hotelu trzygwiazdkowym (pomijając brak basenu i dormy, równowartość standardu naszego hostelu) wyłącznie ze śniadaniami zapłacimy 2400 złotych od osoby. Doliczając do tego wyżycie na miejscu stwierdzam, że za taką cenę jestem w stanie zorganizować co najmniej 4 takie wyjazdy i to w dużo lepsze miejsca.


Bergamo



Cagliari


Korsyka


Gdzieś nad chmurami


Plecak