piątek, 23 marca 2012

Spostrzeżenia własne - przewodnik po Gruzji (Tbilisi, Batumi, Mccheta, David Gareja)

Gruzja to w kontekście tambylstwa miejsce bardzo interesujące. Z jednej strony odległe, nieznane, wydawać by się mogło że niebezpieczne. Z drugiej jednak bardzo swojskie, głęboko zapadające w pamięć, miejsce gdzie można się poczuć jak u siebie w domu. Spowodowane jest to nie tylko unikatową gruzińską gościnnością co też sporą liczbą polaków spotykanych tam na każdym niemal kroku. Co ciekawe ich obecność nie jest tak nastręczająca i niemile widziana jak to ma miejsce w kombinatach turystycznych basenu Morza Śródziemnego.

Dojazd
Gruzja niestety nie należy do grupy miejsc w które można się dostać w łatwy i szybki sposób. Jedną z największych przeszkód w kontekście podróży lądowej jest położenie geograficzne i zatargi z sąsiadami. Z tego powodu niemożliwa jest trasa przez Kaukaz – od północy Gruzja graniczy bowiem z Rosją co oznacza zamknięte przejścia graniczne (plus konieczność wykupienia wizy na wstęp do Rosji). Zresztą nawet gdyby były otwarte, przejeżdżanie przez rejony separatystycznych Abchazji, Osetii Południowej czy Czeczenii do najbardziej polecanych nie należą. Dlatego większość podróżników wybiera albo okrężną drogę lądową przez północną Turcję, Bułgarię i Rumunię, lub przez Morze Czarne do Ukrainy. Połączenia lotnicze z Gruzją są w chwili obecnej ciekawostką uprawianą przez kilku przewoźników. Na szczęście wśród nich jest LOT który szukając swojej szansy na tamtejszym rynku próbuje przyciągnąć pasażerów niższymi cenami biletów. Zresztą aktualnie bardzo wyraźnie widać rozwój całego przemysłu turystycznego Gruzji do czego wlicza się także transport lotniczy. Tbilisi staje się bowiem punktem w siatce połączeń coraz większej liczby przewoźników – również tzw. nisko kosztowych. Można do nich zaliczyć np. airBaltic (Ryga), Aerosvit (loty do czterech miast na Ukrainie z czego można znaleźć ciekawe ceny na połączenia przesiadkowe w Kijowie) czy Pegasus konkurujący z Turkish Airlines na trasie do Istambułu. Zainteresowanie Gruzją wykazują również przewoźnicy z krajów arabskich jak otwierające wkrótce swoje połączenie Qatar Airways (Doha i Baku) oraz Flydubai. Latem 2011 roku pojawiły się również informacje o prowadzonych rozmowach z Wizz Air który jakoby miał otworzyć połączenie z Katowic do Batumi.
Istotną informacją jest fakt że do wjazdu na teren Gruzji od obywateli Polski nie wymaga się żadnej wizy ani innych pozwoleń. Wystarczy tylko wylegitymować się ważnym paszportem przyozdabianym w momencie wjazdu stosowną pieczątką.

Tbilisi
Jako stolica Gruzji Tbilisi jest miastem najlepiej skomunikowanym pod względem regionalnym jak też międzynarodowym. Lotnisko znajduje się około 17 kilometrów od miasta a paradoksalnie największy ruch odbywa się na nim w godzinach nocnych. Chociaż część miejsc noclegowych oferuje dowóz z lotniska, sporo osób decyduje się na przeczekanie do rana. Miejscem bardzo chętnie wykorzystywanym do kilku godzin snu jest zielone podłoże pod ruchomymi schodami na parterze. My jednak wybraliśmy nieco ukryte miejsce pomiędzy windą a ścianą wodną. W kwestiach proceduralnych, lotnisko wymaga nieco więcej czasu niż ma to miejsce w przypadku podróżowania po Europie. Wynika to przede wszystkim z wymogów paszportowych. Przy wjeździe do Gruzji nie napotkaliśmy na  żadne problemy, jednak podczas powrotu trochę uciążliwa była przedłużająca się procedura przy checkin (podobno były jakieś problemy techniczne) oraz niezbyt sprawne przepuszczanie pasażerów przez formalną granicę. W drugim przypadku w pamięć zapadła nam sytuacja gdy przez kilka minut osobiście wzywano jednego z pasażerów aby pilnie stawił się przed bramką prowadzącą do samolotu linii Pegasus. Nawet to nie przyspieszało ślamazarnej procedury sprawdzania każdej strony w paszporcie. Z ciekawostek jakie spotkaliśmy na lotnisku to również kilkustopniowy system sprawdzania zawartości bagażu. Pierwszą bramkę bezpieczeństwa przekracza się bowiem tuż przy wejściu do terminala lotniska, drugą (już bez płynów w niedozwolonych wielkościach) po przejściu odprawy paszportowej – tuż przy samym gejcie. Do kolejnych ciekawostek technicznych można dodać fakt, że z Gruzji można wywieźć do dwóch litrów płynów alkoholowych na osobę. W sumie w bagażach rejestrowanych dwóch osób umieściliśmy prawie sześć litrów win i koniaków – nikt z tego powodu nie robił nam żadnych problemów.
Z lotniska do centrum Tbilisi można się dostać na trzy sposoby. Jednym z nich jest kolejka, która w trakcie naszego pobytu z jakiegoś powodu nie kursowała. Opcją najmniej wygodną jest jadący do 40 minut autobus miejski. Niewielki żółty pojazd o numerze 37 zatrzymuje się tuż przy wyjściu z terminala. Bilety można kupić w wiekowych automatach przyjmujących tylko odliczoną kwotę 0,5 lari od osoby. Plusem jest trasa autobusu który jedzie między innymi do głównego placu Tbilisi – Freedom Square, ale również wzdłuż reprezentacyjnej alei Rustawelego pod dworzec kolejowy. Niestety jest to linia ekstremalnie popularna dlatego w godzinach porannych należy się liczyć z gigantycznym ściskiem w środku i niemal dantejskich scen przy przystankach. Trzecim sposobem jest natomiast taksówka. Kurs około północy z alei Szoty Rustawelego pod terminal kosztował nas 25 lari z nieśmiałym zastrzeżeniem przez taksówkarza że na kwotę 30 lari też by się nie obraził :-)
Ciekawostką transportową w Tbilisi jest tamtejsze metro. Zgodnie bowiem ze słuszną polityką Radziecką każde miasto powyżej 500 tysięcy mieszkańców powinno posiadać taki środek transportu. W chwili obecnej miasto obsługiwane jest przez dwie linie z węzłem przesiadkowym znajdującym się pod Dworcem kolejowym. Planowana i częściowo budowana jest trzecia linia przecinająca się z pozostałymi dwoma na stacjach Rustaweli oraz przy Politechnice. Metro tak naprawdę jest szybkim, bezpiecznym i stosunkowo tanim sposobem na poruszanie się po bądź co bądź rozległym mieście. Pociągi odjeżdżają co około 5 minut a jednorazowy wstęp kosztuje 40 tetri. Dostęp do infrastruktury możliwy jest poprzez zbliżeniową kartę top-up. Kupuje się ją w kasach na każdej stacji a minimalną kwotą doładowania jest 2 lari. Kartę można w każdej chwili doładować dowolną kwotą. Pod koniec pobytu można ją również zwrócić odzyskując tym samym zgromadzone na niej środki. Ważne jest aby w tym czasie mieć ze sobą paragon który otrzymuje się w momencie wyrobienia karty. Niestety zarówno wyrobienie jak i zwrot karty to nieco wydłużona procedura papierkologiczna wymagająca wylegitymowania się paszportem i złożenia kilku podpisów.
Stacje Metra można stosunkowo łatwo rozpoznać po charakterystycznych znakach "M" przy zejściach podziemnych. Spore wrażenie robi bardzo głębokie usytuowanie niektórych stacji. Pomimo szybko poruszających się schodów zjazd nimi może zająć nawet do trzech minut. Głębokość linii wynika z potrzeby przeprowadzenia tunelu pod rzeką Mtkvari która znajduje się dużo poniżej rozłożonych na otaczających ją wzgórzach stacji. Pewną dezorientację oprócz panującej tam niemiłej woni może wprowadzić prawie całkowity brak oznaczeń kierujących na właściwy peron. Jednak za którymś razem na ścianach przy peronach zauważa się niewielkie znaki z rozkładem stacji na linii, zaznaczeniem na której się znajduje i w którą stronę dany tor wiedzie. Zresztą pomocą służą znajdujący się często na dole policjanci/ochroniarze. Chociaż przewodniki informują że metro w Tbilisi jest względnie bezpiecznym środkiem transportu to pomagająca nam w pierwszym rozeznaniu w terenie przypadkowa osoba poleciła aby raczej korzystać z pierwszego wagonu pociągu.
W kwestii noclegu w Tbilisi, to nie ma z tym najmniejszych problemów. Mam na myśli tutaj zarówno miejsca wytworne – hotele kilku znanych sieci znajdują się przy wspomnianym wcześniej Placu Wolności lub w okolicach Aleii Rustawelego – jak też bardziej budżetowe. W kwestii tych drugich miejscem niemal kultowym jest hostel u Iriny Japaridze. Z opowieści słyszeliśmy że jest to kobieta która pomimo nieznajomości języka angielskiego jest w stanie załatwić wszystko każdemu. Mowa tutaj zarówno o noclegu jak też informacjach praktycznych, pomocy w dostaniu się w jakiś zakamarek kraju i wszystkich innych które wpadną tambylcom do głowy. Podobno niczym dziwnym są również sytuacje gdy na miejscu zjawiają się podróżnicy chcący tylko... skorzystać z prysznica. Nie ma czemu się dziwić że miejsce to obrosło legendą na całym niemal świecie. Hostel ten znajduje się przy ulicy Ninoshvilis 19, około kilometra od stacji kolejowej.
Na kilka dni naszego pobytu w Tbilisi postanowiliśmy jednak skorzystać z oferty Holiday Hostel. Miejsce to zostało nam polecone w informacji turystycznej (jej punkt główny normalnie znajduje się na Placu Wolności, jednak na czas remontu została przeniesiona do hallu Muzeum Narodowego) a jego główną zaletą była odległość od tejże. Do Tbilisi pojechaliśmy bowiem bez jakiejkolwiek rezerwacji noclegowej a chodzenie po mieście z dużą walizką nie bardzo nam leżało w kontekście zmęczenia po podróży. Koniec końców bardzo miło wspominamy trzy noce spędzone w tamtejszym pokoju z dużym podwójnym łóżkiem i niewielkimi szafkami. Na miejscu można było skorzystać z gorącej wody, mikrofali i podstawowych urządzeń kuchennych. Użycie pralki kosztowało 3 lari. Pewne zastrzeżenia można było mieć co do czystości wspólnej łazienki i prysznica (problemy z zaczepieniem zasłony), jednak poza tym incydentem nie mieliśmy żadnych powodów do narzekania. Recepcja otwarta była przez całą dobę a prowadziło ją dwóch sympatycznych Gruzinów – zawsze chętnych do rozmowy, pooglądania telewizji czy po prostu zagrania w karty. Wewnątrz dostępny był komputer z podłączeniem do internetu jak też takowe można było uzyskać po otrzymaniu hasła do lokalnej sieci wi-fi. Dużym plusem tego hostelu jest jego miejsce – w podwórku wychodzącym na Aleję Rustawelego, jak też możliwość pozostawienia na recepcji bagaży. Tak też poczyniliśmy z naszą dużą walizką zostawiając ją na przechowanie przez pierwsze trzy dni buszując w tym czasie po wybrzeżu Morza Czarnego, jak też ostatniego dnia kiedy to w drogę na lotnisko udaliśmy się dopiero około północy.
Chociaż dojazd do miasta budzi obawy że trafiło się do miejsca zapóźnionego cywilizacyjnie, tak też centrum wywiera zupełnie inne wrażenie. Koniec końców w latach zimnej wojny Tbilisi było czwartym najważniejszym miastem Związku radzieckiego co istotnie pomagało mu w budowaniu pewnego splendoru. Jednak jest to mało istotne w porównaniu z tym czym Tbilisi będzie za kilka do kilkunastu lat. Miasto bowiem jest w trakcie procesu ogromnej przebudowy i nadganiania zaległości do państw rozwiniętych. Dlatego też wiele budynków jest kompletnie odnawianych lub w ich miejsce stawiane są nowe wymysły architektoniczne. Miejsca dotknięte zmianami to natomiast pewien typ specyficznego splendoru jednak ze specyficznym wyczuciem smaku widocznym podczas wtapiania danego miejsca w jego otoczenie.
Głównym punktem Tbilisi uznawany jest duży, owalny Plac Wolności. To z niego wychodzi reprezentatywna aleja imienia Szoty Rustawelego - gruzińskiego odpowiednika naszego Adama Mickiewicza. To tam znajduje się szereg knajpek, sklepów i miejsc noclegowych. W trakcie naszego pobytu zauważyliśmy jednak ogromne prace toczące się przy ulicy Marjanishvili. Ich zakres dotyczył zarówno części wewnętrznych jak też otoczenia – w tym kompletnego remontu okolicznych budynków. Na podstawie rozmachu prac i wyników częściowo ukończonych miejsc można podejrzewać że po zakończeniu procesu renowacji ulica ta będzie mogła śmiało konkurować z najbardziej wystawnymi miejscami w każdym Europejskim mieście!
Bardzo ciekawego charakteru miastu nadaje położenie na wysokich wzgórzach tworzących brzegi rzeki Mtkvari. Znalezienie się w jednym z widokowych punktów pokazuje bardzo charakterystyczny obraz historycznej architektury Gruzji. Mowa tu o wszechobecnych kościołach prawosławnych i klasztorach których nawet jeśli nie ma w najbliższej okolicy, to chwila obserwacji pozwala na dostrzeżenie innego obecnego na jednym z okolicznych wzgórz. Jednym z najbardziej zwracających na siebie uwagę jest ogromny kompleks Cmida Sameba. Jak informuje internet jest to aktualnie największy obiekt sakralny w regionie Kaukazu i trzeci najwyższy kościół prawosławny na świecie. Uwagę już z daleka przykuwa złocony dach na szczycie którego znajduje się wysoki na 7,5 metra krzyż. Zwiedzanie z bliska tego obiektu zapiera dech w piersiach. Wszystko to za sprawą zarówno monumentalności miejsca jak też fantastycznej, piętrowej struktury obłożonej świątyni. Ze szczytu rozpościera się fantastyczny widok zarówno na cały teren kompleksu, jak też zachodnie wybrzeże z charakterystycznym masztem antenowym ustawionym na jednym z wierzchołków. Wnętrze kościoła, jakkolwiek skromne i nie wywierające tak monumentalnego wrażenia jakiego należałoby oczekiwać z zewnątrz, ciekawi poprawnością i wyczuciem smaku w kwestii dekoracyjnej. Tutaj też poprzez obecne w kilku miejscach flagi gruzińskie widać bardzo mocną więź łączącą kościół, naród i państwowość.
Sąsiedztwo wzgórz przyczynia się do bardzo łatwego tworzenia sentymentalnych obrazów wspominanych jeszcze długo po zakończeniu podróży. Jednym z najlepszych do tego miejsc są okolice zamku Narikała. Jest to miejsce bardzo ważne historycznie ponieważ pierwsze elementy fortecy były tam stawiane już w IV wieku. Dzisiejsze pozostałości datowane są na XVI – XVII wiek a w tzw. międzyczasie zamek obrósł legendą jako miejsce niezdobyte przez pustoszące okolice armie wroga. Pod bramę zamku najlepiej dostać się przez okolice łaźni tureckich, drogą przy minarecie, aż do schodów po prawej stronie które pokierują pod parking przy samym zamku. W środku warto iść najwyżej jak się da – wzdłuż murów, czasami wspinając się po mało wygodnych wzniesieniach i kamieniach. Tamtejszy widok zapiera dech w piersiach i wart jest wysiłku poświęconego w trakcie drogi. Chociaż teren jest zamknięty na noc, warto w okolice muru przespacerować się również w godzinach nocnych. Po zmroku całe Tbilisi zyskuje bowiem niesamowitego klimatu. Istotną nutę sentymentalizmu gra wstępna znajomość oglądanych okolic dlatego też wycieczkę taką proponuję podczas jednego z ostatnich dni pobytu.
Głównymi punktami widokowym są wtedy wspomniany wcześniej kompleks Trójcy Świętej, prezydencki pałac oraz Most pokoju - futurystyczna kładka piesza kierująca na wybudowany niedawno Park Rike. Jak wspominałem w relacji z naszego wyjazdu, miejsce to jest bardzo chętnie odwiedzane przez przebywających w centrum Tbilisi mieszkańców. Nie ma się czemu dziwić, skoro oferuje ono mnóstwo atrakcji. Dla dzieciaków jest tam bowiem spory plac zabaw, dla starszych natomiast stoły z szachownicami. Jedna z nich rozłożona jest na polu kwadratu o boku około czterech metrów gdzie taktykę obmyśla się wędrując pomiędzy wysokimi do kolan figurami. Ciekawostkę stanowi również miniaturowy zamknięty amfiteatr gdzie grupki młodziaków doskonale bawi się improwizując przedstawienia dla kilkunastoosobowej własnej widowni. Największą atrakcją – chociaż niekoniecznie w kontekście rozmiarów jest jednak multimedialna fontanna. Niby nic nadzwyczajnego, koniec końców widok wody wypuszczanej i podświetlanej w rytm muzyki widziałem już w kilkunastu miejscach naszego kontynentu. Ba, od dwóch lat Wrocław szczyci się jedną z największych tego typu konstrukcji – porównywaną do podobnej fontanny w Barcelonie. Jednak to program pokazów w Tbilisi tak naprawdę urzekł mnie najbardziej. Nigdzie bowiem nie widziałem tak świetnie dobranej muzyki – z nawiązaniem do klasyki, historii, nowoczesności czy popu, tak gęsto nagromadzonych różnorakich dysz potrafiących idealnie oddać klimat dźwięku, w końcu tak dobrze dobranej gry kolorów i rzucanych na wodnej kurtynie obrazów. Wyobraźnia choreografów tworzących programy wzbudziła mój niemały zachwyt. Kilkukrotnie wydawało mi się bowiem że każda dysza pracuje na 100% swoich możliwości a co chwila pojawiał się nowy element. Czy to kwieciste formy wyrzucające strumienie na dobre 7 metrów w górę, czy cztery działa lejące równym strumieniem wody w czerwonawej kolorystyce wydające się jakby pociskami wystrzeliwanymi przez armaty. Nie dziwię się czemu mieszkańcy tak chętnie przychodzili na pokazy – jakkolwiek zapętlone one są w cztery utwory, tak mimo kilku sesji nigdy mi się one nie znudziły :-)

Holiday hostel



Cmida Sameba




Tbilisi - różne









Batumi
Batumi to drugie najważniejsze miasto w Gruzji i zarazem krajowy kombinat urlopowo-wypoczynkowy. Chociaż posiada swój własny port lotniczy to póki co ruch na nim jest raczej niewielki. Z Tbilisi najlepiej jest się tam dostać pociągiem – według przewodników książkowych i z własnego doświadczenia – zalecane są kursy nocne. Jakkolwiek gruzińska kolej podobno nie ma się za bardzo czym pochwalić tak nocne rejsy prowadzone są przy użyciu najlepszych składów. Rzeczywiście oferują one całkiem niezły komfort a wartością dodatkową podróżowania po zmroku jest wykorzystanie do granic możliwości czasu spędzonego na miejscu. Bardzo istotną informacją jest fakt, że bilet na pociąg należy kupować z wyprzedzeniem. Wprawdzie nam udało się takowy nabyć na kilka godzin przed podróżą, jednak miało to miejsce tylko dlatego że we wrześniu zwiększona jest liczba kursów pomiędzy Tbilisi a Batumi. Z będącej na wyczerpaniu puli udało nam się zdobyć bilety na kurs tam w wagonie bezprzedziałowym oraz w sypialnej pierwszej klasie w drodze powrotnej. W drodze do Batumi nie byłoby tak źle gdyby nie coraz bardziej dokuczający chłód pod koniec trasy oraz pech w postaci niesfornego kilkuletniego krzykacza skutecznie przeszkadzającego przez pierwszą godzinę jazdy. W drodze powrotnej mieliśmy do dyspozycji cały przedział z pościelą i telewizorem. Koszt kursu do Batumi to 23 lari od osoby, za bilet na pierwszą klasę zapłaciliśmy natomiast 40 lari od osoby. Bilety kupuje się na stacji – w Tbilisi z niezrozumiałych powodów takowe mogliśmy nabyć tylko w jednej kasie. Niestety język angielski niekoniecznie musi być wspólną płaszczyzną do porozumienia dlatego nieodzowna może się okazać pomoc osoby młodej lub języka „silnie migowego” ;) Proces zakupu jest piekielnie długi, gdyż wymaga przedstawienia paszportu, wpisania i sprawdzenia w komputerze mnóstwa danych i następnie wydrukowania trójkolorowej kartki formatu A4. Część żółta pozostaje w kasie, część różowa będzie zabrana przez konduktora, natomiast ostatnia część szara zostaje jako pamiątka dla podróżnego :-) Z obserwacji własnych na dworcu w Tbilisi były rozstawione jakieś automaty. Niestety umożliwiały obsługę tylko osobom rozpoznającym barwne pismo gruzińskie.
Jednym z niemiłych faktów związanych z podróżą pociągiem jest umiejscowienie dworca kolejowego który znajduje się około 7 kilometrów od centrum Batumi. Niemniej miejsce to jest przystankiem dla kilku linii marszrutek wiozących zarówno do miasta jak też w tamtejsze okolice. Do centrum można również dojechać stojącymi zazwyczaj naprzeciw stacji zielonymi autobusami komunikacji miejskiej. Przykładowa linia numer 101 wiedzie przez centrum pod terminal lotniska. Bilet można kupić u kierowcy a jego cena to 80 tetri. Koszt przejazdu marszutką zamknie się w kwocie 1,5 lari za dwie osoby.
Wiele przewodników zauważa że okolice Batumi posiadają kolonialny charakter. Rzeczywiście, część budynków na obrzeżach miasta, nadmorskie wybrzeże, spora wilgotność i raczej egzotyczna roślinność mogą spowodować takie wrażenie. Zwłaszcza budowle, miejscami wydające się pamiętać zamierzchłe wieki – coś o charakterze np. w Portugalii. Jednak centrum miasta zostało miejscami dotknięte klimatami radzieckimi poprzez niezbyt przemyślane i aktualnie zapadające się blokowiska. Jednak wszystko to do pewnego momentu, ponieważ Batumi - podobnie jak Tbilisi - przechodzi okres wielkiej przebudowy. Powoduje to sporo kontrastów – niedaleko rozpadających się domów jednorodzinnych można znaleźć będącą na ukończeniu budowę dużego hotelu znanej sieci. W ścisłym centrum większość chodników może natomiast stanowić pobojowisko ułożone z różnego typu gruzu jaki tam pozostał po remoncie i czeka na wyłożenie kostki które ma nastąpić po wyremontowaniu pobliskiej jezdni. Niemniej te wszelkie niedogodności wpływają tylko na unikalny klimat miasta, gdzie w sąsiedztwie wspomnianych wcześniej ruin może znajdować się modna kawiarnia w ogródku której wieczorami przygrywane są na fortepianie jazzowe standardy. Zresztą podobnie jak w Tbilisi tak też w Batumi najciekawszy duch miasta ujawnia się po zmroku. Łatwo się jest nim napawać podczas wieczornych spacerów czy to po promenadzie czy też w ścisłym centrum miasta.
Jednym z punktów docelowych spacerów jest znajdujący się na wschodnim krańcu promenady posąg kochanków. Jest to nowoczesna konstrukcja podświetlana nocą bardzo wyrazistymi barwami tworzącymi futurystyczny i nieco psychodeliczny nastrój. Kilka spędzonych tam minut pozwala zauważyć że statuy te są w ciągłym ruchu a specyficzna konstrukcja służy do bezkolizyjnego przejścia postaci przez siebie w trakcie wykonywanej pętli. Przyjemnym jest też spacer w okolicy ulicy M. Abashidze. Znajdujący się nieopodal Plac Europejski jest głównym miejscem wszelkich wydarzeń masowych. W lipcu 2011 roku odbywała się tam np. impreza MTV Live na której wystąpił Enrique Iglesias. Na co dzień jest to jednak przyjemne miejsce z posągiem Medei - mitologicznej postaci znanej z historii o Złotym runie. Nie jest to posąg przypadkowy, ponieważ Aja - cel mitologicznej wyprawy Argonautów - przez Greków łączona była z Kolchidią - historyczną krainą położoną w dzisiejszej Adżarii której stolicą jest Batumi właśnie. Kolejnym interesującym punktem jest znajdująca się u zbiegu ulic M. Abashidze i K. Gamsakhurdia odnowiona fasada oraz bajkowa wieża jednego z budynków. Niewiele dalej - na początku Alei Rustawelego znajduje się kolejny plac. Na jednym z jego boków – w ucharakteryzowanym na styl grecki siedzibę posiada Teatr imienia Ilii Chavchavadze. Ciekawostką jest natomiast znajdująca się na samym środku fontanna Neptuna. Będąc niecały miesiąc później w Bolonii zorientowałem się, że posąg w Batumi – modulo sama postać Neptuna – jest bardzo wierną kopią tej jaką widziałem we Włoszech!
Zresztą fascynację włoskimi klimatami widać bardzo wyraźnie w jeszcze innym miejscu. Piazza to – jak sama nazwa powinna wskazywać – zbudowany na włoski styl plac. Latem 2011 roku było to miejsce bardzo świeże – w serwisie Google Maps nieobjęte jeszcze nawet aktualnym obrazem z satelity. Rzeczywiście, w środku można przez chwilę pomyśleć że się jest w bardzo stylowo wyglądającym mieście półwyspu apenińskiego. No może pomijając widoczny na końcu jednego z wejść kościół prawosławny. Niemniej miejsce to po zmroku otacza się fantastycznym klimatem stylowych kawiarni. Fenomenalny jest natomiast prowadzony na dachu jednego z budynków klub, gdzie wieczorami międzynarodowe hity grała kilkuosobowa rockowa kapela. Zdecydowanie miejsca tego nie można odwiedzać jeśli w drogę powrotną do Tbilisi udaje się w nocy z soboty na niedzielę. W tym momencie bowiem zarówno Piazza jak i całe Batumi żyje na zupełnie innych obrotach. Wtedy też niestety dochodzi się do zdania że na Batumi przeznaczyło się zdecydowanie za mało czasu.
Jeśli chodzi o sprawy plażowe – do niedawna bodaj największa wartość turystyczna tego miasta – to w trakcie naszego przyjazdu nie udało nam się sprawdzić tej opcji na własnej skórze. Głównym powodem była pogoda – niezbyt ciepła temperatura oraz skłonności do opadów deszczu w ciągu dnia. Niestety nadmorskie wybrzeże w okolicach Batumi wyłożone jest mniejszymi i większymi kamieniami co skutecznie eliminuje polskie przyzwyczajenia do koca/ręcznika na piasku. Z opowieści usłyszanych od jednego z naszych znajomych podobno celem plażowania warto wybrać się nieco na południe – do znajdującego się pod turecką granicą Sarpi. Tamtejsza plaża podobno jest jeszcze ładniejsza od tej Batumi ale niewiele mniej kamienista. Na uwagę zasługuje natomiast istotnie czystsza niż w Batumi woda. Jak informują przewodniki z Batumi można się tam dostać przy użyciu marszrutek.
Posiadając kilka dni czasu zaplanowane na okolice Batumi warto kilka ich godzin poświęcić na znajdujący się kilkanaście kilometrów na północ od miasta ogród botaniczny. Jest to rozległy teren położony na schodzących do Morza czarnego wzgórzach. Podzielony został na kilkanaście rejonów tematycznych w których znajdują się roślinności z całego świata. Nawet pod koniec lata, kiedy teren ten nie emanuje kolorami pełnej okazałości kwiatów, sama roślinność budzi niemały podziw. Oczywiście pewną niedogodnością jest konieczność pokonywania kolejnych wzgórz, jednak nagrodą za to są świetne widoki z jej szczytów. W niektórych miejscach da się bowiem zobaczyć panoramę Batumi, lub na północ – miejscowości Chakvi. Trochę szkoda że ogród ten przez ostatnie lata raczej podupadał w kontekście infrastruktury. Chociaż w trakcie samej przechadzki nie jest źle, to w oczy kuje niewykorzystanie bardzo istotnego elementu jakim jest bliskość czarnomorskiego wybrzeża. Zresztą w pewnym miejscu znajduje się bardzo zaniedbana brama kierująca do ogrodu ze znajdującej się obok zapomnianej stacji kolejowej. Sądzę że gdyby oczyścić znajdującą się obok niej plażę i zainwestować w infrastrukturę typu kawiarnia i kilkadziesiąt leżaków – latem to miejsce byłoby przysłowiowym strzałem w dziesiątkę!
Jeszcze od strony spraw technicznych, do ogrodu botanicznego najlepiej dojechać marszrutą. Samochody oznaczone numerem 91 jadą z ulicy Z. Gorgiladze i skręcają w prawo w Baratashvili. Można je też złapać w okolicach placu Tbilisi lub na placu na ulicy Gogebashvili tuż za wyjazdem z Chavchavadze. Kurs do ogrodu kosztuje około dwóch lari a dzięki temu jesteśmy dowożeni pod samą bramę ogrodu.

Hotel Ira


Batumi - różne





Piazza
 


Ogród botaniczny


Rowery
Jako rowerowe wariaty w trakcie każdego co najmniej kilkudniowego wyjazdu staramy się skorzystać z okazji jeżdżenia po najbliższej okolicy. Niestety Gruzja a przynajmniej okolice Tbilisi są miejscem wyzwań nawet dla tak zagorzałych zwolenników dwóch kółek jak my. Nie powinno więc dziwić spore zaskoczenie malujące się na twarzy osób pracujących w informacji turystycznej gdy zapytamy się o możliwość wypożyczenia rowerów. Dopiero po kilku dniach zauważamy bowiem że tak naprawdę w Tbilisi rowerzystów nie ma. Natomiast gdy samemu przejeżdża się po mieście – paradoksalnie wzbudza to niemałe zdziwienie wśród mijanych osób. Niemniej już pierwsze dwa kilometry jazdy doskonale tłumaczą dlaczego tak się dzieje. Po pierwsze jak wspominałem wcześniej – Tbilisi rozłożone jest na górzystych brzegach rzeki Mtkvari. Powoduje to konieczność pokonywania sporej ilości wzniesień co może stanowić istotne wyzwanie dla osób o słabszej kondycji fizycznej. Po drugie w mieście nie istnieją a przynajmniej przez kilka dni nie zanotowaliśmy żadnej ścieżki rowerowej. Tak naprawdę to się nie dziwię – po co skoro w ciągu całego pobytu w mieście zauważonych rowerzystów mogliśmy policzyć na palcach jednej ręki? Po trzecie kultura podróży drogowych w Gruzji jest zgoła odmienna od tej w Polsce czy nawet na kontynencie. Dopiero bowiem po kilkudziesięciu minutach zorientowałem się że każdy wymijający nas samochód nie trąbi z tego powodu że mu w jakiś sposób zawadzamy swoją obecnością, tylko ponieważ informuje nas o swoich planach wyprzedzania. Zresztą klakson w mieście jest narzędziem używanym dużo częściej niż kierunkowskaz. Tutaj też się nie dziwię, ponieważ zatrzymujące się gdzie popadnie – czasami na drugim od zewnętrznej skrajni pasie – kierowcy marszrutek w momencie włączenia się do ruchu wydaje się że w ogóle nie patrzą w lusterka. Przynajmniej nie sygnalizują tego wspomnianym wcześniej kierunkowskazem. Ciekawostką też jest podróż wieczorem. Kierowcy włączają bowiem światła dopiero gdy na drodze robi się prawie całkowicie ciemno. W nocy natomiast jeżdżą zazwyczaj przy użyciu długich świateł które - jeśli już wyłączają - to dopiero tuż przed nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem. Koniec końców spory ruch samochodów w mieście i nie najlepsza jakość zarówno paliwa jak też systemów napędowych czasami wiekowych pojazdów powoduje że jazda po mieście obarczona jest wszechobecnym swądem spalin.
Zupełnie czym innym są prawdopodobnie podróże rowerowe poza miastem. Chociaż nadal stanowi to podobno pewnego rodzaju fenomen wzbudzając zainteresowanie w mijanych mniejszych miejscowościach, to taka forma spędzenia wolnego czasu jest polecana zarówno w przewodnikach książkowych jak też po drodze spotkaliśmy niewielką grupkę Rosjan jeżdżących na wyposażonych w kilka sakw rowerach. Swoją drogą nie bez powodu zapewne miejsce w którym wypożyczaliśmy rowery wyglądało na dość specjalistycznie zorientowane w zagadnieniu wyczynowej turystyki z niemałą liczbą dostępnych różnorakich sprzętów. Chociaż nawet pomimo posiadania około 20 rowerów na stanie procedura wypożyczenia dwóch wydłużyła się do około godziny. Wszystko to za sprawą pewnych niedociągnięć jakie zauważyliśmy w trakcie próbowania oddanego sprzętu. Warto więc przed ostateczną decyzją zrobić kilka kółek w trakcie których sprawdzi się hamulce, przerzutki, nasmarowanie wszelkich łożysk etc. Pomijając to za 120 lari udało nam się wypożyczyć na dwie doby dwa terenowo-wyczynowe rowery z kaskami, podręcznym zestawem naprawczym, jednak niestety bez zapięcia i światełek. Co ciekawe, należną kwotę wpłaciliśmy dopiero przy zwrocie sprzętu.
Adventure club Jomardi niestety znajduje się dość daleko od centrum miasta. Najlepiej dojechać tam metrem do stacji Vazha-Pshavela a po wyjściu na powierzchnię kierować się w górę. Wejście znajduje się od strony ulicy, więc nie trzeba szukać nigdzie po podwórkach ;) Niestety informacja turystyczna nie jest w stanie przekazać dokładnego miejsca tego punktu zaznaczając na mapie jedynie ulicę. Biorąc pod uwagę fakt że cała Vazha-Pshavela ma długość ponad czterech kilometrów odruchowe rozpoczęcie szukania na końcu bliższym centrum może powodować zagospodarowanie grubo ponad godziny czasu przeznaczonego na pobyt w Tbilisi.
Kręcąc się po Batumi w kilku miejscach zauważyliśmy rozstawione stacje systemu rowerów miejskich. W rozwiniętych ośrodkach turystycznych jest to naturalne zjawisko sprzyjające aktywnemu zwiedzaniu czy też sprawnemu poruszaniu się po centrum w większych metropoliach. Niestety w informacji turystycznej dowiedzieliśmy się że wielkim wstydem systemu jest brak możliwości wypożyczenia rowerów przez turystów zagranicznych. Podobno miało się to zmienić, ale we wrześniu 2011 roku wszystko operowało jeszcze na starych zasadach. Tak czy siak odnieśliśmy wrażenie że na placu naprzeciw budynku Uniwersytetu przy ulicy Ninoshvili znajduje się coś w rodzaju plenerowej wypożyczalni rowerów. Wyglądało to jak spora inicjatywa prywatna, jednak jako że nie planowaliśmy rowerowych eskapad po Batumi, nie zagłębialiśmy się w ten wątek.


Mccheta
W kwestii rowerowego podróżowania po okolicach Tbilisi wybraliśmy dwie trasy – bliższą do Mcchety i dłuższą do David Gareja. Do Mcchcety można się dostać najkrótszą trasą – wtedy dojazd stanowi raptem nieco ponad dwadzieści kilometrów. Niestety przestraszyć może konieczność jechania po drodze oznaczonej na niektórych mapach jako międzystanowa autostrada. Koniec końców okazuje się, że przy wjeździe do miasta jest to droga szeroka na nawet cztery pasy często z pewnej szerokości poboczem. Dopiero za miastem zwęża się ona do dwóch pasów, jednak tłumacząc to na warunki znane w Polsce stanowi ona bardziej drogę szybkiego ruchu niż autostradę. Jeśli jednak ktoś nie przepada za mknącymi samochodami może wybrać trasę alternatywną. Wymaga to jednak przebicia się na wschodni brzeg miasta oraz pokonywanie kolejnych jego wzgórz. Wyczyn może to być tym większy że w trakcie naszego pobytu popołudniami zazwyczaj napotykaliśmy na silny wiatr wiejący z północy. W wersji skrajnej powodowało to spory wysiłek przy pokonywaniu dwukilometrowego odcinka na prostej, szerokiej drodze okraszonej nieustannie i równomiernie wiejącym przeciwnym wiatrem. Niemniej wszystko uspokaja się tuż przed zakolem rzeki. Wtedy też po wyjechaniu z przedmieść Tbilisi – miejscowości Zahesi – należy będzie pokonać kilkusetmetrowy odcinek wspomnianej wcześniej trasy szybkiego ruchu. Niestety nie jest to najłatwiejsze zadanie – wszystko to znów za sprawą bocznego bardzo silnego wiatru jaki się nam przytrafił na moście. Finalizowało się to tym, że na przestrzeni 200 metrów nie byliśmy w stanie trzymać się prawej strony jezdni a w skrajnym przypadku wiatr spychał nas na środek jeśli nie na lewy pas. Na szczęście ruch na drodze był wtedy żaden więc nie stwarzaliśmy zagrożenia dla siebie czy też dla innych. Koniec końców na skrajni drogi jest wydzielony wąski pas niby chodnika przez który chyba dałoby się przejść z rowerem. Na szczęście dalsza część trasy to już pełen relaks z niesamowitymi widokami na wysokie wzgórze oddzielające rzekę Kurę od miejscowości Karsani. Natomiast na drugim brzegu pojawiają się pojedyncze restauracje malowniczo położone tuż przy rzece.
Mccheta to "must see" w liście każdego odwiedzającego Gruzję. Po pierwsze jest to miejsce o ogromnym znaczeniu historycznym dla Gruzji. Miasto to bowiem istniało już w zamierzchłej starożytności a przez osiem stuleci - do V wieku n.e. - było stolicą gruzińskiego królestwa Iberii. Jej pozycję zastąpiło Tbilisi za sprawą króla Wachtanga Gorgasała. Jak rzeczą historie, stało się to podczas jednego z polowań, kiedy to Wachtang oczarowany urokiem doliny postanowił założyć osadę a następnie stolicę. Również w tym mieście król Miriam III przyjął chrześcijaństwo dzięki czemu Gruzja stała się jednym z pierwszych chrześcijańskich krajów na świecie (Mccheta do dziś jest siedzibą najwyższych władz Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego). Tutaj znajdują się również bardzo ważne zabytki sakralne jak Katedra Sweti Cchoweli i Monastyr Dżwari dzięki czemu miasto w całości zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Dziś Mccheta to bajecznie odrestaurowane niewielkie miasteczko. Ścisłe centrum - okolice Sweti Cchoweli - emanują ogólną świeżością. Co ciekawe, renowacja nie tyczyła się wyłącznie widocznych zewnętrznych elementów, lecz remontom poddane zostały całe domy i otaczające tereny ogrodowe! Dzięki temu centrum posiada bajkowy charakter miasteczka niemal idealnego. Wszystko to nabiera jeszcze bardziej kolorowego posmaku późnym popołudniem, kiedy to okolice (zarówno kamienne budynki, brukowane ulice jak też okoliczne wzgórza) zaczynają się mienić przepięknymi barwami osiąganymi w promieniach zachodzącego słońca. Dlatego pomimo nieukrywanej wygody jaką jest rozbudowana baza hostelowa w nieodległym Tbilisi proponuję jako eksperyment spędzenie choć jednej nocy w Mcchecie. Choćby wyłącznie dla nieskrępowanych widoków zachodzącego i wschodzącego słońca właśnie.
Punktem docelowym każdej wizyty w Mcchecie jest katedra Sweti Cchoweli (Drzewo życia). Jak miasto stanowi historię Gruzji, tak sam kościół jest jego esencją. To tam bowiem odbywały się uroczystości konsekracyjne królów i przywódców kościołów, śluby i chrzty koronowanych głów, jak też chowani byli przywódcy narodu i kościoła. Chociaż na temat jej i wątków z nią związanych można by napisać rozległą książkę, samo miejsce nie wywarło na mnie tak ogromnego wrażenia jak jego okolice. Wszystko to prawdopodobnie za sprawą samotności w jakiej było mi zwiedzać to miejsce (rowery nie miały zapięcia więc "ktoś musiał pilnować dobytku aby zwiedzać mógł ktoś") oraz niewielkiej ilości czasu jaką mieliśmy do zagospodarowania dla katedry.

Droga do Mcchety



Mccheta



David Gareja
Opcja rowerowych szaleństw na drugi dzień to już prawie sprawa ekstremalna i zdecydowanie odradzamy ją osobom nieprzyzwyczajonym i nieprzygotowanym do długodystansowych wyjazdów. Chociaż z drugiej strony to właśnie fakt pokonania tej trasy na rowerze był dla nas największą przygodą. Raz że była to pewna forma sprawdzenia się w ekstremalnych sytuacjach, dwa że wolniejsze tempo podróży pozwalało na dłuższy czas w trakcie którego można było podziwiać widoki półstepów, wzgórz i wszelkich innych czynników tworzących unikatowość Gruzji.
Z tego co widzę w chwili obecnej system GoogleMaps został wzbogacony o rozkład ważniejszych dróg Gruzji. Jednak jeszcze we wrześniu 2011 roku takiej opcji nie było, dlatego też jedyną mapę stanowiły dla nas notatki wykonane ręcznie na podstawie podejrzeń że na widzianych zdjęciach satelitarnych w tym miejscu musi być jakiś szlak ;) Koniec końców nasza trasa zaczynała się drogą szybkiego ruchu ს-4. Tuż za rozjazdem z drogą ს-8 jezdnia zrobiła się jakby szersza i z mniejszym natężeniem ruchu. Samochody przestały nam towarzyszyć natomiast już za Tbilisi bypass kierującym nas w stronę miejscowości Gachiani. Warto zrobić kilkugodzinne zapasy płynów i pożywienia w jednym z tamtejszych malutkich sklepów. Może się bowiem okazać że od tego miejsca aż do samego końca podróży nie napotka się na żaden sklep! Chociaż przez ponad 10 kilometrów trasa nie należy do najrówniejszych wrażenia te mogą łagodzić widoki. Osobiście zaskoczył mnie niemal monumentalny cmentarz na przedmieściach Rustavi oraz znajdujące się nieopodal zagłębie przemysłowe. Jak informują przewodniki, miasto to powstało po drugiej wojnie światowej gdy radzieckie władze postanowiły tutaj właśnie skoncentrować przemysł ciężki. Oczywiście po upadku Związku okazało się że większość inicjatyw centralnego planowania nie miało szansy przetrwania w gospodarce opartej na konkurencji, dlatego dziś większa część Rustavi stanowi mekkę dla fanów ciężkiego, obumarłego industrialu. Na szczęście niewiele później wkracza się w spokojną drogę pośród zieleni. W międzyczasie można napotkać na orientacyjny punkt – stojącą w niemal w pustym polu ceglaną wieżę oraz naprzeciwko jej ustawiony ogromny posąg mężczyzny walczącego z bykiem. To znak że niedługo na horyzoncie zacznie pojawiać się stojące na granicy gruzińsko-azerskiej jezioro Jandara. W jego okolicach znajdują się miejscowości Mzianeti i Lemshveniera które są dosłownie ostatnią szansą na zakup jakichkolwiek płynów. Jest to też brama w tzw. dzicz – tym gorszą że wymagającą częstokroć jazdy pod górę. Pierwszy sprawdzian możliwości znajduje się przy piekielnie stromym podjeździe. Na szczycie góry znajduje się teren wojskowy do którego jest ścisły zakaz wstępu. Zjazd z niej również jest kwestią skrajną – wszystko to za sprawą dużego nachylenia wzgórza i piekielnej ilości rozrzuconych po drodze kamieni. Dlatego następnym razem wybrałbym trasę alternatywną – w czasie naszego wyjazdu nie była ona w ogóle zaznaczona. W miejscu tym zaczyna się też wyzwanie. Jest to droga po kamieniach, nierównościach, trawach i wymagająca pokonywania wyrastających co chwila wzgórz. Czyli typowy półstep zaznaczony jedynie dwoma pasami wygniecionymi przez wojskowe samochody transportowe i sporadycznie przez osobowe wiozące turystów z David Gareja. Trwająca kilkanaście kilometrów męka kończy się na szczęście wraz z dojazdem do trasy wiodącej bezpośrednio z Monastyru do miejscowości Sagarejo. Od tego miejsca mamy bowiem do czynienia z ubitą drogą po której regularnie poruszają się samochody osobowe a nawet okazyjnie autokary.
Sam kompleks świątynny David Gareja to tak naprawdę nic nadzwyczajnego dla statystycznego turysty. Ot, kilka budynków, sarkastycznie można nawet powiedzieć że dziur w skale z czego blisko połowa jest niedostępna dla postronnych. Brak tam jakiejkolwiek infrastruktury turystycznej zaczynając od sklepów z pamiątkami, punktów gastronomicznych na dostępie do prądu kończąc. Oczywiście nie jest to także miejsce poza cywilizacją – w końcu ogółem rzecz biorąc dostarczany jest tutaj prąd, szansą na uzupełnienie płynów jest darmowa woda a część kompleksu została odrestaurowana prezentując tutaj w nie rzucający się w oczy sposób. Miejsce samo w sobie może być dość nudne dla osób otaczających się zdobyczami dzisiejszej cywilizacji – przyjeżdżających na miejsce w sposób zorganizowany i obytych pośród konstrukcji niezwykłych. Jest to bardziej mekka dla osób interesujących się cywilizacją lub historią tutejszych terenów. Pierwsze pustelnie dające początek temu kompleksowi rozrzuconych po okolicach drobnych monastyrów zaczęły się pojawiać już w VI w. naszej ery. Do dziś, niezależnie od zawirowań historycznych i ciosów jakie były zadawane przez kolejnych najeźdźców tych ziem, David Gareja zawsze powstawał niczym z popiołów co może w jakiś sposób tłumaczyć jego szczególne miejsce w świadomości Gruzinów. Z drugiej strony okolice są miejscem dla osób poszukujących, nielękających się zejść z utartych szlaków w celu być może odkrycia czegoś niesamowitego. Dlatego nasza wyprawa rowerowa jest pozytywnie wspominana nie tyle z powodu jej celu, co samej drogi. Nigdy bowiem wcześniej nie byłem tak głęboko poza cywilizacją, bez pewności że gdy coś się stanie to otrzymam jakąkolwiek pomoc. Chociaż przygotowani byliśmy oczywiście na wszelkie niedogodności, to jednak skrajność tamtejszych warunków była wyjątkowo intensywna. Przykładowo fakt że po półstepach jechaliśmy w pełnym słońcu a temperatura w cieniu oscylowała z pewnością w okolicach 32℃! Z drugiej strony droga powrotna to pomocna dłoń dzięki dołączeniu się do taksówki wynajętej przez poznaną wtedy parę Litwinów. Dzięki tej wycieczce, we wspaniałej scenerii poznaliśmy dokładniej swoje możliwości oraz sposób radzenia sobie w sytuacjach je przekraczających.

W drodze do David Gareja





David Gareja


Wyżywienie
Gruzja zdecydowanie nie należy do miejsc w których można się nudzić w kulinarnym kontekście. Oczywiście głównym produktem firmowym są wina. W sklepach jest ich mnóstwo a każda dolina czy też region słynie z własnej receptury i specyficznego smaku. Z drugiej jednak strony osoby podróżujące w sposób "odwiedzany" zamiast klasycznego hotelowego bardzo cenią sobie winne trunki roboty własnej. Każda gruzińska chata powinna bowiem posiadać wielki baniak zakopany w ziemi w którym każdego roku przygotowywany jest nowy winny trunek. Równie pozytywne opinie zbierają inne domowe trunki, które czasami można nabyć na lokalnych bazarach. Może ich widok nie jest najbardziej zachęcający - sprzedawane są bowiem najczęściej w plastikowych butelkach - jednak podobno każdy produkt kupiony u innej osoby wyróżnia się własnym specyficznym smakiem. Problemem jest tylko trwałość - zawartość butelki powinna być skonsumowana w ciągu kilku dni od otwarcia. Ot urok domowej roboty i nie stosowania konserwantów.
W kwestii wyżywienia drugim klasycznym produktem z którym kojarzona jest Gruzja, to Chaczapuri. Jego odmian jest całe mnóstwo. Generalnie jest to typ bułkowego pieczywa robionego czasami na cieście francuskim, w środku którego dodana jest mieszanka składników wśród których najczęściej można spotkać kozi ser. Może to jednak być zarówno jajko, jak też pasta orzechowa. Najważniejsze że w większości Chaczapuri robione jest w niewielkich piecach - często na miejscu. Warto więc każdego dnia z rana spróbować się z innym punktem - najczęściej witryną w ścianie budynku. Satysfakcja gwarantowana za prawie każdym razem :-)
Fakt, że gruziński przemysł restauracyjny i żywieniowy nie został jeszcze wchłonięty przez masowość, unifikację i automatyzację jest bardzo dużym plusem. Dlatego może się okazać że celując "na oślep" można trafić do miejsca gdzie za niewielkie pieniądze da się zjeść najlepszy obiad w trakcie całego pobytu. Tak też było w naszym przypadku, kiedy to uciekając przed oberwaniem chmury w Batumi weszliśmy do pierwszych lepszych drzwi. Miejsce urokiem nie zachęcało do spędzenia w nim choćby pięciu minut. Jednak zaserwowane nam szaszłyk, Cchinkali i najprostsza, ale niesamowicie smaczna sałatka z pomidora, ogórka i cebuli po prostu podbiły nasze serca! Zresztą w miejscach wydawać by się mogło masowych wciąż widać dbałość o smak wynikający z tradycji. Bardzo pozytywnie tutaj wspominamy sieć restauracji Machakhela. Ich głównym produktem jest nieco podłużne pieczywo z wydrążonym wgłębieniem po środku. Dodaje się tam różne specyfiki jak np. znów jajko z kozim serem, warzywa pasujące np. do kuchni włoskiej czy inne. Te specyficzne "łódki", chociaż dokładnie takie same w każdym miejscu, przygotowywane i pieczone są na miejscu w specjalnym piecu - w momencie gdy zażyczy sobie tego przybyły klient. Co ciekawe danie takie jest bardzo sycące i bez problemu może posłużyć jako sowita porcja późnego obiadu.


Koszty
Jeśli chodzi o sferę finansową to Gruzja nie jest krajem drogim, chociaż z drugiej strony nie jest też tak przyjazna dla portfela jak niektóre miejsca turystyczne naszego kontynentu. Oczywiście standardowe podejście do zwiedzania jak tanie hotele w mieście i lokalny transport pozwalają na pomniejszenie wydatków, jednak dodatkowe kombinowanie zdaje się przynosić niewielkie oszczędności. Gruzini są bowiem narodem otwartym i szczerym, który rodzący się u nich ruch turystyczny traktuje z ciekawością a nie jako jedną z nielicznych okazji na nieuczciwym wyciągnięciu każdego grosza. Dlatego też będąc na miejscu – pomijając naturalne rozpoznanie terenu co jest gdzie i za ile – nigdy nie czułem potrzeby sprawdzania ceny w miejscu po drugiej stronie ulicy czy w innej części dzielnicy. W tamtejszych restauracjach ceny są bowiem takie same dla turystów jak też miejscowych. Podobnie sprawa się ma z taksówkami, kupowaniem owoców na bazarze itd. Pomijam oczywiście sprawę legendarnej gościnności gruzińskiej dzięki której można spędzić u kogoś w domu kilka dni nie płacąc za to ani grosza. Chociaż z drugiej strony trochę szkoda że przebywając wyłącznie w miastach nie udało nam się przeżyć tego zjawiska.
Niestety nie jestem w stanie przytoczyć konkretnych przykładów cen w Tbilisi czy Batumi. Jakkolwiek posiadam bowiem stertę wydrukowanych paragonów, tak też wszystkie one napisane zostały w języku gruzińskim. Tak więc choć jestem w stanie rozpoznać cyfry, tak też niemożliwe jest ich przypisanie do konkretnych towarów.

Wrażenia ogólne
Gruzja to jednak jest zjawisko. Koniec końców praktycznie każda spotkana na miejscu osoba twierdziła że kiedyś tam jeszcze wróci. Nie dziwię się, ponieważ wychodzę z takiego samego założenia. Choć do dziś nie jestem w stanie stwierdzić na jakich dokładnie podstawach, jednak faktem jest że kraj ten skradł połowę mojego tambylczego serca. Już dawno nie czułem bowiem tak wyraźnego uczucia z serii „żal wyjeżdżać” jak podczas ostatniego spojrzenia na oddalające się światła Tbilisi.
Ale od początku. Lecąc na miejsce zupełnie nie wiedzieliśmy czego mamy się spodziewać. Wprawdzie zdawaliśmy sobie sprawę z zachodnich ciągotek kraju który nawet przez sąsiednich Ormian nazywany jest Europą, jednak cały czas w głowie siedziało jakieś wrażenie topornej przynależności do Związku radzieckiego i bliskości Azji. Podejrzewaliśmy również że plotki o nowoczesności kraju oparte są na prowizorce nielicznych miejsc reprezentacyjnych mających się nijak do codzienności opartej na spuściźnie radzieckiej biedy i niedawnych konfliktów zbrojno-rewolucyjnych. Wystarczyły jednak dwa dni i dwie noce. Dni aby zobaczyć istotne zacofanie pozostawione przez lata zniewolenia. Jednak aby zobaczyć również to niesamowite parcie do nowoczesności, do zachodu stanowiącego źródło bezpieczeństwa oraz finansowania przeprowadzanej modernizacji kraju. Warto wspomnieć że przebudowa ta prowadzona jest na ogromną skalę. Przykładem może być Mccheta której ścisłe okolice katedry Sweti Cchoweli zostały odremontowane w całości. Mam tutaj na myśli zarówno ulice jak też okoliczne domy które uzyskały nie tylko nowe fasady czy płoty przy ogródkach, co zostały przebudowane w całości – także wewnątrz! Podobnie można opisać Batumi gdzie wyrastają powoli finansowane przez bogaczy z całego świata hotele, lub Tbilisi – choćby wzniesioną ogromnym kosztem Cmindę Samebę. Noce natomiast pozwoliły na zatoczenie się w tamtejszej specyficznej magii. To prawda, Tbilisi i Batumi emanują czasami bardzo kiczowatymi światełkami i kolorkami. Jednak w każdym miejscu ten specyficzny klimat potrafi w jakiś sposób złapać za serducho i pozostać na długo w pamięci. Co z tego że Piazza w Batumi jest miejscem pustym i na pokaz, które mogło być w dowolny sposób wybudowane od podstaw bez potrzeby zachowywania historii i jakiejkolwiek tradycji. Co z tego że park Rike to w większości popisowy pokaz nowoczesnych technologii i wielkich nakładów finansowych. Miejsca te w pozytywny sposób zapadają bowiem na długo w pamięć a to się przecież liczy!
Kolejnym istotnym elementem wrażeń ogólnych jest również podejście Gruzinów do odwiedzających ich kraj turystów. OK, Polacy mają szczególne miejsce w ich sercu co ewidentnie widać na każdym niemal kroku. Jednak to co mnie urzekło to naturalne, nieudawane podejście do każdej napotkanej osoby. Nigdzie nie spotkałem się więc z potrzebą targowania się czy sztucznego zainteresowania z podtekstem „a nuż uda mi się dzięki temu zarobić”. Może to pewna nieśmiałość wobec rodzącego się tam dopiero ruchu turystycznego, ale mam powody aby w to wątpić. Wtedy bowiem codzienność na ulicach wyglądałaby zupełnie inaczej. Jednym z głównych przytaczanych przeze mnie przykładów jest scena zanotowana w późnych godzinach wieczornych na jednej z głównych ulic Tbilisi. Nigdy bowiem wcześniej nie widziałem trzech nastoletnich dziewczyn idących bez żadnej obawy o własne bezpieczeństwo i przeglądających zrobione właśnie fotki na aparacie, którego wartość zapewne przekracza miesięczną sumkę jaką otrzymuję w swojej nienajgorszej pracy.
W pewnym sensie może to też efekt wszechobecnej policji której radiowozy w centrum miasta widuje się co kilka minut. Może więc to kwestia stworzenia państwa policyjnego gdzie władza tylko pozornie daje wolność - o czym nieśmiałe opinie można czasami przeczytać w sieci. Jednak powiem szczerze – w trakcie pobytu w Gruzji w ogóle mnie to nie obchodziło. Cieszyłem się tam bowiem poczuciem bezpieczeństwa jakiego nie zaznałem w żadnym innym zwiedzonym miejscu. Cieszyłem się też bardzo pozytywnym podejściem i zainteresowaniem moją osobą. Cieszyłem się poznaniem świata jakiego nigdy wcześniej nie widziałem na oczy a jaki jest mimo wszystko bardzo podobny do naszej cywilizacji Europejskiej. Pozostaje mi tylko mieć ukrytą nadzieję że Gruzja w pędzie na zachód nie utraci swojego unikalnego charakteru. Niemniej cokolwiek się stanie nie mogę zaprzeczyć że tam przeżyłem coś niesamowitego, co utrwaliło mi w pamięci ten kraj jako wyjątkowy, za którym tęsknię i już nie mogę się doczekać kolejnych jego odwiedzin które zaplanowałem na za kilka następnych lat.

Kontakty i informacje

Ogółem
Strona internetowa Tbilisi: www.tbilisi.gov.ge
Strona internetowa Batumi: www.batumi.ge
Turystyka w rejonie Adżarii: www.tourismadjara.ge
Kilka miejsc w Batumi w panoramicznej perspektywie: www.virtualtour.ge/BatumiCityTour/
Obraz w panoramicznej perspektywie kilkudziesięciu miejsc w Gruzji: www.virtualtour.ge
Turystyka w Gruzji: georgia.travel

Transport
Lotnisko w Tbilisi: www.tbilisiairport.com
Lotnisko w Batumi: www.batumiairport.com
Kolej w Gruzji: www.railway.ge

Metro w Tbilisi: www.tbilisi.gov.ge/index.php?lang_id=ENG&sec_id=2719

Holiday Hostel
Rustaveli ave. 14
0108 Tbilisi, Gruzja
tel. (+995) 32 93 25 27
www.holidayhosteltbilisi.com
holidayhosteltbilisi@yahoo.com

Hotel Ira
Zaubelashvilis 4
(tuż obok Siesta Hostel z wieloosobowymi pokojami)
Batumi, Gruzja

Miejsca noclegowe ogółem
Z doświadczeń własnych wiemy że w miejscach popularnych w ruchu turystycznym można znaleźć sporo opcji noclegowych. Niekoniecznie warto kierować się propozycjami przewodników książkowych gdyż - to z opowieści znajomego - właściciele niewymienionych w nich noclegowni starają się zdobywać klientów niższymi cenami i czasami lepszymi warunkami pobytu. Raj dla poszukiwaczy :-)

Rowery w Tbilisi
Adventure club Jomardi
93, Vaja-Pshavela Av.
tel. +995 322 31 91 01
www.jomardi.ge

Sieć restauracji Machakhela
http://www.machakhelagroup.ge
Przykładowe punkty:
- Tbilisi, Marjanishvili Street 16
- Tbilisi, Leselidze Street 26
- Batumi, Gogebashvili Street (określone jako koło Obelisku)

Inne
Pokaz fontanny multimedialnej w Rike park w Tbilisi: http://www.youtube.com/watch?v=2CddmWUOG30