piątek, 27 listopada 2015

Szukanie fajnych cen jest proste

Pamiętam czasy pierwszych biletów lotniczych za Euro, Złotówkę, czy Grosz. Dziś trochę żałuję że nie stałem wtedy lepiej finansowo i czasowo, bo z pewnością zwiedziłbym spory kawał naszego kontynentu. Na Sardynii byliśmy za 15 złotych, Santiago de Compostela za bodaj około 50 złotych. To był okres pięknych łowów, ale zarazem grunt pod pierwsze kroki wielu dzisiejszych podróżników. Wtedy info o promocjach pojawiały się na forum lotniczym, niektórzy wstawiali terminy promocyjnych cen a jeszcze bardziej wyćwiczeni w rozkładach Ryanair wynajdowali co ciekawsze trasy. Trochę tak partyzancko, ale dzięki temu nawiązywało się sporo fajnych znajomości z różnymi ludźmi.

Gdy okazało się że na całym świecie jest nas więcej i ceny lotów nadal są na fajnych poziomach, metody wyszukiwania stały się coraz bardziej zaawansowane. Pojawił się Azuon, na bazie którego wyrosło sporo blogów i stronek podających przykłady różnych atrakcyjnych cenowo wyjazdów. Część z nich wykruszyła się w trakcie ogólnego podnoszenia cen biletów, inne - autorzy których zaczęli na nich zarabiać - ewoluowały w stronę czegoś pomiędzy promo-newsroom a poradnikiem podróżnika.

Był to naturalny krok, ponieważ bazowe zagadnienie - wyszukiwanie fajnych cen - jest aktualnie proste, automatyczne i niekiedy świetnie profesjonalne. Trochę przespałem tą rewolucję, ponieważ co chwila zaskakiwany jestem aplikacjami o których podobno każdy już wie. Przez ostatnie trzy lata moje poszukiwania lotów poddawane było bowiem różnym eksperymentom. A to szukanie na czuja - zwłaszcza w Lufthansie. A to ręczne przeszukiwanie cen w kierunkach o prostych dolotach. A to korzystanie z newsów na wspomnianych wcześniej serwisach + ew. rozwinięcie pomysłu o rzeczy oczywiste (najczęściej odcinki krajowe).

Naturalnie najbardziej denerwujące jest, gdy wiadomo że na upatrzonym odcinku zdarzają się promocje, tylko akurat teraz wszystkie bilety są raczej drogie. Z pomocą przychodzi tutaj serwis Skyscanner. Znam go od lat, chociaż jego bezpośrednia przydatność jest raczej słaba. W kwestii lotów nisko-kosztowych słabo sprawdzała się aktualność cenowa ofert. W kwestii przewoźników tradycyjnych było jeszcze gorzej. Mam na myśli np. zestawienie cen na każdy dzień wskazanego miesiąca. Wiadomo, w Lufthansie inaczej będzie wyglądać cena na odcinku Lizbona - Wrocław na dzień np. 11.11 jeśli dolot Wrocław - Lizbona ma miejsce 10.11  a inaczej jeśli podróż zaczyna się tydzień wcześniej. Dlatego też trzeba było sprawdzać ręcznie każdy wybrany dzień i szukać aż do skutku. Skutkiem czasami była niespodzianka, dzięki której bilet wystawiony przez biuro podróży był tańszy niż ten sam bilet wystawiony przez linię lotniczą - dziękuję Tripsta za tegoroczną wizytę w Kraju Basków na pokładzie Airfrance i CSA :-) Niespodzianką były też zaskakujące kursy jak rejs Bilbao - Praga przy okazji wspomnianego wcześniej wypadu, czy odkrycie w zeszłym roku codeshare pomiędzy Eurolot i TAP.
Słabe pokrycie cen na trasie wykonywanej trzema rejsami dziennie
Bilet kupowany u pośrednika: 463 PLN, u przewoźnika: 510 PLN
Jednak jednym bardzo dobrym rozwiązaniem w Skyscanner jest mechanizm alertów cenowych. Przykładowo, wiem że będę leciał do Warszawy na weekend 9-10 stycznia. W chwili obecnej bilety na piątkowe popołudnie i poniedziałkowy poranek stoją za 58 złotych od osoby. Również na 99% jestem przekonany że cena ta w pewnym momencie spadnie do 18 złotych od osoby. Mógłbym więc codziennie wchodzić na stronę Ryanair i sprawdzać czy coś drgnęło. Mógłbym też liczyć na artykuł jednego z serwisów ofertowych. Ale mogę też wybrać tą datę w Skyscannerze i ustawić alert cenowy. Jeśli silnik wykryje zmianę ceny - przyjdzie do mnie mail. Jeśli nie, co tydzień przychodzi info że cena nie ulegała zmianie. Oczywiście nie warto opierać swoich łowów tylko na tym mechanizmie, ale nie ukrywam że kilkukrotnie o obniżce cen wiedziałem szybciej niż poinformowano o tym na serwisach informacyjnych :-)
Aktualne alerty w Skyscanner

Kolejną ciekawą witryną jest serwis Samolotem taniej. Biorę go bardziej jako narzędzie do inspiracji niż profesjonalna wyszukiwarka. Wskazuje ono bowiem najtańsze ceny na trasach lotnisk z Polski (plus Berlin). Dzięki temu wiem na których kierunkach mogę znaleźć ciekawą propozycję, lub które miesiące są aktualnie najtańsze dla wskazanej trasy. Rozpiska miesięczna pozwala na rozeznanie się w jakie dni tygodnia prowadzone są operacje, dzięki czemu wiem czy dany kierunek nadaje się na około-weekendowy wypad. Przydaje się również jeśli jestem zdecydowany na lot we wskazanym kierunku. Wtedy łatwo mogę się rozeznać w które dni miesiąca będzie mi się to opłacać najbardziej.
Jeszcze jedno - ceny prezentowane na stronie są raczej bardzo aktualne. Generalnie nie spotkałem się z różnicą między tym co jest na stronie a tym co jest w systemie rezerwacyjnym przewoźnika.
Lista kierunków z najtańszymi cenami w miesiącu

Rozpiska cen we wskazanym miesiącu

Dzięki inspiracji załapanej na Samolotem taniej dokładniejsze wyszukiwanie można wykonać na stronie Azair. Co podbiło moje serce, to bardzo zaawansowany mechanizm wyszukujący. Można wskazać grupy lotnisk (np. Polska, Północna Polska, Baleary, Katalonia, Bałkany) jak też pojedynczo wskazane lotniska (system zawsze proponuje też dodanie któregoś z automatycznie wykrytych okolicznych miast). Mechanizm pozwala określić zakres na ile chce się lecieć, w jakie dni tygodnia i godziny ma się zaczynać lot tam oraz powrót, przeliczenie na różne waluty, maksymalną liczbę przesiadek oraz opcję nocowania na lotnisku. W chwili obecnej baza zawiera propozycje około 60 linii lotniczych, m.in. Ryanair, Wizz Air, Germanwings, LOT, Airberlin, Norwegian, Volotea, easyJet czy Transavia. Wyszukiwanie jest świetnie szybkie a wskazane ceny dość dokładne. Odkrycie propozycji powoduje sprawdzenie i zaktualizowanie ceny od przewoźnika. Jest to swego rodzaju Azuon w pigułce, tylko że lepszy. Dzięki niemu znaleźliśmy fajne ceny na ostatni wypad do Macedonii. Ręcznie pewnie byłoby ciężko skleić jakieś sensowne przesiadki. Azair spowodował że szybko rozważaliśmy czy chcemy wracać w sobotę i pół dnia spędzić w Bergamo, czy może w poniedziałek z całodniowym trekkingiem po lasach w okolicach norweskiego Sandefjord, czy też może jednak cofać się do Salonik i lecieć bezpośrednio na Modlin.
Grupowanie lotnisk

Pewnym minusem w działaniu aplikacji jest brak dużych linii typu Lufthansa (jest Germanwings), BA, Airfrance/KLM (jest HOP! i Transavia), TAP czy Iberii (jest Vueling). Sprawiło by to, że rozwiązanie byłoby naprawdę piekielnie użyteczne, ale wdrożenie takowego mechanizmu - co pokazałem w przypadku Skyscanner - jest bardzo trudne. Drugim sporym minusem jest brak systemu alertów na np. najtańszą cenę w wyszukiwaniu. Jednak z tym można sobie poradzić w sposób manualny. Po uruchomieniu wyszukiwania pojawia się przycisk tworzący krótki link kierujący do jego wyników. Wystarczy sobie ten link gdzieś zapisać i wchodzić na stronę każdego dnia, sprawdzając czy ceny zaczynają osiągać interesujący pułap. W taki sposób ostatnio zacząłem sobie obserwować planowane na lato dłuższe wyjazdy. Tak samo obserwuję około-weekendowe zachcianki typu Gruzja, Kijów lub Hamburg, na które wiem że da się znaleźć rejsy w bardzo atrakcyjnych cenach.
Zaawansowany system filtrowania

Wyniki wyszukiwania

wtorek, 24 listopada 2015

[Aktualizacja] Sprawdźcie wszystkie ostatnie rezerwacje w Ryanair - jest poważny błąd

Uwaga aktualizacja: Błąd występuje w przeglądarce Microsoft Edge (Windows 10) oraz Firefox - w moim przypadku aktualna wersja 42.0. Jest to stosunkowo nowa odsłona tego programu, gdyż za statystykami Gemiusa w tygodniu 02-08.11.2015 posiadała 2,5% rynku a w tygodniu 09-15.11.2015 już 18,4%. Jednak nie sądzę aby był on tylko w tej wersji a we wcześniejszych już nie. Nie udało mi się zreplikować błędu na Operze i Chrome.
Poniżej video przedstawiający zachowanie na Microsoft Edge.


Nie, no to już jest cholera gruba przesada. Nad nową stroną Ryanair pastwiłem się w dwóch wpisach i powiedziałem sobie koniec. Jednak nie można przestać jeśli w systemie rezerwacyjnym widzi się tak poważny i karygodny błąd. Dlatego teraz wpis niemal na gorąco i ostrzeżenie - jeśli ostatnio dokonywaliście jakiś zakupów na wszelki wypadek sprawdźcie wszystko dokładnie jeszcze raz!

Otóż tak, na bazie ostatnich newsów o biletach za około 40 złotych we dwie strony postanowiłem sprawdzić sobie ceny w okolicach drugiego weekendu stycznia na trasie Berlin Schönefeld - Bratysława. Ceny na rozpisce weekendowej mówią że rejsy w czwartek i sobotę zaczynają się od €9,99 a w piątek €19,99. Klikam więc na piątek, a tam pomimo wskazaniu na pasku €19,99 w rozpisce godzinowej wyskakuje cena €9,99. Zupełnie odwrotna sytuacja ma miejsce przy czwartku i sobocie - pomimo że na pasku wskazana jest cena €9,99, w rozpisce godzinowej jest €19,99.

Prezentacja cen za lot w czwartek

Prezentacja cen za lot w piątek

Prezentacja cen za lot w sobotę

Generalnie dla mnie taka sytuacja jest korzystna, biorę urlop w piątek i lecę sobie za nieco ponad 40 złotych. Zaznaczam więc lot, w podsumowaniu na górze strony wskakuje mi rzeczone €9,99 i odruchowo chcę przejść do płatności. Coś mnie jednak podkusiło, aby sprawdzić jeszcze potwierdzenie. Klikam więc przycisk rozwijający i tam okazuje się, że choć bookuję lot na piątek, to system w magiczny sposób zaznaczył mi lot na sobotę! Ostrzegam Was, ponieważ nie jest to jakaś dziura - nałożenie się kilku działań nieprzewidzianych przez programistów/wdrożeniowców - coś jak sławetny patent krakowski w easy jet. Test wykonałem bowiem tuż po włączeniu przeglądarki w tzw. trybie porno - tryb pustego startu, który nie zawiera żadnych spersonalizowanych danych i po wyłączeniu okna wszystko zostaje usunięte z pamięci komputera. Wchodzę na stronę główną, wybieram wspomnianą trasę i od razu piątkową datę. W pasku wyskakuje mi €19,99, w rozpisce godzinowej €9,99, w podsumowaniu jak byk stoi że kupuję lot na sobotę.

Wybrany lot na piątek a w podsumowaniu wskazanie na lot sobotni

Pomyślałem więc sobie, że może to jakiś błąd w wyświetlaniu, tłumaczeniu etykiet czy jakaś inna błahostka i na kolejnych stronach wszystko będzie ok? Gdzie tam, w ostatnim kroku, gdzie już podaje się dane do karty kredytowej, w podsumowaniu w prawej części nadal stoi że - pomimo zaznaczenia lotu na piątek - kupuję lot na sobotę.

Ostateczne potwierdzenie wybranego lotu

Na podstawie powyższego przykładu prośba do Was - sprawdźcie dokładnie potwierdzenia Waszych rezerwacji. Może się bowiem okazać że na lotnisku ktoś Wam oznajmi, że mieliście lecieć wczoraj, albo że lecicie dzień później. Ja zazwyczaj staram się sprawdzać wszystko jeszcze chwilę przed dokonaniem płatności, ale pytanie ile osób tak robi? Zwłaszcza, że ten błąd udało się wykryć dzięki różnicy w cenach. Ale przykładowo większość krajówek Wrocław - Modlin jest za 9PLN na prawie każdy dzień. Aby przypadkowo wykryć taki błąd, trzeba naprawdę chcieć!

Teraz tak, jestem programistą aplikacji internetowych i co nieco słyszałem o gorących chwilach w historii różnych startupów. Nawet że dzień pracy zaczynało się od podnoszenia aplikacji, która w nocy kompletnie się rozpadła. Ale na litość bogów wszelkich wyznań - coś takiego może występować u zaczynających firemek a nie paneuropejskiej korporacji, która rocznie zawiera kilkadziesiąt milionów transakcji. Aplikacje za pomocą których dokonywane są te zakupy powinny być wzdłuż i wszerz testowane zanim nawet najmniejsza poprawka zostanie wdrożona na środowisko produkcyjne. Da się przymknąć oko na literówkę, marnej jakości tłumaczenie, lekki rozjazd grafiki czy nawet brak polskich znaków diakrytycznych. Jaki jest poziom wiarygodności sprzedaży w firmie, która pozwala sobie na tego typu błędy - oceńcie już sobie sami.

piątek, 20 listopada 2015

Aktualizacja mapy wyjazdów

Jednym z powodów dla których długo nie wracałem do bloga był fakt, że zarósł on kurzem. Po prostu wpadłem w niechęć opisywania wszystkiego, co się wydarzało. No bo chyba przyznacie że ostatnią rzeczą na jaką macie ochotę po powrocie z wyjazdu/urlopu jest... no właśnie - selekcja zrobionych na nim fotek ;) OK, tydzień na odpoczynek i powrót do rzeczywistości, potem tydzień spędzony na innych obowiązkach i nagle trzeba się zacząć przygotowywać do kolejnego wypadu. W ten właśnie sposób im blog bardziej zarastał kurzem, tym bardziej nie chciało mi się na nim sprzątać.

Gdy jednak powiedziało się hop, trzeba też powiedzieć hip ;) Dlatego przez pewne dwa popołudnia zajmowałem się aktualizacją mapy wyjazdów. Taki osobisty ołtarzyk tambylstwa, albo też miejsce lansu ;) Znajdziecie go klikając na miniaturę mapy po prawej stronie bloga. Czemu o tym piszę? Ponieważ aktualizacja stała się okazją do wspominek, oraz podsumowania co się działo w ciągu ostatnich trzech lat.

Z jednej strony można stwierdzić, że działo się niewiele. Moje wypady wciąż bowiem dotyczyły Europy i jej niedalekich okolic. Nie ustanawiałem więc jakiś spektakularnych rekordów, chociaż kilkukrotnie zbliżałem się, lub nieznacznie przesuwałem własne granice. W zasadzie gdybym pokusił się o wycieczkę autobusową na zachodnią część Madery, to byłbym o te kilka kilometrów dalej na zachód. Trochę lepsze wyniki osiągałem w kwestii rubieży północnych. A to Helsinki - będące na tej samej wysokości co południowa końcówka Grenlandii, oraz wreszcie granica prawdopodobnie ostateczna - Spitsbergen. Jest to miejsce ciekawe dla mnie nie tyle pod względem turystycznym, co w kwestii wydarzenia. Za kilkadziesiąt lat technologia stanie się bowiem tak zaawansowana, że prawdopodobnie Australia będzie odległa o kilka godzin wygodnego lotu. Co więcej, poprawi się koszt takich wyjazdów, dlatego dla naszych dzieci świat będzie po prostu jeszcze mniejszy niż jest teraz dla nas. A kto wie, czy w normalną codzienność nie wkroczą już podróże w przestrzeni kosmicznej? Co jednak istotne, pomimo tych wszystkich możliwości, dzieci czy wnuki prawdopodobnie nie pobiją tego rekordu. Longyearbyen jest bowiem najbardziej wysuniętym na północ naszej planety stale zamieszkałym miastem. Zatem Islandia to tropiki a Alaska czy Kamczatka nie dorastają mu do pięt. Nieco ponad 1000 kilometrów dalej znajduje się biegun północny. Jest więc niewielkie prawdopodobieństwo aby w ciągu następnych kilkudziesięciu lat na północy powstało coś jeszcze. A nawet jeśli, to pewnie będzie jeszcze mniej interesujące niż Spitsbergen teraz. Będzie więc jednak o czym opowiadać wnukom, jak to dziadek przy temperaturze rzędu 32℃ w Polsce wyjechał tak daleko, że przez cały dzień (czyli w zasadzie 24h) było tam 6℃. Żeby było ciekawiej, spał oczywiście pod kocem w namiocie i mył się zimną wodą. Na Majorce i w Egipcie byli niemal wszyscy. Kto jednak może się pochwalić wakacjami nad Oceanem Arktycznym? ;) 

OK, ze spraw statystycznych, w chwili obecnej odwiedzonych mam 75 lotnisk. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, ostatni lot w tym roku zamknie drugą setkę w życiu. Główna w tym zasługa warszawskiego wariactwa - lotów za 9 złotych na trasie Wrocław - Modlin, oraz dziewczyny mieszkającej w stolicy. Jeśli więc wszystko pójdzie zgodnie z planem, w tym roku wskoczy mi 36 odcinków. Ciekawe i zarazem przerażające jest to, że tylko jeden spośród 12 wypadów jest w ogóle niezwiązany z Warszawą ;) A to jednodniowy trójkącik Wrocław - Modlin - Rygge - Wrocław, a to weekendowy wypad Wrocław - Modlin - Rzym - Berlin, a to niskie ceny na bazie silnej konkurencji, więc Wrocław - Warszawa - Paryż. Jednak oprócz tegorocznego szaleństwa, istotny wkład w rozwój przyniósł również rok poprzedni. Dzięki romansom z Lufthansą nabiłem 31 odcinków, oraz zaciekawiłem się zapewnionymi przesiadkami w wygodnych hubach pokroju Monachium. Do siatki dodałem też sporo nowych miejsc (w tym takie niecodzienności, jak Funchal, wspomniany wcześniej Longyearbyen, Jerez de la Frontera czy Mahon), linii i różnorakich odcinków. Jako ciekawostkę traktuję fakt, że siatka moich lotów składa się z czterech zbiorów. Najmniejsze z nich to odcinki Oslo - Spitsbergen i Paryż Orly - Biarritz. Trzeci to Praga - Bilbao, oraz Praga - Bari - Florencja / Genua. Czwarty to pozostała część, w której każdy port jest ze sobą w jakiś sposób powiązany. "Najdalszym" miejscem od Wrocławia jest stolica Andaluzji, połączona w sposób najkrótszy czterema odcinkami - przykładowo Wrocław - Monachium - Barcelona - Mahon - Sewilla.

Oprócz rozwoju w liście przewoźników i czasów poszczególnych wyjazdów (kiedyś latałem tylko na parę dni, tegoroczny główny urlop trwał natomiast ponad dwa tygodnie) zmienił się również tryb podróżowania i nocowania. Długotrwałe wypady pozwalają na dokładniejsze zwiedzenie okolic. Mam tutaj na myśli zarówno okolice w kontekście jednego kraju (krajówki Bari - Florencja/Genua, lub Barcelona - Jerez de la Frontera / Sewilla - Mahon - Barcelona), jak też regionu (tegoroczny Kraj Basków i La Rioja zwiedzone wzdłuż i wszerz za pomocą lokalnych autobusów). Oprócz zwiedzania zdobyczy cywilizacyjnych zaczynam również doceniać walory przyrodnicze. Chętnie więc inwestuję w wypożyczenie roweru i trasę 80-100 kilometrów, lub trekking pieszy. W taki sposób fajnie wspominam jeżdżenie po Minorce, niekiedy piekielne podjazdy w Kraju Basków, czy łazengownictwo po Kanionie Matka niedaleko Skopje lub po Norweskich lasach. To ostatnie spowodowało również rozszerzenie pakietu akceptowalnych sposobów nocowania. Owszem, wciąż raczej pokój prywatny i jeśli cena jest atrakcyjna to raczej o lepszym standardzie. Jeśli jednak po prostu się nie da a akurat nie jestem w okolicach wylotu (możliwość kimy na lotnisku), to czemu nie spróbować się z kempingowaniem? Niestety póki co fajne wrażenia przegrywają 2:1 z ciężkimi warunkami. Niestety pierwsza noc w Norwegii i plaża w Biarritz po prostu zawiodły pogodowo. Niemniej wątek ten na tyle mnie zainteresował, że mam ochotę przetestować go jeszcze kilkukrotnie. Zwłaszcza na północnych obszarach naszego kontynentu, gdzie plenerowaniu sprzyjają obowiązujące przepisy.

Co na przyszłość? Cóż, lista tudusów jest niekończąca się i wciąż uzupełniana o nowe pomysły. Mocne postanowienia mają to do siebie, że są bardzo mocne do czasu aż padną. A padają głównie w obliczu cen i innych warunków sprawiających, że plany się jednak zmieniają ;) Niemniej chciałoby się w końcu zaliczyć jakieś dalsze rejony naszego globu. Póki co największa wkrętka na rok 2016 to Islandia na około tydzień i Iran. Z pewnością będzie trzeba pomyśleć o jakieś północy z nocowaniem na dziko. Do tego najpewniej Londyn, być może z krótkim powrotem do Brighton. Warto też doliczyć już zabookowane Ateny i Mołdawię na pięć dni. W dalszej perspektywie będzie trzeba pilnie pomyśleć o Kubie, zanim jeszcze zostanie zadeptana przez Amerykanów i następnie Europejczyków. Reszta zależeć będzie już wyłącznie od dostępnego czasu i okazji cenowych.

niedziela, 15 listopada 2015

Due north - Na północ

 Dla zainteresowanych, galerię z wyjazdu zamieściłem na Panoramio: 2015.07.08-12 - Trondheim, Telemark

Od kilku lat obserwuję sobie poczynania lotniska w Gdańsku. Pierwszy kontekst dotyczył pewnej konkurencji, ponieważ radziło sobie ono nieco lepiej niż moje domowe lotnisko we Wrocławiu. Razem mieliśmy Euro i mniej więcej w tym samym momencie otrzymaliśmy nowe terminale. Po chwilowym romansie z OLT Express okazało się że Gdańsk nie zaliczył jakiegoś dołka w liczbie odprawianych pasażerów. Później zacząłem zazdrościć dużej dywersyfikacji wśród przewoźników, w przeciwieństwie do naszego kwintetu Ryanair, Wizz Air, Lufthansa, LOT i SAS. Podziw natomiast wzbudzała bardzo rozbudowana siatka północna. Nie chodzi mi tylko o ilość kierunków, co też dochodzącą do dwóch rejsów dziennie częstotliwość. Aż by się chciało skorzystać choćby dla samego polecenia. Tylko czemu noclegi w Skandynawii są tak drogie?

Przygotowania do wypadu na Spitsbergen spowodowały odkrycie jednego ciekawego faktu. Otóż prawo w północnych krajach sprzyja miłośnikom spędzania czasu pośród natury. Chodzi bowiem o to, że - z grubsza - można spokojnie nocować w miejscach niewiele oddalonych od terenów zamieszkałych. Często podawana jest anegdota, że zgodnie z prawem, w zasadzie można rozbić namiot na trawniku nieopodal pałacu królewskiego w Oslo i nikt nie powinien robić z tym problemów. Inna sprawa to fakt, że sami Skandynawowie są dużymi fanami przebywania wśród natury, oraz uprawiają wszelkie trekkingi, campingi czy inne tzw. sporty outdoorowe.

Oczywiście takie wypady są kompletnym zaprzeczeniem mojego dotychczasowego podróżowania, zorientowanego jednak na plecak, nocleg na stworzonej przez człowieka powierzchni, pod zadaszeniem, wśród cywilizacji. No ale raz się żyje, a dwie noce w plenerze - jakkolwiek mogłyby być ciężkie do zniesienia - przyczynią się do wpięcia na mapie nowych pinesek, odcinków lotniczych i wpisów w liście odwiedzonych lotnisk. Decyzja więc zapadła, dzień szukania i jako-tako spójny plan został stworzony.

Bardzo jako-taki. Z przesiadką na Modlinie i nocką w Gdańsku postanowiłem polecieć do Trondheim. Szczerze nie tyle chodziło o konkretne miejsce, co możliwości techniczne. Do Norwegii wylatywałem bowiem względnie rano, jedną noc mogłem spędzić w pociągu z Trondheim do Oslo a wracałem ostatnim niedzielnym odcinkiem bezpośrednio do Wrocławia. Pozostałe dwie noce miałem spędzić w plenerze. Niby prosta sprawa, gdyby nie fakt że wyłącznie przy użyciu materaca i śpiwora. Tym gorzej, że błędnie założyłem powtórkę upałów z poprzedniego roku - vide gorąc w Oslo przy okazji wypadu na Spitsbergen. W okolicy Trondheim zapowiadano niewiele powyżej 10℃ i do tego miało padać. Oczywiście dla dodatkowej komplikacji podróżowałem wyłącznie z małym bagażem podręcznym, w którym planowałem zmieścić wszystko: materac, lekki i przystosowany do wyższych temperatur śpiwór oraz wyżywienie na cztery pełne dni. No i oczywiście ciuchy ;) Koniec końców udało się. Jak? Szczerze do dziś tego nie wiem...

Na miejscu dość szybko wyzbyłem się wszelkich skrupułów dotyczących mojego sposobu podróżowania. Bardzo znaczące były sceny, gdzie na stacji kolejowej pod lotniskiem na pociąg czekało sporo trekkerów. Do plecaków mieli poprzypinane śpiwory, karimaty, czasami małe namioty. Do pociągu wsiadaliśmy razem, jednak po drodze na każdej małej, lub jeszcze mniejszej stacji ubywało kolejnych kilka osób udających się następnie w sobie tylko znaną stronę. Dodatkowo dużo do myślenia dał też widok norwega kimającego na lotniskowej stacji. Ewidentnie chodziło o odpoczynek w cieplejszym pomieszczeniu. Nikogo nie dziwiło to, że obok suszył się jego śpiwór a buty i spodnie były brudne od błota.  Oni rzeczywiście tak tam żyją :-)







Oczywiście to byli zawodnicy już obyci w tym sporcie. Ja właśnie stawiałem swoje pierwsze kroki, dlatego popełniłem wiele błędów. Nie ukrywam jednak, że byłem z ich popełnienia zadowolony, ponieważ wyjazd ten traktowałem jako przetarcie szlaków przed ew. kolejnym wypadem w norweską dzicz, a już na pewno na Islandię, którą chcę zaliczyć w nadchodzącym roku. Dziś już na przykład wiem, że podłoże w miejscu spania to sprawa piekielnie ważna. Nawet bowiem lekkie nachylenie w połączeniu z mokrym materacem powoduje zsuwanie się na boki lub w dół. Co więcej, jeśli pada, koc termiczny lepiej jest jednak rozwiesić nad sobą - w formie spadzistego daszku - niż opatulić się nim w kokon. Pojawiająca się prędzej czy później potrzeba dostępu do świeżego powietrza powoduje odkrywanie się i moknięcie. Przy nisko rozłożonym zadaszeniu przewiew byłby cały czas, ale deszcz skraplałby się już obok mnie. Kolejny błąd to instynkt podróżnika miejskiego, który w nieznanym terenie nakazywał trzymać się ubitej drogi asfaltowej. Klimat Norwegii poczułem, ale nie była to tak dzika dzicz. Niemniej przez kolejne wyjazdy przetestowałem kilka pomysłów na elektroniczne zabezpieczenie przed zgubieniem, więc następnym razem powinno być już lepiej. Dodatkowo przekonałem się także, że zamiast zaczynać marsz z centrum miasta lepiej zaoszczędzić trochę sił i kilka kilometrów podjechać jakimkolwiek autobusem. Niby to sprawy oczywiste, ale najbardziej zauważa się je doświadczając na własnej skórze :)





Niestety w środkowej Norwegii pogoda nie rozpieszczała. Wprawdzie nie lało, jednak ciągły kapuśniaczek powodował, że było  po prostu mokro. Na szczęście plecak opatuliłem materiałem jako-tako przeciwdeszczowym. Sam założyłem raincuty, przez co nie mokłem, ale również nie miałem żadnych problemów z niską temperaturą otoczenia. Kolejne dwa dni w południowej Norwegii to natomiast fantastyczna pogoda z przyjemną temperaturą rzędu 21-24℃. Tutaj też trafiłem na piesze szlaki po wzgórzach, pośród lasów, łąk i generalnie rzecz biorąc zieleni. Oczywiście nie był to nawet ułamek spektakularności norweskiej przyrody, którą miałem okazję oglądać choćby za oknami nocnego pociągu do Oslo. Jednak to wszystko tak bardzo cieszyło, że postanowiłem dalej próbować się z tą ultra-nisko-kosztową wersją podróżowania po Norwegii. No bo wyobraźcie sobie wieczór na półce skalnej nad lokalnym skrzyżowaniem dróg z widokiem na kilkadziesiąt najbliższych kilometrów. Kolacja i czytanie książki przez dwie wieczorne godziny aż zacznie się ściemniać. Potem wycofanie do lasu na upatrzoną wcześniej pozycję. Rano pobudka i śniadanie w tym samym - opromienionym porannym słońcem - miejscu. A potem tuptanie po okolicznych wzgórzach z widokami na wcinające się wgłąb lądu zatoki. Yami :-)









Ze spraw organizacyjnych - wyjazd był raczej w kategoriach spontanu. Niemniej pewne przypuszczenia okazały się trafnym wyborem. Po pierwsze, wreszcie zainwestowałem w trekkerską odzież. Klasycznie na cebulkę z konfiguracją zależną od pogodowej prognozy. Bielizna ocieplana, cienkie koszulki sportowe, polar, bezrękawnik, raincut, cienkie wełniane rękawiczki, opaska na uszy i komin (mogący służyć jako czapka, opaska, szalik itp.). Do tego spodnie ze ściąganym dołem nogawek, sportowe skarpetki do chodzenia i nieprzemakalne buty na grubszej oraz przyczepnej podeszwie. Wyżywienie to duża ilość tostów, batony i ze dwie paki kabanosów. Dzięki temu na miejscu jedynie kupowałem płyny, z osiem bananów i jakieś paluszki. Sprawy noclegowe to oczywiście nieśmiertelny dmuchany materac, koc termiczny i kupiony w Lidlu śpiwór mumia. Jego zakres temperaturowy (+5,5℃ przedział zmiany i +9,7℃ przedział komfortu) był w sam raz. Oczywiście wiadomo że pod śpiworem śpi się w bieliźnie termicznej i czasami z nałożonym polarem, ale szczerze byłem zadowolony z tego zakupu. Zwłaszcza, że waży to niewiele a po mocnym ściśnięciu szelek kompresyjnych zajmuje stosunkowo mało miejsca. Kosmetyczka to natomiast m.in. plastry, chusteczki nawilżane, psikadło na komary, paczka zapałek i trzy pogrzewacze. Zero płynów do kąpieli, szamponów, chociaż zapasowo jakieś małe mydełko miałem ;) W telefonie za to sporo muzyki, jakieś dwa filmy, ściągnięte mapy okolic i oczywiście powerbank pozwalający na spokojne funkcjonowanie bez prądu przez około cztery dni. Wszystko to zmieściłem w mały bagaż podręczny zgodny ze standardami Wizz Air. Da się :D



Ogółem, chociaż wyjazd zaliczam do raczej ciężkich przeżyć, to wspominam go bardzo pozytywnie. Dość duży wpływ na to mają czynniki niezwiązane bezpośrednio z wypadem. Chodzi o całkowicie nowe wyzwania i zakres doświadczeń. Dodatkowo podczas przesiadki w Gdańsku poznałem pewnego tambylczego wariatosa, dzięki której mój licznik lotów niemal eksplodował, a na trasie Wrocław - Modlin zaczynam walczyć o frequent flyera ;) Niemniej wygląda na to, że chyba zmieniają mi się priorytety w kwestii celów podróży. Zauważyłem to podczas ostatniej wizyty w Maroku, kiedy to gwiazdą wyjazdu był nie Marrakesz, nie Casablanka a droga wzdłuż wybrzeża atlantyckiego. Trochę miast już zwiedziłem i na naszym kontynencie zaczynają się już kończyć miejsca zachwycające praktycznie każdego odwiedzającego. Z naturą jest natomiast tak, że nigdy nie wiesz czego się spodziewać. Pamiętam zaskoczenia na Minorce, która sama w sobie jest bardzo fajna do zwiedzania rowerem. Po kilku kilometrach można jednak wyjechać na ukrytą gdzieś w lesie plażę, na której przebywa kilkadziesiąt osób. Tak samo w każdym innym miejscu - możesz przedzierać się przez mało interesujące okolice a nagle Twoim oczom pojawi się coś niezwykłego, o czym nikt nigdzie nie wspominał. Czy koniecznie do Norwegii? Nie na siłę. W naszym kraju również jest wiele miejsc zielonych wartych tuptania przez dwa dni. Owszem, u nich na wolności chodzą łosie (w okolicy Trondheim widziałem trzy), u nas natomiast sarny i jelenie. Norwegia ma jednak taki trekkerski klimat, gdzie cały naród jest bardzo sportowo nastawiony do życia. Tą przyrodę też chłonie się tam jakby bardziej. Może to przez jej dzicz, kontrasty wody i wzgórz, skałek i zieleni, zimowego mrozu i letniego słońca. Poza tym żyjemy w tych pięknych czasach, gdy naprawdę bez problemów można znaleźć bilety za 80 złotych we dwie strony. Mam zamiar z tego skorzystać i za rok zrobić niejedną weekendową powtórkę.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Pastwiska ciąg dalszy. Kolejne kwiatki na witrynie Ryanair

Gdy kilka dni temu wrzucałem subiektywną i wybiórczą recenzję nowej strony internetowej Ryanair, powiedziałem sobie że na jakiś czas muszę przystopować w negatywnym opisywaniu tej linii. Jednak moje czwartkowe doświadczenie z witryną przebiło wszystkie aktualne rekordy, przez co nie mogłem się powstrzymać przed opisaniem na gorąco  kilku uwag.

Powód jest prosty, informacja że linia nagradza za stworzenie konta, wypełnienie go wszystkimi niezbędnymi danymi oraz zrobienie małej ankiety. Klasyczny zabieg służący do zbudowania tzw. big data. Brrr..... przez chwilę pomyślałem sobie co linia może z takimi informacjami zrobić. Jeśli w ankiecie wypełniłem preferowany cel podróży narty, to wszelkie rejony alpejskie wyskakują mi €10 drożej. Jeśli kupię bilet na lot wyłącznie z plecakiem, to na skrzynce mailowej wyląduje propozycja zakupu walizki Samsonite. Jeśli będę szukał lotów w okolicach urodzin, to gdzieś w oknie pośrednim wyskoczy mi ekskluzywna oferta booking.com noclegów w domu dla dżentlemenów. Ciarki mnie przeszły na samą myśl, straszne to :D Gwoli ścisłości dodam tylko, że nagrodą za sprzedanie się był kupon zniżkowy o wartości €10 do wykorzystania przy następnym bookingu.

Generalnie wyszło na to, że chociaż nowa strona straciła już status beta (jest np. dostępna pod normalnym adresem www), to nadal jest tworem kompletnie nieprzygotowanym do ujrzenia światła dziennego. Ot, choćby uzupełniam profil. Datę urodzenia znów ustawiam za pośrednictwem trzech rolet (jednak dużo fajniejszy był system kalendarzowy, gdzie kolejno wstawiało się rok, miesiąc i na końcu dzień urodzenia), a tam czeka mnie programistyczna niespodzianka. Oto zamiast nazw miesięcy wyświetlają się etykiety typu MYRYANAIR.COMMON.COMPONENTS.DATE_SELECT.MONTH.GRUDZIEŃ :D Hola hola, na tej stronie w ogóle tłumaczenie zawodzi, bo znajdują się tam elementy typu myProfile, myDetails, narodowość Polish a kierunkowy numer telefonu to Poland.
Co w pewnym sensie zachwalałem recenzując nową stronę przewoźnika, to zupełnie inne podejście do informacji tekstowych. W trakcie rezerwacji prezentowane są nienachalne, szokująco wręcz - jak na dotychczasowe standardy linii - dopasowane teksty typu W drodze na lotnisko nie zapomnij dokumentu ze zdjęciem, czy Jeszcze tylko kilka informacji i to wszystko. Fajnie się to czyta, jest przyjemne, wzbudza wrażenie dbania o klienta - jakkolwiek przy ryanair stwierdzenie to podchodzi pod oksymoron. Jednak niestety w niektórych miejscach tłumaczenie na nasz język nie nadąża za klimatem budowanym prawdopodobnie w anglojęzycznej wersji. Oczywiście mogę się spodziewać o co chodziło w oryginale, ale czasami za bardzo mi tu zalatuje może nie tyle google translatorem, co bezmyślnym wstawieniem pół-zdania bez sprawdzenia jego kontekstu. Widać to zwłaszcza przy ustawianiu moich preferencji. Gdy przechodziłem przez kolejne pytania, co chwila przesyłałem je swojej dziewczynie, aby z dużą dawką absurdalnego humoru zacząć kolejny dzień w pracy. Kilka z tych przykładów poniżej.
Jazda i parkowanie na lotnisku ;)
W zasadzie to nie wiem czy jestem w łączności
Wy też nie płacicie za zakupy na pokładzie?
Dajesz sobie więcej miejsca na nogi? Nie przeszkadza mi ;)
Ja też nie mam nic przeciwko siedzeniu. Nad skrzydłem zdecydowanie e-e :D

źródło: kwejk
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tłumaczenia i utrzymanie stron dla wielu wersji językowych to zagadnienie bardzo rozbudowane i skomplikowane. Mamy ten sam problem w pracy i dobrze że jeden z bardziej wrażliwych na tym punkcie klientów już chyba został ugłaskany. Dlatego zazwyczaj przymykam na to oko, o ile zwrócony tekst nie jest czymś pokroju Crap, że wideo nie mogą być konwertowane. Czasami życie po prostu kopie cię w jaja :D Dla wyjaśnienia, jest to zwrotka jednego z serwisów wyciągających z filmów youtube ścieżkę dźwiękową - pojawiał się jeśli coś się - kolokwialnie rzecz ujmując - wykrzaczyło.

Co jednak bardzo mnie boli w serwisach internetowych, to błędy w logice. W tym przykładzie dosłownie nic nie trzyma się jakieś przemyślanej całości. Przykładowo, na pulpicie pasek postępu mówi, że konto jest uzupełnione w 40% i wzrośnie o kolejnych 20% jeśli dodam dokument tożsamości. Tak też czynię a postęp wzrasta mi o 5%. Dodaję więc kolejny - nic. Oczywiście walidacji nie ma żadnej - wybieram Krajowy dowód tożsamości obywatela EOG, po czym kraj wydania ustawiam na Bangladesz. Zabanglało :D Denerwujące jest też samo uzupełnianie preferencji. Po wypełnieniu wszystkiego zaznaczyła mi się ikona, że uzyskałem dostęp do nagród. Śmigam więc na zakładkę z takimi - i nic. A dokładniej informacja przetłumaczona na - uwaga, uwaga: Jeszcze nie! ;) OK, uzupełniam więc dane karty, dokumentów tożsamości, mój postęp wzrasta do 60% a na dole pojawia się informacja o małym prezencie. Klikam więc Poznaj szczegóły - i nic - kompletnie nieoprogramowany link. Zakładka nagrody oczywiście też milczy. Zainteresowałem się więc jeszcze jedną sekcją Pomóż nam, abyśmy mogli pomóc Tobie. Odpowiedz na pytania i wygraj nagrody! Tutaj miałem do czynienia z ciekawostką totalną, ponieważ co chwila pojawiały mi się losowe przyciski - czasami z odpowiedzią Tak / Nie, jednak najczęściej bez jakiegokolwiek tekstu. Co więcej, odpowiedzi (których treści nie znałem) dotyczyły pytań, których treść również się nie pojawiała :D Jazda bez trzymanki. Niemniej zamknąłem wszystkie pytania z rozszerzonych preferencji, mój postęp osiągnął 65% z dopiskiem Już prawie jesteś EKSPERT po prawej, oraz Uzyskałeś status Superpodróżnika po lewej stronie. Co z tego? Kuponu jak nie było, tak nie ma...
Status: Już prawie jesteś ekspert, oraz Superpodróżnik
Szczerze, tych kilka rzeczy powyżej to kolejne wtopy przewoźnika. Trochę przestało mnie to dziwić. W końcu fakt że nie otrzymałem kuponu może jest czymś normalnym. Nie wiem, ponieważ nie mam jak tego sprawdzić w regulaminie - programiści nawet nie potrafili dobrze podlinkować do takowego, kierując na tzw. pustą stronę. Nie buduje to zaufania do przewoźnika. Jeśli nie ogarniają bowiem logiki na swojej stronie, to skąd mam wiedzieć czy zadbali o bezpieczeństwo transakcji finansowych? Bo w takiej sytuacji fakt, czy voucher w ogóle zadziała, jest już sprawą całkowicie drugorzędną. Czy tylko ja mam takie obawy? Niekoniecznie. Wystarczy wejść na artykuł dotyczący akcji voucherowej i poczytać znajdujące się pod nimi komentarze. Generalnie większość wypowiedzi potwierdza, że to nie działało. Więc to nie tylko ja celowo jestem użytkownikiem-idiotą oczekującym poprowadzenia za rączkę.

Jeszcze jedna dodatkowa uwaga. Wczoraj postanowiłem zabrać się za czekający od kilku miesięcy wątek odszkodowania za opóźnienie. Na locie z Gdańska do Modlina wylądowaliśmy ponad 4 godziny po planowanym czasie. Linia nie przyjęła nas na pokład, ponieważ maszyna się wykrzaczyła, albo nie ogarnęli ekipy na ten samolot. Przy samolocie nie było nikogo - ani obsługi pokładowej, ani handlingu. Lotnisko pracowało normalnie a nas zabrał samolot, który przyleciał z Bristolu, co naturalnie spowodowało dalsze opóźnienia. Dziwne to, ponieważ w okresie zimowym we Wrocławiu stała zapasowa maszyna. Gdyby więc linia była bardziej kompetentna, w niecałą godzinę tamtejszy samolot byłby w Gdańsku latając dla tego właśnie lotniska. No ale cóż, nie załatwili i pieniądze się należą.

W sprawie odszkodowania strona internetowa oczywiście milczy. Owszem, w centrum pomocy jest kilka artykułów na ten temat, ale nic pasującego do mojego problemu. Co ciekawe, linia mocno informuje o zwrocie kosztów za bilet jeśli lot jest opóźniony o więcej niż 3 godziny i gdy rezygnuję z ich oferty. O odszkodowaniu cisza. Kliknięcie na link aby zapoznać się z instrukcją składania wniosku o zwrot pieniędzy kieruje mnie na tą samą stronę. Formularz internetowy z wnioskiem o zwrot pieniędzy nie ma opcji odszkodowania. Link do wytycznych dotyczących otrzymania odszkodowania zgodnie z unijnym rozporządzeniem 261/2004 kieruje mnie na pustą stronę z kodem 404 (w świecie programistycznym oznacza to wielki, wielki błąd). Sekcja dotycząca samych praw pasażerów wynikających z tego rozporządzenia również koncentruje się na przebookowaniu, zapewnieniu opieki, braku zwrotu kosztów jeśli pasażer śmie dostać się wcześniej innym środkiem transportu, natomiast zero informacji o przysługującym odszkodowaniu.

Dlatego postanowiłem skorzystać z zamieszczonego kontaktu mailowego. Dopiero w tamtejszym formularzu ostatnią opcją jest wątek związany z EU261. Mail poszedł, dostałem potwierdzenie, czekam na odpowiedź. Oczywiście wiem jaka odpowiedź będzie, ponieważ kilka miesięcy temu korzystałem z tego formularza, gdy okazało się że model samolotu kupiony na pokładzie Ryanair był wybrakowany (nie było pionowego statecznika). Po kilku dniach przyszła do mnie zwrotka, że we wszelkich sprawach należy kontaktować się w sposób listowny z Dublinem.

Co tu dużo pisać, Ryanair zaliczył kolejną wizerunkową wtopę. Jak wiadomo, piekło dobrymi chęciami wybrukowano. Dlatego choć - podkreślę to jeszcze raz - sam pomysł zupełnie nowego podejścia do procedury bookingu czy internetowego kanału sprzedaży/komunikacji/promocji jest sprawą godną pochwał, tak też wypuszczenie tego tworu na światło dzienne zbyt wcześnie powoduje nie tylko wizerunkową kompromitację, co w tym przypadku wręcz spadek zaufania do firmy.

PS: Kolejna ciekawostka. W piątek kumpel z pracy leciał na Modlin. We Wrocławiu upgrade-owany jest ILS, więc poranna mgła wysypała połowę rotacji. Dotyczyło to zarówno startu na Stansted, jak też porannego powrotu z Modlina (we Wrocławiu stacjonują tylko dwie maszyny Ryanair). Wiadomo więc że do końca dnia rozkład będzie szatkowany, pytanie tylko jak bardzo? Odświeżanie strony lotniska i przewoźnika najpierw wskazywało na ponaddwugodzinne opóźnienie - rejs miał być wykonany według normalnej kolejności. Po godzinie sam Ryanair poinformował, że jednak rejs odbędzie się z czterdziesto-minutowym opóźnieniem - pasażerów zabierze maszyna wracająca z Bergamo, a jej odcinki przejmie opóźniony samolot z East Midlands. Dobre rozwiązanie, ponieważ opóźnienia rozłożą się równomiernie na większą ilość rejsów i do końca dnia być może wszystko się zniweluje. Próba wejścia na stronę przewoźnika 15 minut później (aby sprawdzić czy jeszcze czegoś nie zmieniono) zakończyła się niepowodzeniem - strona po prostu padła. Ale najciekawsze jest to, że gdy witryna znów wstała na nogi, planowane godziny rejsu były wyświetlane jakby losowo. Za pierwszym razem pokazywano start o 16:20 (bodaj zgodnie z letnim rozkładem), następnie o 16:10 z przesunięciem na 16:50. Odświeżanie statusu zwracało albo jeden, albo drugi wynik. Ciekawy jestem ile osób z tego powodu spóźni się na loty, jeśli będzie jakiś grubszy problem z opóźnieniami rzędu kilkunastu godzin, czy nawet całego dnia?

Dementi: Moje przypuszczenia co do wysłania mnie na drzewo w kwestii odszkodowania były mylne. Dzień po wysłaniu zgłoszenia przyszła odpowiedź, że sprawa została przekazana do odpowiedniego działu. Niniejszym zwracam honor, przynajmniej za sam początek ;)

czwartek, 5 listopada 2015

U innych przewoźników też ciekawie, czyli antyprzejrzystość internetowej sprzedaży

Przeglądając ostatnie wpisy na blogu można odnieść wrażenie że jestem strasznym Ryanairowym hejterem. To też :D Jednak żeby zachować jakieś pozory równowagi dziś opiszę kilka ciekawszych przykładów według których u konkurencji tego przewoźnika usability też nie jest najważniejszym celem.

Wątek dotyczący easyjet powstaje na bazie wspomnianego w poprzednim wpisie wyjazdu do Aten. Okazało się bowiem że zamiast na Modlin i jechanie do Warszawy tylko na nocleg, lepiej będzie nam lecieć do Berlina, aby po dwóch godzinach busem spod lotniska ruszać w stronę Wrocławia. A że w styczniu generalnie ceny są fajne, to jedziemy.  Do niedawna bilety w easyjet kupowało się na tzw. patent krakowski. Czyli dla mojego przykładu należało wyszukać lotu z Krakowa do miasta w strefie euro, zaznaczyć a następnie dodać docelowy lot z Aten do Berlina. Po dodaniu tego rejsu należało skasować odcinek z Krakowa, przez co cena nadal była wyrażona w złotych. Patent ten miał na celu zaoszczędzenie kilku procent. Jeśli bowiem już na samym początku zaznaczyłem lot z Aten, cena podana była w Euro a przewalutowanie jej na stronie na złotówki dawało wynik o te właśnie kilka procent gorszy.

Generalnie decyzja dotycząca dat wylotu i trasy przeciągała się i po jakimś czasie musiałem sprawdzić aktualność cen. Damn, wszystkie ceny wzrosły o jakieś €10. No ale dobrze, podjęliśmy decyzję i mimo wszystko bookujemy. Znów ten sam termin, trasa i... ceny spadły... Po kilku próbach doszedłem do zdania, że cena dla jednej osoby jest wyższa niż cena za bilet przy zakupie dla trzech osób. Reguła ta dotyczyła wszystkich terminów na różnych trasach. Hm... dofinansowanie dla wycieczek wieloosobowych, jakaś rodzina plus czy co? ;) Nic bardziej mylnego. Okazało się bowiem, że easyjet bardzo sprytnie poukrywał transakcyjny haracz. Coś na wzór znanej w Ryanair płatności za płatność dokonaną niekoszerną kartą kredytową. Tylko że tam było to €5 za osobę za odcinek a w easyjet 65pln za kupno, niezależnie od tego ile osób i na ilu odcinkach. W mojej opinii zasadność takiej opłaty jest dyskusyjna, ponieważ jest nierównomiernie rozłożona na klientów (taka sama niezależnie od zakupów na sumę €20 czy €2000), oraz zdecydowanie nie odzwierciedla ponoszonych kosztów związanych z transakcjami finansowymi. Dlatego w mojej opinii haracz. Do niedawna opłata ta widniała jako coś osobnego. W Ryanair dodawana była - a jakże - na samym koniuszku procesu rezerwacji, w easyjet widniała po prostu jako nieunikniony dodatek. Jednak prawo unijne w pewnym momencie nakazało wyświetlanie ceny finalnej z wliczonymi wszelkimi niemożliwymi do uniknięcia opłatami już na samym początku rezerwacji. W Ryanair poszli nieco po rozum do głowy po prostu podwyższając stawki, w easyjet postanowiono zagrać z klientami w głupka.

Teraz wyjaśnienie o co chodzi. W chwili obecnej bilet na trasie Ateny - Berlin na 25.02 dla jednej osoby kosztuje €35,99. Przy rezerwacji dla trzech osób bilet kosztuje już €24,66 a dla pięciu €22,39. Skąd taki skok? Otóż sam goły bilet to koszt €19, kolejne €17 jest ukrytą w cenie opłatą transakcyjną. Jeśli zakup będzie dotyczył jednego biletu, jeden pasażer musi pokryć cały koszt, czyli €36. Jeśli zakup będzie dotyczył trzech pasażerów, dzielą oni koszt, przez co mamy €19 + (€17 / 3) = €19 + €5,66 = €24,66.
Różne ceny biletów w zależności od liczby pasażerów

Jeszcze większe zamieszanie wychodzi gdy na jednej rezerwacji chcemy kupić kilka lotów. easyjet zezwala na coś takiego poprzez przycisk Dodaj więcej lotów. Niestety jest spore ograniczenie - wszystkie rezerwacje muszą być na te same nazwiska. Ergo: do Aten lecimy we trójkę, okazyjnie z Krakowa do Hamburga na weekend chciałem lecieć sam. Plan więc upadł. Ale zwróćcie proszę uwagę na wredną ściemę ze strony easyjet, jakiej notabene dałem się uwieźć. Wybieram ten nieszczęsny odcinek Ateny - Berlin na 25.02 i klikam na sławetne Dodaj więcej lotów. Wyszukuję Kraków - Hamburg na 29-31.01. No kurczę, ceny piękne - 8PLN tam i 62PLN na powrocie. Czyżby tania ropa sprawiła że wracają czasy lotów za euro? Niestety, gdy zorientowałem się że nie jestem w stanie zmienić rezerwacji w taki sposób, aby do Hamburga lecieć samemu, propozycja z 70 sfinalizowała się dla mnie na poziomie 141 złotych - dwukrotnie więcej.

Okazało się bowiem, że dzielenie opłaty transakcyjnej dotyczy tylko pierwszego wyszukanego odcinka, ceny pozostałych w tym nie partycypują. Gdy z listy odcinków skasowałem Ateny - Berlin, wyskoczyło mi info o przeniesieniu opłaty, w cenach zrobiły się jakieś czary-mary i z lotów tak tanich że można by było polecieć choćby na piwo, otrzymałem stawkę nad którą już zacząłem się zastanawiać. Cóż, Unia nakazując wyświetlanie ceny końcowej chciała uratować mniej zorientowanych klientów przed różnymi gierkami głównie nisko-kosztowych przewoźników. Niestety w tym przypadku sprawy wzięły zupełnie inny obrót co zdecydowanie nie sprzyja budowaniu zaufania wobec marki. 

 Z pozostałych kwestii dotyczących rezerwowania u easyjet - mocno zaczyna mnie denerwować archaiczność ich strony internetowej (choćby data wybierana z rolety a nie przy użyciu kalendarza). Odnoszę wrażenie jak by brakowało im architekta systemu, który dbał by o najdrobniejsze szczegóły. W zamian tego nowe elementy są dodane aby były. Tu nagle wyskakuje mi jakieś okno z ofertami noclegowymi (nie najlepiej obrendowany silnik booking.com), tam trzecie zwrócenie uwagi że może jednak chciałbym kupić bagaż nadawany, ubezpieczenie albo wybór miejsca, następnie znów oferta booking.com, potem samochody aby w końcu przejść... na stronę zmuszającą mnie do zalogowania się lub stworzenia nowego konta klienta. OK, zatem przechodzimy przez cały proces przypominania hasła (w easyjet bilety kupuję raz na kilkanaście miesięcy) i wtedy owszem, moje dane kontaktowe są potwierdzone, niemniej muszę je jeszcze raz wpisać w sekcji pasażerskiej. A gdyby mi było mało klikania, to jeszcze obowiązkowo muszę wypełnić ankietę dającą znać linii z jakim typem pasażera mają do czynienia. Szkoda że nie ma opcji przyczyny podróży: aby zacząć was unikać następnym razem ;)

Tyle żali na temat easyjet. A jak sprawa wygląda u konkurencji? Cóż, Volotea na swojej wiecznie zwieszonej witrynie też reklamowała się biletami za €10. Warunkiem było jednak posiadanie konta supervolotea, które kosztuje - bagatela - €50 rocznie. W Vueling widzę bilet powrotny po €80, ale do tego dochodzi €10 opłat transakcyjnych (€5 na każdy odcinek) + €2,70 opłaty za płatność (ponad 3% intercharge!?). Wizzair ze swoimi  (w zasadzie zależnymi chyba od wielkości plam na słońcu lub widzimisię serwerowych chochlików) zmiennymi opłatami za priorytet, miejsce, kontami i kilkoma typami bagaży podręcznych oraz nadawanych to już kompletnie odleciał na inną planetę. Norwegian natomiast potrafi zdenerwować zmiennością rozkładów, gdzie niektóre regularne trasy, godziny i dni rejsów zmieniają niemal co dwa tygodnie. Co opiszę niedługo, w Airfrance nie opłaca się kupować biletów, ponieważ za te same rejsy kilkadziesiąt złotych taniej zapłaci się u pośredników. Natomiast bilet na rejs wykonywany samolotem CSA jest nieco droższy w samym CSA niż w powiązaną z nią umową Code share Air Europa.

niedziela, 1 listopada 2015

http://koszmarek.ryanair.com/ - subiektywna ocena nowej strony Ryanair

Zapewne część z Was zauważyła że Ryanair uruchomił ostatnio nową stronę internetową. Jest to kolejna zmiana wizerunkowa w ramach wprowadzonej ponad rok temu polityki całuski, cukiereczki, ciasteczka. Owszem, chwilę po jej ogłoszeniu ówczesna witryna zmieniła wygląd, ale nie ukrywajmy - próbowano nam wmówić piękną baletnicę, podczas gdy tak naprawdę to był ten sam potworek, tylko z nałożonymi wieloma warstwami pudru. Pastwiłem się nieco nad nim w jednym z ostatnich wpisów pokazujących dlaczego nie wierzę w zmianę przewoźnika. Tym razem wygląda jednak, że strona przeszła zmianę gruntowną, zarówno w wyglądzie, jak też funkcjonalności.

Mój pierwszy kontakt z witryną miał miejsce na telefonie - musieliśmy odprawić się na nadchodzący powrót z Macedonii. Pomyślałem sobie wtedy, że przewoźnik - zgodnie z zapowiedziami - wprowadza nową wersję strony mobilnej. Wprawdzie po ogłoszeniu zmiany wizerunkowej utworzono kilka wersji kompletnie niewspółgrających ze sobą aplikacji mobilnych, które były wyłącznie uproszczoną wyglądowo stroną internetową (dało się ją wczytać z poziomu przeglądarki na zwykłym komputerze i zrobić zakup biletów w aplikacji), ale jakiś czas temu zapowiadano normalizację tego kanału dystrybucji włącznie z wypuszczeniem wersji finalnej.

Że przewoźnik wprowadza zmiany, to dobrze. Tylko czemu robi to w sposób nieprzemyślany, to już całkowicie nie wiem. Wejście na stronę główną przewoźnika przekierowuje nas na witrynę, która prawdopodobnie jest w trakcie beta testów (https://beta.ryanair.com/pl/pl/). Zgodzę się z tym określeniem pod warunkiem że pominiemy jego drugi człon. Jest bowiem niemożliwym, aby ktokolwiek zgodził się na wypuszczenie aplikacji z takim mnóstwem niedociągnięć i kwintesencją zaprzeczenia user friendly :D 

No bo tak. Próbuję się odprawić. Oczywiście nigdy nie pamiętam numeru rezerwacji, więc wybieram opcję Dane lotu, gdzie podaję trasę, datę i mail na jaki została dokonana rezerwacja. Wpisałem dane, klikam dalej - błąd. Sprawdzam. Literówki w mailu nie ma, lotniska zaznaczone (sprawdzone kilkukrotnie, ponieważ autowypełniacze umożliwiające wpisanie kilku pierwszych liter miasta niekoniecznie działają tak jak tego chcemy), pewnie więc chodzi o datę. Zwłaszcza że podczas wyjazdu pamięta się dni tygodnia (sławne jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii) a nie numeryczną datę. No ale w końcu odkopałem potwierdzenie rezerwacji i okazało się że dzień jest poprawny. 24 października. Hm... dopiero po trzech minutach zorientowałem się że wskazany dzień to nie sobota lecz piątek. Que??? Mhm... bo kalendarz w sposób domyślny zaznaczył dzisiejszy dzień miesiąca, tylko że w 2014 roku. Brawo, próbowałem znaleźć rezerwację na 24 października zeszłej jesieni. Taki psikus. Albo psikuta's ;) 

OK, odprawiamy się. Podaję kraj urodzenia. Hm... tym razem bez autowypełniacza, trzeba samemu znaleźć na liście wszystkich krajów świata. Drapię więc tym palcem po ekranie aby zjechać pod P. Peru, Portoryko, Republika Dominikańska ... Polski, Pitcairn i Polinezji Francuskiej brak... Da fcuk man??!! Aaaa.... kraje podzielone są na grupy. Pierwszą z nich są kraje spoza UE, a drugą (dla zmylenia przeciwnika umiejscowioną na końcu listy) kraje Unii Europejskiej. Yapiiiii ;) 

No to pozostało wpisać datę urodzenia. I tu znów psikus. Domyślna zaznaczona data to 1895 rok :D Dobrze że unifikacja w Ryanair nie istnieje. Przy wyborze daty rejsu jedno przesunięcie na ekranie telefonu zmieniało ją o miesiąc do przodu lub do tyłu. Tutaj miałem mechanizm podobny do szyfru w kłódce, więc mogłem szybko przesunąć się o prawie sto lat. Jestem wytrwały, ale jeśli jednak miałbym wykonać ponad 1000 ruchów aby po miesiącu przesunąć się na rok 1982 to chyba wybrałbym opcję podróży pieszej ;) 

Yeah, wychlastany po twarzy tym dziełem sztuki w kategorii user friendly dotarłem w końcu do karty pokładowej. Hihi, polskie znaki diakrytyczne wysypały wydruk. Cóż, w dowodzie mam Łukasz, na karcie: kilka_krzaczków + ukasz ;) Oraz adnotacja, że ta karta jest jedynie plikiem do wydruku i jeśli chcę przejść przez bramkę przy użyciu telefonu, to muszę zrobić to w aplikacji mobilnej. Bzdura, kod kreskowy został normalnie sczytany i na lotnisku nikt nie robił problemów. Tylko Tęga Zocha przy security w Bergamo kręciła nosem widząc nowy wzór karty pokładowej, który musiała skonsultować z kilkoma kolegami. Na szczęście gremium dyskusyjne wykonkludowało że chyba powinniśmy być jednak przepuszczeni na lotniskowy airside.

Kolejny kontakt z beta-koszmarkiem miał miejsce wczoraj, gdy pokusiłem się na fajną cenę lotów do Aten. Tutaj okazało się, że cały ruch (także z komputerów stacjonarnych) został przekierowany na nową stronę. Bosz... bezkres braku optymalności mnie przeraził. Nie ukrywam że dysponuję dość słabym jak na dzisiejsze standardy komputerem (kupionym jakieś trzy lata temu), dlatego wczytanie witryny głównej zajmowało kilka sekund. Szybki podgląd w bebechy i mam powód - witryna pobiera ponad 100 różnych plików o łącznej wielkości ponad 3 MB, w tym ponad 38 plików ze skryptami (strona nie ruszy dopóki nie zostaną wczytane wszystkie z nich). Całkowity czas potrzebny do pobrania i wczytania wszystkich plików - 47 sekund - przy łączu 1GB/s. Czas wczytywania strony (od zera do samego końca grafik itp.) - 67 sekund. Demon prędkości :D 

Ale ok, w końcu odpaliłem witrynę główną, przystępuję do wyszukania rejsów. W polu lotniska odlotu wpisuję ATH (brawo - dalej działają pełne kody IATA lotnisk), w polu przylotów klikam na Grecję i widzę Chanię, Rodos, Saloniki i Santorini. Wybieram krajówkę na Chalkidiki, klikam Lećmy... i cisza... Po jakimś czasie strona zareagowała a moim oczom ukazało się 8 kursów wykonywanych wskazanego dnia. Ale dobra, zobaczmy godziny innych krajówek, więc klikam Modyfikuj podróż, w polu przylotów zaznaczam Grecję a tam widzę... tylko Chanię na Krecie. Jakoś przypomniało mi się w tym momencie sławetne nagranie Tomasza Lisa w trakcie przygotowywania do kolejnego wydania Faktów materiału o Zbuczynie. Zwłaszcza wypowiedź Skąd ci biedni ludzie mają qwa to zrozumieć, skoro ja nic z tego nie rozumiem.

Dobra, a teraz na poważnie. Ryanair jakoś zawsze słabo wypadał w internetowym kanale sprzedaży. Strony były nieoptymalne, brzydkie, utrudniające proces zakupu a po wprowadzeniu polityki całuski, cukiereczki, ciasteczka szybkie zmiany wydawały się być zerżnięte od konkurencji. Ktoś nawet zauważył że ikony są łudząco podobne do tych na stronie Vueling. Kiedyś CEO przewoźnika chwalił się, że stronę za psie grosze napisało im kilku studentów. Może to i prawda, co by potwierdzała wieloletnia toporność systemu sprzedażowego z kilkoma od wieków znanymi błędami. A kolejne zmiany systemu przypominały wyłożenie dywanu na śmierdzącej psią kupą podłodze. I tak do momentu kiedy i na tym dywanie nie pojawi się sporo innych odchodów ;) 

Aktualny beta-koszmarek wydaje się być zupełnie nowym podejściem do internetowego kanału sprzedaży, gdzie nie tylko zmieniono jego wygląd, ale także całe podejście do rezerwacji. W kwestii wyglądu - całość jest schludna i po prostu wreszcie ładna.W kwestii użyteczności - rezerwację w całości dokonuje się na czterech stronach. Wszelkie dodatki (bagaże, transfery, samochody) zgromadzono w jednej karcie. Aby przejść do kolejnego kroku nie trzeba przewijać w dół niekończącą się stronę z ofertami samochodów, tylko wystarczy kliknąć przycisk na samej górze. Kroki opisane są przyjaznym tekstem typu Jeszcze tylko kilka informacji i to wszystko.

Bardzo dużym plusem jest modyfikacja karty pokładowej do formatu zbliżonego jak u Vueling. Wydruk można złożyć na cztery części (wielkość portfela), na głównej stronie znajduje się wszystko co potrzebują służby lotniskowe, na odwrocie natomiast legenda co po kolei należy wykonać, łącznie z godzinowym zaznaczeniem o której godzinie otwierane jest stanowisko check-in, zamykana bramka, czy planowany przylot. Za to wszystko linia zdobywa ode mnie zasłużone brawa. Szkoda tylko wielkiego wizerunkowego fak-upu z powodu przedwczesnego wpuszczenia klientów w zasieki wersji beta - vide brak optymalizacji. Gdyby nie to, pokusiłbym się nawet o owację na stojąco.