sobota, 29 października 2016

AZair wprowadził alert cenowy

Kojarzycie AZair? Prezentowałem go jakiś rok temu we wpisie Szukanie fajnych cen jest proste. W skrócie jest to mega przydatne narzędzie dla osób szukających okazji, o niekoniecznie sprecyzowanych miejscach lub datach wyjazdu. Przez ostatni rok twórca coś tam zmienia. Przede wszystkim do mechanizmu dodaje nowe linie, z tych najbardziej nas interesujących jest już Aegan, Aer Lingus, AirBaltic, airberlin, easyJet, Eurowings/Germanwings, Jet2, Jetairfly, PLL Lot, norwegian, Pegasus, Ryanair, SprintAir, Transavia, Volotea, Vueling oraz oczywiście Wizz Air. O ile dobrze pamiętam, dość wcześnie od ostatniego wpisu pojawiły się też różne wersje językowe. Działa to jako-tako, jednak warto pamiętać że jest to póki co projekt hobbystyczny :-) 

Bodaj pod koniec wakacji zauważyłem jednak nową funkcjonalność - alert cenowy. Owszem, jak dotąd było obejście w postaci przypisania wyszukiwania do krótkiego url-a, który można było sobie gdzieś zapisać i odpalać np. podczas porannej kawy. Niestety z biegiem czasu takich linków tworzy się całkiem sporo, sprawdzanie których powoduje, że tej kawy w pewnym momencie zaczyna już brakować w szklance ;) 

Konfiguracja powiadomień wymaga rejestracji konta, w trakcie której podawany jest jedynie adres e-mail. Następnie wystarczy zrobić takie same wyszukanie jak dotychczas, a na stronie z wynikami pojawi się ikona kota. Posmyranie go za uchem spowoduje, że Watch Cat będzie miał oko na zmiany najniższej ceny w zapisanym wyszukaniu.

Oczywiście częstotliwość przeczesywania systemów rezerwacyjnych AZair nie jest tak częsta, jak w niedawno opisywanej wyszukiwarce lotów Google, jednak tutejszy alert ma jedną dużo ważniejszą zaletę. Otóż powiadomienie mailowe przychodzi od razu, gdy tylko wykryta zostanie niższa cena. W przypadku mechanizmu Google, mail taki przychodzi raz na dobę, o mniej więcej tej samej porze. W momencie, gdy np. Ryanair potrafi przetasować swoją siatkę taryfową nawet kilka razy dziennie, alarm wszczęty przez AZair może przyjść dużo szybciej :-) 
Listę zapisanych powiadomień znajdziecie na stronie głównej, w mało mówiącym linku znajdującym się pod Waszym adresem mailowym. Niestety same nazwy alertów również niewiele mówią. Znajdujące się na obrazku poniżej Warszawa/Gdańsk - Niemcy, to multiwyszukiwanie open-jaw z różnych miast w Polsce do których mam łatwy dostęp z Warszawy, do sąsiadujących ze sobą miast w Niemczech. Chodzi o konkretne jednodniowe przypadki na noworoczne wyprzedaże. AZair - search results za 0 PLN to natomiast alert ustawiony w dniu ogłoszenia przez Wizz Air siedmiu nowych połączeń z Warszawy. W momencie ustawiania były one już dostępne w systemie rezerwacyjnym przewoźnika, jednak nie zostały jeszcze zaciągnięte do bazy danych AZair.



Jak więc widać, Watch Cat w AZair ma jeszcze nieco spraw do dociągnięcia, przede wszystkim w kwestii szybkości reakcji, oraz w warstwie prezentacji. Należy jednak pamiętać, że jest to projekt darmowy, pisany hobbystycznie i mimo to, wciąż jeden z najbardziej przydatnych w branży.

czwartek, 27 października 2016

Wyszukiwarka lotów Google

Bez dwóch zdań, Google na zawsze zmienił oblicze internetu. Rewolucja jaką przyniosły mechanizmy wyszukiwania były czymś prawie tak samo wielkim, jak sama idea internetu. Jednak trochę przeraża mnie skala do jakiej rozrosła się korporacja. Darmowa poczta, przestrzeń na pliki, galeria zdjęć, Youtube, niemal doskonałe mechanizmy map, widgety pogodowe, profilowanie pod reklamy (których akurat nigdy nie klikam), przeglądarka, system operacyjny na smartphone-y, zaawansowany system tłumaczeń, kalendarz zsynchronizowany z innymi usługami (np. automatycznie dodający lot w przypadku otrzymania potwierdzenia rezerwacji)... jak można to wszystko ogarnąć?

Kilka miesięcy temu odkryłem jeszcze jedną ciekawostkę Google-owej przeglądarki. Wpisując przykładowo treść Lot Warszawa - Wrocław trafiłem no poddomenę flights.google.com Pamiętacie ten popularny w ostatnich miesiącach gif Mind blowing?



Bo chociaż Google zazwyczaj na początku wrzuca usługi z tylko podstawowymi możliwościami, to już sam ich zakres w tym przypadku powala na kolana. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wtedy też wydaje się, że mamy do czynienia z czymś podobnym do popularnego Skyscanner. Ot, kierunki, daty, liczba pasażerów, filtrowanie na linie lotnicze, przesiadki, godziny lotów itp. Tylko że Google jest bardzo mocno wyćwiczony w podejściu continuous delivery, czego bardzo brakuje przywołanemu konkurentowi. Wspominałem o tym w zeszłym roku we wpisie Szukanie fajnych cen jest proste. Algorytmy taryfowe przewoźników sieciowych są dużo bardziej zaawansowane niż u tzw. nisko-kosztowych. Cena końcowa jest różna w zależności od tego na jakiej trasie chcesz lecieć, jakiego dnia wylatujesz i kiedy wracasz. Może się więc okazać, że wylot we środę kosztuje 200 złotych jeśli wracasz za prawie tydzień we wtorek, a ten sam wylot we środę kosztuje 400 złotych jeśli wracasz dzień później. W drugim przypadku najprawdopodobniej jesteś pasażerem podróżującym w interesach, czyli skłonnym zapłacić więcej. Dlatego też tabelka z poziomami cen w Skyscanner jest skrajnie niepełna, nawet w przypadku bardzo częstych rejsów na wskazanej trasie. Jak na grafice poniżej, trasa z Monachium do Wrocławia latana jest trzy razy dziennie, natomiast tabela cen wskazuje prawdopodobnie tylko te daty, które ktoś kiedyś próbował wyszukać.


W silniku Google problem różnorodności cenowej rozwiązano w bardzo prosty sposób - dodając pole wskazujące jak długo ma trwać pobyt na miejscu. W połączeniu z częstym odpalaniem mechanizmów wyszukujących i głęboką integracją z liniami lotniczymi (wspomniane continuous delivery) otrzymujemy rozwiązanie pełne i wiarygodne. Przy okazji mamy też cudowny dodatek w postaci mechanizmu Elastyczne daty, który rzutuje na siatce kształtowanie się najniższych cen w okolicach planowanego terminu wylotu.


W zasadzie, to mógłbym tutaj jeszcze raz wkleić wspomnianego wyżej gifa, prawda? Oczywiście to jest wartość podstawowa. Dodatkowo mamy kilka drobnych smaczków, jak delikatne zabarwienie cen wskazujące na najwyższą i najniższą w obserwowanym przedziale. Na późniejszym etapie mamy podpowiedzi o oszczędności jeśli nieco przesuniemy daty lotów, o ewentualnych dodatkowych opłatach za bagaż, prawdopodobieństwie opóźnienia w lądowaniu, dostępu na pokładzie do Wi-Fi i gniazdka zasilania, typie samolotu a co za tym idzie o ilości miejsca na nogi (ciekawostka, dla Lotowskiego Embraera RJ-175, 81 cm na nogi określone jest jako ponadprzeciętna ilość) oraz alercie jeśli mamy do czynienia z maszyną o silnikach turbośmigłowych. Gdzieś później mamy też informacje o poziomach cenowych jeśli będziemy bookować na stronie przewoźnika, przez telefon, lub za pośrednictwem np. biur podróży.

Jeśli chodzi o aktualność pokazywanych stawek, to kilka miesięcy testów na prostych wyszukiwaniach wykazały, że są one takie same, jak na stronach internetowych przewoźników. Odnosi się bowiem wrażenie niemal synchronizacji z bazami danych linii, przez co ilość i aktualność propozycji jest powalająca, a poziomy cen odświeżane za każdym razem po wskazaniu przedziału interesujących dat. Sporo zamieszania wychodzi przy skomplikowanych trasach wykonywanych na niewspółpracujących ze sobą liniach lotniczych. Wtedy ceny na liście wszystkich ofert i szczegółach wskazanych rejsów potrafią się zmieniać drastycznie, włącznie z różnicą czterocyfrową. Jednak, co warto zaznaczyć, jest to zagadnienie trudne i zarazem niejeden błąd, czy też niedociągnięcie mechanizmu. Wspomnijmy o kilku z nich.


Na samym początku spore zakłopotanie wprowadza bowiem niejasność w multiwyszukiwaniu. Przykładowo AZair pozwala na wyszukanie biletów na trasie z Wrocławia na Wyspy Kanaryjskie bez precyzowania na którą dokładnie wyspę chcemy się udać. OK, mechanizm Google też coś takiego umożliwia, jednak proces jest bardziej wydłużony i nie daje możliwości porównania w szerokim zakresie dat. Wpisując bowiem Wyspy Kanaryjskie, dostajemy coś na wzór przewodnika, z odnośnikiem do map, które zaznaczają obszar, pokazują większość obecnych na nim lotnisk i odnalezione ceny na część z nich. Kliknięcie na któreś z docelowych powoduje otwarcie z boku karty trasy z atrakcjami na miejscu, oraz tylko częściowo danymi możliwych dolotów. Dopiero kliknięcie na Pokaż loty przekieruje nas na listę wszystkich połączeń włącznie z cenami i godzinami operowania. Minus jest taki, że lista dotyczy jedynie wskazanego lotniska a nie wszystkich na Kanarach, przez co nie można zrobić łatwego porównania każdej z wysp. Zwłaszcza, gdy można sobie pozwolić na dowolność w wyborze daty. To co zapewnia AZair, w Google trzeba jednocześnie sprawdzać w kilku kartach przeglądarki.

Dodatkową niejasność w multiwyszukiwaniu powoduje grupowanie lotnisk. Zauważcie, że powyższe wyszukiwanie wskazało jedynie wyspę Teneryfę. Dopiero kliknięcie na nią wskazuje, że znajdują się tam dwa lotniska - północne (w domyśle) zorientowane na ruch lokalny i dla połączeń z Hiszpanią kontynentalną, oraz południowe  - w większości przeznaczone dla ruchu czarterowego. Podobną niejasność powoduje wyszukanie na trasie Warszawa - Paryż, gdzie mamy po dwóch stronach w sumie pięć lotnisk: Chopin i Modlin, oraz Orly, Charles de Gaulle, oraz odległy od centrum Paryża o 90 kilometrów Beauvais.

Kolejną ciekawostką jest niejasność w grupowaniu linii lotniczych. Wpiszcie np. przywołaną wcześniej trasę Warszawa - Paryż. Pierwszy sort pokazuje, że na wskazanych datach najtańsza jest oferta Air France. Pozostałą sporą grupę stanowią oferty Lufthansy, Lotu, lub też KLM. Klikam więc na najtańszy rejs tam, a wtedy wśród powrotnych filtrowanie ogranicza się głównie do ofert Air France, lub KLM. Gdy kliknę natomiast propozycję LOTu, w drodze powrotnej mam przede wszystkim loty na pokładzie Lufthansy, Austrian, SAS, Swiss czy Brussels Airlines. Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy, to alianse pozwalające na code share i sprzedaż łączoną na stronach partnerów. Jednak co ciekawe, wśród powrotów preferujących Star Alliance, są także propozycje przesiadek we Wiedniu, gdzie odcinki odbywają się na pokładzie kolejno Air France i PLL Lot. Warto zaznaczyć, że przewoźnicy ci jakiś czas temu odeszli od polityki bardzo drogich biletów w jedną stronę. Nie sądzę więc, aby na tak konkurencyjnej i zatłoczonej trasie, jak z Warszawy do Paryża, pojedynczy bilet Air France na odcinek powrotni był tak drogi, żeby nie ujmować go w wynikach wyszukiwania. W zeszłym roku najtańszą urlopową opcją była dla mnie trasa Warszawa - Paryż - Biarritz u Air France i Bilbao - Praga u CSA.

Pikantności do całości dodaje również sortowanie przewoźników nisko-kosztowych. Ciekawym przykładem jest trasa Warszawa - Paryż Beauvais, z lotami w takie dni, aby operacje miał zarówno Ryanair (loty z Modlina) jak też Wizz Air (lotnisko Chopina). Na grafikach poniżej widać, jak mechanizm wyszukuje oferty obu przewoźników. Najtańszą opcją będzie, jeśli do Francji polecimy na pokładzie Wizz Air a wrócimy na Modlin Ryanair. Oferta drugiego przewoźnika jest jednak niewidoczna, jeśli na pierwszym odcinku zaznaczymy rejs jego konkurenta.
Ceny na trasie Warszawa - Beauvais w Wizz Air
Ceny na trasie Warszawa - Beauvais w Ryanair
Ceny na trasie Warszawa - Beauvais w wyszukiwarce Google - wszystkie oferty
Ceny na trasie Warszawa - Beauvais w wyszukiwarce Google - brak oferty Ryanair przy wylocie na pokładzie Wizz Air


Można to wytłumaczyć, że chodzi o różne lotniska w Warszawie. Trochę to słabe. Jeśli bowiem zaznaczam trasę z miasta, to nie ma dla mnie wielkiego znaczenia z jakiego lotniska chcę startować. W takiej sytuacji prawdopodobnie biorę też pod uwagę możliwość powrotu na inne lotnisko, obsługujące to samo miasto. Algorytm powinien brać to pod uwagę.

Ale chyba nie tylko o lotnisko chodzi. Zrobiłem bowiem test na trasie Warszawa (WAW) - Barcelona (BCN) w dzień, w który akurat odbywają się rejsy PLL Lot i Vueling. W skrócie, oferta narodowego to 311 złotych tam i 470 na powrót. Vueling natomiast chce lecieć za 50 Euro tam, oraz 80 na powrocie. Gdy w wyszukiwarce Google jako pierwszy rejs wybiorę operowany przez Lot, to wśród powrotów w ogóle nie znajdę oferty Vueling, która notabene jest tańsza.

Ktoś powie, no dobrze, Vueling, jakkolwiek samodzielny i nisko-kosztowy, to poprzez IAG jest w bliskiej współpracy (coś na wzór Aliansu) z Iberią i British Airways. Być może dlatego mechanizm nie chcę łączyć ofert tej linii i PLL Lot. Tylko w takim razie dlaczego daje możliwość miksowania ofert Vueling, Wizz Air i Ryanair na trasie z Barcelony (El-Prat) do Budapesztu? Passuję ;) 

Chociaż znany nam internet, to głęboka integracja wielu mechanizmów, umożliwiająca sprzedaż szybszą, łatwiejszą i trafiającą do większej rzeszy odbiorców, to niestety wciąż gdzieś tam głęboko w jego odmętach znajdują się szare strefy, niewykorzystujące w pełni jego możliwości. Miejscem takim przykładowo jest internet Kubański. Ostatnio bowiem zaczynamy powoli przygotowywać się do podróży po tej wyspie, rozglądając się za różnymi miejscami i możliwościami transportowymi. Niestety, wyszukiwarka Google nie pokazuje żadnych propozycji lotniczych krajówek, oprócz przelotów na 280.kilometrowym odcinku z Hawany do Santa Clara, z przesiadką w Toronto, opcjonalnie Nassau i Panama City. Okazuje się bowiem, że wyszukiwarka nie jest zintegrowana z lokalną linią Cubana de Aviación, która to na trasie z Hawany do Santiago de Cuba lata od dwóch do czterech razy dziennie. Niestety, internet i oferta turystyczna na Kubie najwyraźniej są bardzo mocno zacofane i - choć dopiero co zaczęliśmy nasz research - niejednokrotnie spotkaliśmy się z wieloma problemami natury hm... nie wiadomo nawet jakiej ;)
Wyniki wyszukiwarki lotów Google na trasach krajowych na Kubie
Oferta Cubana de Aviación na trasie z Hawany do Santiago de Cuba

Przy okazji Kuby jest jeszcze jedna istotna sprawa, o której warto wspomnieć. Wyszukiwarka Google pobiera ceny bezpośrednio od przewoźnika. My loty na Kubę kupiliśmy od pośrednika, który akurat wystawił totalnie zaskakującą cenowo ofertę. Oczywiście w myśl zasady - jeśli coś jest okazyjnie tanio, to być może da się znaleźć opcję jeszcze tańszą - chwilę przed zakupem zrobiłem mały research bezpośrednio u przewoźnika, w opisywanej wyszukiwarce, na Skyscannerze i kilku innych źródłach. Tym razem zasada nie miała zastosowania, a ceny u przewoźnika były podobne jak te w wyszukiwarce. Blisko dwukrotnie wyższej wartości niż nasz zakup. Konkluzja? Pośrednicy, jak też serwisy ofertowe pokroju loterów czy fly4free nadal mają prawo bytu w przestrzeni internetowej :-)

Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć o kolejnym bardzo, bardzo ważnym ficzerze. Jest to podobny do obecnego na Skyscanner (ale od niedawna także na AZair) alert cenowy. Utworzenie takowego sprawia, że co około 24 godziny na skrzynce mailowej ląduje powiadomienie o zmianach w obserwowanych cenach. Jest krótka lista ofert wielu przewoźników, informacja o trendzie cenowym, oraz link kierujący do szczegółów ustawionego powiadomienia. Na liście monitorowanych lotów znajduje się bardzo przydatny wykres cen. Oczywiście alert można utworzyć tylko na konkretną datę (nie można na zakres dat), niemniej wykres ten może się okazać przydatnym narzędziem do wyszukiwania pewnych trendów cenowych. Mimo wszystko większość osób nadal myśli że im wcześniej zarezerwuje się bilety, tym te będą tańsze.

Alert cenowy na skrzynce mailowej
Wykres cen i szczegóły ustawionych alertów

Tyle dobrego. Niestety sam alert jest bowiem obarczony pewnym błędem architektonicznym. Otóż wykres pokazuje najniższą cenę znalezioną w danym dniu, a powiadomienie przychodzi na skrzynkę tylko raz dziennie. Dużo lepiej radzi sobie tutaj strażnik oferowany przez Sky Scanner, który natychmiastowo informuje o wykrytej zmianie cen. W momencie, gdy np. Ryanair jest w stanie kilkukrotnie w ciągu dnia modyfikować swoje siatki taryfowe, funkcjonalność taka wydaje się być niezbędna.

Podsumowując, wyszukiwarka Google wywołuje u mnie mieszane uczucia. Mechanizm sam w sobie jest świetny, to bez dwóch zdań. Google od samego początku wskoczył nim na czołówkę najważniejszych graczy na rynku. Jednak ma to być narzędzie służące do zarabiania. Dlatego wyraźnie odnoszę wrażenie, że mechanizm jest kierowany przede wszystkim do ruchu biznesowego, podróżującego często i niekoniecznie najtaniej. Jest prosty w obsłudze, przejrzysty, dający szybką odpowiedź na jasno sprecyzowaną potrzebę. Niestety słabo sprawdza się przy szukaniu mega-okazji, kombinowaniu gdzie by tym razem, lub kiedy by może gdzieś. Denerwuje mnie też myślenie za mnie, ukrywanie innych opcji, które są tańsze, ale z jakiś powodów poza prezentacją. Wiadomo, Google napisał ten mechanizm aby zarabiać. Wskazane nieco wyżej ukrywanie różnych propozycji powoduje we mnie obawę, że w pewnym momencie wyszukiwarka nie będzie służyć do wynajdowania opcji tanich, tylko poprzez profilowanie użytkownika takich, które będą dla mnie akceptowalne. Nie ma co się szczypać, Google posiada big, big, big data i świetnie radzi sobie z informacjami o nas. Miejmy nadzieję, że przesadzam :-) 

poniedziałek, 24 października 2016

Przykręcanie śruby w Ryanair

No i skończyło się rumakowanie. Od bodaj niecałych trzech lat, Ryanair starał się zmienić profil na bardzo customer friendly. Marketingowo wyglądało to wręcz na całuski, cukiereczki, ciasteczka, w rzeczywistości już różnie. Totalna rewolucja w internetowym kanale sprzedażowym niejednokrotnie była pastwiskiem na tym blogu, ale dziś jest już dużo lepiej. Podobno linia wymaga na obsłudze pokładowej zwracanie większej uwagi na rację klienta, bez jakiejkolwiek zmiany w stawkach płacowych. W mojej opinii jest to słabe dorzucenie dodatkowych obowiązków, które niespecjalnie by mi się chciało rzetelnie wykonywać. Z drugiej jednak strony totalnie nie wywiązuje się z obietnicy przyciemniania świateł kabiny i zmniejszenia natrętności w sprzedaży pokładowej w godzinach późnowieczornych. Takowe przypadki mogłem policzyć na palcach jednej ręki. Co ciekawe, głównie na krajówkach włoskich ;) 

Oczywiście w dobroduszną przemianę na przewoźnika customer first jakoś nigdy nie wierzyłem, co pozwoliłem sobie ponad rok temu opisać w poście Dlaczego nie wierzę w zmianę w Ryanair? Nie musiałem długo czekać, ponieważ najwyraźniej linia, po sporych wydatkach na marketingową przemianę, przeszła teraz na etap dokręcania śruby.

Gdzieś w sieci dało się bowiem wyczytać, że na następny rok planowana jest istotna zmiana w procesie rezerwacji biletów. Aby tego dokonać, będzie trzeba przystąpić do programu lojalnościowego. W skrócie, wizja-raj dla cybernetycznych anarchistów, gdzie korporacja wie na jakich latasz trasach, jaką cenę jesteś w stanie zaakceptować i podpowiada ci co jeszcze możesz dokupić po - oczywiście - spersonalizowanej dla ciebie cenie. Ile w tym prawdy? Cóż, już jakiś czas temu z Dorotą zauważyliśmy, że na trasie Wrocław - Warszawa (i vice versa) taryfy zmieniane są kilka razy dziennie. I nie chodzi tutaj o wyprzedawanie się biletów a tym samym wskoczenie w wyższy poziom cenowy - o całe pakiety taryfowe. Przykładowo w określone dni patrzę na loty do stolicy na za trzy miesiące. Większość biletów jest po 21 złotych, ale akurat ostatni piątkowy rejs i pierwszy sobotni są - oznaczone jako mega promocja - w cenie 91 złotych (testowanie ile można zarobić na weekendowych wypadowiczach?). Następnego dnia rano nastąpiło przetasowanie, zamiast 91 jest niepromocyjne 86 złotych. W okolicach południa ceny natomiast stają do góry nogami i akurat mogę kupić ten obserwowany piątkowy w najniższej taryfie. W mojej opinii tak częste przetasowania w pakietach taryfowych są nieuzasadnione w jakiś sensowny sposób. Dlaczego więc tak? Szczerze nie wiem.

Może to nieco naiwne podejście z mojej strony, ale właśnie z powodu takiego manipulowania big data, research cenowy staram się wykonywać w przeglądarkowym oknie incognito. Nawet w Wizz Air na konto loguję się dopiero wtedy, gdy jestem przekonany o chęci zakupu biletów na wybrane już rejsy. Dlatego też do aplikacji i programu lojalnościowego Ryanair mam dość mieszane uczucia. Zwłaszcza, gdy sam CEO linii wskazuje, że bilety lotnicze w przyszłości będą stanowić jeszcze mniejsze źródło dochodu linii, większy nacisk będzie natomiast kładziony na sprzedaż wiązaną.

Dodatkowo Ryanair zaczął dokręcać śrubę w kwestii darmowej odprawy internetowej. Dotychczas takowa była dostępna na tydzień przed planowanym odlotem. Od 1. listopada dostępna będzie na cztery dni przed odlotem. Oczywiście nie jest to widzimisię linii, tylko działanie mające zachęcić do płatnego odprawiania się, które jest dostępne już od - uwaga - 30 dni przed planowanym odlotem. Czy taka zmiana coś wnosi? W przypadku lotów częstych niekoniecznie. Na lotach Wrocław-Warszawa odprawiam się zwyczajowo jako jeden z ostatnich - dlatego już przywykłem do siedzenia w rzędach ewakuacyjnych, lub z przodu samolotu. Inaczej sprawa wygląda natomiast przy lotach wakacyjnych, zwłaszcza tych o dłuższym terminie pobytu na miejscu. Owszem, jest internet i aplikacja mobilna, przez co nie trzeba - jak kiedyś na Majorce - z laptopem drałować do najbliższego Maka celem odprawienia się. Jednak wakacje rządzą się swoimi prawami. Dlatego pomimo kalendarzy, przypominajek, niby-wszechobecnego internetu i ułatwień technologicznych, pewnie niekoniecznie trudniej jest przeoczyć konieczność odprawienia się. Dajmy na to, niech to będzie 0,5% z 200 milionów pasażerów razy €45. Hmmmmm....... :D 

Tak swoją drogą zastanawiam się jaki będzie kolejny etap dokręcania śruby? Są to wyłącznie moje przypuszczenia, ale sporo miejsca widzę w kwestii bagażu podręcznego. Zauważcie proszę bowiem, że w chwili obecnej linia ma jedną z najlepszych ofert na rynku. Na lotniskach weryfikacja jest bardzo wyrywkowa, na pokład można wnieść standardowy bagaż podręczny o wadze do 10 kilogramów, oraz dodatkowo mały pakunek. Oczywiście dwa plecaki o maksymalnych wymiarach nie zmieszczą się w schowkach samolotu, dlatego od dwóch lat standardowym stało się przekazywanie bagażu do luków jako delivery at aircraft. Problemy z bagażami uwidaczniane są jeszcze bardziej przy rejsach na samolotach nowej generacji, których kabinowe schowki są dużo mniejsze.

Teraz porównajmy sobie tą hojną ofertę Ryanair do obostrzeń Wizz Air z ich darmowym małym plecaczkiem i kosmiczną plątaniną w cenach za pozostałe typy bagażów, czy też do ograniczeń u tradycyjnych przewoźników. PLL Lot, lub nawet Lufthansa (czym notabene bardzo mi podpadła) wprowadziły bowiem taryfy sarkastycznie określane micro-basic, pozwalające zabrać na pokład bagaż o wadze do 8 kilogramów. Przy takim rozwoju zastanawiam się, czy ta chętnie praktykowana procedura free gete bags nie jest właśnie przygotowaniem do jakiś zmian. A skoro dokręcamy śrubę, to może legendarne sceny na lotniskach w Gironie lub Alicante znów staną się standardem podczas odpraw na rejsach Ryanair? Zobaczymy.

czwartek, 20 października 2016

Z Lotniska Chopina na pokładzie Ryanair

No i stało się. Kilka miesięcy po ujawnieniu informacji, że Ryanair przenosi loty krajowe na lotnisko Chopina - główny port lotniczy Warszawy - połączenia te doszły do skutku. Wprawdzie w momencie przenosin byłem na urlopie we Włoszech, jednak przeglądając wieczorami sieć, udało mi się w mediach ogólno-informacyjnych wyłapać nagłówki mówiące o zwiększającej się konkurencji na polskim niebie. Czyli główne - w mojej opinii - założenie tych tras zostało wypełnione: reklama poszła w świat :-) 

Przenosiny lotów na Chopina było tematem wielu rozmów z Dorotą. Trasa Wrocław - Warszawa jest przez nas bardzo często uskuteczniana. Gdańsk także leży blisko sercu, ponieważ ułatwia to dostanie się do jej brata i bratowej - rezydujących w Sopocie. Eh... żeby tak jeszcze jej rodzinny Rzeszów ;) Ale wracając do meritum, jednym z omawianych wątków były ceny lotów. Wiadomo, na Modlin lataliśmy - nie licząc pojedynczych przypadków - za 9 do 19 złotych. Pamiętam, gdy strzeliłem, że cena 39 na Chopinie będzie w mojej opinii okazją i atrakcją. A gdzie tam, przed urlopem spokojnie można było zapłacić mniej, włączenie z bardzo atrakcyjną ceną 9 PLN na loty weekendowe. Dość jasno potwierdza to moją teorię, że trasy te po prostu mają przysporzyć Ryanair reklamy, bo o zyskach nie ma w tym przypadku mowy.

Mnie osobiście fakt zmiany i niskie ceny bardzo cieszą. Wprawdzie z lotów na trasie do Wrocławia (tak, tak, do Wrocławia a nie do Warszawy) będę korzystał mniej niż przez ostatni rok, jednak przeniesienie oznacza dla mnie sporo plusów. Poniżej kilka subiektywnych opinii po pierwszych testach.

Z Warszawy wylatuję pierwszym rejsem danego dnia. Nie znam jeszcze miasta, nie wiem jak wygląda kwestia porannych korków, opóźnień komunikacji miejskiej, ani kolejek przy security na lotnisku Chopina. Dlatego póki co na wszelki wypadek daję sobie spore zapasy czasowe. Mimo to, budzik nawet na pierwszy lot zadzwonił mi jakieś 20 minut później niż zwyczajowo dzwonił na lot z  Modlina.

Pierwsza bardzo wyraźna różnica, to czas dojazdu na lotnisko. Aktualnie trasa z przystanku opodal mieszkania pod sam terminal lotniska rozkładowo zajmuje mi... 15 minut :D No dobra, autobus przyjeżdża nieco spóźniony i wspomniana trasa także zajmuje mu nieco więcej czasu. Jednak jest to o niebo mniej niż dojazdy na Modlin, w które należało wliczyć metro, przejażdżkę koleją i busem.

Przy okazji jeszcze mała anegdota dot. komunikacji w Warszawie. Interpretacja regulaminu przewozów zmierza w stronę, że bilet czasowy uprawnia do przebywania w środku transportu przez wskazaną liczbę minut a nie - jak by się mogło intuicyjnie wydawać (głupi ja) - do rozkładowego przejazdu od punktu A do punktu B. Zatem jeśli mój autobus, np. z powodu korków, lub długo wysiadających pasażerów, będzie jechał dłużej niż 20 minut wskazane na bilecie, muszę skasować kolejny ;)

Co ciekawe, odlot do Wrocławia najwyraźniej odbywa się chwilę po peaku w porannej fali odlotów. Za każdym razem udaje mi się bowiem znaleźć kontrolę bezpieczeństwa, do której stoi co najwyżej kilka osób. To dobrze. Boarding na rejsach Ryanair odbywa się w nieznanej mi dotąd części lotniska. Chodzi o małą halę na poziomie zerowym, na którym znajdują się bramki 32-34. Ma ona swój urok. Widząc bowiem całą przestrzeń, można w spokoju skupić się na porannej pracy przy laptopie, przejrzeć w sieci newsy, lub po prostu poczekać aby przejść boarding jako jeden z ostatnich. Zwłaszcza, że do samolotu i tak musimy dojechać busikiem.

Oczywiście siedząc przed bramką nie mogłem sobie odmówić możliwości obserwowania pasażerów. I tak na moje oko, nieco poniżej połowy z nich leci prawdopodobnie w celu załatwienia jakiś interesów. Reszta to weekendowi, lub okazjonalni wypadowicze. Sporo z tych drugich Wrocław traktuje jako przesiadkę na docelowe góry. Jeden z pasażerów wspomniał, że na miejscu jest jakieś 6 godzin wcześniej. Gumowe ucho wyłapuje także, że większość rozmów dotyczy właśnie przeniesienia krajówek na lotnisko Chopina, zwiększeniu konkurencji itp. Są też głosy niezadowolenia, jak podsłuchana rozmowa telefoniczna pokroju

Pani Basiu, będę potrzebował maila z rezerwacją żeby się odprawić na lot powrotny. I tak na przyszłość, tego Ryanair to sobie odpuśćmy, bo musiałem teraz dopłacić 250 złotych i nie wiedziałem, czy w ogóle mnie wpuszczą do samolotu. Bo mają jakiś zepsuty system i nie mogli mnie dodać do pasażerów...

W skrócie, jakiś niezbyt wytworny gajerek, nie ogarnął chyba odprawy internetowej i myślał że w sposób tradycyjny musi podejść do stanowiska w terminalu. Tam został przywitany koniecznością dopłaty, po czym drugą zaliczył pod bramką, ponieważ próbował przejść z dwoma twardymi walizeczkami, przekraczającymi wymiary drugiego bagażu podręcznego. To dziwne, bo facet był niewiele starszy ode mnie, a sprawiał wrażenie totalnie nierozgarniętej ciapy. Jest to zdanie bardzo subiektywne, ale dla mnie odprawa internetowa jest opcją nie tyle udziwniającą, co ułatwiającą życie. Na lotnisku mogę bowiem stawić się na chwilę przed odlotem i zamiast szukać stanowisk odprawy biletowo-bagażowej, od razu przechodzę w stronę bramki. Na małych lotniskach pokroju Wrocławia - miodzio. W kwestii bagażu, dziwię się że Pan Gajerek lecąc w interesach bierze ze sobą dwie walizeczki. Ale nawet jeśli ma taką potrzebę i przyzwyczaił się do wygody klasy biznes w Locie, to Pani Basia powinna mu raczej wykupić lot z opcją all inclusive, zamiast podstawowej. Opłaty za brak odprawy też by się dało uniknąć, jeśli sprawdziłaby telefon, który podała w trakcie rezerwacji. Za prawie każdym razem odprawiam się na ostatnią chwilę. Wtedy zawsze na dzień przed lotem przychodzi mi sms z prośbą o odprawę i info że podczas odprawy tradycyjnej będę musiał zapłacić €/£45.

Wracając do meritum, busik podwozi nas pod lowcostowy stand 37, który pozwala na obrócenie maszyny w trakcie parkowania i tym samym uniknięcie kosztownej procedury push-back. Lądowanie we Wrocławiu zwyczajowo ma miejsce przed zaplanowaną godziną 0910. O godzinie 0930 zazwyczaj wchodzę do mieszkania.

Zróbmy więc porównanie. Przeglądając rozkład PKP widzę, że najszybszy czas przejazdu z Warszawy Centralnej do Wrocławia, to 3 godziny i 36 minut. Mapy Google twierdzą, że pomiędzy Warszawą a Wrocławiem da się przejechać samochodem 12 minut szybciej. W podobnym przedziale czasowym ostatnio zmieściłem się z podróżą samolotem od pierwszego budzika do stawienia się w mieszkaniu :D Samolot wygrywa więc w każdym zestawieniu.

Co więcej, w tym subiektywnym teście doszedłem do ciekawej sytuacji, o opisanie której raczej bym się nie podejrzewał jeszcze kilka miesięcy temu. Zwróćcie bowiem uwagę na jedną rzecz: Ryanair lata na takich samych trasach co PLL Lot. W chwili obecnej nie mamy już niedomówień - jest możliwość porównania jeden-do-jeden. Co na plus dla narodowego? Częstotliwość lotów, obsługa pokładowa - o ile ktoś zwraca na to uwagę, oraz - ale to z głębokim echem odbijającym się w loży szyderców - catering w postaci palucha Prince Polo i wody. Co na plus dla Ryanair? W skrajnej sytuacji nawet 180 złotych różnicy na bilecie powrotnym (w tej chwili bilety w PLL Lot startują od 200 złotych w obie strony), oraz możliwość zabrania plecaka o wadze do 10 kilogramów, plus dodatkowego małego bagażu. W Locie ograniczenia mamy do jednego bagażu i 8 kilogramów. Jak wieść gminna niesie, od pewnego momentu limity wagowe są skrupulatnie sprawdzane.

Zatem przy wielu smutkach i żalach jakie wylewam tutaj na Ryanair, tym razem muszę stwierdzić, że jeśli komuś nie zależy na bardzo dokładnej i specyficznej godzinie rejsu, to oferta tej linii jest po prostu najlepsza. Pytanie jak się teraz zachowa narodowy? Jeśli priorytetem będzie dowóz pasażerów do huba na przesiadki, to taka konkurencja jest mu na rękę - pozbędzie się klientów o niskiej rentowności. Jeśli natomiast będzie chciał zachować prestiż lidera na trasach krajowych, to nie ma bata - oferta musi się polepszyć, albo - co idąc za przykładem krótkiej konkurencji z OLT Express - ceny po prostu muszą spaść.

środa, 12 października 2016

Powroty z urlopu

Dobra podróż, to taka po której chętnie wracasz do domu. Zgodnie z tą dziwną, ale zaskakująco sprawdzającą się teorią, mogę stwierdzić, że kończący się dziś urlop chyba był udany :-)

Gwoli jasności, prawie dwa miesiące ciszy ba blogu nie oznaczają jakieś długiej podróży w dalekie zakątki globu. Nie oznaczają też natłoku obowiązków w pracy. Wręcz przeciwnie, od półtora miesiąca, zabrzmi to niemal absurdalnie, ale cieszę się życiem na bezrobociu. Co ciekawe, pierwsze trzy tygodnie były niemal błogostanem. Mogłem bowiem odpocząć od natłoku spraw biurowych, skupić się na wykończeniu mieszkania i spokojnie przygotowywać do relokacji, o której wspomnę w jakimś kolejnym wpisie. Taka totalna zmiana środowiska, która również wymagała sporo pracy i wysiłku. Ale innej pracy i innego wysiłku.

Jeśli natomiast o urlop chodzi, chociaż niektórym dziwnie jest mówić o urlopie na bezrobociu, to właśnie wróciliśmy z planowanego długiego, wieńczącego sezon letni wyjazdu. Początkowo miały być Azory, ale z powodu cen i chyba przekombinowania w tym, co chcieliśmy zrobić, plan się nam jakoś nie wyjajił. Padło więc na Włochy. Na początku krótki City break na północnym wschodzie, a potem półtora tygodnia na Sycylii.

Przyznam się Wam, że plan był chyba dość ambitny. Było pływanie po wyspach Wenecji, chodzenie po wielkich i małych miasteczkach, zdobywanie Etny, jeżdżenie na rowerze, plażing, spanie na lotniskach, niezłych hotelach, kempingach i hostelu, który w dziwny sposób jawił mi się, jako były szpital dla umysłowo chorych. A jak sobie przypomnę tego kota bez ogona, to cały czas na plecach mam ciarki ;) Były miłe niespodzianki typu Triest, Burano czy Taormina, oraz d*py-nie-urywanie typu plaża w Trapani i Catania. Była nierzeczywista turystyczna drożyzna level-cosmos w Wenecji (notabene wypiłem tam najdroższą kawę w życiu - kosztowała mnie €15!) i nieoczywista codzienność w Palermo.

Było dużo, skoro będąc w Palermo wspominaliśmy mający miejsce dziewięć dni wcześniej pobyt w Wenecji, jako tysiąc lat temu. Był inny świat, skoro po powrocie na mieszkanie, szczerze powiedziawszy nie bardzo je poznałem. I niekoniecznie chodziło o to, że tu stoi przestawiona ściana, tam nieskończona szafka, w sypialni fronty mam jeszcze oklejone folią ochronną, a łóżko czeka na zakup materaca. Bardziej chodzi o inny świat, inny klimat. Tam chodziliśmy ubrani na krótko, tutaj już jest pełnia zimnej jesieni. Tam życie toczy się inaczej, chociaż do tego akurat nie przywykliśmy i chyba nie przywykniemy. Bo zgodnie ustaliliśmy, że Włochy są fajne, ale mamy już ich dość na jakieś 7-10 miesięcy.

Trochę tylko żałuję, że dzień po powrocie, w poniedziałek mogłem sobie pospać do południa, podczas gdy Dorota była już w prawie połowie dniówki w pracy. Chyba się starzeję, bo zaczynam zauważać konieczność odpoczynku po wypoczynku ;) Ale to tylko jeden dzień. Teraz obowiązki wzywają. Mieszkanie trzeba wykończyć, relokację ogarnąć, pracy zacząć szukać.

Oczywiście za jakiś czas postaram się coś skrobnąć na temat ostatniego wyjazdu - czy to w formie przewodnika, czy też relacji. Do tego czasu kilka teaserów :-) 

Triest nocą

Gondole w Wenecji

Plac Świętego Marka w Wenecji

Malownicze domki na wyspie Burano niedaleko Wenecji

Prato della Valle w Padwie
Zachód słońca w porcie w Trapani

Flamingi na Salinach, Trapani i Erice w tle

Mrożona kawa na jeden z miliona sposobów

Katedra w Palermo
Widok na Etnę z hostelowego tarasu

Transport na Etnę

Syrakuzy

Taormina i Giardini Naxos

Taormina