niedziela, 2 czerwca 2013

Po co ta kolejna dotacja dla LOTu?

Ostatnio nie miałem za dużo czasu na śledzenie informacji prasowych, niemniej nawet w takiej sytuacji udało mi się zauważyć jakby przypadkowo skorelowane w czasie dwa wątki dotyczące PLL LOT. Pierwszy z nich to pozytyw w postaci restartu regularnych rejsów Dreamlinera, drugi to pojawiająca się potrzeba kolejnego dofinansowania linii z budżetu Państwa. Ciekawy jestem na ile czas ich pojawienia się w prasie jest sprawą przypadkową, na ile natomiast sprawnie zorganizowanym politpijarem? Tak czy siak zaciekawiło mnie proste wyliczenie jednej ze stacji telewizyjnych, które wspominało że każdy z Polaków musiałby znów dołożyć nieco ponad 10 złotych na ratowanie naszego tzw. narodowego przewoźnika. Na przekonaniu mnie w wątpliwościach po co miałbym łożyć na tą linię swoje pieniądze nie trzeba było czekać długo.
Otóż wczoraj sieć obiegła informacja dotycząca zaskakująco ciekawych cen w nowej taryfie first minute. Kurczę, loty za 160 złotych w obie strony! Niestety promocja ta znów potwierdziła że LOT powinien mieć zakaz podpisywania się nazwą Polskie Linie Lotnicze, ponieważ bardziej trafną byłaby Warszawskie Linie Lotnicze. Za dowód niech świadczą zrzuty ekranu z systemu rezerwacyjnego zamieszczone poniżej. Bilety na te same terminy, lot Warszawa-Helsinki - około 160 złotych, lot Wrocław-Helsinki - ponad 1000 złotych! No OK, jestem w stanie zrozumieć że przewoźnik nie jest od tego aby dotować połączenia z każdego portu regionalnego i obniżanie cen na tak lukratywnych dla niego i pozbawionych bezpośredniej konkurencji trasach jak Warszawa-Wrocław nie miałoby sensu ekonomicznego. Dlatego nie oczekuję cen rzędu 2x160 złotych. Nie mogę jednak zrozumieć dlaczego przewoźnik życzy sobie zapłacić drożej za lot z przesiadką Wrocław-Warszawa-Helsinki niż gdybym tą samą trasę miał odbyć na osobnych biletach? Jak widać w załącznikach, za przesiadkę na jednym bilecie przewoźnik życzy sobie dodatkowe ponad 200 złotych. Gwoli ścisłości dodaję, że wybranego dnia wszystkie rejsy na danej trasie - niezależnie od godzin - są w takiej samej cenie. Nie ma więc wyjątku że najtańszy rejs powrotni WAW-WRO jest przed wylądowaniem lotu z Helsinek więc kolokwialnie ceny się nie zesmaczują.


Cóż, jest to niepierwsza taka zagrywka naszego tzw. narodowego przewoźnika, który chce pieniędzy od wszystkich Polaków, niemniej większość z nich ma w głębokim poważaniu. W takiej sytuacji nie ma co się dziwić że coraz większy rynek zdobywa konkurencja, choćby Lufthansa która na tej samej trasie w tym samym dniu oferuje bilety w porównywalnych cenach. Gdybym musiał lecieć do Helsinek i bym nie był uzależniony od godzin, to wybrałbym ofertę Niemców. Ot tak, choćby za karę.

sobota, 11 maja 2013

Jest taki stereotyp, że każdy kto fascynuje się lotnictwem od małego chciałby być pilotem samolotu. Cóż się dziwić, skoro według większości podróże lotnicze opierają się głównie na pilotach, no może jeszcze stewardessach. A cała reszta? Dopiero po chwili zastanowienia się wychodzi że jest ogromny sztab ludzi wspierających, zarówno na lotniskach, jak też samych liniach lotniczych czy firmach w jakiś sposób współdziałających z tym przemysłem. Jak duży jest ten sztab? Nie wiem. Kiedyś czytałem tylko że lotnisko w Madrycie jest największym pracodawcą w tym ogromnym mieście.
U mnie fascynacja lotnictwem zaczęła się dość późno. Zresztą dość późno zaczęło się podróżowanie którego zainteresowanie lotnictwem jest pochodną. Oczywiście wśród rozmów rodzinnych było standardowe pytanie a może chciałbyś być pilotem - oczywiście zupełnie bez uwzględnienia faktu że szkolenie w tym celu trzeba zacząć dużo, dużo wcześniej. Zawsze jednak odpowiadałem że przecież mnie interesują bardziej techniczne rzeczy, procedury, mapy, zestawy danych a - nawet jeśli jeszcze byłbym w wieku kiedy mógłbym rozpocząć ścieżkę szkoleń mogącą się finalizować pilotowaniem maszyny liniowej - odpowiedzialność za ludzi na pokładzie raczej by mnie przerażała.
Skorotechnikalia, procedury i mapy to może jednak coś na wzór kontroli lotów? Tak. Oczywiście prawdziwa kontrola zupełnie odpada. Również z powodu wieku, ale także charakteru. Ale w ramach hobby... W końcu internet w dzisiejszych czasach zapewnia mnóstwo rozrywki na rozmaite sposoby. No właśnie, te cholerne zjadacze czasu. Niedawno odkryłem grę ATC Simulator. Jest to gra o banalnie prostych zasadach - kontrola ruchu wokół jednego z wybranych lotnisk. I to nie na zasadzie rysowania palcem ścieżki lotu. Bez żadnych wodotrysków graficznych, świecidełek i zabawnych dźwięków. Po prostu kropka z kreską która musi zostać doprowadzona do innej kreski - pasu startowego. Ktoś by się spytał co w tym ciekawego? Dla normalnej osoby pewnie nic, ale tego typu gry są tworzone dla niszowych odbiorców. Jedni więc wolą ptaszorami rozwalać świnie a ja skupiać się na trzech wymiarach, prędkości, czasie oraz planowaniu co gdzie i kiedy powinno się znaleźć w wyznaczonym miejscu.
Oczywiście grę można doprowadzić do bardzo prostego działania. Podchodzące samoloty można wysyłać na holding zapewniając odpowiednią separację wysokości pomiędzy nimi. Potem wybrane wysyłać w stronę pasa startowego i gotowe. Ale można sobie też utrudnić sprawę umawiając się że zamiast dwóch równoległych pasów korzystać się będzie tylko z jednego licząc na to że za chwilę nie zmieni się wiatr i nie będzie trzeba zmienić kierunku podejść. Trudne? Pewnie brzmi prosto, ale okazuje się że zakolejkowanie jedenastu różnych maszyn, ścieżkę podejścia zmieniając w sporej długości slalom, jest wyzwaniem mocno stresującym i mimo wszystko wymagającym sporo myślenia.  Efekt? Głupia, prosta gierka w której niewiele się dzieje a jakoś wczoraj kolejny raz poszedłem spać gdy za oknem mogłem już dojrzeć promienie słoneczne. Cholerne pożeracze czasu :D

P.S. Wiedza na temat internetu daje sporo możliwości. Akurat nieco się znam na programowaniu stron internetowych i wiem w jaki sposób nieco podrasować kod odpowiedzialny za grę. Można więc obok dwóch pasów lotniska Heathrow dodać cztery z Madrytu, pozmieniać umiejscowienie punktów nawigacyjnych czy zasady poruszania się samolotów. Oj gmatwa to całą sprawę :D 

sobota, 27 kwietnia 2013

Ryanair exclusive

Nisko-kosztowy rynek lotniczy to naprawdę bardzo wdzięczny temat do obserwacji. Jest bowiem piekielnie dynamiczny, nie pozwala się nudzić a po kilku latach co jakiś czas potrafi porządnie zaskoczyć. Jedną z ostatnich ciekawostek stał się fakt, że jedna z najbardziej znienawidzonych i posiadających jedną z największych grup tzw. haterów firma stała się tworem ekskluzywnym. Bo naprawdę trzeba się wykazać jakimiś nadzwyczajnymi zdolnościami aby w ogóle być w stanie kupić u nich bilet lotniczy. Oczywiście pominę fakt że przed dokonaniem płatności trzeba zaznaczyć/odznaczyć/wybrać szereg opcji innych niż mówi podpowiedź aby nie narazić się na dodatkowe koszty, a wszystko to na przestrzeni ilu, już chyba kilkunastu różnych podstron? W sumie policzyłem.
  1. Strona główna, wybieram trasę i datę
  2. Podaję sekretne hasło dostępowe
  3. Wybieram konkretny lot
  4. Mnóstwo dodatkowo płatnych opcji
  5. Jakiś banner gdzie jedynym widocznym przyciskiem jest opcja dodatkowo płatna
  6. Reklamy typu bagaże, telefony i inne bzdury
  7. Kolejna reklama, tym razem Hertz
  8. Yes, wreszcie płatność
  9. Tu już chyba jest potwierdzenie rezerwacji - dawno tego nie robiłem więc nie wiem czy nie czekają w tym miejscu kolejne niespodzianki.
Mea culpa. Nawiązując jednak do tego co przed wyliczanką, oczywiście poza wątkiem jest również fakt zdarzającej się niemożności zapłacenia za wykupione loty. Już od wielu lat przewija się bowiem jakiś problem techniczny kiedy to płatności są po prostu odrzucane. Ciekawy jestem czy nieprzypadkowo najczęściej słyszałem o płatnościach dotyczących zakupów bez opcji dodatkowych, zwłaszcza kartami które kiedyś zwalniały z płatności za płatność?
 
To jednak wątki znane. Co przykuło moją uwagę podczas ostatniego przeglądania cen to zmiana systemu do wpisywania sekretnego hasła. Wygląda więc na to że stary system Captcha był niewystarczający i postawiono na skrypt wymagający większej inteligencji. Solvemedia bawi się bowiem w różne gry. Czasami trzeba więc wpisać zwykły tekst, czasami rozwiązać zadanko, rebus, być może wykonać specjalne ćwiczenie typu splunąć trzy razy przez lewe ramię a następnie hasło wklikać kciukiem lewej dłoni przełożonej pod prawą nogą ;) Typowa anty-customerska polityka Ryanair. Jednak wygląda na to że linia postawiła na ekskluzywną grupę klientów o ponadprzeciętnej inteligencji graniczącej wręcz z wyczuwaniem pozapercepcyjnym. Bo chyba trzeba mieć nawiązane połączenie z pewnego typu mocą aby wiedzieć co jest napisane w poniższych przykładach?
 
 
Oczywiście przydatną w posługiwaniu się mocą może być znajomość języka angielskiego, jednak nawet najlepsi mistrzowie Jedi mogą mieć problemy z wyczytaniem poniższych przykładów.

 
Przeglądając przykłady i z nieukrywaną radością kolejny raz klikając w przycisk ctrl+f5 w przeglądarce, odniosłem wrażenie pewnej powtarzalności słów. Zacząłem się więc zastanawiać na ile w słowniku maczał palce sam CEO Ryanair - MOL. Znany jest on bowiem z dość, no może aby nie używać wulgaryzmów to nie napiszę dosadnie jakiego charakteru (sporo Irlandczyków pasuje do tej cechy), ale zobrazuję to przykładami.
co według megasłownika oznacza
 
 
 
W ten sposób Ryanair ustrzelił niezłego hat tricka.
 
Dodatkową ciekawostką jest kolejna próba zastosowania bardziej inteligentnego marketingu. Niekoniecznie tego negatywnego (nie ważne co mówią, ważne żeby zapamiętali), gdzie strona internetowa jest po prostu wstrętna, nieczytelna, niepełna treściowo (czy tylko ja od długiego czasu widzę pustą prawą część strony głównej?) a kolorystyka jak z niskich lotów festynu. Ryanair jakiś czas temu zaczął prawdopodobnie wprowadzać bardziej inteligentne rozwiązania optymalizacyjne. Jednym z tego skutków jest pewnie poszatkowanie rozkładu lotów. Podejrzewam że jakiś mądry program wyliczył że układ lotów w taki dzień i o takich godzinach przyniesie największe zyski, przez co siatka została wymemłana bez możliwości łatwego zapamiętania że o tej porze takiego dnia tygodnia można się spodziewać rejsów w takie miejsce (piekielne utrudnienie przy planowaniu krótkich przesiadek na niecodzienne kierunki). Ciekawostką jest jednak zastosowanie captchy do gierek socjologicznych pozwalających zapamiętać kilka haseł kluczowych.
Chociaż w tym ostatnim przykładzie wydaje mi się że widzę napis "ultra blow fares" - w wolnym tłumaczeniu nadmiernie nadmuchane ceny ;) 
 
A teraz na poważnie. Ryanair po raz kolejny przekracza pewne granice totalnego olewania klientów. Oczywiście, podjęcie pewnej decyzji przez nieuwagę jest ewidentną winą klienta, ale liczba nastawionych na niego pułapek po prostu przekracza wszelkie granice przyzwoitości. Dlatego od pewnego czasu wszystkim na których mi zależy odradzam korzystanie z jej usług, a jeśli już nie mają wyboru to staram się sam zrobić rezerwację. Internet jest bowiem miejscem piekielnie niebezpiecznym, zwłaszcza jeśli ktoś jest najzwyczajniej naiwny lub nierozumiejący zagrożeń czy nieczytający dokładnie na co się pisze. Dobrze że przy opisywanej Captchy jest polecenie w języku polskim wpisz. Ale szczerze takie hasło przypomina mi szereg namawiających do kliknięcia bannerów z napisami Odtwórz / Pobierz, że moja wtyczka flash jest nieaktualna i należy ją zaktualizować klikając, że znają sposób jak schudnąć 4 kilogramy w 10 dni lub że mają zdjęcia nagiego biustu jakieś telewizyjnej taniej gwiazdeczki. Najgorsze jest to, że po kliknięciu można się spodziewać wszystkiego - łącznie z wykradnięciem danych i przejęciem kontroli nad komputerem. Dlatego staram się jak mogę chronić bliskich od tego typu pokus, a Ryanair polecałbym zwrócenie nieco większej uwagi na przejrzystość własnych usług. Pominę wieloletnie historie typu bagaż podręczny i kosmiczne kary za każde przeoczenie. Przykładowa zmiana Captchy zmieniła bowiem nieco układ strony. Oczywiście mistrzowie od optymalizacji olali fakt że nieco w dół został przesunięty pewien tekst który na stronie prezentowany jest teraz w postaci dziwnych kropek. Na szczęście są tam jakieś stare śmieci - w tym przypadku napis Nie masz dostępu do tej strony jeśli używasz programu automatycznego. Jest to pewne wytłumaczenie dlaczego ta Captcha i mówi dużo więcej niż wspomniane wcześniej wpisz. Tylko że teraz ukryte. Gdybym jednak nie znał kilku technik webmasterskich pozwalających na sprawdzenie tej treści, po charakterze Ryanair spodziewałbym się najgorszego - np. tekstu "Klikając powyższy przycisk zgadzasz się na comiesięczne pobieranie z Twojej karty kredytowej abonamentu za korzystanie ze strony Ryanair, oraz dodatkowo na instalację oprogramowania pozwalającego na szpiegowanie Twojego ruchu w internecie i przechwytywanie wszelkich wpisywanych haseł dostępowych". Oczywiście wszystko to w ramach opakowanego w ładne słowa (ukrytego) disclaimera. Kontakt ze światkiem finansowym pokazał mi sporo przykładów jak łatwo można klienta czy nawet współpracownika ściemnić, wyprowadzić w pole czy zastosować jakąkolwiek inną zagrywkę do osiągnięcia własnego wątpliwej jakości zysku.

Szczerze nie wiem jak sytuacja z captchą wygląda teraz. Moje przykłady są sprzed kilku dni. Odświeżanie strony i sprawdzanie kolejnych przykładów bardzo uprzyjemniło moją przerwę z kawą. Być może Wy też znajdziecie kilka perełek? W sposób Ryanairowy życzę Wam niezłej przy tym zabawy :-)

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Zwiedzanie hotelu

Kto by pomyślał że największą atrakcją w trakcie krótkiego wyjazdu będzie hotel? No dobrze, wiele ludzi tak "podróżuje". Żeby wypoczywając niemal dostać odleżyn i w międzyczasie mieć wszystko w poważaniu. Ale  żeby u mnie?
Wyjazd do Eindhoven był dość spontaniczny. Ot, miesiąc przed datą upolowało się tanie bilety lotnicze i koniec historii. W mieście tym nigdy nie byłem a dodatkowo na przyszłość chciałem zapoznać się z infrastrukturą lotniska. Latem była bowiem okazja szybkiej przesiadki na Belgrad ponieważ maszyna Wizz Air zamiast z Eindhoven wracać do Wrocławia, leciała właśnie do stolicy Serbii. W rozpoczętym dziś kolejnym sezonie letnim ma miejsce analogiczna sytuacja, tylko że samolot jest kierowany do Skopje. Obserwowałem te loty ale bałem się 25 minutowej przesiadki na nieznanym lotnisku, oraz ostatecznie nie zdecydowałem się z powodu dość wysokich cen biletów na Bałkany. W kwestii tego wypadu, przygotowania zostały ograniczone wyłącznie do spakowania się. Wcześniej byłem bowiem skupiony na nadchodzącej wizycie w Rydze. Koniec końców okazało się że gdzieś tam w czeluściach pokojowych półek przechowuję stary przewodnik po Holandii z serii Podróże Marzeń. Chociaż później okazało się że skupiono się w nim na małych miasteczkach w okolicy, samemu Eindhoven poświęcając raptem stronę czy dwie.
Nie ma czemu się dziwić, miasto charakterem przypominało mi bowiem Dortmund który opisywałem na blogu we wpisie "Przewodnik po Dortmundzie". Z tego co wyczytałem zostało ono bardzo zniszczone w trakcie II wojny światowej, w chwili obecnej stanowiąc nowoczesne miasto z raptem pojedynczymi zabytkami. Tradycyjne atrakcje ograniczają się więc do pojedynczych posągów/rzeźb, kościołów, obiektów związanych z zaczynającą tutaj swoją działalność firmą Philips a cała reszta to życie bieżące. No dobrze, może to jest opis traktujący miasto po macoszemu. Fakt jest taki że nowoczesność choćby budynków mieszkalnych także przykuwa wzrok i myśli. Oczywiście nie zastaliśmy jakiś futurystycznych szklanych domów ale o choćby zaskakujące połączenie ceglanych, odkrojonych niemal od linijki kostek z wielkimi oknami na salon. Z drugiej strony podobała się spora ilość zieleni obecnej poza ścisłym centrum - zarówno w postaci parków jak też wszelkich łąk, skwerów, przydomowych frontowych ogródków itp. Zwłaszcza że pomimo przełomu listopada i grudnia zieleń ta nadal była bardzo żywa a podchodząc do lądowania w Eindhoven podziwialiśmy pięknie mieniące się w słonecznych promieniach kolory jesieni. Kolejnym - niekoniecznie ściśle związanym z klasyczną turystyką - plusem miejsca to infrastruktura rowerowa. W końcu wizyta w Holandii jest dla cyklistów niczym pielgrzymka do Mekki o czym dopiero teraz mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze.
Dwa dni naszego wyjazdu w sposób niespodziewany zostały bowiem poświęcone rowerom. Niespodziewany, ponieważ kompletnie tego nie planowaliśmy - w końcu wyjechaliśmy w porze zimowej. Wszystko zmieniło się jednak za sprawą noclegu oddalonego od centrum miasta jakieś 8 kilometrów i ceny komunikacji miejskiej. Kurs autobusem w jedną stronę kosztuje tam €3. Gdy okazało się że wypożyczenie roweru na cały dzień uszczupli nasze portfele o €8,5 a na pół  dnia nieco ponad €6 - plan działań zaplanował się tak jakoś samoczynnie. I to nawet pomimo niskiej temperatury - oscylującej pomiędzy 0℃ a 5℃. Wystarczyło jednak porządnie się zaszalikować i zakapturzyć, przywdziać kupione naprędce w H&M rękawiczki i jechać. No może jedynym minusem były niewłaściwe do jazdy buty, które powodowały że "marzły nam stopy u nóg". Jeszcze jak tak wyliczam to dodam może głupie samopoczucie że jeździłem bez kamizelki odblaskowej i kasku. Tylko że to akurat w Holandii standard.
Tak więc drugiego dnia przyjechaliśmy do centrum Eindhoven odwiedzając przy okazji jego północno-wschodnie rubieże. Trzeciego natomiast pozwoliliśmy sobie zgubić się gdzieś na południe od miasta, cyrklując po malutkich i przeuroczych mieścinach oraz terenach zielonych. Najfajniejszy był przejazd przez las/teren rekreacyjno-wypoczynkowy w okolicach Valkenswaard gdzie do dyspozycji była ziemnisto-piaskowa droga dla koni i pojazdów terenowych a obok około 1,5 metrowy wyasfaltowany ciąg będący naturalną w Holandii ścieżką rowerową. Koniec końców nabiliśmy jakieś 50 kilometrów. W takiej sytuacji nawet cieszyłem się że przez zbieg okoliczności nie udało się nam zrealizować planu jednodniowej wizyty w Rotterdamie. Holandia to bowiem dziwny kraj gdzie w wielu miejscach nie można płacić kartą kredytową a automat biletowy na stacji niedaleko hotelu dodatkowo nie przyjmował gotówki. W trakcie szukania rozwiązania okazało się że uciekł nam pociąg a w niedziele na tej stacji kolejny kurs miał być za godzinę.W związku z tym na sam Rotterdam mielibyśmy bardzo mało czasu, dlatego po powrocie do hotelu znów zdecydowaliśmy się na rowery.
No właśnie, tytułowy hotel. Okazało się bowiem że nocleg w dormie w centrum miasta będzie droższy niż w pokoju dwuosobowym w znajdującym się przy zjeździe z autostrady konferencyjnym hotelu o standardzie czterech gwiazdek! Tak więc za cenę czasu poświęcanego na dojazd mieliśmy do dyspozycji pełne i bardzo smaczne śniadanie, pokój o wymiarach niewiele mniejszych niż moje budujące się mieszkanie i wszelkie udogodnienia związane z błogosławieństwem czterech gwiazdek - brak konieczności wożenia ręczników, herbat/kaw, szamponów do kąpieli i in. Niesamowitym plusem była też infrastruktura relaksacyjno-ruchowa - niewielki basen, sauna, jacuzzi, siłownia. Na basenie nie byłem chyba ze trzy lata, nie dziwota więc że każdego dnia w hotelowym spędzałem minimum dwie godziny. Dzięki temu do Wrocławia wróciłem z tak rozruszanymi i obolałymi mięśniami, jak chyba z żadnego wcześniejszego wyjazdu ;)
Z jednej strony można było czuć niedosyt małej ilości zwiedzania klasycznego, czyt. kręcenia się po ulicach miasta. Z drugiej Eindhoven ma niewiele do zaoferowania dla zwolenników takiego tambylstwa. Dlatego rzeczywiście dużo lepszym rozwiązaniem było kamuflowanie się od popołudnia do późnego rana w hotelu i korzystania z wszelkich jego udogodnień. Przynajmniej niewiele atrakcji straciliśmy więc nie jest to klasycznie wyśmiewane przeze mnie podróżowanie na inny kontynent tylko po to aby nie wystawiać nosa poza hotelowy basen (czyt. oferty all inclusive do Egiptu czy Tunezji). Z trzeciej jeszcze strony zaaplikowaliśmy sobie nieco ruchu rowerowego chłonąc nieodparty urok małych miasteczek i świetnej infrastruktury rowerowej. Wrażenia były na tyle pozytywne że nieśmiało zaczęliśmy zastanawiać się nad tygodniowym letnim wypadem. Ten niedrogi hotel byłby miejscem wypadowym na wszystkie okolice w promieniu do 70 kilometrów, oraz dalsze miasta z użyciem kolei w jedną i powrotem rowerowym w drugą stronę. Stosunek jakości do ceny noclegu mieliśmy fantastyczny. Póki co Holandia również nie jest kierunkiem o drogich cenach biletów lotniczych. Dodatkowo rowerowy raj zobowiązuje do taniego użyczania dwóch kółek. Może więc powtórka z tegorocznego Bornholmu? Czas pokaże.
We wpisie tym zamieściłem tylko kilka fotek z wyjazdów. Całą galerię można obejrzeć na serwisie Panoramio pod linkiem 2012.11.30 - 12.03 - Eindhoven

   

niedziela, 24 marca 2013

Koniec Google-owego czytnika RSS

Dziś temat bardziej blogowo-treściowy niż podróżny. Otóż parę dni temu jak grom z jasnego nieba trzasnęła zła informacja od wujka Google, który postanowił w ciągu kwartału zamknąć jedną z najbardziej według mnie przydatnych usług - Czytnik RSS. Czemu to taka ważna informacja? Ponieważ dobrze skonfigurowany program może być kluczowym centrum zarządczym - obok wyszukiwarki i poczty, elementem podstawowej trójcy dostępowej do internetu. Zamiast z uporem maniaka codziennie zaglądać na te same strony wystarczyło bowiem zapisać odpowiednie kanały RSS, posortować, ponazywać i czekać aż informacje same będą spływały z kilkuset źródeł w jedno miejsce. Odpowiedni design miał dwie piekielnie przydatne funkcjonalności. Pierwsza z nich to radzenie sobie z bardzo dużymi ilościami treści. Po tytułach lub wstępniakach szybko można było pominąć tematy nieinteresujące, skupiając się na ciekawych - to np. w kwestii dużych serwisów informacyjnych. Poza tym nic nie ginęło. Skoro wszystko było przechowywane w chmurze i posortowane w formie listy, można było wrócić z tygodniowej podróży i łatwo zobaczyć co nowego pojawiło się w międzyczasie. Kolejną ważną funkcjonalnością było też informowanie czy pojawiło się coś nowego z rzadko aktualizowanych źródeł. Po co bowiem odwiedzać codziennie strony takie jak ten blog, który niejednokrotnie zaliczył kilkumiesięczną przerwę w aktualizacjach, czy profil ze zdjęciami podróżników, którzy z powodów oczywistych wrzucają nowe fotki co najwyżej kilka razy w ciągu roku? Czytniki RSS same sprawdzają czy pojawiło się coś nowego dzięki czemu w zasadzie nic nie było w stanie umknąć.
No dobrze, jeśli ktoś codziennie korzysta z tej technologii to zna jej wartość. Jeśli nie, bardzo polecam zainteresowanie się. Niestety, wracając do merituum, Google ze znanych tylko sobie powodów - w jakiś tam sposób tłumaczonych użytkownikom - rezygnuje z tej usługi. Szkoda dla nas i bardzo duża ujma na ux (user experience) związanym z firmą usług. Oczywiście na rynku jest sporo zastępników, jednak w wyniku ogromnej popularności czytnika były one raczej mało znane i rozwijane. Do lata jest czas żeby sprawdzić alternatywy. Nie ma bowiem szans żebym stracił możliwość czytania hm... już chyba ponad setki różnych małych, ciekawych ale rzadko kiedy aktualizowanych blogów.
Dla zainteresowanych, kanał RSS tego bloga znajduje się pod adresem http://tambylstwo.blogspot.com/feeds/posts/default

wtorek, 19 marca 2013

Początek roku

Oj zarósł blog kurzem. Niestety ostatnio kilka rzeczy trzeba było przeorganizować co wymagało ciutek pracy i koncentracji. No dobrze, poza tym ostatnio miałem też nieodpartą pokusę częstego leniuchowania i cieszenia się większą ilością wolnego czasu. Na szczęście większość spraw już została nakierowana na właściwe tory. Kupione mieszkanie przyjmuje coraz ładniejsze kształty i paradoksalnie nie mogę doczekać się początku jesieni kiedy to będę mógł się tam wprowadzić. Zacząłem interesować się finansami na bazie czego powstał nowy blog. Koniec końców rozstanie ze zbyt często łamiącym prawo i oszukującym byłym pracodawcą oraz procedury (także sądowe) z tym związane również najwyraźniej podążają we właściwym kierunku i już niewiele jestem w stanie na nie wpłynąć. Czas więc wrócić do świata podróży.
No właśnie, zarosło to kurzem. Przez ponad miesiąc nie byłem w stanie choćby wrzucić na panoramio wszystkich fotek z podróży po Maroku. Ale cyklicznie nadrabiam :-) Mam nadzieję że niedługo nadrobię też zaległości w promocjach lotniczych i uda się znaleźć coś w sensownych cenach. W kwestii blogowania, w trakcie przerwy przygotowywałem nieco tekstu pisanego ale jeszcze nienadającego się na publikację. Zresztą takich wątków jest więcej - choćby wymagające doszlifowania przewodniki po Stambule czy Teneryfie - miejscach odwiedzonych już ponad rok temu! Zatem klawiatura w ruch a co jakiś czas efekty tego powinny być widoczne na stronie głównej :-)