Wszystkie zdjęcia z San Sebastian zamieściłem w galerii na serwisie Panoramio pod tagiem San Sebastian.
Zdjęcia z całego wyjazdu do Kraju Basków znajdziecie pod linkiem: 2015.09.05-21 - Basque Country Navarre La Rioja Paris Prague.
San Sebastián (bask. Donostia)
San Sebastian prawdopodobnie nie znalazłoby się na mojej liście miejsc odwiedzonych
gdyby nie fakt, że w tym roku razem z moim rodzinnym Wrocławiem dzierży
tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Tylko ten fakt powodował bowiem, że
skądś kojarzyłem jego nazwę. I to jest właśnie kolejna dziwna sytuacja,
ponieważ miasto to prawie całkowicie nie istnieje w naszej świadomości a
jest ono w stu procentach warte odwiedzenia.
Pierwsze co mnie
mocno zaskoczyło w San Sebastian, to jego trójwymiarowe nowoczesne
planowanie. Przykładowo przechodzę przez niewysoki most, wchodzę do
parku, wychodzę przeciwległym wyjściem wprost na
kładkę nad torami kolejowymi
która kończy się niemal na dachu pięciopiętrowego budynku. Albo spacer
wokół cypelku z Castillo de La Mota po ścieżce, która nagle kończy się
na wysokości drugiego piętra portowego budynku, gdzie zamontowana jest
kolejna winda. Kilkukrotnie w konsternację wprowadzać może też
nowatorski charakter młodszych części śródmieścia, zwłaszcza okolice
szerokiej alei Barcelona Hiribidea. Zamazano tam bowiem granice między
niewielkim ruchem samochodów, pieszym, rowerowym, knajpami i sklepami.
Ma to swój urok, konfrontuje różne typy ruchu miejskiego, wymusza
zwracanie uwagi na innych uczestników, ich współistnienie. Niemniej brak
wyraźnego chodnika czy ścieżki rowerowej jest dziwny, zwłaszcza jeśli
dotąd nie miało się styczności z tego typu planowaniem przestrzennym.
Przestrzeń,
uuuu.... ileż to przekleństw przez nią wypowiedziałem próbując poruszać
się po San Sebastian. No bo tak, patrzę na mapę, muszę iść kilometr w
jedną stronę tylko po to żeby zawrócić i iść po drugiej stronie jezdni.
Pomyślałem sobie - przejdę na skróty, ponieważ jezdnia (którą muszę
wyminąć) jest wokół zieleni. E-e, to jest wydzielona droga szybkiego
ruchu w samym centrum miasta. Drugi przykład, jadę na rowerze, GPS
wskazuje mi na jakiś skrót przez osiedle. Wszystko spoko, ale to osiedle
leży na bardzo stromym wzgórzu. Jadę więc wokół, wyjechałem na
obwodnicę. Ruch jest spory, ponieważ obok jest zjazd na autostradę. W
końcu przebijam się na mój zjazd na osiedle... ale tego zjazdu tam nie
ma... Na mapie jest. Hm... jestem na wiadukcie, więc być może jest to
nie zjazd a droga pod nami. No nic, na mapie widzę że mogę jechać dalej
prosto i do celu dojadę po prostu inną drogą. Jadę więc, zjeżdżam z
górki i po 500 metrach jest wjazd do tunelu, gdzie rowerom wjeżdżać nie
można. Kilometr powrotu, oczywiście pod prąd, ponieważ przeciwległy pas
jest na sąsiednim wiadukcie ;)

Wróćmy do spraw mniej przyziemnych. W
trakcie kilku dni pobytu spodobał mi się klimat panujący w San
Sebastian. Centrum jest wielkomiejskie, co do tego nie ma żadnej
wątpliwości. Wypełniają je zadbane kamienice, rozdzielone arteriami,
deptakami i placami. Warto co jakiś czas zadrzeć nos do góry i przyjrzeć
się fajnym przykładom architektonicznym. Fasady potrafią zaskoczyć
eleganckimi balkonami na piętrze, nad znajdującymi się na parterze
sklepami. Następnie śródpiętra z niewielkimi balkonami sąsiadującymi z
ustawionymi w pionie wykuszami pokojów dziennych, lub sąsiednich
mieszkań. I ostatnie dwa piętra, obowiązkowo bardziej dekoracyjne,
wieńczące budowle niczym korona. Place pomiędzy kamienicami, jak to
zazwyczaj w Hiszpanii, najwięcej klimatu zyskują wieczorami. Wtedy to
zapełniają się rodzicami pilnującymi bawiące się dzieciaki, młodzieżą,
turystami, staruszkami. Rozmowy nie mają końca. A to przy szklaneczce
piwa lub wina. A to przy pintxo, lub potocznie nazwanym paleniu.
Najintensywniej zjawisko to występuje w czwartkowe wieczory podczas
Pintxo-Pote. Jest to tradycja sprowokowana przez lokalne bary, kiedy to (zgodnie z baskijską nazwą pintxo-pote)
trochę jedzenia i picia kosztuje mniej niż zazwyczaj. Okolice praktykujące tą tradycję przeobrażają się wtedy w przysłowiowy
bardzo dobrze zorganizowany chaos. Naprawdę warto tego doświadczyć.
Ciekawy
klimat San Sebastian zyskuje również dzięki dużej grupie surferów. Za
mojego pobytu gromadzili się oni głównie we wschodniej części miasta, na
plaży Zurriola. Fajnie było oglądać ich wygibasy i polowanie na
właściwą falę. A warto dodać, że w tym miejscu były one jakoś wyjątkowo
duże. Dodatkowy podziw wzbudzała odporność na niskie temperatury. W
skrócie - było wtedy zimno a te wariaty jeszcze pół dnia siedziały w
wodzie ;)
Dużo spokojniejszą plażą jest ta
na zachód od rzeki Urumea.
Oferuje ona promenadę spacerową wokół ładnie wyglądających - bardziej
wystawnych niż śródmiejskich - budynków. Przypominało mi to trochę
klimat Brighton w Wielkiej Brytanii. Wybrzeże w tamtym miejscu oferuje
szeroką plażę - znów - z niezłym wyposażeniem technicznym. Fale są dużo
mniejsze, przyczyny czego należy szukać w znajdującej się na środku
zatoki wyspy Św. Klary. Za tunelem pod Pałacem Miramar promenada ciągnie
się wzdłuż ogrodów. Droga od ujścia Uruma do Zatoki Biskajskiej, wokół
cypla z Posągiem Chrystusa, przez port, wzdłuż plaży do przeciwległego
krańca zatoki, to spacerowym tempem dobre z półtorej godziny. Warto
jednak dodać co najmniej drugie tyle poświęcane na siedzenie na ławkach,
czy oglądanie porozrzucanych wokół ciekawostek sztuki. Mam tutaj na
myśli przede wszystkim metalowe rzeźby
Eduardo Chillidy na zachodnim krańcu lub Jorge Oteizy
na wschodnim krańcu zatoki.
Przykłady te bardzo dobrze oddają klimat sztuki w San Sebastian.
Nowoczesne, abstrakcyjne, na pierwszy rzut oka bez żadnego kontekstu,
rdzawe. Jeśli jednak poświęcisz im nieco czasu, okaże się że stają się
przedmiotem świetnej zabawy podczas eksperymentowania z fotkami. Rdza
natomiast jest bardzo często spotykana w mieście. Na mostach,
industrialnych konstrukcjach użytkowo-artystycznych, nawet publiczne
toalety, jakkolwiek czyste i świeże, celowo w wielu miejscach emanują
rdzą i innymi tlenkami metali. Fajnie współgra to ze skałami, wyraźną
zielenią i brązowawym odcieniem okolicznej ziemi.
 |
Lokalne święto |
 |
Klimatyczny port w San Sebastian |




Na wschód od San Sebastian
Jako
że dusza niespokojna a ciało domaga się aktywności, w trakcie dłuższych
wyjazdów zawsze znajduję moment na wycieczkę rowerową gdzieś poza
miasto. W przypadku San Sebastian pierwszy dzień aktywności został
spędzony na wschód od miasta. Szczerze, nie poleciłbym każdemu takiej
formy urlopu. Główny powód to spore wyzwanie jakim dla rowerzysty są
okoliczne góry. Strome wzniesienia nieopodal San Sebastian jeszcze można
znieść, jednak w pewnym momencie za miastem trzeba pokonać
przewyższenie niemal 450 metrów. Do tego nawigacja nie najlepiej oddaje
przydatność okolicznych dróg. W moim przypadku dwukrotnie znalazłem się niby na drodze, która w rzeczywistości nadawała się tylko dla pojazdów
4x4, a od pewnego momentu można ją było nazwać jedynie ścieżką do
pokonania wyłącznie pieszo. Trzymanie się jezdni wyższego poziomu
również nie uchroni nas od stromych przewyższeń. Widziałem to podczas
zjazdu do
Irun, gdzie całą wypracowaną dotąd wysokość wytraciłem w około 15 minut krętego zjazdu.
Co
jednak zyskałem walcząc z tymi około dwudziestoma kilometrami? Cóż,
oczywiście piękne widoki. Błękit nieba, zieleń okolicznych wzgórz, w
zależności od miejsca zapach lasu, lub łąk. Fantastyczny widok na Irun z
okolic najwyższego szczytu pasma, lub po prostu stado owiec, które
pasąc się gdzieś nieopodal zablokowały całą drogę. Warta odwiedzin jest
również
zatoka w okolicach miasta Pasaia.
Port na jej południowym brzegu to industrial i generalnie niewiele
ciekawego. Jednak ogromnym urokiem wyróżniały się oba brzegi wąskiego
gardła u ujścia do morza. Świetny klimat miała przeprawa malutką
łódeczką (piesi i co najwyżej rower) oraz stare, nadbrzeżne budyneczki.
Poczułem się tam jak
nad Jeziorem Como we Włoszech - Ci co byli, wiedzą o co chodzi :-)
 |
Wschodni brzeg Pasaia |
 |
Jedyny transport pomiędzy brzegami |
 |
Wąskie ujście do Zatoki Biskajskiej |
 |
Szlak pieszy, który wg Google Maps miał być przejezdny dla rowerów |
Irun,
do którego prowadzi zjazd ze wspominanych szczytów, to miasto leżące na
lewym brzegu granicznej rzeki Bidasoa. Ciekawostką jest, że to w jego
granicach znajduje się lotnisko obsługujące San Sebastian. Startujące z
niego samoloty linii
Vueling
(Barcelona) lub przede wszystkim Iberii (Madryt), przelatują nad plażą
już po francuskiej stronie i chwilę później wykonują ostry zakręt w
lewo, aby wciąż być obsługiwanymi w ramach hiszpańskiej kontroli ruchu
lotniczego. Nowsza część miasta raczej niczym się nie wyróżnia na tle
innych w Hiszpanii. Warta spaceru jest natomiast
starówka, oraz niedawno odrestaurowane
wybrzeże z szeroką plażą i klimatyczną zatoką dla mnóstwa łódek.
 |
Widok na Irun i Hendaye |
Przejeżdżając przez znajdujące się na drugim brzegu Bidasoa
Hendaye
odniosłem wrażenie, że w przeciwieństwie do w pełni wyrosłego Irun - z
jego podziałem na obrzeża, starówkę i solidnie ukształtowane śródmieście
- tutaj mamy do czynienia po prostu z osiedlem domków, który wytworzył
raptem małe, prowincjonalne wręcz centrum. Ma to swój urok, wokół jest
bowiem sporo zieleni i miejsc pozwalających na spacer czy chłonięcie
uroku rzecznego nabrzeża. No i oczywiście bardzo
urlopowy charakter okolic plaży,
która - znów - posiada dobrą infrastrukturę techniczną i całkiem niezły
piasek. Niestety nie było mi dane zbyt długo cieszyć się jej urokami,
ponieważ nieuchronnie zbliżały się godziny wieczorne a do pokonania
miałem kilkanaście kilometrów nieznanej trasy. Jako ciekawostka dodam,
że
odcinek drogi GI-636,
jakkolwiek z dobrą infrastrukturą pozwalającą na szybką jazdę
samochodem, zawiera też spore pobocze, dzięki któremu bez większego
stresu można było rowerem pokonać kilka kilometrów.
 |
Plaża w Hendaye |
 |
Port w Hendaye |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz