środa, 27 kwietnia 2016

Spostrzeżenia własne - przewodnik po Kraju Basków - San Sebastian i okolice

Wszystkie zdjęcia z San Sebastian zamieściłem w galerii na serwisie Panoramio pod tagiem San Sebastian.
Zdjęcia z całego wyjazdu do Kraju Basków znajdziecie pod linkiem: 2015.09.05-21 - Basque Country Navarre La Rioja Paris Prague.

San Sebastián (bask. Donostia)
 San Sebastian prawdopodobnie nie znalazłoby się na mojej liście miejsc odwiedzonych gdyby nie fakt, że w tym roku razem z moim rodzinnym Wrocławiem dzierży tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Tylko ten fakt powodował bowiem, że skądś kojarzyłem jego nazwę. I to jest właśnie kolejna dziwna sytuacja, ponieważ miasto to prawie całkowicie nie istnieje w naszej świadomości a jest ono w stu procentach warte odwiedzenia.

Pierwsze co mnie mocno zaskoczyło w San Sebastian, to jego trójwymiarowe nowoczesne planowanie. Przykładowo przechodzę przez niewysoki most, wchodzę do parku, wychodzę przeciwległym wyjściem wprost na kładkę nad torami kolejowymi która kończy się niemal na dachu pięciopiętrowego budynku. Albo spacer wokół cypelku z Castillo de La Mota po ścieżce, która nagle kończy się na wysokości drugiego piętra portowego budynku, gdzie zamontowana jest kolejna winda. Kilkukrotnie w konsternację wprowadzać może też nowatorski charakter młodszych części śródmieścia, zwłaszcza okolice szerokiej alei Barcelona Hiribidea. Zamazano tam bowiem granice między niewielkim ruchem samochodów, pieszym, rowerowym, knajpami i sklepami. Ma to swój urok, konfrontuje różne typy ruchu miejskiego, wymusza zwracanie uwagi na innych uczestników, ich współistnienie. Niemniej brak wyraźnego chodnika czy ścieżki rowerowej jest dziwny, zwłaszcza jeśli dotąd nie miało się styczności z tego typu planowaniem przestrzennym.

Przestrzeń, uuuu.... ileż to przekleństw przez nią wypowiedziałem próbując poruszać się po San Sebastian. No bo tak, patrzę na mapę, muszę iść kilometr w jedną stronę tylko po to żeby zawrócić i iść po drugiej stronie jezdni. Pomyślałem sobie - przejdę na skróty, ponieważ jezdnia (którą muszę wyminąć) jest wokół zieleni. E-e, to jest wydzielona droga szybkiego ruchu w samym centrum miasta. Drugi przykład, jadę na rowerze, GPS wskazuje mi na jakiś skrót przez osiedle. Wszystko spoko, ale to osiedle leży na bardzo stromym wzgórzu. Jadę więc wokół, wyjechałem na obwodnicę. Ruch jest spory, ponieważ obok jest zjazd na autostradę. W końcu przebijam się na mój zjazd na osiedle... ale tego zjazdu tam nie ma... Na mapie jest. Hm... jestem na wiadukcie, więc być może jest to nie zjazd a droga pod nami. No nic, na mapie widzę że mogę jechać dalej prosto i do celu dojadę po prostu inną drogą. Jadę więc, zjeżdżam z górki i po 500 metrach jest wjazd do tunelu, gdzie rowerom wjeżdżać nie można. Kilometr powrotu, oczywiście pod prąd, ponieważ przeciwległy pas jest na sąsiednim wiadukcie ;)

Wróćmy do spraw mniej przyziemnych. W trakcie kilku dni pobytu spodobał mi się klimat panujący w San Sebastian. Centrum jest wielkomiejskie, co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Wypełniają je zadbane kamienice, rozdzielone arteriami, deptakami i placami. Warto co jakiś czas zadrzeć nos do góry i przyjrzeć się fajnym przykładom architektonicznym. Fasady potrafią zaskoczyć eleganckimi balkonami na piętrze, nad znajdującymi się na parterze sklepami. Następnie śródpiętra z niewielkimi balkonami sąsiadującymi z ustawionymi w pionie wykuszami pokojów dziennych, lub sąsiednich mieszkań. I ostatnie dwa piętra, obowiązkowo bardziej dekoracyjne, wieńczące budowle niczym korona. Place pomiędzy kamienicami, jak to zazwyczaj w Hiszpanii, najwięcej klimatu zyskują wieczorami. Wtedy to zapełniają się rodzicami pilnującymi bawiące się dzieciaki, młodzieżą, turystami, staruszkami. Rozmowy nie mają końca. A to przy szklaneczce piwa lub wina. A to przy pintxo, lub potocznie nazwanym paleniu. Najintensywniej zjawisko to występuje w czwartkowe wieczory podczas Pintxo-Pote. Jest to tradycja sprowokowana przez lokalne bary, kiedy to (zgodnie z baskijską nazwą pintxo-pote) trochę jedzenia i picia kosztuje mniej niż zazwyczaj. Okolice praktykujące tą tradycję przeobrażają się wtedy w przysłowiowy bardzo dobrze zorganizowany chaos. Naprawdę warto tego doświadczyć.

Ciekawy klimat San Sebastian zyskuje również dzięki dużej grupie surferów. Za mojego pobytu gromadzili się oni głównie we wschodniej części miasta, na plaży Zurriola. Fajnie było oglądać ich wygibasy i polowanie na właściwą falę. A warto dodać, że w tym miejscu były one jakoś wyjątkowo duże. Dodatkowy podziw wzbudzała odporność na niskie temperatury. W skrócie - było wtedy zimno a te wariaty jeszcze pół dnia siedziały w wodzie ;)

Dużo spokojniejszą plażą jest ta na zachód od rzeki Urumea. Oferuje ona promenadę spacerową wokół ładnie wyglądających - bardziej wystawnych niż śródmiejskich - budynków. Przypominało mi to trochę klimat Brighton w Wielkiej Brytanii. Wybrzeże w tamtym miejscu oferuje szeroką plażę - znów - z niezłym wyposażeniem technicznym. Fale są dużo mniejsze, przyczyny czego należy szukać w znajdującej się na środku zatoki wyspy Św. Klary. Za tunelem pod Pałacem Miramar promenada ciągnie się wzdłuż ogrodów. Droga od ujścia Uruma do Zatoki Biskajskiej, wokół cypla z Posągiem Chrystusa, przez port, wzdłuż plaży do przeciwległego krańca zatoki, to spacerowym tempem dobre z półtorej godziny. Warto jednak dodać co najmniej drugie tyle poświęcane na siedzenie na ławkach, czy oglądanie porozrzucanych wokół ciekawostek sztuki. Mam tutaj na myśli przede wszystkim metalowe rzeźby Eduardo Chillidy na zachodnim krańcu lub Jorge Oteizy na wschodnim krańcu zatoki. Przykłady te bardzo dobrze oddają klimat sztuki w San Sebastian. Nowoczesne, abstrakcyjne, na pierwszy rzut oka bez żadnego kontekstu, rdzawe. Jeśli jednak poświęcisz im nieco czasu, okaże się że stają się przedmiotem świetnej zabawy podczas eksperymentowania z fotkami. Rdza natomiast jest bardzo często spotykana w mieście. Na mostach, industrialnych konstrukcjach użytkowo-artystycznych, nawet publiczne toalety, jakkolwiek czyste i świeże, celowo w wielu miejscach emanują rdzą i innymi tlenkami metali. Fajnie współgra to ze skałami, wyraźną zielenią i brązowawym odcieniem okolicznej ziemi.

Lokalne święto

Klimatyczny port w San Sebastian





Na wschód od San Sebastian
Jako że dusza niespokojna a ciało domaga się aktywności, w trakcie dłuższych wyjazdów zawsze znajduję moment na wycieczkę rowerową gdzieś poza miasto. W przypadku San Sebastian pierwszy dzień aktywności został spędzony na wschód od miasta. Szczerze, nie poleciłbym każdemu takiej formy urlopu. Główny powód to spore wyzwanie jakim dla rowerzysty są okoliczne góry. Strome wzniesienia nieopodal San Sebastian jeszcze można znieść, jednak w pewnym momencie za miastem trzeba pokonać przewyższenie niemal 450 metrów. Do tego nawigacja nie najlepiej oddaje przydatność okolicznych dróg. W moim przypadku dwukrotnie znalazłem się niby na drodze, która w rzeczywistości nadawała się tylko dla pojazdów 4x4, a od pewnego momentu można ją było nazwać jedynie ścieżką do pokonania wyłącznie pieszo. Trzymanie się jezdni wyższego poziomu również nie uchroni nas od stromych przewyższeń. Widziałem to podczas zjazdu do Irun, gdzie całą wypracowaną dotąd wysokość wytraciłem w około 15 minut krętego zjazdu.

Co jednak zyskałem walcząc z tymi około dwudziestoma kilometrami? Cóż, oczywiście piękne widoki. Błękit nieba, zieleń okolicznych wzgórz, w zależności od miejsca zapach lasu, lub łąk. Fantastyczny widok na Irun z okolic najwyższego szczytu pasma, lub po prostu stado owiec, które pasąc się gdzieś nieopodal zablokowały całą drogę. Warta odwiedzin jest również zatoka w okolicach miasta Pasaia. Port na jej południowym brzegu to industrial i generalnie niewiele ciekawego. Jednak ogromnym urokiem wyróżniały się oba brzegi wąskiego gardła u ujścia do morza. Świetny klimat miała przeprawa malutką łódeczką (piesi i co najwyżej rower) oraz stare, nadbrzeżne budyneczki. Poczułem się tam jak nad Jeziorem Como we Włoszech - Ci co byli, wiedzą o co chodzi :-)


Wschodni brzeg Pasaia

Jedyny transport pomiędzy brzegami

Wąskie ujście do Zatoki Biskajskiej

Szlak pieszy, który wg Google Maps miał być przejezdny dla rowerów






Irun, do którego prowadzi zjazd ze wspominanych szczytów, to miasto leżące na lewym brzegu granicznej rzeki Bidasoa. Ciekawostką jest, że to w jego granicach znajduje się lotnisko obsługujące San Sebastian. Startujące z niego samoloty linii Vueling (Barcelona) lub przede wszystkim Iberii (Madryt), przelatują nad plażą już po francuskiej stronie i chwilę później wykonują ostry zakręt w lewo, aby wciąż być obsługiwanymi w ramach hiszpańskiej kontroli ruchu lotniczego. Nowsza część miasta raczej niczym się nie wyróżnia na tle innych w Hiszpanii. Warta spaceru jest natomiast starówka, oraz niedawno odrestaurowane wybrzeże z szeroką plażą i klimatyczną zatoką dla mnóstwa łódek.


Widok na Irun i Hendaye


Przejeżdżając przez znajdujące się na drugim brzegu Bidasoa Hendaye odniosłem wrażenie, że w przeciwieństwie do w pełni wyrosłego Irun - z jego podziałem na obrzeża, starówkę i solidnie ukształtowane śródmieście - tutaj mamy do czynienia po prostu z osiedlem domków, który wytworzył raptem małe, prowincjonalne wręcz centrum. Ma to swój urok, wokół jest bowiem sporo zieleni i miejsc pozwalających na spacer czy chłonięcie uroku rzecznego nabrzeża. No i oczywiście bardzo urlopowy charakter okolic plaży, która - znów - posiada dobrą infrastrukturę techniczną i całkiem niezły piasek. Niestety nie było mi dane zbyt długo cieszyć się jej urokami, ponieważ nieuchronnie zbliżały się godziny wieczorne a do pokonania miałem kilkanaście kilometrów nieznanej trasy. Jako ciekawostka dodam, że odcinek drogi GI-636, jakkolwiek z dobrą infrastrukturą pozwalającą na szybką jazdę samochodem, zawiera też spore pobocze, dzięki któremu bez większego stresu można było rowerem pokonać kilka kilometrów.

Plaża w Hendaye

Port w Hendaye

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz