Zdjęcia z całego wyjazdu do Kraju Basków znajdziecie pod linkiem: 2015.09.05-21 - Basque Country Navarre La Rioja Paris Prague.
Bilbao (bisk. Bilbo)
Bilbao
to stolica i wizytówka Kraju Basków. Przez niektórych określana jako
jedno z najciekawszych miast na świecie, przeze mnie jako dające dużo do
myślenia. Początkowo mylnie kojarzone jest z dużym zespołem miejskim
tworzonym przez mimo wszystko niewielkie samo Bilbao i liczne pobliskie
satelity. Zatem żeby ukrócić niepewność także przez długi czas
zakorzenioną w mojej świadomości - ujście Nervión otoczone jest po lewej
stronie przez Portugalete, z prawej natomiast przez Getxo.
Po zmianach społecznych jakie nastąpiły w połowie poprzedniego wieku
władze miejskie postawiły na stopniowe przechodzenie z przemysłu na
usługi i nowoczesną formę miasta. Tak więc w silnie ustabilizowaną
tkankę śródmiejską, która jakkolwiek interesująca i rozbudowana, na tle
pozostałych miast w Hiszpanii pozostaje raczej niezauważona, zaczęto
wplatać rozwiązania nowoczesne, nowatorskie, skupiające uwagę nie tyle
statystycznego przechodnia, co też autorytety architektury i sztuki.
Przykładem wzorcowym jest oczywiście prestiżowe Muzeum Guggenheima.
Wpływ na przestrzeń publiczną wywarł już sam budynek, malowniczo
położony nad brzegiem wypełnionej rybami rzeki Nervión i przechodzący
pod - równie zaskakującym w wyglądzie - mostem La Salve. Muzeum zostało zaprojektowane przez Franka Gehry
a jego dziwaczny kształt ma wyłącznie dekoracyjny charakter. Wyróżnia
się pokryciem tytanową blachą i zaskakującym wyglądem, który na pierwszy
rzut oka na miejscu raczej nie powala. Warto jednak poświęcić mu nieco
więcej czasu, przyglądać się z różnych stron, przy różnym świetle.
Fasada mocno reaguje bowiem na pogodę - w dni pochmurne przytłacza zimną
szarością, natomiast w promieniach zachodzącego słońca emanuje ciepłym
piaskiem czy nawet niekiedy złotem. Nie mniejszą uwagę przyciąga też
przestrzeń wokół budynku, wypełniona przez związane z muzeum eksponaty.
Mam tutaj na myśli znajdujące się za fosą Tulips - dużych rozmiarów, wypolerowany na wysoki połysk, cukierkowo-kolorowy eksponat autorstwa Jeffa Koonsa, utrzymany w podobnym klimacie zestaw srebrnych kulek - Tall Tree and the Eye autorstwa Anish Kapoor, ulubieniec turystów, wielkich rozmiarów pająk - Mamá autorstwa Louise Bourgeois oraz ulubieniec mieszkańców - konstrukcja z rosnących i kwitnących kwiatów w kształcie pieska - Puppy znów pomysłu Koonsa. Warto także dodać że nie bez powodu w okolicach muzeum znajduje się również Ognista Fontanna - jest to projekt Yves Kleina - oraz Mglista Rzeźba - projekt Fujiko Nakaya.
Budynek muzeum to jedna z najbardziej docenianych konstrukcji lat dziewięćdziesiątych poprzedniego wieku. Muzeum
natomiast - tutaj potwierdzam pojawiające się w internecie opinie -
wywołuje dość mieszane uczucia. Skupia się bowiem na sztuce nowoczesnej,
która w sposób naturalny jest eksperymentalna, niekonwencjonalna,
szokująca, często niezrozumiała dla ludzi z nią nieobeznanych. Zapomnij
więc o tradycyjnie pojmowanych obrazach, rzeźbach czy fotografii. Ot,
choćby najwięcej przestrzeni muzealnej zajmuje sala z ogromnymi, metalowymi płatami autorstwa Richarda Serry. Przykłady pokroju węża
- niemal stumetrowej długości potrójnej fali - świetnie sprawdzają się w
przestrzeni publicznej, jednak gromadzenie jej w budynku jest co
najmniej zaskakujące. W trakcie mojej wizyty w muzeum wystawiane były
prace wspomnianego wcześniej Koonsa i Jean-Michel Basquiat-a.
W kwestii sztuki niedźwiękowej jestem raczej laikiem, dlatego przed
wizytą pozwoliłem sobie na szybkie przeczytanie broszurek informacyjnych
tłumaczących ogromny wpływ eksponatów na świat sztuki i niekiedy
społeczno-kulturalny kontekst ich powstawania, symbolizujący niemal
jedność z wszechświatem. Oczywiście pozwalam sobie tutaj na odrobinę
szydery, ponieważ tak naprawdę w salach mogłem zobaczyć przywiązanego za
ogon dmuchanego kraba, białe rzeźby greckich bogów z dodanymi obok
niebieskimi szklanymi balonami, wielkich rozmiarów porno-plakat
reklamujący wystawę w nowojorskim muzeum Whitney (Made in Heaven),
zrobione w trzy minuty maziaje na pudle od pizzy czy film ukazujący
wielkiego artystę, który w przypływie swego geniuszu strzelał sprayowego
taga na plakatach powieszonych w jakimś zaułku amerykańskiego miasta.
W
kwestii sztuki, jestem piekielnie wyrozumiały i staram się ją traktować
w sposób do bólu abstrakcyjny. Jednak nie ukrywam, że eksponaty tego
muzeum były dla mnie tak niezrozumiałe, co w połączeniu z ekstazą jakie
podobno wywoływały w świecie sztuki, powodowało u mnie jedynie ogromną
irytację. Ale w pewnym momencie pomyślałem sobie - no tak, to jest
sztuka. Sztuka ma bowiem wywoływać emocje. W ogromnym uproszczeniu -
muzyka ma łagodzić obyczaje czy dodawać energii. Rzeźba ma zaskakiwać
doskonałością naśladownictwa, lub niecodziennością eksperymentów. Ma
wpływać na ludzi, zmuszać do myślenia, wywoływać emocje. Nawet jeśli są
one negatywne. I niezależnie od tego czy jest to sztuka wielka czy mała.
Zresztą, zwróćcie proszę uwagę na ultra-ciekawą właściwość, że tak
naprawdę jej efekty można adaptować do prac dalszych. Ogrom hip hopu i
muzyki elektronicznej polega na wykorzystywaniu sampli - czy to pętli z
innych utworów, czy to np. tekstów z rozmaitych filmów. Grafika
komputerowa to również sztuka przerabiania - wszelkie tekstury,
skomplikowane kształty, wyliczenia, są efektem prac już wcześniej
stworzonych przez kogoś innego. Właściwość tą możesz odkryć w Muzeum -
wykorzystując eksponaty do własnych, małych eksperymentów. Idąc wzdłuż
konstrukcji Serry-ego postukaj obcasem w różnych jej miejscach.
Rozchodzenie się fal dźwiękowych w takim środowisku jest fenomenalne. A
czasami wystarczy przesunąć stopę o 10 centymetrów aby z delikatnego
pogłosu osiągnąć wyraźne echo dochodzące jednocześnie z kilku stron
przestrzeni. Będąc przy srebrnych kulkach albo kolorowych kwiatkach
poświęć kilkanaście minut na zabawę z aparatem. Odbijające się w sposób
lustrzany miasto potrafi zaskoczyć kształtami wzmożonymi tylko feerią
barw wydobytych z lustra, lub wzmocnionych przez promienie słoneczne.
Podsumowując, jednego nie można odebrać Muzeum Guggenheima. Wizyta w nim
jest bowiem doświadczaniem sztuki o bardzo szerokiej skali doznań.
W kwestiach jeszcze muzealnych, więcej tradycyjnej konwencji prezentuje natomiast Muzeum Sztuk Pięknych,
do którego można się dostać na jednym bilecie kupionym w Muzeum
Guggenheima. Jednak również tam nie zabrakło ciekawych eksperymentów.
Może mniej kontrowersyjnych i abstrakcyjnych w formie, natomiast
niecodziennych w przekazie. Przykładowo sporo uwagi zwróciłem na obrazy Miquela Barceló
i Silvio Merlino. Zwłaszcza kombinowanie z materiałami - zamalowywanie
traw, wklejanie pomalowanej na fluoryzujące barwy papy posypanej
błyszczącym piaskiem, dodawanie nasion dyni czy nawet peta z wypalonego
papierosa. W niektórych przypadkach bardzo żałowałem że wprowadzono
ściśle obowiązujący zakaz fotografowania - wszystkie aparaty na wejściu
były pakowane w nieprzezroczystą torbę foliową.
Wracając do architektury Bilbao, kolejną postacią odciskającą piętno w nowoczesnej części miasta jest Santiago Calatrava. Jeśli orientujecie się nieco w klimatach hiszpańskich z pewnością kojarzycie charakterystyczne białe konstrukcje mostu Puente de Alamillo w Sewilli, Audytorium w Santa Cruz na Teneryfie czy przede wszystkim Miasteczka Sztuki i Nauki w Walencji. W Bilbao pozostawił natomiast po sobie terminal lotniska, oraz pieszy most Zubizuri.
I znów, przeczytane w internecie zachwyty znawców niekoniecznie
znalazły poparcie podczas weryfikacji ze stanem faktycznym. Zwłaszcza że
przykładowo terminal lotniska, jakkolwiek ciekawy i niekonwencjonalny, w
mojej opinii jest niepraktyczny i ciasny porównywalnie do nadal
działającego lotniska Berlin-Schönefeld.
Poza tym Bilbao, jak
każde większe miasto Kraju Basków, zaskakuje nowoczesnym podejściem do
projektowania. Zjazdy z prowadzonych tunelami autostrad kończące się w
środku miasta, drogi szerokimi łukami prowadzące po rozbudowanych
systemach wiaduktowych, na dole natomiast sporo przestrzeni pieszej,
sprzyjającej spacerom, jeździe na rowerze i uprawianiu sportów. No i
życie towarzyskie, którego doskonałym przykładem są wieczory przy Plaza Nueva.
Panuje tam przefantastyczny rozgardiasz, gdzie dorośli wszystkich
pokoleń gadają sącząc szklaneczkę piwa lub lampkę wina a wokół dzieciaki
niezależnie od wieku grają w piłkę, łącznie z psami bawią się w berka,
ganiają za świecącymi spadochronikami puszczanymi na gumce przez
sprzedających je biedniejszych mieszkańców miasta.
Okolice Bilbao
Gdy
już dobrze zapoznacie się z ofertą Bilbao, warto wybrać się gdzieś poza
tereny miasta. Moją ciekawość wzbudzała przede wszystkim ciasna zatoka z
trójmiastem Santoña-Colindres-Laredo,
jednak prawie 70-kilometrową wyprawę rowerową (tam pociągiem, powrót na
rowerze) skutecznie odradzili mi lokalsi. Podobno nachylenie terenu nie
jest najtragiczniejsze (w sumie 900 metrów podjazdów i zjazdów), jednak
jazda drogą N-634 wśród zwiększonego ruchu nie należy do przyjemności
najwyższego sortu.
W zamian zaproponowano mi wycieczkę na plażę La Arena
za portem, na zachodnim brzegu rzeki. Po drodze warto zahaczyć o
Portugalete, gdzie znajduje się jedna z najważniejszych atrakcji okolic
Bilbao. Most Biskajski
od 2006 roku znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Nie
bez kozery sposobem skonstruowania przypomina Wieżę Eifflea, został
bowiem zaprojektowany przez jego ucznia - Alberto Palacio (inna słynna konstrukcja tego architekta to stacja kolejowa Atocha w Madycie).
Jest to pierwszy na świecie i jeden z nielicznych działających do dziś
mostów gondolowych. Fotka obowiązkowa, przeprawa czy płatna wizyta na
filarze - niekoniecznie. Podobno rozpościerają się z nich bardzo ładne
widoki na okolice. Warto jednak wspomnieć, że sama Portugalete jest
miastem położonym na bardzo stromym i wysokim wzgórzu. Po widoki można
więc udać się w jakiś park, lub uliczkę między budynkami :-) W okolicach
Portugalete i Barakaldo znajduje się kilka wydzielonych dróg rowerowych
pozwalających spokojnie przejeżdżać wzdłuż autostrady (niejednokrotnie ponad dużymi węzłami zjazdowymi).
Są one dobrze oznaczone i pozwalają na aktywny wypoczynek nawet
kilkanaście kilometrów wgłąb zachodniego brzegu. Do La Arena dotarłem asfaltową drogą wytyczoną w miejscu starych torów kolejowych.
Sama plaża to podobno kolejna mekka surferów. Rzeczywiście, w trakcie
mojej krótkiej wizyty dość mocny wiatr piętrzył w zatoce całkiem wysokie
fale, które następnie tworzyły podobno bardzo mocny prąd zwrotny. Sama
plaża oferuje piękny widok z ujściem małej rzeczki, oraz zielonymi,
niekiedy klifowo opadającymi do morza wzgórzami. W przypadku
wymarznięcia i zmęczenia polecam zaszycie się pod oknem jednego z
nabrzeżnych barów. Kawa i solidna porcja frytek, czy hamburger są tam w
bardzo atrakcyjnej cenie, której nie spotkałem w innych miastach Kraju
Basków.
Na następny dzień wyznaczyłem sobie dużo ambitniejszy plan
zwiedzania. Co wspominałem wcześniej, warto bowiem skorzystać z
lokalnego transportu. W ten sposób koleją, wzdłuż malowniczej, położonej
pośród wzgórz i lasów trasy dotarłem do Guernici.
Jest to miasto bardzo silnie umiejscowione w świadomości Basków.
Uznawane za najstarszą stolicę ich kraju, gdzie do dziś rezyduje ich
parlament, tam też rośnie Dąb - symbol znajdujący się na Herbie,
zielonym paskiem symbolizowany również na fladze Kraju. W świadomości
świata miasto to jest symbolem okrucieństwa wojennego, ruchu
antywojennego i antyfaszystowskiego. Wszystko to za sprawą bombardowania
cywilnej zabudowy miasta w 1936 roku przez lotnictwo faszystowskiego
Luftwaffe współpracującego z Generałem Franco. Fakt ten stał się również
powodem do stworzenia obrazu Guernica
przez Pablo Picasso, którego kopia znajduje się budynku głównym ONZ, a
mural w centrum miasta. Miasto ma znaczenie historyczne, jednak
zwiedzanie zajmie niewiele powyżej godziny.
Moja trasa rowerowa z Guerniki wiodła na północ i wzdłuż wybrzeża w stronę Bilbao.
Był to pomysł do którego dziś podchodzę z mieszanymi uczuciami. Z
jednej strony miałem bowiem okazję na odrobinę ruchu, słońca, spokoju
poza miastem i mogłem podziwiać fantastyczne widoki. Z drugiej jednak
przejechane około 70 kilometrów okazało się być straszną męczarnią.
Wszystko to za sprawą ponad 1300 metrów przewyższeń z zabójczymi wręcz
wspinaczkami za Bermeo,
Bakio i upierdliwym podjazdem z Plentzii już bezpośrednio w stronę
Bilbao. Niektóre odcinki nachylone były pod kątem nawet 12% co może
potwierdzić, że po powrocie do hostelu miałem prawo być po prostu
wycieńczonym.
Przejazd pozwolił jednak odkryć kilka fantastycznych
miejsc. Przykładem może być niewielkie turystyczne miasteczko Sukarrieta,
z malowniczym portem dla małych łódek, oraz plażą stworzoną przez
meandrującą rzekę Urdaibai. Za jego urok odpowiada kontrast piasku i
okolicznej zieleni, cisza spowodowana niewielką ilością turystów, oraz
widok spienionych fal rozbijających się o oddalony kilka kilometrów
dalej brzeg Oceanu. Podobnym klimatem wyróżnia się położony u ujścia
rzeki Mundaka.
Miasteczko posiada własną plażę wciśniętą w dawną zatokę, jednak wzrok
zawsze przyciąga ogromna piaszczysta plaża znajdująca się po drugiej
stronie rzeki. Warto również wstąpić do nieco większego Bermeo.
Miasto to posiada port, oraz zwartą, bardzo klimatyczną starówkę.
Pozostałe miejscowości mają już charakter bardziej wypoczynkowy,
obsługujący ograniczoną liczbę turystów. Mam tutaj na myśli położony
wśród zieleni w obniżeniu pomiędzy dwoma zabójczymi podjazdami Bentalde (szeroka i przepiękna plaża), oraz w schowanej głęboko w zatoce Plentzia. Poza tym zieleń i wzgórza i zieleń i wzgórza i zieleń...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz