poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Zwiedzanie hotelu

Kto by pomyślał że największą atrakcją w trakcie krótkiego wyjazdu będzie hotel? No dobrze, wiele ludzi tak "podróżuje". Żeby wypoczywając niemal dostać odleżyn i w międzyczasie mieć wszystko w poważaniu. Ale  żeby u mnie?
Wyjazd do Eindhoven był dość spontaniczny. Ot, miesiąc przed datą upolowało się tanie bilety lotnicze i koniec historii. W mieście tym nigdy nie byłem a dodatkowo na przyszłość chciałem zapoznać się z infrastrukturą lotniska. Latem była bowiem okazja szybkiej przesiadki na Belgrad ponieważ maszyna Wizz Air zamiast z Eindhoven wracać do Wrocławia, leciała właśnie do stolicy Serbii. W rozpoczętym dziś kolejnym sezonie letnim ma miejsce analogiczna sytuacja, tylko że samolot jest kierowany do Skopje. Obserwowałem te loty ale bałem się 25 minutowej przesiadki na nieznanym lotnisku, oraz ostatecznie nie zdecydowałem się z powodu dość wysokich cen biletów na Bałkany. W kwestii tego wypadu, przygotowania zostały ograniczone wyłącznie do spakowania się. Wcześniej byłem bowiem skupiony na nadchodzącej wizycie w Rydze. Koniec końców okazało się że gdzieś tam w czeluściach pokojowych półek przechowuję stary przewodnik po Holandii z serii Podróże Marzeń. Chociaż później okazało się że skupiono się w nim na małych miasteczkach w okolicy, samemu Eindhoven poświęcając raptem stronę czy dwie.
Nie ma czemu się dziwić, miasto charakterem przypominało mi bowiem Dortmund który opisywałem na blogu we wpisie "Przewodnik po Dortmundzie". Z tego co wyczytałem zostało ono bardzo zniszczone w trakcie II wojny światowej, w chwili obecnej stanowiąc nowoczesne miasto z raptem pojedynczymi zabytkami. Tradycyjne atrakcje ograniczają się więc do pojedynczych posągów/rzeźb, kościołów, obiektów związanych z zaczynającą tutaj swoją działalność firmą Philips a cała reszta to życie bieżące. No dobrze, może to jest opis traktujący miasto po macoszemu. Fakt jest taki że nowoczesność choćby budynków mieszkalnych także przykuwa wzrok i myśli. Oczywiście nie zastaliśmy jakiś futurystycznych szklanych domów ale o choćby zaskakujące połączenie ceglanych, odkrojonych niemal od linijki kostek z wielkimi oknami na salon. Z drugiej strony podobała się spora ilość zieleni obecnej poza ścisłym centrum - zarówno w postaci parków jak też wszelkich łąk, skwerów, przydomowych frontowych ogródków itp. Zwłaszcza że pomimo przełomu listopada i grudnia zieleń ta nadal była bardzo żywa a podchodząc do lądowania w Eindhoven podziwialiśmy pięknie mieniące się w słonecznych promieniach kolory jesieni. Kolejnym - niekoniecznie ściśle związanym z klasyczną turystyką - plusem miejsca to infrastruktura rowerowa. W końcu wizyta w Holandii jest dla cyklistów niczym pielgrzymka do Mekki o czym dopiero teraz mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze.
Dwa dni naszego wyjazdu w sposób niespodziewany zostały bowiem poświęcone rowerom. Niespodziewany, ponieważ kompletnie tego nie planowaliśmy - w końcu wyjechaliśmy w porze zimowej. Wszystko zmieniło się jednak za sprawą noclegu oddalonego od centrum miasta jakieś 8 kilometrów i ceny komunikacji miejskiej. Kurs autobusem w jedną stronę kosztuje tam €3. Gdy okazało się że wypożyczenie roweru na cały dzień uszczupli nasze portfele o €8,5 a na pół  dnia nieco ponad €6 - plan działań zaplanował się tak jakoś samoczynnie. I to nawet pomimo niskiej temperatury - oscylującej pomiędzy 0℃ a 5℃. Wystarczyło jednak porządnie się zaszalikować i zakapturzyć, przywdziać kupione naprędce w H&M rękawiczki i jechać. No może jedynym minusem były niewłaściwe do jazdy buty, które powodowały że "marzły nam stopy u nóg". Jeszcze jak tak wyliczam to dodam może głupie samopoczucie że jeździłem bez kamizelki odblaskowej i kasku. Tylko że to akurat w Holandii standard.
Tak więc drugiego dnia przyjechaliśmy do centrum Eindhoven odwiedzając przy okazji jego północno-wschodnie rubieże. Trzeciego natomiast pozwoliliśmy sobie zgubić się gdzieś na południe od miasta, cyrklując po malutkich i przeuroczych mieścinach oraz terenach zielonych. Najfajniejszy był przejazd przez las/teren rekreacyjno-wypoczynkowy w okolicach Valkenswaard gdzie do dyspozycji była ziemnisto-piaskowa droga dla koni i pojazdów terenowych a obok około 1,5 metrowy wyasfaltowany ciąg będący naturalną w Holandii ścieżką rowerową. Koniec końców nabiliśmy jakieś 50 kilometrów. W takiej sytuacji nawet cieszyłem się że przez zbieg okoliczności nie udało się nam zrealizować planu jednodniowej wizyty w Rotterdamie. Holandia to bowiem dziwny kraj gdzie w wielu miejscach nie można płacić kartą kredytową a automat biletowy na stacji niedaleko hotelu dodatkowo nie przyjmował gotówki. W trakcie szukania rozwiązania okazało się że uciekł nam pociąg a w niedziele na tej stacji kolejny kurs miał być za godzinę.W związku z tym na sam Rotterdam mielibyśmy bardzo mało czasu, dlatego po powrocie do hotelu znów zdecydowaliśmy się na rowery.
No właśnie, tytułowy hotel. Okazało się bowiem że nocleg w dormie w centrum miasta będzie droższy niż w pokoju dwuosobowym w znajdującym się przy zjeździe z autostrady konferencyjnym hotelu o standardzie czterech gwiazdek! Tak więc za cenę czasu poświęcanego na dojazd mieliśmy do dyspozycji pełne i bardzo smaczne śniadanie, pokój o wymiarach niewiele mniejszych niż moje budujące się mieszkanie i wszelkie udogodnienia związane z błogosławieństwem czterech gwiazdek - brak konieczności wożenia ręczników, herbat/kaw, szamponów do kąpieli i in. Niesamowitym plusem była też infrastruktura relaksacyjno-ruchowa - niewielki basen, sauna, jacuzzi, siłownia. Na basenie nie byłem chyba ze trzy lata, nie dziwota więc że każdego dnia w hotelowym spędzałem minimum dwie godziny. Dzięki temu do Wrocławia wróciłem z tak rozruszanymi i obolałymi mięśniami, jak chyba z żadnego wcześniejszego wyjazdu ;)
Z jednej strony można było czuć niedosyt małej ilości zwiedzania klasycznego, czyt. kręcenia się po ulicach miasta. Z drugiej Eindhoven ma niewiele do zaoferowania dla zwolenników takiego tambylstwa. Dlatego rzeczywiście dużo lepszym rozwiązaniem było kamuflowanie się od popołudnia do późnego rana w hotelu i korzystania z wszelkich jego udogodnień. Przynajmniej niewiele atrakcji straciliśmy więc nie jest to klasycznie wyśmiewane przeze mnie podróżowanie na inny kontynent tylko po to aby nie wystawiać nosa poza hotelowy basen (czyt. oferty all inclusive do Egiptu czy Tunezji). Z trzeciej jeszcze strony zaaplikowaliśmy sobie nieco ruchu rowerowego chłonąc nieodparty urok małych miasteczek i świetnej infrastruktury rowerowej. Wrażenia były na tyle pozytywne że nieśmiało zaczęliśmy zastanawiać się nad tygodniowym letnim wypadem. Ten niedrogi hotel byłby miejscem wypadowym na wszystkie okolice w promieniu do 70 kilometrów, oraz dalsze miasta z użyciem kolei w jedną i powrotem rowerowym w drugą stronę. Stosunek jakości do ceny noclegu mieliśmy fantastyczny. Póki co Holandia również nie jest kierunkiem o drogich cenach biletów lotniczych. Dodatkowo rowerowy raj zobowiązuje do taniego użyczania dwóch kółek. Może więc powtórka z tegorocznego Bornholmu? Czas pokaże.
We wpisie tym zamieściłem tylko kilka fotek z wyjazdów. Całą galerię można obejrzeć na serwisie Panoramio pod linkiem 2012.11.30 - 12.03 - Eindhoven

   

1 komentarz: