Chociaż blog zarósł kurzem w sposób
niewiarygodny, to oczywiście nie oznacza że zaprzestałem
podróżowania. Po prostu na pisanie nie było tak jakoś czasu a
przyznam że nawet i ochoty. W ostatnich miesiącach pojawił się jednak pewien
wątek, który leży na sercu.
Scenka sytuacyjna – nagle w pracy
pojawia się news o ataku terrorystycznym na muzeum w Tunisie.
Informacja, jak informacja – przykra sprawa. Jednak jeden ze znajomych
pierwsze co zrobił, to od razu zalogował się na strony biur
turystycznych i sprawdził ceny wycieczek do Tunezji. Późniejsza
rozmowa, lektura kilku artykułów i przede wszystkim wypowiedzi
wakacjowiczów pokazały dość ponury obraz turystów z naszego
kraju.
W rozmowie z kumplem jego głównym
argumentem było to, że teraz w kraju pojawi się mnóstwo policji i
będzie bezpiecznie. Zwłaszcza w hotelu. Bo to oczywiście
wyjazdowicz z serii "nie po to lecę przez pół kontynentu żeby
potem wychodzić poza mury hotelu" :D Wtedy wydawało się, że ma
rację, ale nie trzeba było długo czekać aby okazało się, że
hotele wcale nie są tak bezpieczną oazą. Jakoś mnie to nie
zdziwiło, bo osobiście Sousse zapamiętałem jako wylęgarnia
drobnej przestępczości, gdzie turysta jest chodzącym workiem z
pieniędzmi. Czy jest sens się nim przejmować? A po co, skoro
niedługo wyjeżdża a na jego miejsce przyjadą kolejni?
Jakiś czas po rozmowie przypomniałem
sobie, że przecież ja też taki byłem. Maroko zwiedzaliśmy
kilkanaście tygodni przed wybuchem muzułmańskiej wiosny. Czasami
mniej lub bardziej przypadkowo trafialiśmy w niezbyt bezpieczne
rejony miejskie. W końcu kilkukrotnie prawie spóźniliśmy się na
samolot, co w Wenecji jeszcze wielkim problemem nie jest, ale znów w
Maroku już tak :D Jednak w ciągu ostatnich miesięcy jakoś tak
zacząłem zwracać uwagę na bezpieczeństwo własne. Zauważyłem
też krótkowzroczność w myśleniu "raz się żyje". Zwłaszcza,
że przykładowa śmierć od postrzału to – paradoksalnie –
jedno z najlepszych możliwych rozwiązań. A przynajmniej komfortowych –
po prostu koniec filmu, live fast, die young. Tylko w tej postawie niestety nikt nie myśli, że
rezultat ataku nie jest zero-jedynkowy – śmierć vs. ucieczka i
szczęśliwe przeżycie. Jest jeszcze postrzał, wypadek, cokolwiek co może
spowodować utratę sprawności lub problemy zdrowotne do końca
życia. Kiedyś nie zawracałem sobie tym głowy, ale dziś świadomość że z powodu oszczędności 400 złotych
miałbym w wieku 70 lat mieć problemy z jakimiś podstawowymi czynnościami
życiowymi jest raczej przytłaczająca.
Niestety większość z naszych
krajanów podróżuje w taki właśnie sposób. Jakość może być
kiepska, bezpieczeństwo lipne, ważne żeby było tanio. A potem
oburzenie na biuro podróży że te nic nie robi aby sprowadzić ich do
kraju, lub że nie informowało o możliwych niebezpieczeństwach.
Niestety, głupota była w nas od dawna i wyplewianie jej idzie
bardzo ciężko. Zwłaszcza jak czytałem przerażone wypowiedzi po
ostatnim ataku na plaży w Sousse. Najbardziej rozbawiały mnie
twierdzenia że generalnie jak dotąd miejsce to było bezpieczne. Hm... mi
wystarczył jeden wyjazd aby stwierdzić coś zupełnie odmiennego.
Ot, informacje o niezliczonych kradzieżach kieszonkowych (temu co
nam zwinął aparat nadal życzę aby Allah dał mu szczęście w
życiu i sprawił aby musiał wykarmić co najmniej kilkunastu
potomków), czy choćby widok kontrolnej budki policyjnej przy
ulicach kilku punktów miasta. Powiedzmy sobie szczerze, takie budki z
jakiegoś powodu zostały tam postawione. Chyba nie muszę więc tłumaczyć
czemu nie zdziwiły mnie informacje o problemach terrorystycznych w
Tunezji i Sousse zwłaszcza?
Nasłuchując
newsów z całego świata odnoszę wrażenie, że tegoroczny sezon wakacyjny był jednym z najgorszych dla klientów biur podróży. No bo tak - Egipt
już od dawna emanuje niebezpieczeństwem. I choćby nie wiem jak
Egipcjanie czarowali że zagrożenie do kurortów nie zawita, to działania tzw. państwa islamskiego na Synaju w mojej opinii skreśla na jakiś czas Hurghadę i Sharmę.
Tunezja - wiadomo. Niestety Turcja również staje się punktem zapalnym
nie tylko w kontekście dżihadystów (czyt. Kobane), ale też Kurdów i
politycznych niepokojów wewnątrz kraju. Wiele osób nie zauważa też
problemów Grecji. OK, tutaj jest kwestia finansowo-ekonomiczna, ale od
niej wiedzie bardzo krótka droga do niepokojów społecznych. Co więcej,
warto pamiętać o coraz częstszych problemach na tle rasowym, które -
sądząc po zmieniających się preferencjach politycznych - mają w Grecji
pewien poklask. Na tle wyżej wymienionych istną oazą spokoju może się
wydawać Chorwacja. Niestety tak nie jest. Z coraz większym niepokojem
obserwuję bowiem skomplikowaną sytuację na całych Bałkanach i osobiście
twierdzę, że może ona być większym zagrożeniem dla Europy niż problem
Wschodniej Ukrainy.
Co
zatem wybrać? Odpowiem wymijająco - to nie mój problem, ponieważ nie
korzystam z biur podróży ;) Warto jednak nie popadać z jednej skrajności
w drugą, ponieważ wtedy każde miejsce na świecie można odebrać jako
niebezpieczne. Przyznam się, że i ja mimo wszystko podejmuję ryzyko.
Zbliżający się urlop mam bowiem zamiar spędzić w Paryżu i w Kraju
Basków. Paryż - wiadomo, pomimo ogromnego aparatu bezpieczeństwa jakiś
incydent zawsze może się wydarzyć. W kwestii Kraju Basków być może
niektórym z Was będzie mówiła coś nazwa ETA. Do tego w ciągu ostatnich
kilku miesięcy zastanawiałem się nad opcjami Belgradu, Izraela czy nawet
Iranu. Owszem, opcje nie ociekające stuprocentowym bezpieczeństwem.
Jednak na szczęście do podróżowania nie podchodzę już w sposób
ambicjonalny i wytworzyłem w sobie pewien hamulec bezpieczeństwa: jeśli
jakieś informacje wzbudzają we mnie pewne wątpliwości co do
bezpieczeństwa, wolę nie ryzykować dla wydanych już kilkuset złotych.
Cóż za reaktywacja! Miło Cię czytać ponownie ;) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń