Wprawdzie kwiecień plecień co przeplata, przedwczorajszą bardzo gęstą mgłą na lotniskach w Katowicach i Gdańsku pokazał że da nam jeszcze nieco zimy, ale im bardziej na południe, tym więcej tam też lata. Nie da się ukryć, sezon wakacyjny rusza pełną parą. Znów lotniska zaczną tętnić życiem do późniejszych godzin nocnych, serwisy turystyczne huczeć od plotek o niesamowitych „last minute” a nasza klasa zapełniać się kolejnymi plażowymi fotkami zrobionymi w innych krajach. Bleh.....
Pamiętam gdy niecały rok temu zaczynałem prowadzić tego bloga, pierwszym opisem wyjazdu był nasz jak dotąd jedyny kontakt z biurem podróży. Chociaż byłem pewien, że nikt go nie przeczyta w tamtym sezonie letnim, to wiedziałem że jego obecność w internecie się nie zmarnuje i kiedyś przestrzeże kogoś przed podjęciem (być może) pochopnej decyzji. No bo co tu dużo się rozpisywać - nasz przykład jasno pokazał że za te same pieniążki i nakładzie włożonej w przygotowania pracy mogliśmy dostać dużo więcej wypoczynku i wyłącznie pozytywnych wrażeń przy samodzielnym układaniu swojego letniego wyjazdu! A teraz znów nadchodzi sezon wakacyjny i zaczynają dochodzić słuchy jak to kolejne miliony polaków udają się na niezapomniane wakacje w „egzotycznym” Egipcie, Turcji czy Tunezji. Kilka opowieści pokazuje, że niektóre wyjazdy rzeczywiście mogą być niezapomniane...
Nie dalej jak wczoraj czytałem na internetowym wydaniu Gazety Wyborczej historię pary z Białegostoku. Pojechali we dwójkę, niestety do kraju wróciła tylko Agnieszka. W trakcie urlopu Paweł dostał wylewu i jak się później okazało, zmarł w szpitalu. Zdarza się, ale co gorsza strona Egipska nie ma zamiaru wydać zwłok do czasu uiszczenia opłaty za jego leczenie. W pewnym sensie jest to jakieś logiczne zachowanie, ale co na to biuro podróży i ubezpieczyciel? Hm... pomijając rząd wielkości tej tragedii i bólu bliskich Pawła, przypomina mi to naszą reakcję po dowiedzeniu się co obejmowało nasze ubezpieczenie obowiązkowe wykupione przy okazji wyjazdu do Tunezji. No cóż, jakiś typ leczenia, co jest naturalne w takim przypadku, oraz wszelkie zdarzenia losowe typu zniszczenie, zagubienie, kradzież, etc. Hm... tylko że po zapoznaniu się z gwiazdkami okazuje się, że wiele najbardziej typowych sytuacji nie jest branych pod uwagę, a i w naszym przypadku mimo gwarancji rozpatrzenia sprawy w miesiąc, bodaj trzykrotnie dłużej czekaliśmy na jakąkolwiek odpowiedź. Czy za to się płaci wykupując ubezpieczenie?
Drugą sprawą, która bardzo niepokoi mnie przed zbliżającym się sezonem letnich wyjazdów, jest nagły boom powstających lotniczych przewoźników czarterowych. W ciągu zimy uruchomiono działalność trzech linii: flyLAL Charters, Enter Air i Yes Airways w zasadzie bez podania konkretnego planu ani gdzie, ani dla kogo , ani początkowo na czym w ogóle będą latać. Trochę to dziwne w momencie, gdy podobno rynek ten w naszym kraju jest mało rozwinięty, a wspierani przez własne rządy przewoźnicy z państw arabskich oferują stawki za przelot prawie poniżej kosztów opłacalności? Wprawdzie już wiadomo że YES Airways nie rozpocznie lotów tego lata, ale i tak odnoszę dziwne wrażenie, że wszystko tej zimy działo się jakby zbyt nagle. Nie znam się dokładnie w tym zagadnieniu, ale na forach internetowych pojawiają się różne plotki, jakoby w działalność niektórych z nowych przewoźników zaangażowani byli ludzie stojący wcześniej za sterami Air Polonia oraz Prima Charter. Działały one w czasie, gdy zupełnie nie interesowałem się lotnictwem, więc moje informacje polegają wyłącznie na plotkach. A te w najbardziej kontrowersyjnych formach po analizie działalności tych przewoźników zmierzały w stronę stwierdzenia, że już w momencie zakładania firmy w plan wpisany był upadek po kilku(nastu) miesiącach operacji. Przyznam się, że trochę zmroziło mi krew w żyłach na myśl o kolejnej informacji dotyczącej zostawienia urlopowiczów na lodzie gdzieś za granicą. Tym razem pewnie tak nie będzie, ale szczerze kilka razy zastanowiłbym się, gdyby biuro turystyczne poinformowało mnie, że będę leciał na pokładzie któreś z tych linii.
Ale do czego zmierzam? Ano chyba głównie do przypomnienia mojej tezy, że, przynajmniej w Europie, niewielka dawka rezolutności może za mniejsze pieniążki zapewnić dużo więcej frajdy. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś w trakcie wyjazdu lubi zwiedzać zamiast siedzieć na hotelowym basenie 2000 kilometrów od domu, gdzie w najbliższej okolicy mimo wszystko 90% ludzi stanowią Polacy ;) Za kilkanaście dni zaczynamy nasze południowoeuropejskie mambo dżambo. Eh... tym razem nie będzie tak tanio jak wrześniowa Sardynia. Po prostu już nie ma szans na bilety lotnicze za złotówkę, przy okazji postanowiliśmy zwiedzić mnóstwo okolic a i nocleg urządzimy sobie w trzygwiazdkowym hotelu zamiast schronisku młodzieżowym. Ale mimo to powinniśmy być zadowoleni. Kilka dni temu przechodząc bowiem obok jednego biura turystycznego rzuciliśmy okiem na jego oferty. I bach – tygodniowy pobyt w tym samym hotelu w którym będziemy nocować i podobnym pakietem żywieniowym kosztuje 1600 złotych za wszystko. Postanowiliśmy więc zobaczyć ile mniej zapłacimy dostając więcej atrakcji, ale zorganizowanych na własną rękę? Zapewne wyniki tego doświadczenia podam w maju, ale patrząc na zasobność swojego portfela wiem, że nie stać mnie na wydatek wymienionego wcześniej rzędu ;)
Ale żeby nie było tak słodko, gloryfikować swojego sposobu na wyjazdy do końca nie będę. Jak bowiem się okazało, np. taka lotnicza Doda jaką jest Ryanair zapowiedziała kolejne zmiany w swoim cenniku. Jak tłumaczą, chcąc „jeszcze bardziej zachęcić” swoich pasażerów do podróżowania z małymi bagażami, podwyższając przed sezonem letnich urlopów opłatę za bagaż rejestrowany. Pomyślmy zatem, w zeszłym roku wprowadzono obowiązek odprawy internetowej wprowadzając za nią opłatę w wysokości €5. Owszem, można jej uniknąć, ale z Polski ciężko i na wybranych tylko kursach. Do tego średnia cena biletu podskoczyła zarówno dzięki generalnej podwyżce stawek, jak też zaprzestaniu sprzedawania biletów poniżej 20 złotych za odcinek. Oraz jak informowałem w poście „System rozpracowany” w okresie letnim mają się skrajnie nasilić kontrole dotyczące poprawności bagażu, które nawet w błahych przypadkach będą zmuszały pasażerów do uiszczania horrendalnych opłat w wysokości €40 za umieszczenie bagażu w luku czy wydrukowanie poprawnej karty pokładowej. Czy oby nie za dużo drogi Ryanair?
Może tak, może nie – zależy kto czego oczekuje. Można zatem nie przejmować się niczym i płacić grubą kasę za bycie traktowanym jak jajko, które jest w środku skorupki – czyt. w strefie obowiązywania umowy pomiędzy turystą a renomowanym i pewnym biurem podróży. Można też starać orientować się w jak największej liczbie zasad rządzących światem podróży i próbować podejmować grę wiedząc na co można liczyć. Tak jak my, rezygnując ze sztucznych ubezpieczeń i hord pracowników dbających o to abyśmy byli poinformowani że obiad będzie pomiędzy tą i tą godziną, dowożących nas na pod drzwi hotelu, sprzątających w pokoju co godzinę i przy okazji szperających w naszych rzeczach jak to na przykład miało miejsce w Tunezji. Dziękuję. I tak wiem, że na wypadek sytuacji niestandardowej prawdopodobnie zostanę na lodzie, wolę więc nie płacić za czasami tylko sztucznie wytworzone poczucie bezpieczeństwa. Znam swoje możliwości i wiem na co sobie mogę pozwolić. Zwłaszcza w krajach cywilizowanych, niż w mimo wszystko jeszcze nieco dzikich „egzotykach” pokroju Egiptu, Tunezji czy Turcji. Za kilkanaście dni rozpoczynam zatem nową partię, sądzę że i na niej ugram co nieco dla siebie :-)
PS. Do jeszcze ciekawszej konkluzji doszła amerykańska linia lotnicza Spirit Airlines, która zgodnie z tym artykułem zapowiedziała wprowadzenie opłaty za bagaż podręczny. Ciekawe kiedy zostanie to podłapane w Europie? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz