W sobotę na portalu internetowym www.pasazer.com pojawił się ciekawy raport na temat ukrytych dodatkowych opłat pobieranych przez linię lotniczą Ryanair. Jak pokazuje przykład, cena biletu może wzrosnąć nawet o 10% wyświetlanej wartości a wszystko to dzięki przelicznikowi walut. Oczywiście zabieg ten nie jest niczym uzasadniony i zdaje się być ciekawym dodatkowym źródłem dochodu linii, która, jak informują różne źródła internetowe, w przeszłości kilkukrotnie stosowała już podobne techniki. Ale zacznijmy od początku.
Linie lotnicze zazwyczaj działają na rynkach wielu krajów, przez co rozliczenia prowadzą również w wielu walutach. Na przykład, jeśli startujemy z lotniska będącego w strefie Euro, to nasz lot i wszystkie sprawy z nim związane będą rozliczane naturalnie w Euro. Dzięki temu latem 2008 roku przy niskim kursie tej waluty w stosunku do złotówki można było zwiedzić spory kawał Europy za stosunkowo mniejsze pieniążki, niż teraz. Niemniej nastręcza to również wiele kłopotów, które dają możliwości stosowania różnorakich sztuczek.
Na cel naszego przykładu weźmy lot na trasie Frankfurt-Hahn - Wrocław. Bookujemy bilet, a cena ostateczna wyświetlana na stronie tuż przed dokonaniem polecenia zapłaty jest na poziomie załóżmy €10. Płacimy kartą, która podpięta jest pod nasze konto bankowe rozliczane w złotówkach. Naturalnym procesem jest, że w tej chwili wspomniana wcześniej kwota €10 jest przeliczana (wg ustalonego tzw. kursu bankowego) na złotówki. Suma po przeliczeniu będzie tą, która zostanie pobrana z naszego konta na cele zakupu biletu. W chwili obecnej nie ma nic nadzwyczajnego, jest to normalna procedura stosowana na całym świecie przy rozliczeniach w różnych walutach. Co więcej, czasami "kurs bankowy" jest na tyle korzystny, że płacimy kilka złotych taniej, niż byśmy się mogli tego spodziewać :-)
Teraz załóżmy że chcemy dokupić sobie do zarezerwowanego już lotu tzw. "pierwszeństwo wejścia na pokład". Bilet kupowaliśmy płacąc kartą VISA Electron, dzięki czemu uniknęliśmy "opłaty za kartę" w wysokości €5 za osobę za każdy lot. Krótkie wytłumaczenie dlaczego tak postąpiliśmy można znaleźć w punkcie "1.4.4: Płatność" artykułu "Biletowe łowy" mojego poradnika. Niemniej w przypadku dokupienia "priority boarding" "opłata za kartę" nie ma już miejsca, płatności dokonujemy więc inną kartą, podpiętą pod inne konto bankowe, którego rozliczenia prowadzone są w Euro. Chcemy w ten sposób uniknąć dodatkowej straty na przewalutowaniu. Jak informuje portal, banki, dostając polecenie przelania konkretnej wartości w Euro nie dokonują żadnych przewalutowań i wysyłają dokładnie tyle pieniążków, ile zostało podanych. Ryanair za pierwszeństwo wejścia na pokład życzy sobie na hipotetycznej trasie Hahn-Wrocław równowartość €3 (Euro, ponieważ startujemy z lotniska znajdującego się w strefie Euro). Niemniej po krótkim śledztwie wyszło na jaw, że wartość tą przelicza według swojego przelicznika na złotówki a następnie, jako że karta którą płacimy tym razem rozliczana jest wyłącznie w Euro - na Euro. W wyniku tej operacji zamiast €3, według wspomnianego przez portal przykładu mamy do zapłaty równowartość €3.35 Czynność ta nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, gdyż złotówki w przypadku konta prowadzonego w Euro nie mają najmniejszego prawa uwzględniania. A dodatkowe pieniążki zmierzają oczywiście na konto linii lotniczej. Warto jednak zaznaczyć, że w przypadku, gdy będziemy tą samą kartą płacić za lot o wartości załóżmy €70, oprócz naliczonej kwoty €5 "opłaty za kartę" może zostać dodana równowartość około 10% co w tym przypadku zakończy się na ponad €85. A gdy występuje spora ilość takich przypadków (większość ruchu generują np. lecący do strefy Euro rozliczający się w Funtach Anglicy, a ruch z nowych krajów członkowskich Unii Europejskiej również nie jest tutaj bez znaczenia) może się okazać, że ta ukryta opłata stanowi solidny, dodatkowy i uzyskany nie fair przychód Ryanaira.
Niestety Ryanair uważnego pasażera przyzwyczaił już że nie wszystko jest tak łatwe, piękne i oczywiste jak to opisuje. Nie powstrzymuje się przed stosowaniem agresywnej polityki wyciągania pieniędzy od lokalnych władz za sam fakt latania na ich lotniska. Lub odwrotnie, nieuzasadnionego wycinania połowy siatki połączeń z tego miasta głośno tłumacząc zaistniały fakt "ogromnymi wzrostami (pewnych) opłat", które owszem są prawdą, ale stanowią malutki procent ogólnych kosztów połączenia lotniczego. W ten sposób postąpiły w zeszłym roku między innymi z Krakowem i Rzeszowem starając się, jak wróbelki ćwierkają - w przypadku tego drugiego z sukcesem, wyciągnąć od władz lokalnych coś na wzór "haraczu" za powrót na te lotniska. Owszem, dzięki temu Ryanair jest tani, ale zamiast stosować tzw. "czarny marketing" mogliby sami powstrzymać się od praktykowania różnego typu ukrytych opłat, przez co cena biletu dla niektórych pasażerów mogłaby być, jak pokazuje przykład, nawet 10% tańsza.
PS. Zaprezentowane w tym poście zdjęcia pochodzą z serwisu www.pasażer.com. Zamieściłem je celem przybliżenia problemu, który dokładnie opisany jest tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz