Człowiek się zmienia. Za czasów studenckich, gdy miało się sporo wolnego czasu, można było kombinować z opcjami podróży aby było nieco taniej, w większą liczbę miejsc i niemal „na zaliczenie”. Jednak nawet jeśli coś świetnie smakuje, w pewnym momencie przestaje zachwycać a nawet zaczyna się przejadać. Bo po co któryś raz odwiedzać to samo miejsce?
Rynek lotniczy się zmienia, ale zarówno po sobie jak też internetowych forach lotniczych lotniczych widzę, że jego odbiorcy także przechodzą zmianę. Czemu się dziwić? Ryanair wprowadza coraz to kolejne absurdalne „dodatki” do cen biletów, Wizz Air póki co również cenowo idzie w górę np. podwyższając opłaty za opłaty bez udostępniania w zamian na terenie Polski karty z tejże opłaty zwalniającej. Owszem, nie jest źle biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia była rzeczywistość z wiszącą na ścianie mapą kontynentu przy której co tydzień zastanawiam się gdzie by tu za kwotę dwóch dniówek wpiąć kolejną pineskę oznaczającą miejsce odwiedzone? Niestety okazje takie robią się coraz rzadsze.
Pamiętam jak kilka dni temu przeczesywałem z ciekawości system rezerwacyjny Ryanair. Znalazłem tam loty choćby do Malagi za... ponad 500PLN w jedną stronę! Dla mnie to jest paranoja i nie wiem jakim musiałbym być desperatem aby znając rzeczywistość rynku lotniczego kupić bilet w takiej cenie. Co gorsza, ludzie zaczynają taką sytuację tolerować. W końcu jak się leci na urlop, to się wydaje dużo pieniędzy – zwłaszcza na podróż. Ręce w takiej sytuacji opadają tym bardziej, że nawet kombinacje z przesiadkami tak naprawdę niewiele pomogą. Ba, przesiadkami... Tutaj może mam skrzywienie wynikające z marnej siatki połączeń mojego portu macierzystego, ale jak można znaleźć łatwą i dogodną przesiadkę jeśli linie nisko-kosztowe oferują raptem trzy kierunki o częstotliwości co najmniej czterech rejsów tygodniowo? Niestety zimowy rozkład zapowiada się jeszcze gorzej, gdyż przy tendencji do cięcia lotów i podwyższania tym samym cen biletów Ryanair na spółkę z Wizz Air będzie udostępniał raptem sześć kierunków z częstotliwością co najmniej trzech rejsów w tygodniu...
Trochę marnizna, ale na szczęście na lołkostach świat się nie kończy. Jak pisałem na początku roku, w momencie gdy znalazłem pracę i tym samym dużo lepsze źródło finansowania niż na studiach, priorytety zmieniły swój środek ciężkości. Raz że niektóre formy wyjazdu już się znudziły, dwa że za „przeżycie” bez wahania jestem w stanie zapłacić większą niż dotychczas stawkę. Trzy że w momencie kiepskiej siatki połączeń nie czuję potrzeby zaczynania i kończenia podróży w porcie macierzystym. Wydaje mi się, że pewna część osób, które podróże lotnicze zaczynały na pokładach linii nisko-kosztowych myśli podobnie. Czyżby więc pierwsze pokolenie dzieci LCC zaczęło dorastać? Czemu nie, w końcu przy zachowaniu wspomnianych wcześniej trzech warunków pojawia się całkiem sporo nowych możliwości.
Zresztą tanie linie nie są jedynymi na świecie oferującymi przewozy pasażerskie. W dzisiejszych czasach także niekoniecznie tanie – jak sobie przypomnę sytuację gdy widziałem niepromocyjną ofertę Lufthansy z portów regionalnych do Bilbao, Neapolu czy Nicei za około 600 złotych. Biorąc pod uwagę fakt, że dość ciężko jest się dostać w te rejony na pokładach linii nisko-kosztowych tworzy się jeszcze dodatkowy atut „za” :-) Zresztą jeśli nie ma się konkretnie sprecyzowanego kierunku czy daty lotu, to można poczekać na ciekawe promocje. Przykładem mogą być first minute LOTu, który w cenie do 400 złotych oferuje bilety z Warszawy w wiele kontynentalnych miejsc swojej siatki lotów. Fakt, w moim przypadku trzeba dołożyć jeszcze kilkanaście godzin i pewną sumkę na dojazd do stolicy. Jednak gdy już się taką sytuację zaakceptuje, to otworem stoją też inne porty w okolicach miejsca zamieszkania. W moim przypadku Berlin oferujący dotąd niecodzienne (jak na mój port macierzysty) miejsca w niecodziennych cenach – choćby Sankt Petersburg, Moskwa, Korsyka, Teneryfa czy Agadir za 300 złotych.
Nie dziwię się więc że w takiej sytuacji i przy większym obyciu w transporcie po kontynencie nasze pokolenie zaczyna stawiać pewniejsze kroki kierujące nie tylko poza pokłady linii LCC, ale również poza pokłady samolotów. Przy zdobytej w ostatnim czasie wiedzy dużo łatwiej bowiem znaleźć zadowalający nocleg, rozrywkę czy dogodny transport pomiędzy wyznaczonymi miejscami w innym kraju a nawet na innym kontynencie. Ja się zmieniłem, ponieważ w chwili obecnej do wiosny 2012 mam zaplanowane bądź mocno obserwuję opcje pięciu/sześciu wyjazdów. Tylko dwa z nich wykorzystają port macierzysty do którego jeszcze niedawno byłem bardzo przywiązany. Tylko trzy z nich związane są z liniami nisko-kosztowymi. Cel prawie każdego z nich jest taki, że większość statystycznych znajomych jest zaskoczona może nie nadzwyczajnością, ale niecodziennością wyboru. Trochę szkoda że oni nie mogą zacząć tak tanio i beztrosko jak całkiem niedawno zaczynało moje pokolenie. Może potencjał lotniczy naszego ponad trzydziestomilionowego kraju wreszcie by przyniósł jakieś efekty. Chociaż z drugiej strony i tak dobrze że część rodziny przynajmniej raz w życiu wybrała wyjazd zagraniczny na pokładach czarterów. Dla nich istotnym powodem do samozadowolenia jest wysłanie pozdrowień z Egiptu czy Tunezji. Kto wie, może kiedyś ktoś z nich wyśle podobne pozdrowienia z Gruzji, Istambułu czy innego niekoniecznie turystycznego miejsca? Fajnie by było.
Rynek lotniczy się zmienia, ale zarówno po sobie jak też internetowych forach lotniczych lotniczych widzę, że jego odbiorcy także przechodzą zmianę. Czemu się dziwić? Ryanair wprowadza coraz to kolejne absurdalne „dodatki” do cen biletów, Wizz Air póki co również cenowo idzie w górę np. podwyższając opłaty za opłaty bez udostępniania w zamian na terenie Polski karty z tejże opłaty zwalniającej. Owszem, nie jest źle biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia była rzeczywistość z wiszącą na ścianie mapą kontynentu przy której co tydzień zastanawiam się gdzie by tu za kwotę dwóch dniówek wpiąć kolejną pineskę oznaczającą miejsce odwiedzone? Niestety okazje takie robią się coraz rzadsze.
Pamiętam jak kilka dni temu przeczesywałem z ciekawości system rezerwacyjny Ryanair. Znalazłem tam loty choćby do Malagi za... ponad 500PLN w jedną stronę! Dla mnie to jest paranoja i nie wiem jakim musiałbym być desperatem aby znając rzeczywistość rynku lotniczego kupić bilet w takiej cenie. Co gorsza, ludzie zaczynają taką sytuację tolerować. W końcu jak się leci na urlop, to się wydaje dużo pieniędzy – zwłaszcza na podróż. Ręce w takiej sytuacji opadają tym bardziej, że nawet kombinacje z przesiadkami tak naprawdę niewiele pomogą. Ba, przesiadkami... Tutaj może mam skrzywienie wynikające z marnej siatki połączeń mojego portu macierzystego, ale jak można znaleźć łatwą i dogodną przesiadkę jeśli linie nisko-kosztowe oferują raptem trzy kierunki o częstotliwości co najmniej czterech rejsów tygodniowo? Niestety zimowy rozkład zapowiada się jeszcze gorzej, gdyż przy tendencji do cięcia lotów i podwyższania tym samym cen biletów Ryanair na spółkę z Wizz Air będzie udostępniał raptem sześć kierunków z częstotliwością co najmniej trzech rejsów w tygodniu...
Trochę marnizna, ale na szczęście na lołkostach świat się nie kończy. Jak pisałem na początku roku, w momencie gdy znalazłem pracę i tym samym dużo lepsze źródło finansowania niż na studiach, priorytety zmieniły swój środek ciężkości. Raz że niektóre formy wyjazdu już się znudziły, dwa że za „przeżycie” bez wahania jestem w stanie zapłacić większą niż dotychczas stawkę. Trzy że w momencie kiepskiej siatki połączeń nie czuję potrzeby zaczynania i kończenia podróży w porcie macierzystym. Wydaje mi się, że pewna część osób, które podróże lotnicze zaczynały na pokładach linii nisko-kosztowych myśli podobnie. Czyżby więc pierwsze pokolenie dzieci LCC zaczęło dorastać? Czemu nie, w końcu przy zachowaniu wspomnianych wcześniej trzech warunków pojawia się całkiem sporo nowych możliwości.
Zresztą tanie linie nie są jedynymi na świecie oferującymi przewozy pasażerskie. W dzisiejszych czasach także niekoniecznie tanie – jak sobie przypomnę sytuację gdy widziałem niepromocyjną ofertę Lufthansy z portów regionalnych do Bilbao, Neapolu czy Nicei za około 600 złotych. Biorąc pod uwagę fakt, że dość ciężko jest się dostać w te rejony na pokładach linii nisko-kosztowych tworzy się jeszcze dodatkowy atut „za” :-) Zresztą jeśli nie ma się konkretnie sprecyzowanego kierunku czy daty lotu, to można poczekać na ciekawe promocje. Przykładem mogą być first minute LOTu, który w cenie do 400 złotych oferuje bilety z Warszawy w wiele kontynentalnych miejsc swojej siatki lotów. Fakt, w moim przypadku trzeba dołożyć jeszcze kilkanaście godzin i pewną sumkę na dojazd do stolicy. Jednak gdy już się taką sytuację zaakceptuje, to otworem stoją też inne porty w okolicach miejsca zamieszkania. W moim przypadku Berlin oferujący dotąd niecodzienne (jak na mój port macierzysty) miejsca w niecodziennych cenach – choćby Sankt Petersburg, Moskwa, Korsyka, Teneryfa czy Agadir za 300 złotych.
Nie dziwię się więc że w takiej sytuacji i przy większym obyciu w transporcie po kontynencie nasze pokolenie zaczyna stawiać pewniejsze kroki kierujące nie tylko poza pokłady linii LCC, ale również poza pokłady samolotów. Przy zdobytej w ostatnim czasie wiedzy dużo łatwiej bowiem znaleźć zadowalający nocleg, rozrywkę czy dogodny transport pomiędzy wyznaczonymi miejscami w innym kraju a nawet na innym kontynencie. Ja się zmieniłem, ponieważ w chwili obecnej do wiosny 2012 mam zaplanowane bądź mocno obserwuję opcje pięciu/sześciu wyjazdów. Tylko dwa z nich wykorzystają port macierzysty do którego jeszcze niedawno byłem bardzo przywiązany. Tylko trzy z nich związane są z liniami nisko-kosztowymi. Cel prawie każdego z nich jest taki, że większość statystycznych znajomych jest zaskoczona może nie nadzwyczajnością, ale niecodziennością wyboru. Trochę szkoda że oni nie mogą zacząć tak tanio i beztrosko jak całkiem niedawno zaczynało moje pokolenie. Może potencjał lotniczy naszego ponad trzydziestomilionowego kraju wreszcie by przyniósł jakieś efekty. Chociaż z drugiej strony i tak dobrze że część rodziny przynajmniej raz w życiu wybrała wyjazd zagraniczny na pokładach czarterów. Dla nich istotnym powodem do samozadowolenia jest wysłanie pozdrowień z Egiptu czy Tunezji. Kto wie, może kiedyś ktoś z nich wyśle podobne pozdrowienia z Gruzji, Istambułu czy innego niekoniecznie turystycznego miejsca? Fajnie by było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz