sobota, 28 stycznia 2012

Po Teneryfie

Czy można mieć dość wyjazdu już przed jego rozpoczęciem? Otóż tak, można. Tak było w przypadku zakończonej nieco ponad dwie doby temu Teneryfy. Kolejny raz okazało się że tambylstwo jest dziedziną wymagającą sporej wiedzy w wielu zakresach i po prostu nie można sobie pozwolić na niedopatrzenia, opieranie się na plotkach czy brak konsekwencji. W tym przypadku zaczęło się od Berlina jako punktu wyjazdowego - tak podobno łatwego dla mieszkańców zachodniej Polski. I owszem, z lotniska do Wrocławia gnając w nocy po A4 da się wygodnie dojechać w nieco ponad trzy godziny. Tylko jeśli ktoś nie ma możliwości skorzystania z samochodu te 320 kilometrów może się przerodzić w niemal 24-godzinny trip, przy którym "sępienie" JetAir-owi 150 złotych za (nie-promocyjną) cenę startową lotu w jedną stronę może się przemienić w 200 złotych za podróż koleją - niemal tyle samo ile się zapłaciło za powrotny rejs z Berlina na Teneryfę!
Brak konsekwencji i jasno określonego planu działań na miejscu również szybko może przerodzić się w kreślenie notatek nawet na cztery godziny przed wyjściem na stację kolejową. Fakt, sytuacja taka ma spore "anegdototwórcze" właściwości kiedy to klucz do pokoju w hostelu czeka na nas w skrzynce na listy a inny pokój w upatrzonym hotelu dostaje się tylko dzięki wcześniejszemu odwołaniu rezerwacji, niemniej wszystko to kosztem pewnego stresu. Dobrze że chociaż drogowców z A2 zima nie zaskoczyła w noc naszej podróży dzięki czemu Polski Bus "śmiał" na miejsce przyjechać niemal godzinę przed czasem. Wtedy wszystko było już z górki a doskonała pogoda i mnóstwo atrakcji na miejscu pozwoliły zapomnieć o wszystkich wcześniejszych troskach.
OK, zatem wróciliśmy, przyszedł wolny od pracy weekend, więc czas na zasłużony odpoczynek po tym intensywnym wypoczynku. Dobrze że te jakieś 30 stopni różnicy w cieple tam i tu zniechęca do wychodzenia poza dom. Przynajmniej leżąc w łóżku nie mam wrażenia straconego czasu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz