piątek, 17 lutego 2012

Przełom na krajowym niebie

Rok 2012 jeszcze nam się nie zaczął na dobre a już teraz wszelkie znaki na niebie wskazują że pod względem podróży lotniczych będzie to bardzo ekscytujący okres. Dla „wyznawcówRyanair wydarzeniem ogromnej wagi jest niedługi start pierwszej bazy tego przewoźnika w Polsce oraz ostateczne pojawienie się na lotnisku w Modlinie. Na ustach obserwatorów PLL LOT po listopadowym fenomenalnym lądowaniu Boeinga 767 w Warszawie aktualnie pojawia się wątek planowanej w tym roku prywatyzacji firmy i być może sprzedaży jej Turkish Airlines, otworzenia połączenia do Pekinu i ostatecznie wcielenia do floty nowych Dreamlinerów. W kwestii wydarzeń zagranicznych ostatnio sporo miejsca zajmowały doniesienia o plajtach Spanair i Malev – w tym ostatnim zwłaszcza w kontekście aktualnej wojny (również cenowej) o pozycję w Budapeszcie. Ostatecznie wiadomość sprzed kilku dni dotycząca – co tu szukać bardziej odpowiednich słów – rewolucji na rynku lotów po kraju.

Historia bohatera tego wpisu – JetAir – to niemrawa opowieść pełna fascynujących uniesień które najczęściej kończyły sporym niesmakiem. Firma ta na przestrzeni ostatnich lat próbowała się w niszy lotniczych połączeń po Polsce z pominięciem Warszawy. Pomysły miała rewelacyjne – okazjonalne bilety za mniej niż 99 złotych w jedną stronę, koncentracja na niecodziennych trasach z bazami w Bydgoszczy czy Zielonej Górze. Niemniej cały włożony wysiłek marnował się poprzez bardzo słaby marketing a to wszystko zazwyczaj kończyło się nagłym zawieszaniem połączeń, lub cyklicznym niemal odwoływaniem wybranych rejsów. Jednak po chwilowym marazmie skazującym linię na towarzystwo innych niebytów z dnia na dzień jakbyśmy obudzili się w zupełnie innej rzeczywistości.

Ostatnie kilka miesięcy mogło wskazywać na takie rozwiązanie. Po serii konsolidacji, przejęć i rebrandigów zaczął się bowiem pojawiać nowy twór. Wprawdzie bez wyraźnie obranego celu, jednak próbujący się tym razem na pewniejszych trasach oraz – co ważne – zdobywający pozytywne opinie. Gdy wszyscy zastanawialiśmy się jaki cel jest w przejmowaniu czarterowej Yes Airways i loty z Gdańska/Wrocławia do Berlina, w tym samym czasie w biurach osób decyzyjnych zarówno linii, jak też wykładającego spore fundusze nowego inwestora zaczął realizować się plan tak ogromny, że niemal szaleńczy.

Wczorajsza konferencja prasowa linii OLT Express jest jednym z ważniejszych w ostatnich latach punktów zwrotnych lotnictwa pasażerskiego w Polsce. Oto bowiem na trasach do Warszawy pojawił się LOTowi bardzo poważny konkurent a na rejsach z pominięciem Warszawy, ostrożnie sondujący i wydawać by się mogło że opanowujący ten rynek Eurolot, stał się nagle niemal maluczkim graczem. Wszystko to za sprawą rozmachu. OLT Express ogłosiła bowiem swoją siatkę kilkunastu bezpośrednich rejsów regularnie łączących 9 portów lotniczych. Co najbardziej rzuca się w oczy to ilość lotów. W przeciwieństwie do ostrożnego badania terenu przez Eurolot, OLT Express stanowczo postawił na częstotliwość dzięki czemu każde połączenie będzie realizowane z co najmniej jednym dziennie kursem w dni pracujące. To dużo, jednak spektakularność tej regularności wzrasta gdy się okazuje że na trasach pokroju Szczecin-Poznań czy Wrocław-Kraków prowadzone będą po trzy rotacje dziennie! Wszystko to z użyciem niemałych samolotów ATR72 oraz okazjonalnie pozostałych po starym JetAir mniejszych odpowiednikach – ATR42. Jednak zjawisko masowości wzrasta gdy weźmie się potencjalnie najbardziej popularne trasy – głównie łączące Warszawę z innymi miastami. Na nich bowiem operować będą odrzutowe Airbusy oferujące do 180 miejsc na pokładzie. Przykładowo przy pięciu lotach dziennie z Wrocławia do stolicy daje to istotny procent aktualnego oferowania tej samej trasy przez PLL LOT.

Gdy w dniu konferencji na spokojnie starałem się przeanalizować zapowiedzi przewoźnika ciągle nie mogłem wyjść z podziwu nad wielkością planowanej ekspansji. Jakim bowiem cudem te wszystkie rejsy mogą być zapełnione w takim stopniu aby przynosić godziwe zyski? Otóż właśnie poprzez regularność i częstotliwość. Przewoźnik nie chce bowiem przede wszystkim podbierać pasażerów swojej powietrznej konkurencji. Chcą stworzyć rynek odbiorców na nowo – wbijając ludziom do głowy świadomość, że po kraju nie trzeba podróżować tylko pociągiem czy samochodem. Z jednej strony można dodać że przy zapowiadanych cenach biletów taka przygoda nie będzie tania. Przy czteroosobowej rodzinie lot ze Szczecina do Poznania we dwie strony to koszt rzędu 800 złotych. Jednak sądzę że oferta ta nie jest kierowana przede wszystkim do pasażerów okazjonalnych. Widać to po rozkładzie lotów, gdzie największy ruch generowany jest w środku tygodnia. Tak aby w delegację można się było udać samolotem i swoje sprawy załatwić w ciągu jednego dnia. Wtedy cena 200 złotych we dwie strony jest opcją konkurencyjną nawet dla podróży koleją. Poprzez sporą liczbę rejsów sztucznie stworzy się nadpodaż co będzie wymuszało obniżanie cen aby zachęcić jeszcze większą liczbę pasażerów. Jednak wielkość zaplanowanych na rotacje samolotów pozwala na zmniejszenie kosztów przypadających na jednego pasażera a tym samym zarabiać przy stosunkowo niższych cenach biletów. Sądzę więc, że nawet po długim okresie promocyjnych cen większość biletów będzie się kształtować w rozsądnych wartościach będących do przyjęcia przez oddelegowanego pracownika nawet niewielkiej firmy.

Pytanie tylko co ze statystycznym Kowalskim-turystą? Cóż, przewoźnik z pewnością liczy tutaj na pojawienie się potrzeby wygody. A coś takiego z pewnością istnieje, co zaczynam zauważać po sobie. W ostatnim czasie kilkukrotnie bowiem romansowałem sobie z sąsiednimi do mojego macierzystego portami lotniczymi. Początkowa myśl że nie będzie tak źle z dojazdem sfinalizowała się poczuciem bezsensu wspominając te kilka godzin spędzonych w trasie do Warszawy czy Berlina. Zwłaszcza jeśli ktoś jest niemobilny i musi polegać na transporcie autobusowym czy kolejowym. Od tego czasu dostaję nerwowych tików na myśl że musiałbym jechać np. na Pomorze czy inne bardziej odległe miasta naszego kraju, wiedząc że w tym czasie mógłbym przelecieć cały kontynent i trochę poza. Dlatego np. analizując oferty First Minute z Warszawy zawszę do ceny ostatecznej doliczam koszt przelotu z Wrocławia – przynajmniej na kursie powrotnym aby oszczędzić sobie dodatkowego – zwyczajowo i tak już dużego po kończącej się podróży – zmęczenia. Oczywiście dodatkowe minimum 200 złotych na odcinek krajowy na pokładzie OLT Express wypacza ideę taniego latania po Europie z wyłapywaniem promocji z innych miast. Odpada więc dolot do Krakowa aby tanio dolecieć na Sardynię czy do Gdańska aby Wizz Airem zabrać się do Skandynawii. Jednak przy podróży bezpośredniej i częstotliwości rejsów nawet te 300 złotych jest przy moich zarobkach ceną akceptowalną.

Jeszcze tak melodią przyszłości – OLT Express oprócz połączeń krajowych wyznaczył Gdańsk na swój hub przesiadkowy na planowane loty międzynarodowe. Jeszcze nie wiadomo gdzie ani za ile, jednak opcja czasów przesiadek i cen ma być bardzo atrakcyjna dla większości miast dolotowych. Z drugiej strony bardzo ciekawi mnie dziura pozostawiona w rozplanowaniu rotacji. W przypadku Wrocławia nocujący tam Airbus A319 ma bowiem w planie tylko dwa kursy do Warszawy. Co więcej, w sobotni poranek leci do stolicy z której wraca dopiero w niedzielne późne popołudnie. Co w tak zwanym międzyczasie? O tym według przewoźnika dowiemy się bardzo niedługo. Plotki chodzą o pojedynczych połączeniach zagranicznych z portów regionalnych, lub przeznaczeniu samolotów pod czartery (m.in. kontakty na bazie wykupionej Yes Airways). W sumie sobota jest tradycyjną zmianą turnusów, więc weekendowe ograniczenie aktywności Airbusów na trasach krajowych i przekazanie ich na czartery byłoby całkiem niezłym i według mnie rozważnym pomysłem. Podobnie wygląda sprawa z turbośmigłowymi ATR-ami, które w weekendy mają zaplanowane tylko poranne sobotnie i wieczorne niedzielne rotacje. Według mnie rewelacja w kwestii wypadów weekendowych.

OK, co teraz skoro odkryte karty pokazały że gracz postawił na bardzo ryzykowną taktykę rozgrywki? Ano marketing, marketing i jeszcze raz marketing. Tak, aby nie popełnić poprzednich błędów kiedy to prawie nikt nie wiedział o lotach JetAir. Zwłaszcza że przewoźnik oferuje taryfę pozwalającą na zmianę lotów bez konieczności dopłaty. Dla większych firm często wysyłających pracowników w delegację o niepewnym całkowitym czasie zaplanowanych spotkań opcja to rewelacyjna. Tak jak w grupie do której należy mój pracodawca. Dlatego przez ostatnie dwa dni rozpuszczam plotki każdemu kto mógłby być zainteresowany i decyzyjny. Póki połowa dostępnych biletów ma być w cenie 99 złotych za rejs sam mam zamiar skorzystać kilkukrotnie – czy to wybrać się do znajomych w Łodzi, czy to wyskoczyć na weekend do Krakowa lub Gdańska. Jak ta ogłoszona niedawno siatka połączeń będzie wyglądać za kilka miesięcy? Tego nie wiem. Jednak z ogromną satysfakcją będę się przyglądał rozwojowi wydarzeń w tym niewątpliwie ciekawym roku na Polskim i kontynentalnym niebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz