niedziela, 18 marca 2012

Na noże?

Jak wspominałem całkiem niedawno, lotniczy sezon letni w tym roku będzie niezwykle ciekawy - zwłaszcza na lokalnym rynku. Wszystko to za sprawą OLT Express który zadziwił impetem z jakim chce pojawić się na naszym niebie i który w chwili obecnej w lotniczym światku jest sporą ciekawostką. Liczbą tras i regularnością proponowanych lotów zaskoczył bowiem nawet największych optymistów. Tym bardziej, że tak naprawdę ostatnia konferencja prasowa nie była w tej kwestii ich ostatnim słowem. Przykładem jest choćby zeszłotygodniowa nowość. Przewoźnik zauważył bowiem że zaproponowaną siatką połączeń dzięki przesiadkom w Warszawie będzie w stanie obsłużyć połączenia z Rzeszowa do Poznania i Wrocławia. Wszystko to w świetnych godzinach dla delegatów z Podkarpacia - wylot z samego rana turbośmigłowym ATR i krótka przesiadka na odrzutowego Airbusa. Powrót wymaga już nieco dłuższego czekania, ale czas można wykorzystać choćby na szybką obiadokolację - w sam raz przed późnym powrotem do Rzeszowa. Fizycznie cztery loty a koszt znów jak za dwa. Druga sprawa to ciągła niewiadoma w kwestii dziur w rozkładzie dla większości maszyn. Siatka ułożona została bowiem tak, że rozstawione po portach regionalnych samoloty w soboty wykonują tylko swoje poranne rotacje a w niedzielę tylko wieczorne. Akurat w taki sposób aby obsłużyć weekendowy ruch turystyczny. Dużo więcej wolnego czasu mają natomiast Airbusy. Przykładowo "Wrocławski" A319 w dni robocze wykonuje jedynie poranny i późnopopołudniowy rejs do Warszawy. W sobotę natomiast leci tylko do stolicy, z której wraca w niedzielę wczesnym wieczorem. Co w międzyczasie? Mówi się o lotach międzynarodowych i czarterach. Pomysł świetny, tylko póki co nie wyciekła prawie żadna konkretna wiadomość w tej kwestii.
Oczywiście na samym OLT Express latanie po kraju się nie kończy. Wydawać by się mogło że na poważnie rewolucję w tej kwestii już rok temu zaczął inny przewoźnik - Eurolot. Jednak ta sprowadzona nieco do parteru przez nową konkurencję linia po chwili ciszy znów zaczęła pojawiać się w kolejnych doniesieniach. Zapowiedziała bowiem że na cały rok przedłuża turystyczną ofertę z Gdańska i Warszawy do Popradu, dodatkowo z Gdańska zacznie latać do Aarhus w Danii a z Warszawy czarterowo do Zadaru w Chorwacji. Dodatkowo cały czas zapowiadane jest uruchomienie połączeń z Wrocławia i Krakowa do Lwowa, jak też inne - póki co owiane biznesową tajemnicą. Duże nadzieje pokłada się w połączeniach zagranicznych z portów regionalnych - zwłaszcza że linia ostatecznie potwierdziła zamówienie na kilka nowych samolotów Q400 Bombardiera. Na szybko tylko dodam że model ten dużo bardziej nadaje się na dłuższe rejsy niż używany dotychczas ATR.
Dobrze, oferta staje się coraz bogatsza a konkurencja o pasażera posiadającego ograniczony zasób środków przeznaczonych na krótkie podróże - bardziej zażarta. Czemu więc tytułowe na noże? Ponieważ na konkurowaniu produktem się nie kończy - niestety.
Wielkim dla mnie zaskoczeniem była mocna reakcja PLL LOT. Niedługo po opublikowaniu siatki połączeń i cen przez OLT Express "narodowy" powziął się na dumę i ogłosił tydzień promocyjnych cen na połączenia krajowe. Pytanie - po co? Owszem, na samych rejsach do Warszawy wyrósł mu poważny konkurent - w końcu te pięć dziennie kursów z Wrocławia, sześć z Gdańska, trzy ze Szczecina - wszystko na dużych Airbusach - jest niemal zdublowaniem podaży. Tylko tak naprawdę ruch do Warszawy jest dla OLT Express docelowy a dla PLL LOT w co najmniej połowie powinien być kierowany na przesiadki w Warszawie na loty zagraniczne. Klient więc jest przywiązany do linii. Reszta to tak naprawdę deficytowy, lub zerujący się kosztowo ruch. Chyba że chodzi o klienta biznesowego, ale ten nie będzie korzystał z biletu za 99 złotych bez możliwości zbierania mil, zapewnionej przesiadki na ewentualny kolejny odcinek czy wejścia do saloniku na lotnisku. Tak więc po co?
Kolejny raz zaskoczony zostałem przez PLL LOT gdy ten oskarżył OLT Express o piracenie ichniejszej kampanii reklamowej. Chodziło o identyfikację produktu poprzez nazwę - dzięki poprzestawianiu liter aż kusiło aby do "OLT" dodać nawiązujące do LOT "Polskie Linie Lotnicze" - jak też wizualną - podobne reklamy z osobami wsiadającymi i wysiadającymi do samolotu, podczas gdy w tle znajdują się rozpoznawalne widoki celów podróży. Co do zasady reakcję PLL LOT rozumiem - zwłaszcza że spójna i jasna kampania wizerunkowa nie jest tworzona w pięć minut na biurku podrzędnego pracownika w centrali. Jednak tak naprawdę próba podpięcia się OLT pod LOT na każdym szczeblu byłaby nietrafiona. W skrócie - zupełnie inny produkt. Jeśli ktoś skojarzy że tak samo wyglądała reklama "narodowego", to najpierw będzie szukał nowej oferty na jego stronie. Gdy nie znajdzie tam tak niszowego połączenia bezpośredniego jak Rzeszów - Gdańsk, to albo sobie odpuści, albo znajdzie jednak na innej stronie. Wtedy może pomyśleć że to pewnie zagrywka typu Eurolot wykonujący rejsy dla PLL LOT - normalka na wybranych krótkich trasach "narodowego". Niemniej sam przewoźnik klienta stricte bezpośrednio nie traci. Podejrzewam więc że jeśli taka kampania OLT była wybierana świadomie, to wyłącznie po to aby wywołać medialny skandal. I tak się stało. Po wypuszczonych oświadczeniu LOT linia bowiem znów zaistniała w mediach podpisana jako ta, która bez przesiadek w Warszawie oferuje loty po kraju zaczynające się już od 99 złotych w jedną stronę. Tak więc zamiast załatwić sprawę po cichu w sądowych murach, konkurencja odwaliła kawał niezłej roboty. Fakt, reklama to niskiego poziomu, ale przy impecie OLT Express każde dodatkowe źródło wejścia w pamięć ludziom że taki przewoźnik istnieje jest w tej chwili na wagę złota.
Z drugiej strony zaskoczyła mnie też nieco reakcja Eurolotu, który całkiem niedawno zszedł z najniższymi cenami do poziomu OLT Express. Pierwsze wrażenie było bowiem czy nie lepiej się poddać na trasach krajowych pozostając na tych najbardziej lukratywnych i licząc że jakoś da się wyżyć w obliczu sporej konkurencji? Zwłaszcza że Eurolot tak naprawdę oferuje raptem kilka pojedynczych połączeń a OLT Express pokrył niemal całą Polskę. Z drugiej strony jednak dla Eurolotu to walka o być albo nie być. Jak przeglądałem bowiem rozkład - część rejsów na tych samych trasach u obu konkurentów zaplanowana jest w odstępach mniejszych niż godzina. Biorąc pod uwagę impet w kampanii promocyjnej prowadzonej przez obie linie - Eurolot może zginąć w szumie medialnym. Zwłaszcza przy determinacji OLT Express, który kilka dni później odpowiedział kolejną obniżką - 50% taniej dla studentów i emerytów. Czyli po kraju już od stu złotych.
No dobrze, konkurencja ma to do siebie że czasami walczy się na noże. Zwłaszcza przy tak rozchwianym rynku lotniczym jaki mamy po ekspansji kontrowersyjnego Ryanair na naszym kontynencie i niedojrzałym jaki mamy w naszym kraju - nawet niewielki płomień może wzniecić spory pożar. Tylko pytanie czy jest sens go wzniecać? To jest pytanie do każdego z przewoźników. Rozumiem, dobrze skrojony biznesplan powinien zakładać pewną pulę kosztów związanych z początkiem konkurencji których poniesienie może w późniejszym czasie spowodować zyski. Tylko chodzi mi o pewne zepsucie rynku które możemy powoli obserwować. Wiadomo bowiem że tak duże oferowanie tak niskich cen nie będzie trwało w nieskończoność. Owszem, teraz przez sporą część Polaków może przemawiać ciekawość spróbowania się z lotem po kraju. Baaa, studenci mogą taniej niż pociągiem wrócić teraz do domu w innym mieście, czy nawet lecieć na weekendowy zjazd. Niestety jak podejrzewam dużo ciężej im będzie zapłacić te 300+ złotych za powrotni lot gdy minie okres promocji, zwłaszcza jeśli teraz te same loty ma za 100 złotych a nie - jeszcze niedawne - 200. A wiadomo że to nie chodzi o kilka jednorazowych prezentów dla iluśset tysięcy Polaków, którzy po podwyżce cen znów wrócą do kolejowych kawalkad, tylko o przyzwyczajenie ich do podróży samolotowych. O pewne zmanieryzowanie i wzbudzenie potrzeby oszczędności czasu u takiej rzeszy podróżnych, aby te aktualnie dwa rejsy dziennie z Gdańska czy Wrocławia do Łodzi potrafiły się same utrzymać po zakończeniu okresu promocji. Walka na cenę jest nośna, medialna, przyzwyczaja do produktu największe rzesze klientów. Jednak obawiam się że po powrocie do chłodnego kalkulowania i podwyższania cen biletów spora rzesza tych klientów po prostu zrezygnuje. Czy nie lepiej więc - przy już atrakcyjnych cenach - walczyć na jakość produktu i przywiązywać klienta w jakiś inny sposób? Jakieś odpowiedzi w tej kwestii pewnie będzie można zobaczyć za około rok :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz