poniedziałek, 22 października 2012

Bałkański urlop we... Wrocławiu

Pechowy jest mój tegoroczny sezon wyjazdowy. Mało planowałem bo nie było okazji, czasu lub najzwyczajniej chęci. Nawet nie podejmowałem decyzji żeby spróbować się z pojawiającymi się co chwilę okazjami. Strata to tym większa że tanie podróżowanie lotnicze odchodzi powoli do lamusa. Gdyby bowiem nie otwarcie bazy Ryanair we Wrocławiu (co w pierwszym sezonie lotów zawsze jest jednoznaczne z niższymi cenami biletów) czy jawna wojna cenowa Ryanair z Wizz Air, to nie byłoby szans na jakąkolwiek promocję jak za dawnych lat. Najgorsze w tym wszystkim jednak to, że sporo planów było odwoływanych. Najnowszą ofiarą tego trendu okazał się bodaj najdłuższy urlop z użyciem nisko-kosztowych linii lotniczych jaki miałem odbyć. Belgradem zainteresowałem się już z pół roku temu obserwując dogodne możliwości przesiadkowe. Koniec końców postanowiłem skorzystać z innej trasy organizując sobie przy okazji spory trip po bałkanach. W różnych wersjach miał być Belgrad, Sarajewo, Dubrownik, Skopje czy nawet Kosowo. Koniec końców padło na... rodzinny Wrocław.
Wszystko to przez procedury. Jakkolwiek proces decyzyjny w sprawie czegokolwiek jest u mnie bardzo długi, tak w ciągu niecałych dwóch miesięcy dorosłem do decyzji powzięcia kredytu na zakup mieszkania. Niestety na początku września okazało się że stare zasady programu "Rodzina na swoim" będą obowiązywać tylko do końca miesiąca. Nowe natomiast mogą bardzo istotnie zmniejszyć ofertę mieszkań kwalifikujących się do niego. Cóż, na uruchomienie kredytu pozostało więc kilkanaście dni a do tego czasu muszę mieć wybrane swoje własne M. Mało czasu, zwłaszcza że wtedy nawet jeszcze nie wiedziałem gdzie i w jakim mieszkaniu chcę spędzić resztę życia... Raczej pewne więc się stało że odjęcie jeszcze dziesięciu dni będzie zbyt ryzykowne. Chociaż koniec końców była niewielka szansa na powodzenie operacji w tak zwariowanym wariancie. Ale szczerze nie żałuję. Po drodze pojawiło się bowiem kilka komplikacji i wniosek kredytowy uruchamialiśmy na ostatnią chwilę włączając w to bieg z dokumentami przez Rynek żeby zdążyć przed wizytą kuriera w zaprzyjaźnionym biurze ;) Poza tym odpocząłem od pracy i pokręciłem się nieco po własnym mieście. W trakcie tego "zwiedzania" doszedłem do zabawnej konkluzji, że sporo podróżuję po świecie, widziałem już kilka miast a tak naprawdę mało co znam rodzinne w którym żyję prawie trzydzieści lat.
Koniec końców chciałem się podzielić swoją radością, że założyłem sobie na najbliższe trzydzieści lat smycz na szyję. A przynajmniej wstępna decyzja jest pozytywna i pozostały tylko formalności. Oczywiście bzdurą jest stwierdzenie że własne M jest tym wymarzonym i wybranym bez żadnych zawahań. Nie przy tej ofercie rynkowej i możliwościach finansowania w pojedynkę. Zresztą - phi - na całe życie. Ostatnio zrobiłem sobie obliczenia. Otóż w tym roku stuka mi trzydziestka. Pewnie czeka mnie jeszcze z 35 lat pracy. Załóżmy że w tym czasie co roku będę odkładał po 100 złotych które powyżej inflacji będą zarabiać 4% rocznie. Potem sprzedam to mieszkanie zakładając że (z uwzględnieniem inflacji) nie straci na wartości. Wyszło na to że ze zgromadzonego majątku przez - optymistyczne - kolejnych 15 lat życia będę mógł miesięcznie wypłacać po jakieś 1200 złotych. Chyba starczy jako dodatek na długotrwałe podróżowanie po tanich krajach Afryki i Azji. Po co bowiem lecieć z biurem podróży na dwa tygodnie na Teneryfę płacąc za hotel i inne dogodności. Będę miał wtedy bardzo dużo wolnego czasu, można więc na Kanary dostać się promem i na Teneryfie przez kilka miesięcy wynajmować tanie małe mieszkanko, prowadząc przy okazji życie takie samo jak miejscowi. Potem kolejne pół roku na Lanzarote, Fuercie czy innych okolicach. Eh... żeby tylko zdrowie na to pozwoliło. Ale marzyć zawsze można :-)
Jeśli ktoś ma ochotę na zobaczenie wszystkich fotek zebranych podczas tego "wyjazdu", zapraszam na specjalną galerię pod linkiem 2012.09.15-25 - Wrocław. Poniżej natomiast kilka wybranych fotek z tejże.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz