niedziela, 1 listopada 2015

http://koszmarek.ryanair.com/ - subiektywna ocena nowej strony Ryanair

Zapewne część z Was zauważyła że Ryanair uruchomił ostatnio nową stronę internetową. Jest to kolejna zmiana wizerunkowa w ramach wprowadzonej ponad rok temu polityki całuski, cukiereczki, ciasteczka. Owszem, chwilę po jej ogłoszeniu ówczesna witryna zmieniła wygląd, ale nie ukrywajmy - próbowano nam wmówić piękną baletnicę, podczas gdy tak naprawdę to był ten sam potworek, tylko z nałożonymi wieloma warstwami pudru. Pastwiłem się nieco nad nim w jednym z ostatnich wpisów pokazujących dlaczego nie wierzę w zmianę przewoźnika. Tym razem wygląda jednak, że strona przeszła zmianę gruntowną, zarówno w wyglądzie, jak też funkcjonalności.

Mój pierwszy kontakt z witryną miał miejsce na telefonie - musieliśmy odprawić się na nadchodzący powrót z Macedonii. Pomyślałem sobie wtedy, że przewoźnik - zgodnie z zapowiedziami - wprowadza nową wersję strony mobilnej. Wprawdzie po ogłoszeniu zmiany wizerunkowej utworzono kilka wersji kompletnie niewspółgrających ze sobą aplikacji mobilnych, które były wyłącznie uproszczoną wyglądowo stroną internetową (dało się ją wczytać z poziomu przeglądarki na zwykłym komputerze i zrobić zakup biletów w aplikacji), ale jakiś czas temu zapowiadano normalizację tego kanału dystrybucji włącznie z wypuszczeniem wersji finalnej.

Że przewoźnik wprowadza zmiany, to dobrze. Tylko czemu robi to w sposób nieprzemyślany, to już całkowicie nie wiem. Wejście na stronę główną przewoźnika przekierowuje nas na witrynę, która prawdopodobnie jest w trakcie beta testów (https://beta.ryanair.com/pl/pl/). Zgodzę się z tym określeniem pod warunkiem że pominiemy jego drugi człon. Jest bowiem niemożliwym, aby ktokolwiek zgodził się na wypuszczenie aplikacji z takim mnóstwem niedociągnięć i kwintesencją zaprzeczenia user friendly :D 

No bo tak. Próbuję się odprawić. Oczywiście nigdy nie pamiętam numeru rezerwacji, więc wybieram opcję Dane lotu, gdzie podaję trasę, datę i mail na jaki została dokonana rezerwacja. Wpisałem dane, klikam dalej - błąd. Sprawdzam. Literówki w mailu nie ma, lotniska zaznaczone (sprawdzone kilkukrotnie, ponieważ autowypełniacze umożliwiające wpisanie kilku pierwszych liter miasta niekoniecznie działają tak jak tego chcemy), pewnie więc chodzi o datę. Zwłaszcza że podczas wyjazdu pamięta się dni tygodnia (sławne jeśli dziś wtorek, to jesteśmy w Belgii) a nie numeryczną datę. No ale w końcu odkopałem potwierdzenie rezerwacji i okazało się że dzień jest poprawny. 24 października. Hm... dopiero po trzech minutach zorientowałem się że wskazany dzień to nie sobota lecz piątek. Que??? Mhm... bo kalendarz w sposób domyślny zaznaczył dzisiejszy dzień miesiąca, tylko że w 2014 roku. Brawo, próbowałem znaleźć rezerwację na 24 października zeszłej jesieni. Taki psikus. Albo psikuta's ;) 

OK, odprawiamy się. Podaję kraj urodzenia. Hm... tym razem bez autowypełniacza, trzeba samemu znaleźć na liście wszystkich krajów świata. Drapię więc tym palcem po ekranie aby zjechać pod P. Peru, Portoryko, Republika Dominikańska ... Polski, Pitcairn i Polinezji Francuskiej brak... Da fcuk man??!! Aaaa.... kraje podzielone są na grupy. Pierwszą z nich są kraje spoza UE, a drugą (dla zmylenia przeciwnika umiejscowioną na końcu listy) kraje Unii Europejskiej. Yapiiiii ;) 

No to pozostało wpisać datę urodzenia. I tu znów psikus. Domyślna zaznaczona data to 1895 rok :D Dobrze że unifikacja w Ryanair nie istnieje. Przy wyborze daty rejsu jedno przesunięcie na ekranie telefonu zmieniało ją o miesiąc do przodu lub do tyłu. Tutaj miałem mechanizm podobny do szyfru w kłódce, więc mogłem szybko przesunąć się o prawie sto lat. Jestem wytrwały, ale jeśli jednak miałbym wykonać ponad 1000 ruchów aby po miesiącu przesunąć się na rok 1982 to chyba wybrałbym opcję podróży pieszej ;) 

Yeah, wychlastany po twarzy tym dziełem sztuki w kategorii user friendly dotarłem w końcu do karty pokładowej. Hihi, polskie znaki diakrytyczne wysypały wydruk. Cóż, w dowodzie mam Łukasz, na karcie: kilka_krzaczków + ukasz ;) Oraz adnotacja, że ta karta jest jedynie plikiem do wydruku i jeśli chcę przejść przez bramkę przy użyciu telefonu, to muszę zrobić to w aplikacji mobilnej. Bzdura, kod kreskowy został normalnie sczytany i na lotnisku nikt nie robił problemów. Tylko Tęga Zocha przy security w Bergamo kręciła nosem widząc nowy wzór karty pokładowej, który musiała skonsultować z kilkoma kolegami. Na szczęście gremium dyskusyjne wykonkludowało że chyba powinniśmy być jednak przepuszczeni na lotniskowy airside.

Kolejny kontakt z beta-koszmarkiem miał miejsce wczoraj, gdy pokusiłem się na fajną cenę lotów do Aten. Tutaj okazało się, że cały ruch (także z komputerów stacjonarnych) został przekierowany na nową stronę. Bosz... bezkres braku optymalności mnie przeraził. Nie ukrywam że dysponuję dość słabym jak na dzisiejsze standardy komputerem (kupionym jakieś trzy lata temu), dlatego wczytanie witryny głównej zajmowało kilka sekund. Szybki podgląd w bebechy i mam powód - witryna pobiera ponad 100 różnych plików o łącznej wielkości ponad 3 MB, w tym ponad 38 plików ze skryptami (strona nie ruszy dopóki nie zostaną wczytane wszystkie z nich). Całkowity czas potrzebny do pobrania i wczytania wszystkich plików - 47 sekund - przy łączu 1GB/s. Czas wczytywania strony (od zera do samego końca grafik itp.) - 67 sekund. Demon prędkości :D 

Ale ok, w końcu odpaliłem witrynę główną, przystępuję do wyszukania rejsów. W polu lotniska odlotu wpisuję ATH (brawo - dalej działają pełne kody IATA lotnisk), w polu przylotów klikam na Grecję i widzę Chanię, Rodos, Saloniki i Santorini. Wybieram krajówkę na Chalkidiki, klikam Lećmy... i cisza... Po jakimś czasie strona zareagowała a moim oczom ukazało się 8 kursów wykonywanych wskazanego dnia. Ale dobra, zobaczmy godziny innych krajówek, więc klikam Modyfikuj podróż, w polu przylotów zaznaczam Grecję a tam widzę... tylko Chanię na Krecie. Jakoś przypomniało mi się w tym momencie sławetne nagranie Tomasza Lisa w trakcie przygotowywania do kolejnego wydania Faktów materiału o Zbuczynie. Zwłaszcza wypowiedź Skąd ci biedni ludzie mają qwa to zrozumieć, skoro ja nic z tego nie rozumiem.

Dobra, a teraz na poważnie. Ryanair jakoś zawsze słabo wypadał w internetowym kanale sprzedaży. Strony były nieoptymalne, brzydkie, utrudniające proces zakupu a po wprowadzeniu polityki całuski, cukiereczki, ciasteczka szybkie zmiany wydawały się być zerżnięte od konkurencji. Ktoś nawet zauważył że ikony są łudząco podobne do tych na stronie Vueling. Kiedyś CEO przewoźnika chwalił się, że stronę za psie grosze napisało im kilku studentów. Może to i prawda, co by potwierdzała wieloletnia toporność systemu sprzedażowego z kilkoma od wieków znanymi błędami. A kolejne zmiany systemu przypominały wyłożenie dywanu na śmierdzącej psią kupą podłodze. I tak do momentu kiedy i na tym dywanie nie pojawi się sporo innych odchodów ;) 

Aktualny beta-koszmarek wydaje się być zupełnie nowym podejściem do internetowego kanału sprzedaży, gdzie nie tylko zmieniono jego wygląd, ale także całe podejście do rezerwacji. W kwestii wyglądu - całość jest schludna i po prostu wreszcie ładna.W kwestii użyteczności - rezerwację w całości dokonuje się na czterech stronach. Wszelkie dodatki (bagaże, transfery, samochody) zgromadzono w jednej karcie. Aby przejść do kolejnego kroku nie trzeba przewijać w dół niekończącą się stronę z ofertami samochodów, tylko wystarczy kliknąć przycisk na samej górze. Kroki opisane są przyjaznym tekstem typu Jeszcze tylko kilka informacji i to wszystko.

Bardzo dużym plusem jest modyfikacja karty pokładowej do formatu zbliżonego jak u Vueling. Wydruk można złożyć na cztery części (wielkość portfela), na głównej stronie znajduje się wszystko co potrzebują służby lotniskowe, na odwrocie natomiast legenda co po kolei należy wykonać, łącznie z godzinowym zaznaczeniem o której godzinie otwierane jest stanowisko check-in, zamykana bramka, czy planowany przylot. Za to wszystko linia zdobywa ode mnie zasłużone brawa. Szkoda tylko wielkiego wizerunkowego fak-upu z powodu przedwczesnego wpuszczenia klientów w zasieki wersji beta - vide brak optymalizacji. Gdyby nie to, pokusiłbym się nawet o owację na stojąco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz