piątek, 20 listopada 2015

Aktualizacja mapy wyjazdów

Jednym z powodów dla których długo nie wracałem do bloga był fakt, że zarósł on kurzem. Po prostu wpadłem w niechęć opisywania wszystkiego, co się wydarzało. No bo chyba przyznacie że ostatnią rzeczą na jaką macie ochotę po powrocie z wyjazdu/urlopu jest... no właśnie - selekcja zrobionych na nim fotek ;) OK, tydzień na odpoczynek i powrót do rzeczywistości, potem tydzień spędzony na innych obowiązkach i nagle trzeba się zacząć przygotowywać do kolejnego wypadu. W ten właśnie sposób im blog bardziej zarastał kurzem, tym bardziej nie chciało mi się na nim sprzątać.

Gdy jednak powiedziało się hop, trzeba też powiedzieć hip ;) Dlatego przez pewne dwa popołudnia zajmowałem się aktualizacją mapy wyjazdów. Taki osobisty ołtarzyk tambylstwa, albo też miejsce lansu ;) Znajdziecie go klikając na miniaturę mapy po prawej stronie bloga. Czemu o tym piszę? Ponieważ aktualizacja stała się okazją do wspominek, oraz podsumowania co się działo w ciągu ostatnich trzech lat.

Z jednej strony można stwierdzić, że działo się niewiele. Moje wypady wciąż bowiem dotyczyły Europy i jej niedalekich okolic. Nie ustanawiałem więc jakiś spektakularnych rekordów, chociaż kilkukrotnie zbliżałem się, lub nieznacznie przesuwałem własne granice. W zasadzie gdybym pokusił się o wycieczkę autobusową na zachodnią część Madery, to byłbym o te kilka kilometrów dalej na zachód. Trochę lepsze wyniki osiągałem w kwestii rubieży północnych. A to Helsinki - będące na tej samej wysokości co południowa końcówka Grenlandii, oraz wreszcie granica prawdopodobnie ostateczna - Spitsbergen. Jest to miejsce ciekawe dla mnie nie tyle pod względem turystycznym, co w kwestii wydarzenia. Za kilkadziesiąt lat technologia stanie się bowiem tak zaawansowana, że prawdopodobnie Australia będzie odległa o kilka godzin wygodnego lotu. Co więcej, poprawi się koszt takich wyjazdów, dlatego dla naszych dzieci świat będzie po prostu jeszcze mniejszy niż jest teraz dla nas. A kto wie, czy w normalną codzienność nie wkroczą już podróże w przestrzeni kosmicznej? Co jednak istotne, pomimo tych wszystkich możliwości, dzieci czy wnuki prawdopodobnie nie pobiją tego rekordu. Longyearbyen jest bowiem najbardziej wysuniętym na północ naszej planety stale zamieszkałym miastem. Zatem Islandia to tropiki a Alaska czy Kamczatka nie dorastają mu do pięt. Nieco ponad 1000 kilometrów dalej znajduje się biegun północny. Jest więc niewielkie prawdopodobieństwo aby w ciągu następnych kilkudziesięciu lat na północy powstało coś jeszcze. A nawet jeśli, to pewnie będzie jeszcze mniej interesujące niż Spitsbergen teraz. Będzie więc jednak o czym opowiadać wnukom, jak to dziadek przy temperaturze rzędu 32℃ w Polsce wyjechał tak daleko, że przez cały dzień (czyli w zasadzie 24h) było tam 6℃. Żeby było ciekawiej, spał oczywiście pod kocem w namiocie i mył się zimną wodą. Na Majorce i w Egipcie byli niemal wszyscy. Kto jednak może się pochwalić wakacjami nad Oceanem Arktycznym? ;) 

OK, ze spraw statystycznych, w chwili obecnej odwiedzonych mam 75 lotnisk. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, ostatni lot w tym roku zamknie drugą setkę w życiu. Główna w tym zasługa warszawskiego wariactwa - lotów za 9 złotych na trasie Wrocław - Modlin, oraz dziewczyny mieszkającej w stolicy. Jeśli więc wszystko pójdzie zgodnie z planem, w tym roku wskoczy mi 36 odcinków. Ciekawe i zarazem przerażające jest to, że tylko jeden spośród 12 wypadów jest w ogóle niezwiązany z Warszawą ;) A to jednodniowy trójkącik Wrocław - Modlin - Rygge - Wrocław, a to weekendowy wypad Wrocław - Modlin - Rzym - Berlin, a to niskie ceny na bazie silnej konkurencji, więc Wrocław - Warszawa - Paryż. Jednak oprócz tegorocznego szaleństwa, istotny wkład w rozwój przyniósł również rok poprzedni. Dzięki romansom z Lufthansą nabiłem 31 odcinków, oraz zaciekawiłem się zapewnionymi przesiadkami w wygodnych hubach pokroju Monachium. Do siatki dodałem też sporo nowych miejsc (w tym takie niecodzienności, jak Funchal, wspomniany wcześniej Longyearbyen, Jerez de la Frontera czy Mahon), linii i różnorakich odcinków. Jako ciekawostkę traktuję fakt, że siatka moich lotów składa się z czterech zbiorów. Najmniejsze z nich to odcinki Oslo - Spitsbergen i Paryż Orly - Biarritz. Trzeci to Praga - Bilbao, oraz Praga - Bari - Florencja / Genua. Czwarty to pozostała część, w której każdy port jest ze sobą w jakiś sposób powiązany. "Najdalszym" miejscem od Wrocławia jest stolica Andaluzji, połączona w sposób najkrótszy czterema odcinkami - przykładowo Wrocław - Monachium - Barcelona - Mahon - Sewilla.

Oprócz rozwoju w liście przewoźników i czasów poszczególnych wyjazdów (kiedyś latałem tylko na parę dni, tegoroczny główny urlop trwał natomiast ponad dwa tygodnie) zmienił się również tryb podróżowania i nocowania. Długotrwałe wypady pozwalają na dokładniejsze zwiedzenie okolic. Mam tutaj na myśli zarówno okolice w kontekście jednego kraju (krajówki Bari - Florencja/Genua, lub Barcelona - Jerez de la Frontera / Sewilla - Mahon - Barcelona), jak też regionu (tegoroczny Kraj Basków i La Rioja zwiedzone wzdłuż i wszerz za pomocą lokalnych autobusów). Oprócz zwiedzania zdobyczy cywilizacyjnych zaczynam również doceniać walory przyrodnicze. Chętnie więc inwestuję w wypożyczenie roweru i trasę 80-100 kilometrów, lub trekking pieszy. W taki sposób fajnie wspominam jeżdżenie po Minorce, niekiedy piekielne podjazdy w Kraju Basków, czy łazengownictwo po Kanionie Matka niedaleko Skopje lub po Norweskich lasach. To ostatnie spowodowało również rozszerzenie pakietu akceptowalnych sposobów nocowania. Owszem, wciąż raczej pokój prywatny i jeśli cena jest atrakcyjna to raczej o lepszym standardzie. Jeśli jednak po prostu się nie da a akurat nie jestem w okolicach wylotu (możliwość kimy na lotnisku), to czemu nie spróbować się z kempingowaniem? Niestety póki co fajne wrażenia przegrywają 2:1 z ciężkimi warunkami. Niestety pierwsza noc w Norwegii i plaża w Biarritz po prostu zawiodły pogodowo. Niemniej wątek ten na tyle mnie zainteresował, że mam ochotę przetestować go jeszcze kilkukrotnie. Zwłaszcza na północnych obszarach naszego kontynentu, gdzie plenerowaniu sprzyjają obowiązujące przepisy.

Co na przyszłość? Cóż, lista tudusów jest niekończąca się i wciąż uzupełniana o nowe pomysły. Mocne postanowienia mają to do siebie, że są bardzo mocne do czasu aż padną. A padają głównie w obliczu cen i innych warunków sprawiających, że plany się jednak zmieniają ;) Niemniej chciałoby się w końcu zaliczyć jakieś dalsze rejony naszego globu. Póki co największa wkrętka na rok 2016 to Islandia na około tydzień i Iran. Z pewnością będzie trzeba pomyśleć o jakieś północy z nocowaniem na dziko. Do tego najpewniej Londyn, być może z krótkim powrotem do Brighton. Warto też doliczyć już zabookowane Ateny i Mołdawię na pięć dni. W dalszej perspektywie będzie trzeba pilnie pomyśleć o Kubie, zanim jeszcze zostanie zadeptana przez Amerykanów i następnie Europejczyków. Reszta zależeć będzie już wyłącznie od dostępnego czasu i okazji cenowych.

2 komentarze:

  1. Widzę, że nie tylko ja wpadłem na pomysł, że 2016 będzie rokiem krajów na "I" ;) Iran przy pomyślnych wiatrach już w styczniu, a Islandia z rowerem w lipcu. Może gdzieś się miniemy po trasie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. My w przyszłym roku skromnie - Finlandia (Turku-Helsinki-Laponia), Wilno, Mińsk (9 maja, Dzień Zwycięstwa), Ryga, Tallin, Lwów. Ale kto wie, może upolujemy jakieś tanie bilety i wylądujemy w nieplanowanym miejscu?
    Trzymam kciuki za Islandię i Iran!

    OdpowiedzUsuń