poniedziałek, 16 maja 2016

Projekt gupol część 2

Jakieś dwa miesiące temu opisywałem Wam projekt gupol, czyli przygotowania do nisko-kosztowych podróży po krajach Skandynawskich. W skrócie - bardziej wśród przyrody włącznie z nocowaniem na dziko. Projekt ten powoli, ale ciągle ewoluuje aby pozwolić nam na komfort w trakcie takiego wypadu. Sprawdzianem wstępnym będzie jeden z czerwcowych weekendów, kiedy to na zachodnim Oslofiordzie będziemy nocować w jednym z tamtejszych gapahuków. Myślałem też, że będzie to pierwszy test pod chmurką, jednak ostatni wyjazd do Mołdawii przyspieszył nieco kilka spraw.

Bogata relacja z tej tygodniowej majówki za jakiś czas pojawi się na blogu. Teraz na szybko opiszę - lecieliśmy LOTem z bagażami rejestrowanymi, dzięki czemu praktycznie nie mieliśmy ograniczeń wagowych i rozmiarowych. Ponieważ tydzień to dość długo jak na większość atrakcji Mołdawii a z transportem na prowincji dość ciężko, zdecydowaliśmy się na mały eksperyment. Namiot :-)

Wieczór poświęcony na lekturę różnych internetowych wpisów poświęconych podróżowaniu z namiotem zaowocował stwierdzeniem, że jednak takie ustrojstwo da się przewieźć w bagażu podręcznym. O ile oczywiście śledzie nie będą metalowe i w razie pytań przy security w sposób jasny będzie się w stanie wytłumaczyć do czego służą te podłużne kijki. Jedyne zagrożenie jest w tym, że trafi się na bardziej wygadanego pracownika lotniska, który będzie próbował wmówić, że przez gumkowe połączenie ze szkieletu namiotu można zrobić... nunczako ;) 

Minusów namiotu jest kilka. Po pierwsze, nie wejdzie do małego bagażu podręcznego w Wizz Air. Wymieniam dokładnie tą linię, ponieważ to ona posiada najciekawszą siatkę połączeń ze Skandynawią. Z drugiej jednak strony, przez ostatnie lata podróżowałem sam. Gdy robi się to w parze, koszt jednego dużego bagażu podręcznego dzieli się na dwa, co jest akceptowalne nawet przy wypadzie na weekend. Minus wstępnie odrzucony. Drugim minusem namiotów jest ciężar. Tej zimy zauważyłem, że ciuchy w bagażu podręcznym zajmują stosunkowo niewiele miejsca. Wagowo i objętościowo plecak mocno przyrasta gdy do środka dodaje się rozbudowaną kosmetyczkę, materac, jakiś koc/śpiwór i prowiant. Owszem, namiot to tylko dodatkowe około 2kg. Jednak ciężar ten będzie trzeba cały czas nosić na plecach, co przy około dwudziestu kilometrowych spacerach ma już bardzo istotne znaczenie. Tego minusa już nie potrafię odrzucić ;)

Rozkminy te pozostawmy na później. Teraz stwierdziliśmy, że skoro i tak lecimy z walizkami (zostały w hostelu w Kiszyniowie, nie chodziliśmy z nimi po Mołdawskich wioskach ;) ) to spróbować można. Do przeprowadzenia eksperymentu posłużył nam najtańszy namiot z Decathlona. Taki, ponieważ był najmniejszy, najlżejszy, pozwoli nam wyrobić zdanie na temat campingowania. Jeśli w przyszłości za którymś razem jakiś nadgorliwy pracownik nie przepuści go przez security, to tej inwestycji rzędu 50 złotych na osobę w żaden sposób nie będzie nam żal.

Ostatecznie doświadczenie spania pod chmurką było ciekawe. Pierwsza noc, w ogrodzie willi w wiosce Trebujeni, była raczej ciężka. Do namiotu wdarła nam się wilgoć, przez co po prostu zmarzłem - tutaj wydaje mi się że będę musiał pomyśleć o lepszym śpiworze. Na szczęście mieliśmy taryfę ulgową - z rana skorzystaliśmy z ciepłego prysznica co pozwoliło na odzyskanie komfortu cieplnego i higienicznego. Druga noc - w pełni dzika - to już inna bajka. Było cieplej, zachowaliśmy wstępny komfort, znaleźliśmy fajne miejsce i całkiem nieźle się wyspaliśmy. Do tego z ogromną łatwością rozpaliliśmy ognisko, więc przed spaniem udało nam się nieco zagrzać i zjedliśmy ciepłą kolację. Dorota zresztą wspominała potem, że z niespotykaną zawziętością i radością na twarzy rozprawiałem się z uschniętym krzakiem. Jego duże gałęzie służyły nam za paliwo przez kolejnych kilkadziesiąt minut. A rano, po krótkiej toalecie z użyciem nawilżanych chusteczek, na śniadanie zjedliśmy bułeczki, smaczny serek, wędlinkę i pomidorki :-)

Poranny widok z okolic naszego namiotu
Czyli przedwczesny test z nocowaniem w plenerze, myślę że wypadł pozytywnie. Z pewnością z większą odwagą będziemy podchodzili teraz do weekendu w Norwegii. Dążenie na przekór ma swoje zalety. Pamiętam, gdy w poprzedniej pracy znajomi - niszko-kosztowi klienci biur podróży - wspominali, że nie jeżdżą do Hiszpanii, ponieważ ta jest dla nich po prostu za droga. Nie mogli uwierzyć gdy wspomniałem, że we wrześniu miałem swój dziesiąty wyjazd do tego kraju oraz gdy wspominają jak wyglądają moje koszta takiego wyjazdu. Większość ludzi nie widzi też sensu w podróżowaniu do mroźnej Skandynawii z powodu horrendalnych cen życia i małej ilości atrakcji turystycznych. To będzie kolejny absurd gdy się okaże, że Skandynawia - dzięki połączeniu kimy w plenerze, niewielkich kosztów wyżywienia i transportu - być może stanie się dla nas ultra-mega-tanim kierunkiem wyjazdowym pełnym przygód. Ale ja chyba nigdy nie godziłem się na podążanie z trendami ;)

1 komentarz:

  1. Ależ! W czasie zeszłorocznej podróży namiot zmieścił się podzielony na dwa małe bagaże podręczne w Wizzie, i z plastikowymi szpilkami przeszedł nawet skrupulatną kontrolę w Tel Awiwie. Za dwa dni będziemy powtarzać ten sam eksperyment w Dubaju ;)

    OdpowiedzUsuń