czwartek, 12 maja 2016

Spostrzeżenia własne - przewodnik po Kraju Basków - Camino de Santiago i bezpieczeństwo


Zdjęcia z całego wyjazdu do Kraju Basków znajdziecie pod linkiem: 2015.09.05-21 - Basque Country Navarre La Rioja Paris Prague.

Camino de Santiago
Będąc kilka lat temu w Santiago de Compostela dowiedziałem się, że jest to jedno z trzech najważniejszych miejsc pielgrzymkowych Chrześcijan (obok Watykanu i Jerozolimy). Słyszałem także o silnym ruchu pielgrzymkowym, co stało w totalnym przeciwieństwie do pustki jaką zastaliśmy w mieście. Owszem, tamtejszy klasztor jest ogromny i klimatyczny, jednak będąc trochę na bakier z wierzeniami Chrześcijańskimi w mojej hierarchii ważności Św. Jakub jakoś niekoniecznie znajdował się na wysokiej pozycji. Faktem jest, że w trakcie tamtego wyjazdu pielgrzymki do Santiago jakoś utkwiły mi w pamięci, pomimo silnej konkurencji z naszym lokalnym Częstochowskim ewenementem, czy nawet bardziej lokalnym związanym ze Św. Jadwigą, której sanktuarium znajduje się w niedalekiej od Wrocławia Trzebnicy. Gdy ruch ten znajdzie swoje miejsce także w Waszej pamięci, z pewnością kiedyś zaczniecie dostrzegać w swoich, bądź odwiedzanych przez Was miastach, znaki białej lub żółtej muszli na błękitnym tle. Halo, halo, ale na moście we Wrocławiu? I owszem. Średniowieczna tradycja prawie została zapomniana, gdyż w 1970 roku pielgrzymowało raptem 68 osób. Jednak zabiegi Rady Europy co do przywrócenia jej popularności, jako drogi o szczególnym znaczeniu dla kultury kontynentu, spowodowały ogłoszenie jej w 1987 roku pierwszym Europejskim Szlakiem Kulturowym, oraz w 1993 roku wpisanie na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dzięki temu rokrocznie pielgrzymów jest coraz więcej a ich liczba zbliża się aktualnie w okolice trzystu tysięcy.


Dziś, dla wielu miast i miasteczek, ruch ten stanowi bardzo istotną gałąź przemysłu. Wystarczy bowiem znaleźć się w jakimkolwiek skupisku ludzkim będącym na jednym z kilku szlaków, aby co chwila mijać schroniska, tzw. Auberge. Oferują one niezbędne minimum - najczęściej piętrowe łóżko w sali wieloosobowej, niejednokrotnie brak pościeli, kabiny prysznicowe, jak też przede wszystkim miejsce do ręcznego przeprania i wysuszenia ubrań. Ten minimalizm wyraża się również w niskiej cenie, ponieważ będąc zazwyczaj ponad miesiąc w drodze, każdy grosz zaczyna nabierać innej wartości. Poza tym miejsca te są bardzo ciekawe pod względem socjologicznym. Są tylko noclegownią, punktem odpoczynku gdzie każdego dnia spotykasz kogoś nowego. Czasami są to grupy własne, czasami obce do których bardzo łatwo jest się przyłączyć. Popołudniu zaczyna się przepierka, szybkie zwiedzanie miasta, kolacja i spanie o wczesnych godzinach wieczornych. Wynika to z bardzo wczesnej pobudki, aby po spowodowaniu ogólnego harmidru związanego z pakowaniem się, wyjść na szlak o jak najwcześniejszej porze. Tak, aby uniknąć palącego popołudniowego słońca. Chwilę po wyjściu sale sypialne są opustoszałe w 99% - pozostają w nich tylko takie wariaty jak ja, lub osoby potrzebujące dodatkowego dnia odpoczynku. Wtedy też szlaki zapełniają się mniejszymi lub większymi grupami piechurów niestrudzenie prących do przodu, do celu który mają zamiar osiągnąć za trzy, do czterech tygodni. Przemierzają oni boczne, utwardzone i choć wymagające, to całkiem nieźle utrzymane ścieżki. Ich szlak, choć zazwyczaj dobrze oznakowany (pomijając fakt, że wystarczy po prostu iść za kimś znajdującym się kilkadziesiąt metrów przed nami), najczęściej prowadzi w sposób okrężny. A to do ważnego klasztoru, a to aby przejść pod drogą szybkiego ruchu do tunelu pod który dochodzi niesamowicie pokrętna ścieżka itd. Takim właśnie szlakiem jechałem na rowerze wypożyczonym w Navarrete i muszę przyznać że wycieczka ta była jedną z największych atrakcji całego wyjazdu do Kraju Basków.



Pielgrzymi, oprócz charakterystycznej muszli, często wyróżniają się flagami krajów przyczepionymi, lub wszytymi w plecaki. Ku mojemu zdziwieniu, widziałem bardzo dużo piechurów z Australii, Ameryki Południowej, czy nawet Korei Południowej i Hawajów! Ciężkie warunki w trakcie Camino są prawie całkowicie nieistotne. Nigdy nie zapomnę sceny, kiedy położyłem rower aby niespiesznie zrobić kilkanaście fotek jednego z miejsc. Po jakimś czasie powolnym krokiem mijał mnie samotny Brazylijczyk o pewnym stopniu niepełnosprawności ruchowej. Za serducho złapało mnie jego wypowiedziane z uśmiechem na twarzy pytanie czy wszystko w porządku i czy nie potrzebuję od niego jakieś pomocy. Albo kilkuosobowa grupka z bodaj Wenezueli, wśród której były dwie osoby prowadzone przez psa przewodnika. Albo wspomniana grupa z Korei, gdzie jedna już bardzo sędziwa kobieta całą noc spała oddychając z pomocą jakiegoś urządzenia...

Owszem, dzisiejsze pielgrzymowanie jest niczym w porównaniu z korzeniami z których się wywodzi. W wiekach dawnych była to wyprawa życia, podróż w nieznane, gdzie bez wiedzy o tamtejszych kulturach lub językach drogę szukało się pytając okolicznych mieszkańców. Dziś mamy GPS, ultra-dokładne mapy, noclegi które można zarezerwować przez internet, zwiększające wydajność buty, stroje i plecaki. Wielu pielgrzymów oczywiście idzie tylko część szlaku, korzystając z podwózki lotniczej (najczęściej aby dotrzeć w okolice Hiszpanii), autobusowej lub kolejowej. Co więcej, kiedyś pielgrzymka była do Santiago i - co ważniejsze - z powrotem. Dziś zazwyczaj dotyczy drogi tam, wracając już zazwyczaj transportem lotniczym. Jednak mimo to, możliwość obcowania z takimi ludźmi jest czymś niesamowitym. Każdy z nich ma bowiem jakiś cel, jakąś historię, jakiś bagaż doświadczeń, ciężkie warunki z którymi radzi sobie w sposób radosny, ponieważ wyraźnie widzi odległe o kilkaset kilometrów miasto na (prawie) krańcu Europy. Dopiero pod koniec rowerowego dnia zdałem sobie sprawę z wagi naszych spotkań. W rzeczywistości, każdy pielgrzym był dla mnie tylko mijaną osobą, u której w tym właśnie momencie wzbudzałem najczęściej okrzyk bici! (rower) ostrzegający innych z przodu że właśnie nadjeżdżam. Jednak zwróćcie proszę uwagę, że każdy z tych bezimiennych jest kimś wielkim. Poznajcie bowiem taką osobę gdzieś w trakcie jakiegoś spotkania. Historia ich Camino z pewnością stanie się źródłem wielu godzin opowieści. Opowieści o przeżyciach duchowych, socjologicznych, trudach i radościach drogi. Oczywiście przeżycia te nie muszą iść w parze z naszymi przekonaniami, jednak na podziw zasługuje fakt, że w dzisiejszych czasach pracy i wielu obowiązków, ktoś potrafi powiedzieć swojemu życiu: stop, znikam na dwa miesiące i podejmuję wyzwanie. Owszem, jestem osobą uważającą że jeśli do przebycia mam mniej niż trzy kilometry, to nie szukam transportu samochodowego. Żyję, myślę że w sposób dość wysportowany. Jednak świadomość tego, że ktokolwiek mógłby iść przez 30 dni przebywając w tym czasie ponad 600 kilometrów, spakować całe swoje życie w niewielkim plecaku licząc na uśmiech pogody, zdrowia i niepewne możliwości zakwaterowania, jest dla mnie czymś wykraczającym poza wszelkie pojmowanie. Świadomość tego rzuca zupełnie inne spojrzenie na każdą mijaną osobę, u której - jak wcześniej wspomniałem - właśnie w tym momencie wzbudzałem okrzyk bici. Szacunek im i podziw.

Bezpieczeństwo
Turystyka w Europie w ostatnich latach przechodzi bardzo głębokie zmiany. Z perspektywy naszego, nastawionego przede wszystkim na niski koszt, kraju w stosunkowo szybkim czasie z map zniknęły gwiazdy rynku czarterowego typu Tunezja, Egipt i Turcja. Wyjazdy do Grecji także wiążą się z podwyższonym poziomem pytań o bezpieczeństwo. Tematyka ta zresztą ostatnio stała się modna i przykładowo na październikowe stwierdzenia że na urlop jedziemy do Macedonii często padało pytanie - a stamtąd to się w ogóle wraca? ;) OK, z jednej strony dobrze że takie zagadnienia w sposób bardziej przemyślany, lub sztucznie wyuczony, pojawia się w naszej świadomości. Z drugiej, powinno ono być zawsze gdzieś z tyłu głowy w trakcie planowania wyjazdu urlopowego.

W kwestii bezpieczeństwa Kraj Basków był dla mnie pozytywnym kontrastem. Zaczął się bowiem od wylądowaniu w Biarritz, po całodniowym zwiedzaniu Paryża. Stolica Francji do miejsc najbezpieczniejszych nie należy - to w sposób sztucznie przekazany przez media, lub widziany własnymi oczami wie chyba każdy. Dlatego gdy po niekiedy niesympatycznych wspomnieniach z tego miasta znalazłem się w cichym, spokojnym, nawet nieco gustownym ośrodku wypoczynkowym, było to dla mnie jak przejście ze skrajności w skrajność. Szczerze, w prawie całym Kraju Basków nie miałem problemów z poczuciem bezpieczeństwa. Po stronie francuskiej - cisza, spokój oraz bardziej zamożni klienci. Po stronie hiszpańskiej - już zależy. W zdecydowanej większości - spoko. Ale na przykład niezbyt ciekawie czułem się w Logronño. Na starówce było kilka miejsc opanowanych przez lokalnych bezdomnych, których dzień polegał na siedzeniu pod lokalnym kościołem, śmierdzeniu alkoholem i paleniu czegoś wyżej-oktanowego. W nocy czułem pewien niesmak przechodząc w tamtejszych okolicach a pech chciał, że akurat w pobliżu miałem swój hostel.

Poza tym w całym Kraju Basków pozostaje chyba nieco przystopowana w ostatnich latach kwestia, no właśnie - Kraju. Pokolenia najmłodsze mogą nie kojarzyć już nazwy ETA i ichniejszych organizowanych w całym kraju zamachów terrorystycznych. Tak, tak, w Hiszpanii także były przeprowadzane zamachy terrorystyczne! Niemniej pomimo spokoju w kilku miejscach w internecie dało się przeczytać, że Kraj jest mocno podzielony na zwolenników walki o niepodległość i trwania w istniejących związkach państwowych. Podział ten podobno jest wyraźnie widoczny w miejscowych tawernach, gdzie pod płaszczykiem niezrozumiałego dla nas języka toczą się burzliwe debaty, zazwyczaj sprzyjające antagonizmom przeciwko politycznym przeciwnikom. Oczywiście, jak w przypadku wizyt w większości krajów, tak też tutaj w rozmowy o podłożu politycznym raczej nie powinno się angażować. Zwłaszcza, że jest to zagadnienie nam zupełnie nieznane i przez to grząskie. Na szczęście dla większości turystów kontakt z wątkiem niezależności kończy się na zauważaniu napisów na murach czy innych miejscach niektórych miast. Zresztą ETA również koncentrowała swoje działania na konkretnych osobach z aparatu państwowego, zamiast na spektakularnych akcjach zmierzających do uzyskania jak największego rozgłosu i nienawiści płynącej z całego niemal świata. Przy czym oczywiście w żaden sposób nie tłumaczy to byłych działań tej organizacji.

Podsumowując, Hiszpania oczywiście do grupy krajów bezpiecznych nie należy. W Alicante byłem świadkiem kradzieży a jakiś miejscowy starszy pan zwrócił mi uwagę że w tym mieście portfel należy trzymać w miejscu o bardzo trudnym dostępie. W Barcelonie jedyny raz w życiu grożono mi nożem. Trochę to daje do myślenia. W porównaniu z takimi sytuacjami Kraj Basków to oaza spokoju. Prawdopodobnie dlatego, że tam sąsiedzi po prostu znają się nawzajem i potrafią rozwiązywać problemy we własnych piaskownicach. Brak tam też nisko-kosztowej emigracji zarobkowej. Przybysze z Afryki rezydują bowiem najczęściej nad wybrzeżem Morza Śródziemnego, lub w miastach o największych szansach w ich sferze kulturowej. Czyli Marokańczycy (wybrzeże) i przybysze z Ibero-Ameryki w Sewilli czy Madrycie, byłe kolonie francuskie w Paryżu, Tuluzie, Lyon lub podobnej językowo Brukseli, ci co dostali się na Lampedusę i Pantelerię czasami zostają w Mediolanie, Rzymie czy Bolonii. Jenak zarówno Bilbao, jak też mniejsze miasta regionu pozostały jakoś poza zainteresowaniem emigracji zarobkowej, co w mniej, lub bardziej sztuczny sposób mimo wszystko wpływa na poczucie bezpieczeństwa w trakcie pobytu :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz