Zdjęcia z całego wyjazdu do Kraju Basków znajdziecie pod linkiem: 2015.09.05-21 - Basque Country Navarre La Rioja Paris Prague.
Camino de Santiago
Będąc kilka lat temu w Santiago de Compostela
dowiedziałem się, że jest to jedno z trzech najważniejszych miejsc
pielgrzymkowych Chrześcijan (obok Watykanu i Jerozolimy). Słyszałem
także o silnym ruchu pielgrzymkowym, co stało w totalnym przeciwieństwie
do pustki jaką zastaliśmy w mieście. Owszem, tamtejszy klasztor jest
ogromny i klimatyczny, jednak będąc trochę na bakier z wierzeniami
Chrześcijańskimi w mojej hierarchii ważności Św. Jakub jakoś
niekoniecznie znajdował się na wysokiej pozycji. Faktem jest, że w
trakcie tamtego wyjazdu pielgrzymki do Santiago jakoś utkwiły mi w pamięci,
pomimo silnej konkurencji z naszym lokalnym Częstochowskim ewenementem,
czy nawet bardziej lokalnym związanym ze Św. Jadwigą, której sanktuarium znajduje się w niedalekiej od Wrocławia Trzebnicy.
Gdy ruch ten znajdzie swoje miejsce także w Waszej pamięci, z pewnością
kiedyś zaczniecie dostrzegać w swoich, bądź odwiedzanych przez Was
miastach, znaki białej lub żółtej muszli na błękitnym tle. Halo, halo,
ale na moście we Wrocławiu? I owszem. Średniowieczna tradycja prawie
została zapomniana, gdyż w 1970 roku pielgrzymowało raptem 68 osób.
Jednak zabiegi Rady Europy co do przywrócenia jej popularności, jako
drogi o szczególnym znaczeniu dla kultury kontynentu, spowodowały
ogłoszenie jej w 1987 roku pierwszym Europejskim Szlakiem Kulturowym,
oraz w 1993 roku wpisanie na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dzięki
temu rokrocznie pielgrzymów jest coraz więcej a ich liczba zbliża się
aktualnie w okolice trzystu tysięcy.
Dziś, dla wielu miast i
miasteczek, ruch ten stanowi bardzo istotną gałąź przemysłu. Wystarczy
bowiem znaleźć się w jakimkolwiek skupisku ludzkim będącym na jednym z
kilku szlaków, aby co chwila mijać schroniska, tzw. Auberge. Oferują one
niezbędne minimum - najczęściej piętrowe łóżko w sali wieloosobowej,
niejednokrotnie brak pościeli, kabiny prysznicowe, jak też przede
wszystkim miejsce do ręcznego przeprania i wysuszenia ubrań. Ten
minimalizm wyraża się również w niskiej cenie, ponieważ będąc
zazwyczaj ponad miesiąc w drodze, każdy grosz zaczyna nabierać innej
wartości. Poza tym miejsca te są bardzo ciekawe pod względem
socjologicznym. Są tylko noclegownią, punktem odpoczynku gdzie każdego
dnia spotykasz kogoś nowego. Czasami są to grupy własne, czasami obce do
których bardzo łatwo jest się przyłączyć. Popołudniu zaczyna się
przepierka, szybkie zwiedzanie miasta, kolacja i spanie o wczesnych
godzinach wieczornych. Wynika to z bardzo wczesnej pobudki, aby po
spowodowaniu ogólnego harmidru związanego z pakowaniem się, wyjść na
szlak o jak najwcześniejszej porze. Tak, aby uniknąć palącego
popołudniowego słońca. Chwilę po wyjściu sale sypialne są opustoszałe w
99% - pozostają w nich tylko takie wariaty jak ja, lub osoby
potrzebujące dodatkowego dnia odpoczynku. Wtedy też szlaki zapełniają
się mniejszymi lub większymi grupami piechurów niestrudzenie prących do
przodu, do celu który mają zamiar osiągnąć za trzy, do czterech tygodni.
Przemierzają oni boczne, utwardzone i choć wymagające, to całkiem
nieźle utrzymane ścieżki. Ich szlak, choć zazwyczaj dobrze oznakowany
(pomijając fakt, że wystarczy po prostu iść za kimś znajdującym się
kilkadziesiąt metrów przed nami), najczęściej prowadzi w sposób okrężny.
A to do ważnego klasztoru, a to aby przejść pod drogą szybkiego ruchu
do tunelu pod który dochodzi niesamowicie pokrętna ścieżka itd. Takim
właśnie szlakiem jechałem na rowerze wypożyczonym w Navarrete i muszę przyznać że wycieczka ta była jedną z największych atrakcji całego wyjazdu do Kraju Basków.
Pielgrzymi,
oprócz charakterystycznej muszli, często wyróżniają się flagami krajów
przyczepionymi, lub wszytymi w plecaki. Ku mojemu zdziwieniu, widziałem
bardzo dużo piechurów z Australii, Ameryki Południowej, czy nawet Korei
Południowej i Hawajów! Ciężkie warunki w trakcie Camino są prawie
całkowicie nieistotne. Nigdy nie zapomnę sceny, kiedy położyłem rower
aby niespiesznie zrobić kilkanaście fotek jednego z miejsc. Po jakimś
czasie powolnym krokiem mijał mnie samotny Brazylijczyk o pewnym stopniu
niepełnosprawności ruchowej. Za serducho złapało mnie jego
wypowiedziane z uśmiechem na twarzy pytanie czy wszystko w porządku i
czy nie potrzebuję od niego jakieś pomocy. Albo kilkuosobowa grupka z
bodaj Wenezueli, wśród której były dwie osoby prowadzone przez psa
przewodnika. Albo wspomniana grupa z Korei, gdzie jedna już bardzo
sędziwa kobieta całą noc spała oddychając z pomocą jakiegoś
urządzenia...
Owszem, dzisiejsze pielgrzymowanie jest niczym w
porównaniu z korzeniami z których się wywodzi. W wiekach dawnych była to
wyprawa życia, podróż w nieznane, gdzie bez wiedzy o tamtejszych
kulturach lub językach drogę szukało się pytając okolicznych
mieszkańców. Dziś mamy GPS, ultra-dokładne mapy, noclegi które można
zarezerwować przez internet, zwiększające wydajność buty, stroje i
plecaki. Wielu pielgrzymów oczywiście idzie tylko część szlaku,
korzystając z podwózki lotniczej (najczęściej aby dotrzeć w okolice
Hiszpanii), autobusowej lub kolejowej. Co więcej, kiedyś pielgrzymka
była do Santiago i - co ważniejsze - z powrotem. Dziś zazwyczaj dotyczy
drogi tam, wracając już zazwyczaj transportem lotniczym. Jednak mimo to,
możliwość obcowania z takimi ludźmi jest czymś niesamowitym. Każdy z
nich ma bowiem jakiś cel, jakąś historię, jakiś bagaż doświadczeń,
ciężkie warunki z którymi radzi sobie w sposób radosny, ponieważ
wyraźnie widzi odległe o kilkaset kilometrów miasto na (prawie) krańcu Europy.
Dopiero pod koniec rowerowego dnia zdałem sobie sprawę z wagi naszych
spotkań. W rzeczywistości, każdy pielgrzym był dla mnie tylko mijaną
osobą, u której w tym właśnie momencie wzbudzałem najczęściej okrzyk bici!
(rower) ostrzegający innych z przodu że właśnie nadjeżdżam. Jednak
zwróćcie proszę uwagę, że każdy z tych bezimiennych jest kimś wielkim. Poznajcie bowiem taką osobę gdzieś w trakcie jakiegoś spotkania.
Historia ich Camino z pewnością stanie się źródłem wielu godzin
opowieści. Opowieści o przeżyciach duchowych, socjologicznych, trudach i
radościach drogi. Oczywiście przeżycia te nie muszą iść w parze z
naszymi przekonaniami, jednak na podziw zasługuje fakt, że w
dzisiejszych czasach pracy i wielu obowiązków, ktoś potrafi powiedzieć
swojemu życiu: stop, znikam na dwa miesiące i podejmuję wyzwanie.
Owszem, jestem osobą uważającą że jeśli do przebycia mam mniej niż trzy
kilometry, to nie szukam transportu samochodowego. Żyję, myślę że w
sposób dość wysportowany. Jednak świadomość tego, że ktokolwiek mógłby
iść przez 30 dni przebywając w tym czasie ponad 600 kilometrów, spakować
całe swoje życie w niewielkim plecaku licząc na uśmiech pogody, zdrowia
i niepewne możliwości zakwaterowania, jest dla mnie czymś wykraczającym
poza wszelkie pojmowanie. Świadomość tego rzuca zupełnie inne
spojrzenie na każdą mijaną osobę, u której - jak wcześniej wspomniałem -
właśnie w tym momencie wzbudzałem okrzyk bici. Szacunek im i podziw.
Bezpieczeństwo
Turystyka w
Europie w ostatnich latach przechodzi bardzo głębokie zmiany. Z
perspektywy naszego, nastawionego przede wszystkim na niski koszt, kraju
w stosunkowo szybkim czasie z map zniknęły gwiazdy rynku
czarterowego typu Tunezja, Egipt i Turcja. Wyjazdy do Grecji także wiążą
się z podwyższonym poziomem pytań o bezpieczeństwo. Tematyka ta zresztą
ostatnio stała się modna i przykładowo na październikowe stwierdzenia
że na urlop jedziemy do Macedonii często padało pytanie - a stamtąd to się w ogóle wraca?
;) OK, z jednej strony dobrze że takie zagadnienia w sposób bardziej
przemyślany, lub sztucznie wyuczony, pojawia się w naszej świadomości. Z
drugiej, powinno ono być zawsze gdzieś z tyłu głowy w trakcie
planowania wyjazdu urlopowego.
W kwestii bezpieczeństwa Kraj
Basków był dla mnie pozytywnym kontrastem. Zaczął się bowiem od
wylądowaniu w Biarritz, po całodniowym zwiedzaniu Paryża. Stolica
Francji do miejsc najbezpieczniejszych nie należy - to w sposób
sztucznie przekazany przez media, lub widziany własnymi oczami wie chyba
każdy. Dlatego gdy po niekiedy niesympatycznych wspomnieniach z tego
miasta znalazłem się w cichym, spokojnym, nawet nieco gustownym ośrodku
wypoczynkowym, było to dla mnie jak przejście ze skrajności w skrajność.
Szczerze, w prawie całym Kraju Basków nie miałem problemów z poczuciem
bezpieczeństwa. Po stronie francuskiej - cisza, spokój oraz bardziej zamożni klienci. Po stronie hiszpańskiej - już zależy. W zdecydowanej większości - spoko. Ale na przykład niezbyt ciekawie czułem się w
Logronño. Na starówce było kilka miejsc opanowanych przez lokalnych
bezdomnych, których dzień polegał na siedzeniu pod lokalnym kościołem,
śmierdzeniu alkoholem i paleniu czegoś wyżej-oktanowego. W nocy czułem
pewien niesmak przechodząc w tamtejszych okolicach a pech chciał, że
akurat w pobliżu miałem swój hostel.
Poza tym w całym Kraju Basków
pozostaje chyba nieco przystopowana w ostatnich latach kwestia, no
właśnie - Kraju. Pokolenia najmłodsze mogą nie kojarzyć już nazwy ETA i
ichniejszych organizowanych w całym kraju zamachów terrorystycznych.
Tak, tak, w Hiszpanii także były przeprowadzane zamachy terrorystyczne!
Niemniej pomimo spokoju w kilku miejscach w internecie dało się przeczytać, że Kraj
jest mocno podzielony na zwolenników walki o niepodległość i trwania w
istniejących związkach państwowych. Podział ten podobno jest wyraźnie
widoczny w miejscowych tawernach, gdzie pod płaszczykiem niezrozumiałego
dla nas języka toczą się burzliwe debaty, zazwyczaj sprzyjające
antagonizmom przeciwko politycznym przeciwnikom. Oczywiście, jak w
przypadku wizyt w większości krajów, tak też tutaj w rozmowy o podłożu
politycznym raczej nie powinno się angażować. Zwłaszcza, że jest to
zagadnienie nam zupełnie nieznane i przez to grząskie. Na szczęście dla
większości turystów kontakt z wątkiem niezależności kończy się na
zauważaniu napisów na murach czy innych miejscach niektórych miast.
Zresztą ETA również koncentrowała swoje działania na konkretnych osobach
z aparatu państwowego, zamiast na spektakularnych akcjach zmierzających
do uzyskania jak największego rozgłosu i nienawiści płynącej z całego
niemal świata. Przy czym oczywiście w żaden sposób nie tłumaczy to
byłych działań tej organizacji.
Podsumowując, Hiszpania oczywiście
do grupy krajów bezpiecznych nie należy. W Alicante byłem świadkiem
kradzieży a jakiś miejscowy starszy pan zwrócił mi uwagę że w tym
mieście portfel należy trzymać w miejscu o bardzo trudnym dostępie. W
Barcelonie jedyny raz w życiu grożono mi nożem. Trochę to daje do
myślenia. W porównaniu z takimi sytuacjami Kraj Basków to oaza spokoju.
Prawdopodobnie dlatego, że tam sąsiedzi po prostu znają się nawzajem i
potrafią rozwiązywać problemy we własnych piaskownicach. Brak tam też
nisko-kosztowej emigracji zarobkowej. Przybysze z Afryki rezydują bowiem
najczęściej nad wybrzeżem Morza Śródziemnego, lub w miastach o
największych szansach w ich sferze kulturowej. Czyli Marokańczycy
(wybrzeże) i przybysze z Ibero-Ameryki w Sewilli czy Madrycie, byłe
kolonie francuskie w Paryżu, Tuluzie, Lyon lub podobnej językowo
Brukseli, ci co dostali się na Lampedusę i Pantelerię czasami zostają w
Mediolanie, Rzymie czy Bolonii. Jenak zarówno Bilbao, jak też mniejsze
miasta regionu pozostały jakoś poza zainteresowaniem emigracji
zarobkowej, co w mniej, lub bardziej sztuczny sposób mimo wszystko
wpływa na poczucie bezpieczeństwa w trakcie pobytu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz