poniedziałek, 20 czerwca 2016

Wariactwo nowych lotnisk

Rynek lotniczy ma to do siebie, że co jakiś czas po prostu wariuje. Pamiętam jak chwilę po moim początku z podróżowaniem Ryanair latał za grosz, więc udało się polecieć na Sardynię pięcioma odcinkami za łączną sumę 15 złotych. Ba, notorycznie kupowało się bilety w formie backupu - jeśli by się nie wyrobiło na jakąś ciasną przesiadkę. Potem pojawił się u nas OLT Express i wszyscy nagle zaczęli latać po kraju za 100 złotych - włącznie z Eurolotem i PLL LOT. Teraz zaczyna się świr związany z nowymi lotniskami.

Wątek ten obserwuję w kontekście ostatniej mody - każdy chce mieć swoje lotnisko. Bo przyniesie prestiż oraz miliony euro wydawane przez przyjeżdżających turystów. Z wielką pompą medialną organizowane są więc przetargi, studia opłacalności i budowane, lub częściej rewitalizowane starsze infrastruktury. Gdy władze lokalne wydadzą już do kilkuset milionów złotych (spoko, spoko, duży procent z tego jest przecież zwracany z Unii) okazuje się, że to nie koniec drogi. O ile wcześniej spółka nie zostanie przymuszona do bankructwa - vide negatywnie oceniany wzdłuż i wszerz projekt generalnie uznanego za niepotrzebne lotniska w Gdyni - okazuje się że sam terminal i pas startowy turystów nie przyciągnie. Do tego potrzebne są linie lotnicze.

A te dużo lepiej wiedzą na czym mogą zarobić i jeśli nie mogą nawet znaleźć na mapie danego miasta to raczej obstawiają niewielką potrzebę latania tam swoich klientów. Władzom lokalnym nie pozostaje więc nic innego jak dopłacanie do przewożenie pasażerów. Ups, przepraszam za niedopowiedzenie - wykupienie kampanii marketingowej, czy innego ładnie opakowanego rozwiązania ;) Stety, bądź niestety, dziś to już normalność. Tak ściąga do siebie turystów Macedonia, tak przez lata funkcjonują lotniska w Charleroi, Bergamo czy Gironie. Nawet duże porty oferują programy zniżkowe dla przewoźników nowych, lub otwierających połączenia na pożądanych kierunkach.

Jednak na naszym małym podwórku kwestia ta uległa totalnemu wypaczeniu. Zielona Góra przez ostatnie lata próbowała walczyć z wizerunkiem lotniska utrzymywanego wyłącznie dla lokalnych notabli potrzebujących kopsnąć się co jakiś czas do Warszawy. Dlatego jeszcze bodaj w zeszłym roku próbowano zorganizować pojedyncze czarterowe rejsy Eurolotu do Gdańska i Krakowa. Mocno podskoczyły też zeszłoroczne statystyki obsługi pasażerów. Niestety stało się to za sprawą remontu pasa w Poznaniu i przekierowaniu do Babimostu kilkanaście lotów czarterowych. Jak przeczytałem na dniach w sieci - w kilka tygodni obsłużono w ten sposób 5 tysięcy pasażerów, przez resztę roku na lotnisku pojawiło się kolejnych około 10 tysięcy. Wszystko to za sprawą średnio kilkunastu osób latających w tygodniu do wspomnianej stolicy.

Najciekawsze przykłady oferują jednak nasze dwa nowe rodzynki - Olsztyn-Mazury i Radom-Sadków. OK, ten pierwszy uczy się na błędach. Początek miał humorystyczny - odbębniony w mediach start regularnych połączeń do Berlina, Krakowa, oraz zapowiedź nowych. Chodziło o targetowanie się na sentymentalnych turystów z Niemiec, którzy na Mazury zawitaliby w trakcie podróży śladami Hitlera. Kraków w styczniu w mojej opinii był kiepski a już najsłabsza była gwiazdka w medialnym przekazie - te regularne połączenia operowane były na 33-miejscowych samolotach w większości czarterowego jak dotąd Sprint Air. Pojawiające się co kilka tygodni newsy pokazują, że ktoś tam chyba jednak myśli i stara się wyciągnąć projekt Olsztyn-Mazury na prostą. BTW, Olsztyn jest oddalony od lotniska o prawie 60 kilometrów ;) Sprint Air poszerzył więc siatkę o Wrocław i koncentruje się na wypadach weekendowych, z wylotami w piątek i powrotami w niedzielne późne popołudnie, lub poniedziałkowy poranek. Do tego ściągnięto Wizz Air i Ryanair z ofertą pod londyńskich Luton i Stansted, oraz rozpychającą się w naszym kraju Adrię. Ten ostatni strzał jest bardzo cenny, trzy rejsy tygodniowo objęte są bowiem siatką code-share z innymi liniami w siatce Star Alliance (w domyśle przede wszystkim Lufthansa). Co więcej, odbywać się one będą na pokładzie osiemdziesięcio-kilku miejscowej maszyny Bombardier CRJ-900, dużo większej niż w przypadku Sprint Air. Jednak pomimo wychodzenia na prostą w logiczności połączeń ciekawym newsem wykazał się niedawno PLL LOT. Linia ta również postanowiła otworzyć połączenie do Olsztyna. Cholera, z odległej niecałe 150 kilometrów Warszawy, mieszczącymi również ponad osiemdziesięciu pasażerów Dashami? Owszem, będą oferowane przesiadki na resztę siatki przewoźnika, ale czy będą w stanie zapełnić pierwsze rejsy zaplanowane trzy tygodnie po ogłoszeniu ich startu?

Kompletnym absurdem jest natomiast w mojej opinii polityka połączeń w Radomiu. Owszem, zaciekawili mnie na początku startując z CSA i Air Baltic. Pomyślałem sobie - może coś w tym jest, znajdzie się kilkadziesiąt osób, które co dwa-trzy dni będą feedować siatkę hubów w Pradze i Rydze. W końcu z dużo większym przytupem Łódź utrzymuje jedną maszynę Adrii na podobnych zasadach latającą do Monachium, Amsterdamu i Paryża. Również niewiele wcześniej do Lublina zaczęła latać Lufthansa - niby dwa-trzy rejsy w tygodniu, ale dla turystów i szczątkowego długodystansowego biznesu starczy. Jednak nie, pomysł upadł w niesamowicie krótkim czasie, zachęcając włodarzy portu do jeszcze ciekawszych posunięć. Z pomocą przybyło bowiem znów chętne dorobić na kampaniach reklamowych Sprint Air. Tylko co przyświecało tworzeniu siatki, to już totalnie nie wiem. Gdańsk - ok, zróbmy prezent naszym mieszkańcom chcącym wypocząć pośród pól parawanów. Ale jeden rejs w tygodniu? Praga - pewnie na siłę próbujemy udowodnić CSA że pochopnie zrezygnowała ze swoich połączeń. Berlin - hm... bo Olsztyn też otworzył? ;) No i na sam koniec Wrocław.... Mieszkam w tym mieście, chyba znam jego realia i za cholerę nie wiem po co ktoś miałby latać do Radomia, lub z tego miasta do nas. Na dodatek - we wtorki i czwartki, w środku dnia. Panowie, powiem tak. Z Wrocławia były już rejsy do Gdańska (zeszłego lata nawet cztery tygodniowo), do Lublina, do Lwowa i Berlina. OLT Express początkowo latał też do Szczecina/Poznania, Łodzi i Krakowa. Wszystko to zostało zamknięte w bardzo szybkim czasie. Dlatego wprost z niedowierzaniem czytałem newsy że postanowiliście uruchomić trzecią rotację tygodniowo - w soboty - oraz dodatkowo otworzyć połączenia do Lwowa. Wykracza to poza moją logikę. I chyba nie tylko moją, ponieważ lotnisko stało się pupilkiem szyderczego serwisu ASZdziennik, które informowało już że z Radomia odlatują samoloty nie tylko bez pasażerów, ale też bez pilotów, Radom postanowił wybudować kilka dużych miast na kontynencie aby było dokąd latać, z lotniska miały zostać otwarte połączenia międzyplanetarne, lub ostatecznie port lotniczy miał być przebudowany na port morski obsługujący tygodniowo dziesięć saudyjskich tankowców ;)

Oczywiście absurdalność połączeń nie oznacza że nie można z nich skorzystać. Do dziś pluję sobie w twarz, że z propozycji OLT Express zdążyłem załapać się tylko na Kraków, na pokładzie Eurolotu nie przeleciałem się do Lwowa a rejs z Lublina przegapiłem, bo najzwyczajniej zapomniałem że go kupiłem ;) W najbliższy weekend lecę do Szyman. Gdy opowiadałem o tym w pracy, opcja wydawała się być interesująca. Jednak krótki czas podróży i atrakcyjne godziny to jedno, a pytanie co dalej na miejscu to drugie. Na Mazury właściwe daleko. Korzystam jednak z backupu - ja dolatuję, na miejscu zgarnie mnie Dorota i jej samochodem jedziemy gdzieś w okolice pod namioty. Bez wsparcia od strony lokalsów byłoby więc ciężko. Co do Radomia, też mam w planach :D Akurat w jeden weekend planujemy wypad na posthippisowski festiwal w Bieszczadach. Dorota będzie jechać samochodem z Warszawy, tak się złożyło że przez Radom właśnie. Czyli znów, po pracy na lotnisko, krótki odcinek lotniczy i dalej już samochodem. Wiem, sztuka dla sztuki, lub dla jaj. Tylko być może jest to jedyna okazja w życiu aby zapisać lotnisko w Radomiu do listy zaliczonych. Bo szczerze, jak jeszcze widzę weekendowe Mazury za 200 złotych w ilości kilkunastu pasażerów każdego weekendu, tak Radomia ni cholery.

Jedno w tym absurdzie naszych nowych i małych lotnisk jest dobre. Nikt nie wpadł na szalony pomysł czegoś na wzór lotniska Ciudad-Real w Hiszpanii. Od samego początku było wiadomo, że w kontekście atrakcji turystycznych kraju jest pośrodku niczego. Miało być alternatywą dla Madrytu, które to lotnisko posiada cztery pasy startowe, jest bardzo blisko miasta, nikt tam nie narzeka na hałas samolotów i generalnie działa sobie bardzo dobrze. W oparach absurdu zaplanowano terminal do obsługi dziesięciu milionów pasażerów rocznie, oraz nawet wybudowano trzystu-metrowy rękaw kierujący bezpośrednio w stronę linii na trasie Sevilla - Madryt. Miała tam być wybudowana stacja kolei dużych prędkości, jednak nic takiego nie powstało. Lotnisko wybudowano kosztem 1,1 miliarda euro, które przez niecałe dwa lata obsłużyło około 87 tysięcy pasażerów. W zeszłym roku Chińska firma Tzaneen International kupiła je za 11 tysięcy euro. Miało to miejsce najpewniej ze względu na dobrą infrastrukturę i niemal czterokilometrowy pas startowy.

Hiszpańskie plany brzmiały gigantycznie, nawet w kontekście ich ogromnego ruchu lotniczego wewnątrz kraju, jak też połączeniom z resztą kontynentu. Niejedno lotnisko na półwyspie iberyjskim obsługuje więcej pasażerów niż wszystkie w naszym kraju razem wzięte. Jednak nie jest to wytłumaczenie dla dość pochopnego wydawania milionów złotych z naszych lokalnych budżetów. Poza tym, fala manii wielkości zaczyna wypływać z regionów również do władz krajowych. Mam tutaj na myśli pomysł Centralnego Portu Lotniczego. Może i projekt fajny, tylko słabo go koreluję z inwestycjami i rozruszaniem Modlina, sporymi zmianami na lotnisku Chopina i dużym kapitałem wkładanym w utrzymanie przy życiu lotniska w Łodzi. Nie przekonują mnie też ambitne plany wybudowania szybkiej kolei do Warszawy i Łodzi czy hasła łączenia wschodu z zachodem. Na tym haśle bazuje już Stambuł, walczące ze sobą MEB3 (Emirates, Etihad i Qatar) czy Finnair. Już totalnie rozbawiły mnie natomiast gigantofobiczne zapowiedzi obsługiwania kilkudziesięciu milionów pasażerów rocznie. Cóż, Polska takiego ruchu nie wygeneruje, potrzebni będą pasażerowie przesiadkowi. A samym hasłem wschód vs. zachód ich nie ściągniemy. Potrzebny by był silny, globalny przewoźnik bazowy, który swoją wielkością ściągnąłby inne linie będące w umowach code-share. Coś jak Lufthansa w Monachium/Frankfurcie, Air France w Paryżu czy British Airways w Londynie. PLL LOT ze swoimi sześcioma Dreamlinerami oraz flotą opartą na niewielkich Embrionach i Daszach raczej kontynentu nie podbije. Zwłaszcza że w sieci pojawiają się kolejne newsy, że pomimo zastrzyku z budżetu państwa działalność linii nadal nie spina się finansowo.

Tematem tym z pewnością uderzyłem w część lokalnych sentymentów - zwłaszcza jeśli wywodzicie się, lub jesteście jakoś związani z wymienionymi regionami. Nie obrażajcie się proszę jeśli trochę zbyt szorstko i szyderczo potraktowałem wymienione przykłady. Wbrew pozorom mam nadzieję że za kilka, kilkanaście lat będę mógł śmiało powiedzieć - myliłem się, lotniska jednak się wybroniły i może nawet jeśli inwestycja się nie zwróciła, to w sposób bieżący są w stanie same się sfinansować. Pozwólmy jednak żeby tą sytuację zweryfikował czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz