czwartek, 30 czerwca 2016

Pathfinder - przecieranie szlaków na lotnisku Olsztyn-Mazury

O lotnisku w Szymanach wspominałem całkiem niedawno przy okazji opisywania szaleństwa nowych lotnisk. Szyderę toczoną tym wpisem mogłem chwilę później zweryfikować na własnej skórze. Wszystko to za sprawą uruchomionych połączeń z Wrocławia. Opcja godzinowa świetna - wylot w piątek o 20:10, powrót w poniedziałek o 09:40. Koszt biletu w wysokości 200 złotych wiadomej części ciała nie urywa, niemniej jest to bodaj najtańsza opcja zaliczenia tego lotniska, jak też okazja pierwszej w życiu turystycznej wizyty na Mazurach. Zatem lecim :-) 

Już sam nie wiem który to raz w piątkowe popołudnie stawiłem się na lotnisku we Wrocławiu. Tym razem jednak nieco inaczej - zamiast od razu zmierzać pod gate, musiałem skierować się do check-in celem nadania przysługującego w Sprint Air bagażu. Z Dorotą zauważyliśmy ciekawą właściwość, że ilość zabieranych rzeczy chyba rzeczywiście jest efektem wyłącznie ograniczeń linii. Gdybyśmy lecieli Wizz Air, z pewnością tak byśmy czarowali, aby zmieścić się w małe plecaki. Gdy jednak mogliśmy wziąć ze sobą nieco więcej - ledwo zmieściłem się w swoją pięćdziesiątkę. A bo to kask do roweru, raincuty, niekoniecznie odchudzona kosmetyczka itp. Poza tym podejście do check-in nie wynikało z ilości tym razem zabieranego bagażu, co konieczności. Przewoźnik pozwala bowiem zabrać na pokład tylko 5kg bagażu o grubości do 12 cm. Co ciekawe, bagaż nadawany też ma zaskakujące ograniczenia - do 8kg :D


Rejs do Szyman był moim pierwszym lotem na pokładzie Saaba 340. Jest to malutki samolot krótkodystansowy przeznaczony do rejsów o mniejszym zapotrzebowaniu. Na pokładzie mieści bowiem maksymalnie 33 pasażerów. Ciekawostką jest rozmieszczenie foteli w układzie 1+2. Sprint Air posiada takich maszyn 11. Większość z nich służy do przewozu towarów, trzy natomiast prowadzą rejsy pasażerskie na trasie Zielona Góra - Warszawa, oraz z lotnisk Olsztyn-Szymany i Radom. Podczas odprawy poprosiłem o miejsce na przedzie maszyny, przy oknie. Siedziałem więc w czwartym rzędzie, jak się okazało - mimo wszystko za łopatami silnika, który zasłaniał mi większość widoku. Część pasażerów być może będzie narzekać na nieco stary wystrój kabiny. Niedogodności te jednak zostaną pewnie zniwelowane przestrzenią między fotelami - chyba nawet nieco większą niż w klasie ekonomicznej klasycznych linii lotniczych. No i to, co uwielbiam z Embraerów - pod ścianką znajduje się podwyższenie o które można oprzeć nogę ;)

Miejsce na nogi w Saabie 340 linii Sprint Air

Poczęstunek na pokładzie Sprint Air

Widok w środku Saaba 340 z rzędu numer 11


Sam rejs to także swego rodzaju przygoda dla osoby podróżującej zazwyczaj odrzutowcami. Wysokość przelotowa - około 6000 metrów, prędkość rejsowa - 400 km/h. Pewnie dlatego po starcie wydawało mi się że lecimy i lecimy i nie możemy z tego Wrocławia wylecieć ;) Chwilę po starcie cabin crew zaoferowała wodę i słodki poczęstunek w postaci Princessy. Hm... jak by nie patrzeć - standard nieco lepszy niż w PLL LOT ;) Na pokładzie miało natomiast być 20 pasażerów. Szczerze, wynik całkiem niezły jak na połączenie bez żadnej reklamy, realizowane miesiąc od ogłoszenia o jego uruchomieniu. Na pokładzie mieszanka - jakaś rodzinka z dzieckiem, para zapewne zorientowanych w tematyce lotniczej około dwudziestolatków, prawdopodobnie lecący do rodziny, jakiś fan Mazur i nawet jeden gajerek.

Po wylądowaniu podążając za samochodem follow me podjechaliśmy pod terminal. Po co, nie wiem. Z pewnością byśmy się nie zgubili, skoro nic innego nie było obsługiwane. Po prostu urok małych lotnisk ;) Faktem jest natomiast, że gdy wyszedłem z samolotu, musiałem chwilę postać i popatrzeć się na terminal lotniska. Szczerze? Jest ładny, bardzo ładny. Uderza połączeniem ciemnego szkła, metalowych dekorów, gdzieniegdzie kamienistych ścian i drewna. Nie znam się na architekturze, ale tutaj bardzo spodobało mi się nawiązanie do natury i elegancji. Wrażenie to nie znika po wejściu do środka terminala. Na piętrze znajdują się eleganckie kanapy, podłoga obita jest mięciutkim dywanem. Super, tylko niestety nie będzie tam można zostać na noc. Ale tym będę się martwił za dwa dni :-)

Weekend postanowiliśmy spędzić na polu namiotowym Binduga nad jeziorem Świętajno. Jak pisałem we wspomnianym wcześniej poście, ciężko by było to zrealizować bez wsparcia lokalsów. Dlatego na miejsce dojechaliśmy samochodem. Chociaż od lotniska dzieliła nas odległość 26 kilometrów, na miejsce przyjechaliśmy już po zachodzie słońca. Zdążyliśmy jedynie rozbić namiot i wypić na molo po piwku.

Sobotę spędziliśmy pod znakiem lenistwa. Nie chciało nam się jednak jechać gdzieś na rowerze. Woleliśmy poleżeć nad jeziorem, potem w lesie - słuchając relacji z meczu piłkarskiej reprezentacji Polski ze Szwajcarią, oraz nieco spacerując. Wrażenia z pobytu mam mieszane. Z jednej strony kontakt z naturą, znów ognisko i spanie w plenerze. Z drugiej jednak wyłożone kaflami wychodki i sensownej jakości zlewy. Ta niezła jakość kontrastowała natomiast z prysznicem, którego sposobu działania - oprócz pożerania kolejnych złotówek - nie byłem w stanie zrozumieć. Raz bowiem leciała ciepła woda, potem wrzątek, a potem znów niefajnie pachnąca lodówka. Do tego wokół było jednak mnóstwo innych wypoczynkowiczów. Spoko, my się schowaliśmy nieco wgłąb lasu, jednak nad samym brzegiem namioty były rozstawione gęsto, niczym koce nad Bałtykiem. Dodatkowo przy wielu z nich odbywały się rzęsiste imprezy z prostą, niekiedy dudniącą muzyką. Dobra, nie narzekam. Nie przepadam, ale trzeba czasami też tak, aby mieć potem szerszy kontekst :-)

Okolice Jeziora Świętajno chwilę po starcie z lotniska Olsztyn-Mazury


Na niedzielę zapowiadano załamanie pogody z intensywnymi burzami. Dlatego postanowiliśmy przejechać się do Olsztyna. Łatwiej bowiem ulewę przeczekać w kawiarni, niż moknącym namiocie ;) Koniec końców tak źle nie było. W mieście spędziliśmy kilka godzin, schodząc całą starówkę i dwa okoliczne jeziora. Przyznam się Wam szczerze, że miasto zaskoczyło nas bardzo pozytywnie. Centralna jego część jest ładna, z klimatem, do pospacerowania. W szczególności zaciekawiły nas jednak okoliczne jeziora, których na terenie miasta jest bodaj kilkanaście. Jezioro Długie obeszliśmy dookoła, po fajnie utrzymanej ścieżce. Zaskoczyła nas jednak bardzo ciekawa infrastruktura wokół jeziora Ukiel. Jeszcze kilka lat temu miejsca tego typu w większości miast to była najczęściej dzicz z samowolnymi, lub bardzo słabo zorganizowanymi plażami. Dziś jednak władze regionalne dostrzegają potencjał takich miejsc a dzięki dofinansowaniu z Unii dokonują rewitalizacji, tworząc świetne miejsce do aktywnego, oraz leniwego wypoczynku. Fajna infrastruktura pozwala znaleźć coś dla każdego - od terenów spacerowych, przez kawiarnie, po plaże ze strzeżonym, wydzielonym obszarem do pływania, boiska, molo, pomosty dla wszelkiego typu maszyn pływających, hotele i wypożyczalnie sprzętu rekreacyjnego. Gdy do tego dodać kilkadziesiąt kilometrów ścieżek rowerowych wokół jezior i pośród miejskich terenów zielonych - w tym momencie Olsztyn nas kupił. Stwierdziliśmy bowiem, że będzie tam trzeba wrócić z rowerami, tak aby przez weekend pokręcić się po okolicy. Niestety dopiero za rok, w trakcie tego wyjazdu kupowaliśmy już bowiem bilety lotnicze na wypady z przełomu sierpnia i września ;) Zdradzę tylko, że tym razem zabieram bratanicę do Warszawy a dwa tygodnie później lecimy do Kolonii.

Z Olsztyna wyjeżdżaliśmy w trakcie przybierającej na sile burzy. Mocno komplikowało mi to plany noclegowe. Jako że - czego dowiedziałem się w piątek - terminal w Szymanach jest zamykany na noc, planowałem w formie emergency noc spędzić pod namiotem rozbitym w lesie nieopodal terminala. Jednak przy tego rozmiaru ulewie wszędzie stała woda. Na szczęście po rozmowie z obsługą portu i SOListami okazało się, że nie będzie wielkiego problemu, jeśli swój materac i śpiwór rozłożę obok wejścia do terminala. Panowie mnie tylko wylegitymowali, po zamknięciu obiektu przeszliśmy odprawę w postaci krótkiej rozmowy i około godziny 23. mogłem już zapadać w sen. Z tym też wiąże się tytuł wpisu - przecieranie szlaków. Jak się bowiem okazało, byłem pierwszą osobą, która chciała spędzić noc na lotnisku w Szymanach :D Oczywiście nie omieszkałem wspomnieć pracownikom, że powinni się przyzwyczajać do tego typu widoków jak już dostaną swoją bazę Wizz Air. Moje i Doroty przypuszczenia co do tego przewoźnika zostały jednak szybko zweryfikowane informacją, że zamknięcie terminala jest wymuszone zakazem operacji lotniczych po godzinie 22. Lotnisko leży bowiem na obszarze Natura 2000. W takiej sytuacji, jeśli samolot nie będzie w stanie lądować - standardowo - w okolicach północy, raczej przekreśla kwestię bazy.

Moje miejsce noclegowe na lotnisku Olsztyn-Mazury


A szkoda, ponieważ lotnisko w Szymanach zyskało naszą sporą sympatię. Świetny wygląd, miła obsługa i taka wciąż ciekawość pracowników że ktoś chce korzystać z ich lotniska sprawiają, że aż chce się życzyć powodzenia. Póki co, rozkład się nieco unormował, koncentrując na wakacyjnych lotach weekendowych. Podobno rejsy Saabami mają wypełnienie średnio około 50%. U nas na powrocie znów było 20 pasażerów, w tym dwa gajerki :-) Luton podobno idzie nieźle, tylko niestety Adria do Monachium również przewozi 20-40 pasażerów.



Jednak tak szczerze, ciśnienie jest. Jest bowiem ładny terminal, tuż obok znajduje się stacja kolejki skorelowanej z planem lotów, jest też jakiś zaczątek siatki połączeń. Można wypożyczyć samochód, tylko trzeba by było jeszcze pomyśleć o możliwości łatwego i sensownego dostania się w różne części Mazurskich jezior. Jak bowiem podsłuchiwałem w autobusie we Wrocławiu, bilet na pociąg do Olsztyna jest niewiele tańszy niż przelot w podstawowej taryfie 100 złotych OW. A oszczędność czasu i atrakcyjna godzina lotu weekendowego również są nie bez znaczenia. Czy więc wypali? Szczerze, do kwestii Szyman zacząłem podchodzić mniej humorystycznie a bardziej przychylnie, niż jeszcze tydzień temu.

Dużo drewna w terminalowym wystroju

Górne piętro w terminalu

Terminal lotniska Olsztyn-Mazury

Stacja kolejowa przy lotnisku Olsztyn-Mazury


Na sam koniec tylko dodam, że rejs powrotni odbył się bez żadnych problemów, czy sytuacji nadzwyczajnych. Lądowaliśmy 20 minut przed czasem, chwilę później byłem już w biurze. Jedną z rzeczy które ogromnie cenię w nowej pracy jest prysznic. Dlatego godzinę po rozkładowym czasie przylotu byłem już wykąpany, w świeżych ciuchach i po śniadaniu. Tylko ten opatulony przeciwdeszczowym poszyciem plecak z pewnością powodował stwierdzenie osób z firmy: no tak, weekend, więc wariata znów gdzieś wywiało ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz