niedziela, 25 listopada 2012

Z wizytą w Londynie

Zabawna sytuacja. W trakcie swojej tambylczej "kariery" zwiedziłem już nieco świata i byłem w takich miejscach do których nie udało się dostać nawet zaprawionym w krótkich wypadach podróżnikom. Chodzi o ciekawostki które innym wydają się mało atrakcyjne, albo po prostu inne okazje sprawiły że najzwyczajniej nie mieli na moje miejsca czasu. Jednak pomimo całej kolekcji szpilek wbitych na ściennej mapie brakowało mi tej w Londynie, a choć z każdego miasta w Polsce najwięcej nisko-kosztowych rejsów jest właśnie do stolicy Wielkiej Brytanii, to nie udało mi się jeszcze lecieć na żadnej z takich tras.To znaczy, gwoli ścisłości, w Londynie byłem kilka razy. Jednak wszystko to wizyty w epoce przedtambylczej - jako "przejazdem" albo podczas wypadu na zakupy płytowe do legendarnej dzielnicy Soho. Jednak co się odwlecze... to z impetem powróci. W tym przypadku okazało się że przy okazji w Londynie obchodziłem swoją trzydziestkę.
W kwestii organizacyjnej - bardzo chciałbym mieć takie możliwości komunikacyjne z innymi miastami jakie mamy z Londynem. Chodzi o liczbę lotów dzięki której można wybierać w dniach i godzinach podróży a nie korzystać z tego co linie narzucają. Dzięki temu można było wylecieć z samego rana a wrócić późniejszym wieczorem i za pomocą czterech dni urlopowych na miejscu spędzić niemal 6 dób. Chociaż brzmi to paradoksalnie, jest to idealny czas aby miasto zobaczyć "po łebkach". Do pełnego poznania bowiem kilkudziesięciu lat by nie starczyło. Zresztą, osiemnastowieczny pisarz Samuel Johnson zasłynął z twierdzenia "Jeśli ktoś jest znużony Londynem, musi być znużony życiem"*. Coś w tym jest, ponieważ ilość atrakcji jakie oferuje miasto jest ogromna. Chodzi mi zarówno o te największe, najbardziej rozpoznawalne i popularne, jak też małe, pełne indywidualności ciekawostki miejscowe. Londyn zachwyca bowiem swoją urokliwością i - pomimo niewyobrażalnej dla wielu z nas - wielkości miasta, pewnym prowincjonalizmem. Czy to w ścisłym centrum, czy nawet w odległej dzielnicy, sporo jest miejsc naszpikowanych indywidualizmem i niemal sielskim klimatem. Widać to po budynkach mieszkalnych. Zarówno w blokach w City które pośród ciasno rozlokowanej infrastruktury zawsze muszą mieć choćby niewielki skrawek relaksującej natury, jak też w szeregowcach z wielkimi oknami na salon oraz obowiązkowo ogródkiem na tyłach. Widać to w parku Mudchute na Isle of Dogs, gdzie niecały kilometr od Canary Wharf - miejsca do dziś trzech najwyższych budynków (biurowców) w Londynie - znajduje się gospodarstwo agroturystyczne z farmą. W końcu widać to też po budynkach użytkowych, historycznych czy nowoczesnych biurowcach. Zresztą chyba nigdzie dotąd nie spotkałem się z tak dużym skupiskiem architektury nowoczesnej o bardzo silnych cechach indywidualnych. Wbrew pozorom jednak ten wielki diabelski młyn idealnie wkomponował się w niemal bezpośrednie sąsiedztwo Big Bena, nowoczesny jajkowaty Ratusz (Greater London Authority) pasuje do umiejscowionego naprzeciw Tamizy London Tower i pobliskiego Tower Bridge a jedna z aren zmagań olimpijskich choć ze wzgórza Greenwich zasłaniała swoimi metalowymi trybunami widok na Royal Naval Collage, to jakoś nie kontrastowała z ogólnym widokiem na wschodnią część Londynu.
Zresztą miasto to wzbudza ogromny podziw swoim instynktem dostosowawczym. Londyn bowiem przez wieki jest na topie. To tam jest gigantyczny bagaż historii świata, przy czym cały czas dopisywane są kolejne jej rozdziały. Miasto tętni życiem prawie ośmiu milionów indywiduów plus kolejnych 19 milionów rokrocznie je odwiedzających. Jednak nie przeszkadza to w trzymaniu odpowiedniego poziomu życia i nowoczesności z zachowaniem szacunku do przeszłości. Ciekawym przykładem wyczytanym z przewodnika mogą być doki i wschodnia część miasta. Gdy skończyły się czasy imperium i pełnienia funkcji największego portu przeładunkowego na świecie rejony te podupadły. W naszym kraju taki stan rzeczy pewnie trwałby długo - w końcu po zniszczeniach wojennych jeszcze w latach dziewięćdziesiątych w ścisłym centrum Wrocławia niezagospodarowanych było mnóstwo terenów. Doki Londyńskie są dla mnie ważnym przykładem, ponieważ jeszcze z czasów małolata pamiętam zapis wideo odbywającego się tam koncertu J.M.Jarre-a "Destination Docklands" i późniejszy album "Revolutions" traktujący właśnie o rewolucjach przemysłowych i kulturalnych - idealny temat w kontekście Londynu. Było to też początkiem zmian w tamtych rejonach. Dziś doki posiadają bowiem mnóstwo ekskluzywnych osiedli mieszkaniowych a pobliskie Canary Wharf jest biznesowym centrum rozrosłym do takiego poziomu, że śmiało konkurującym z pobliskim City (dodam że przez wielu uznawanych za centrum finansowe Europy). I tak pośród wysokimi na ponad 50 pięter budynkami biurowymi i mieszkalnymi śmigają odrzutowce startujące z odległego o mniej niż pięć kilometrów lotniska City. Zresztą kwestia lotnicza to kolejny przykład doskonałego dostosowywania Londynu do potrzeb rzeczywistości. Osobie której lotniskiem bazowym jest regionalny port w Polsce ciężko jest bowiem wyobrazić sobie te nieprzebrane miliony osób korzystających z kilku portów Londynu. Ogromny podziw wzbudza też poznawanie organizacji ruchu - kiedy to zygzakowate podejście na Gatwick zaczyna się już na wysokości kanału i Brighton, do Luton kolejka ustawia się jeszcze przed wleceniem nad Wyspę a nad samym Londynem widać nisko podchodzące największe maszyny pasażerskie świata lecące tuż nad niewielkimi, spełniającymi bardzo restrykcyjne normy lotniska, odrzutowcami startującymi z City. Obserwując co się dziś dzieje w mieście można sobie zadać pytanie gdzie jest ten kryzys który podobno mocno uderzył finansowe dzielnice miasta? OK, budzący podziw stan osiągnięty może być utrzymany ale czy w największym kryzysie ostatnich lat możliwe są budowy, remonty i inwestycje prowadzone na tak wielką skalę? Niemal na każdym skwerze widać bowiem jakieś przebudowy a w kilku miejscach w niebo wzbijają się kolejne wieżowce jak niedawno oddany, kontrowersyjny w kształcie The Shard.
Nowoczesność, wielowiekowa historia, popularność i rozbudowana siatka połączeń lotniczych z całym światem kumulują też ogromny ruch turystyczny jakim naznaczony jest Londyn. Jak wspomniałem, miasto każdego roku odwiedza ponad 19 milionów osób. Niemal każdy musi zrobić sobie zdjęcie w rozpoznawalnej czerwonej budce telefonicznej, podziwiać nieodparty urok estetyki, ale również popularności Big Bena, spróbować cierpliwości "zamienionych w posąg" przedstawicieli służby konnej ubranych w charakterystyczne uniformy, oblegać bramę Pałacu Buckingham czy okolice Downing Street itp. Finalizuje się to jeszcze większym zatłoczeniem i tak ciasnego centrum miasta. Poza tym roztargnienie i podążanie za "twardymi punktami programów" doprowadza do pewnych absurdów kiedy to w godzinach południowych wokół miejsc popularnych gromadzą się tłumy których po prostu nie da się usunąć poza kadr robionego zdjęcia a które bez najmniejszego zainteresowania pozostawiają inne pobliskie miejsca - może o mniejszym znaczeniu historyczno-popularnym, jednak często o równie wielkim uroku.
W trakcie mojego ostatniego wyjazdu postanowiłem skorzystać wyłącznie z miejsc dostępnych za darmo. Niekoniecznie chodzi tutaj o skromną płynność finansową związaną z uruchomieniem kredytu hipotecznego. Bardziej o fakt że prawdopodobnie jeszcze kilka razy uda mi się znaleźć w Londynie. Tym razem tambyłem sam ale na któryś z następnych razów z pewnością ktoś będzie chciał do mnie dołączyć. Nie będzie więc sensu płacić wtedy za coś gdzie już byłem bądź co już widziałem. Dlatego też postanowiłem skupić się na zwiedzaniu ulic, parków, darmowych muzeów, pubów, chłonąć wielokulturową atmosferę tej metropolii. Na miejscu okazało się że nawet pięć pełnych dni spędzonych w taki sposób mimo wszystko naszpikowanych jest ogromem wrażeń. Świadczyć o tym może wielka rozpiętość zagadnień, choćby od klimatu bogactwa i klasy Kensington po kolorowy tygiel emigranckich osiedli w dalszych częściach miasta, od zgiełku Westminsteru i City po spokój w jakim można ten zgiełk obserwować z oddalonego wzgórza na Greenwich Park.
W kwestii cen, Londyn jak i cała Wielka Brytania do miejsc najtańszych nie należą. Wynika to z poziomu życia osiągniętego przez Anglików. Jednak w większości zagadnień Londyn oprócz ogromnego popytu wykazuje się również sporą podażą istotnie wpływającą na cenę końcową. Za przykład można wziąć wyżywienie. Tzw. fastfoodowa forma z użyciem lunch menu pozwala na zapchanie się przysmakami dowolnej kuchni w cenie pojedynczych funtów. Te same dania w godzinach przedwieczornych kosztują już drożej, niemniej ich różnorodność pozwala na spróbowanie się z różnymi odmianami - w naszym kraju spotykanymi w restauracjach o bardziej wyszukanym i tym samym droższym menu. Opcją oszczędną może być korzystanie z mrożonych dań gotowych. Zresztą można to potraktować jako dodatek. Przykładowo - niemal każdego ranka do tostów dodawałem sobie wypieczone na patelni plastry boczku i ser cheddar. Słodkości czy płyny zabierane ze sobą na eskapadę po centrum kupowałem natomiast w pobliskim "99p store" oferującym produkty ogólnodostępne w każdym innym sklepie, tylko że w tańszej cenie. Sam transport po mieście też podobno stał się dużo bardziej przystępny cenowo i dostępny ilościowo. Jeśli korzysta się na każdym kroku i to z szybszych środków transportu jak kolej/metro, to łatwo dojść do górnej dziennej granicy ceny biletów. Górnej, ponieważ karta miejska Oyster Card przy każdym wykorzystaniu pobiera z konta pre-paid odpowiednią sumę, ale w ciągu całego dnia odlicza maksymalnie do siedmiu funtów. Każdy kolejny przejazd jest już za darmo. Warto jednak sprawdzić połączenia autobusowe w okolicach noclegu. Ode mnie pod Pałac Westminsterski, Piccadilly Circus, Trafalgar Square, Hyde Park czy London Tower można się było dostać jednym autobusem - niezależnie od długości trasy kosztuje to £1,35. Po centrum i tak kręciłem się pieszo.
Zresztą w kwestii finansów, przez te kilka dni Londyn wywarł na mnie ogromne wrażenie pieniądzem. Mam tutaj na myśli zarówno jego ilość - reprezentowaną przez niezliczone instytucje i korporacje finansowe - jak też moc jakiejkolwiek jego wielkości. Przykładowo każdy minimarket czy kawiarnia w centrum na jednym kliencie zarabia nie więcej niż £10. Jest to kwota śmieszna, zapewne poniżej godzinowej stawki kupujących. Niemniej zostawiający taką kwotę klienci płacą za czyste, dobrze wyposażone sklepy, świetny product presentation w przypadku kawiarni i nienaganną obsługę. W moim małym Wrocławku nawet drogie produkty sprzedaje się "aby poszły" - bez wielkiego zastanawiania się czy klient jest zadowolony z zakupu, obsługi lub marki. Owszem, można powiedzieć że przez to za drożej sprzedawany jest czasami produkt gorszy - w końcu PRem można wmówić niemal wszystko. Możliwe, jednak chodzi mi o to że tam firmy bardziej się starają aby od pojedynczego klienta zarobić nawet tzw. drobniaki. Zresztą okazuje się że nawet drobnymi sumkami poprzez efekt skali można zarabiać dużo. Przykładem niech będzie bardzo popularna sieć sklepów z tanimi ciuchami - Primark. W środku widziałem takie same koszule czy inne ubrania jakie w Polsce można dostać np. w sieci Carry. Ciekawostką jest że w Londynie niektóre produkty już od początku były tańsze niż w Polsce - nawet biorąc pod uwagę promocję! Dla mieszkańców Wielkiej Brytanii muszą więc to być grosze, dlatego nie dziwię się że prawie każdy ze sklepu wychodzi z co najmniej kilkoma torbami.
Koniec końców wyjazd uznaję za udany. Przez dwa miesiące mieszkałem na wyspie Wielkiej, przez rok na Zielonej, dlatego Londyn raczej nie zaskoczył mnie niczym - po prostu wiedziałem czego się spodziewać. Niemniej te sześć dni do końca wypełnionych było wrażeniami. W sumie na sam koniec - czekając na boarding na Stansted - ogarnął mnie mały smutek. Ale to wszystko przez podsłuchaną rozmowę dwóch lecących na urlop do Polski emigrantek. Oczywiście choć przez kilka lat już tutaj nie mieszkają to niczym autochtońskie specjalistki narzekały jak to wiele nowego w kraju jest nie takie jak być powinno. Później rozmowa przeszła na temat różnic kulturowych między Europejczykami (czy dokładniej Polakami) a innymi nacjami. Mój wniosek z ich wymiany zdań był taki, że z powodu wyłącznie naszych nieudolności, fobii czy przesądów cały inny świat powinno się zmusić do zachowań zgodnych z naszym widzimisię. Tylko po to abyśmy nie czuli dyskomfortu. Ot taki światopogląd sprawiający że to zjawiskowe miasto przez wiele stuleci jest tam a u nas tylko kilka malutkich, nieważniutkich cosiów...






We wpisie tym zamieściłem tylko wybrane fotki z wyjazdu. Całą galerię można obejrzeć na serwisie Panoramio pod linkiem www.panoramio.com/user/1373046/tags/2012.10.11.16%20-%20London. Natomiast link www.panoramio.com/user/1373046/tags/London zawiera kilka dodatkowych fotek z wcześniejszego, jak też zapewne przyszłych wizyt w Londynie.

* Cytat zaczerpnięty z przewodnika po Londynie pod wezwaniem Vanessy Garrett i Michała Ligęzy. Jest to wydawnictwo z pierwszej serii Miasta Marzeń w ramach Biblioteki Gazety Wyborczej. Kolejny raz pozwolę sobie polecić odcinki tej serii, które jako stricte przewodniki nie są propozycją o największej ilości informacji. Jednak rewelacyjnie spełniają się w formie wydawnictw inspirujących, ciekawie opisujących materię miasta i jego historię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz