wtorek, 19 lipca 2016

Gdzień pomiędzy - Mołdawia - podsumowanie

Pod koniec naszego tygodniowego pobytu zacząłem się zastanawiać - dla jakiego podróżnego jest ten kraj? W międzyczasie słyszeliśmy bowiem różne opinie. Znajomy z pracy Mołdawię wspominał dobrze, ale to raczej z powodu klimatów wypadu motorowego. W internecie najczęściej można wyczytać informacje, że na kraj należy poświęcić cztery dni - każdy więcej jest w zasadzie zmarnowany. Jak więc widać, opinie mieszane.

Według mnie, Mołdawia jest propozycją raczej dla doświadczonych podróżników. Osób, które mają za sobą zaliczone najważniejsze punkty kontynentu i teraz po prostu zapełniają mapę odwiedzonych miejsc, lotnisk, odbytych tras. Ponieważ rzeczywiście jest tu niewiele do zaoferowania, warto w trakcie wizyty poeksperymentować. Przykładowo bardzo podobał mi się tupting po prowincji z nocowaniem na dziko pod namiotem. Owszem, podobny klimat i radochę można znaleźć prawdopodobnie w każdym innym kraju, jednak co stoi na przeszkodzie aby nie połączyć tego właśnie z wypadem do Mołdawii?

Niektórzy wybierają podróż w te rejony kontynentu, aby poczuć siermiężność sowieckich klimatów lat siedemdziesiątych poprzedniego wieku. Szczerze, nie widziałem tego nawet w Naddniestrzu, po którym oczekiwałem największego stężenia takiego właśnie klimatu. Owszem, główne ulice miasta noszą nazwy Lenina lub 25.października, w samej fladze regionu oficjalnie zaczęto używać symboliki sierpa i młota. Jednak potrzeba wizualnej atrakcyjności regionu zatarła specyficzny smrodek dawnej epoki, tworząc nową, opartą na szeroko opisywanej w jednym z poprzednich wpisów propagandzie. Przeżycie tego jest właśnie najciekawszym aspektem turystycznym Naddniestrza. Sama Mołdawia, a dokładniej Kiszyniów, to bardziej nasze lata dziewięćdziesiąte. Taka mieszanka zaczynającej kształtować się wolności i wynikających z tego zmian społecznych. Czyli dużo do zrobienia, ale przy niewielkich możliwościach finansowych. Są pierwsze banki (notabene zabawna sytuacja - do każdego z nich jest zakaz wchodzenia z bronią), bez problemu można kupić wszystkie towary pierwszej potrzeby, tylko że większość handlu odbywa się jeszcze na targach i placach handlowych. Nie ma problemu z poruszaniem się po kraju, ale odbywa się to za pomocą zdezelowanych marszrut. W przypadkach skrajnych, w takim Transicie przebywa 30+ osób - po trzy osoby na siedzeniu i dzieci na kolanach, plus ścisk wśród stojących. Na własnych oczach widzieliśmy, jak w wysiadanie dziewczyny z końca pojazdu zaangażowanych była połowa współpasażerów. Na kolana wziąłem torbę jednego faceta, aby ten mógł się nieco ruszyć umożliwiając jej wstanie z siedzenia. Bagaż wynoszony był ze współudziałem ośmiu osób, a dodatkowe sześć musiało na chwilę wyjść z busika aby w ogóle można było myśleć o wyjściu tej jedynej ;)


Takie rzeczy budują właśnie specyficzny charakter Mołdawii. Kraju, wydaje się, radosnego i otwartego na każdego. Zwłaszcza, że ruch turystyczny jest w nim na etapie raczkowania. Przynajmniej tak podejrzewamy, ponieważ na miejscu powszechnie obowiązującym językiem jest (obarczony nierozpoznawalnym przez nas lokalnym dialektem) rumuński i rosyjski. Większość turystów zwiedzających Mołdawię to podobno Rumuni, Ukraińcy, Rosjanie i Bułgarzy. W naturalny sposób są więc oni przez nas niezauważani. W ciągu naszego tygodniowego pobytu w sposób świadomy rozpoznaliśmy jedynie sześć grup turystów - trzy z Polski, jednego z Holendra i dwie z Wielkiej Brytanii.

Co ciekawe, w Mołdawii bardzo lubią i podziwiają polaków. Opinia to tym bardziej realna, że sporo osób ma jakieś doświadczenie z pracą u nas. Trochę to przerażające dla ludzi mojego pokolenia, które w pewnym momencie nie widziało przyszłości w naszym kraju i zdecydowała się na wakacyjne, lub nawet dłuższe epizody związane z pracą na zachodzie Europy. Ale nie ukrywajmy tego, Mołdawia jest krajem biednym, który z większymi problemami i wolniej, jednak cały czas goni średnią kontynentalną. Ma swoje dążenia, potrzeby i problemy. Ciągnie ją na zachód, czy to poprzez integrację z NATO/UE czy z Rumunią. Niemniej bardzo mocno w tym wszystkim przeszkadza blok rosyjski a i nawet najbliższy im sąsiad - Rumunia - traktuje Mołdawię jako biedniejszego, prowincjonalnego kuzyna, bliskie kontakty z którym mogą przysporzyć pewnych problemów. Tych niestety jest co niemiara, od militarnego zagrożenia ze strony Rosji i Naddniestrza (skuteczny bloker dla integracji z paktem północnoatlantyckim), po trwające już bodaj ponad rok protesty społeczne - pod parlamentem i siedzibą rządu w Kiszyniowie wciąż znajdują się miasteczka namiotowe. Przyczynkiem do nich było tajemnicze wyparowanie z systemu bankowego ponad miliarda dolarów - niemal trzeciej części wszystkich aktywów bankowych w tym kraju. Skala i zaskoczenie jakie wywołała ta defraudacja świadczą o niedojrzałości struktur organizacyjnych państwa. Tylko pytanie czy w naszym kraju na początku lat dziewięćdziesiątych było inaczej? Pomimo tego, Mołdawia potwierdziła nieco dziwną teorię, że im kraj biedniejszy, tym w sprawach bardziej przyziemnych - na swój sposób - bezpieczniejszy. Oczywiście nie będę tutaj koloryzował, że cały czas chodziłem z wystającymi z kieszeni plikami banknotów i nie napotkałem się z żadną próbą rabunku czy innej formy przestępstwa. Wspomnę tylko, że przy zachowaniu choćby najbardziej podstawowych zasad bezpieczeństwa, nie czułem żadnego zagrożenia. Dotyczy to zarówno miejsc publicznych za dnia, jak też zwyczajowo dość opustoszałego centrum Kiszyniowa po zmroku.



Offtopowo jeszcze dodam, że Polska oprócz przytrafiających się grup turystów jest również obecna na lokalnym rynku. Przykładowo były pracodawca mojej koleżanki ze studiów - Red Sky - to firma stworzona w Szczecinie, posiadająca główne biuro we Wrocławiu, najwięcej zarabiająca na rynku w Stanach Zjednoczonych, oraz posiadająca dodatkowy oddział w Kiszyniowie właśnie. Oprócz tego co chwilę widywaliśmy logotypy innych naszych marek - zwłaszcza budowlanych. Dodatkowo kilkukrotnie w sklepach widzieliśmy czekolady Wedla (chociaż tamtejszy rynek słodyczy jest według Doroty jeszcze niedojrzały), czy np. serki Mlekovity z polskimi etykietami.

Szkoda tylko że poziom zarobków jest w Mołdawii dużo mniejszy niż u nas. Poziom cen natomiast - to już różnie. Jeśli chodzi o transport - zwłaszcza marszrutki - jest tanio, nawet bardzo. Wytelepanie z lotniska do centrum Kiszyniowa to 3 Leje od osoby - jakieś 60 groszy. Niecałe 5 złotych kosztował 55.kilometrowy odcinek z centrum do wioski Trebujeni. Bardziej zbliżone do naszych są natomiast ceny wyżywienia - zarówno tego codziennego (pieczywo, warzywa, owoce), jak też w knajpach. Co ciekawe, czasami nie warto kombinować z walutą. W sklepach płaciłem swoją kartą kredytową rozliczaną w złotówkach, Dorota natomiast ze swojej bankowej karty podpiętej pod konto w Euro wypłaciła pewną sumę gotówki. Gdy podliczyliśmy nasze wydatki wyszło, że płatności moją kartą miały nieznacznie lepszy przelicznik - na poziomie 2%.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz