czwartek, 11 sierpnia 2016

Zostałem rowerowym strongmanem ;)

Szczerze nigdy nie rozumiałem idei siłowni, fitnessów czy innych takich form gromadnego wysiłku w zamkniętej przestrzeni. W zimie Dorota zabrała mnie kilkukrotnie na spinning - jazdę na stacjonarnych rowerkach. Spoko, jest muzyka, jest ciśnienie aby w jazdę włożyć jeszcze więcej mocy, jest pot na koszulce. Tylko brak jakoś tego wszystkiego, z czym dotąd wiązało się rowerowanie. Wiatru, poruszającej się przestrzeni, widoku podjazdu z którym za chwilę przyjdzie się zmierzyć i być może wypowiedzieć w myśli kilka przekleństw. Dlatego zamiast bawić się w bieżnie, stepy, układy ćwiczeń czy inne takie, wolę robić coś realnego. Chodzić gdzieś z plecakiem przez cały dzień, jeździć na rowerze, albo zintensyfikować wysiłek za pomocą pewnego bodźca. Czyli walka o realny wynik - klasyczny wp...dol podczas gry z ojcem w squasha, lub piłka nożna.

Firma RST, to mój nowy pracodawca, który aktywnie wspiera zdrowy tryb życia swoich pracowników. Załatwia kartę Multisport - co akurat nie jest niczym nadzwyczajnym, ale sponsoruje też wypasione śniadania w biurze i zachęca do uprawiania sportów - choćby poprzez rywalizacje na Endomondo. To ostatnie, to niby nic ważnego, ale nie u nas. Co kilka dni w trakcie śniadania rodzą się bowiem żywe dyskusje nad jakimś szczególnym weekendowym wyczynem, lub aktualnymi wynikami. Nawet nie wiecie jak motywująco potrafi zadziałać usłyszany tekst typu powiedziałem wczoraj żonie że do galerii handlowej musimy jechać na rowerze, bo XXX za bardzo zbliża się do mnie w rywalizacji :-)

I bach, budzę się któregoś ranka, włączam na chwilę sieć aby sprawdzić prognozę pogody, a tu odzywa się Endomondo z zaproszeniem do kolejnej rywalizacji. Kto pierwszy do PKiN-u, czyli do pokonania jest 360 kilometrów. Termin dość ciasny - aby dojechać przed końcem rywalizacji, każdego dnia trzeba zrobić  20km. Jednak podczas śniadania śrubę dokręcił kumpel z teamu twierdząc, że wyzwaniem byłoby pokonać ten odcinek nie do końca miesiąca, a do końca tygodnia...

No i się zaczęło. Wydłużona trasa z domu do pracy to 10 kilometrów w każdą stronę. Potem zawsze jakieś kółeczko wokół lotniska, aby każdego dnia dowieźć co najmniej kolejną trzydziestkę. Nie przeszkodziła nawet ulewa, która w środku tygodnia nawiedziła Wrocław. Do domu wróciłem ociekający, nieco zmarznięty, ale szczęśliwy. Tego dnia bowiem odskoczyłem wszystkim o kolejne 20 kilometrów ;)

Dodatkowo od pewnego momentu w rywalizacji uaktywnił się wspomniany wcześniej pomysłodawca zamknięcia wyniku w tydzień. Jest to nasz firmowy He-Man. Facet w tym roku ma zamiar przebiec siedem maratonów. Podobno w któryś poniedziałek po jednym z nich, przez godzinę ćwiczył nogi, następnie przebiegł dyszkę, a jeszcze potem poszedł grać w piłkę. Skąd on bierze na to energię? Nikt z nas nie wie.

Pamiętam niedzielny wieczór, gdy wracając pociągiem z Krakowa postanowiłem wgrać zrobione tam odcinki i zobaczyć jaki jest stan rywalizacji. Nosz rym do bolera! He-Man zbliżył się do mnie na 8 kilometrów, a w weekend strzelił rowerową życiówkę - 140 km jednego dnia. Dojechałem więc do domu, rzuciłem wszystko w kąt i wsiadłem na siodełko. Pomimo podejrzenia defektu, jakiego w Krakowie nabawił się mój rower, docisnąłem kolejną trzydziestkę z groszami. Tym samym zamknąłem rywalizację, chwilę przed pierwszą w nocy.

Niby nic wielkiego, ale czułem się szczęśliwy, jak bym wygrał w tenisa ze ścianką. Szybkim zrywem i na stosunkowo krótkim odcinku pokonałem He-Mana. Zrobiłem to w sześć dób, czyli przy średniej 60 kilometrów każdego dnia. To miłe, gdy po fakcie - podczas śniadania w pracy - słyszy się pozytywne opinie pokroju wariat ;)

Choć realna rywalizacja, oddech na plecach lub bliskość na wyciągnięcie ręki, daje niesamowitego kopa do dokonywania czegoś znaczącego, to równie istotnym plusem jest też docenienie wyników. RST w tej kwestii naprawdę daje rade. W zeszłym tygodniu mieliśmy spotkanie z Zarządem. Ot, realizacja celów na Q2 i plan na Q3. Informacje strategiczne, plany rozwoju i omówienie wydarzeń związanych z życiem firmy. Trochę mnie to zaskoczyło, ale nasza rywalizacja również miała swoje pięć minut. Od Prezesa usłyszałem bardzo miłe słowa i w nagrodę otrzymałem plecak z wbudowanymi ogniwami fotowoltanicznymi. Dla firmy to koszt żaden, a dla mnie przemiły upominek i wyróżnienie na forum wszystkich pracowników. Motywuje to, bardzo.

W chwili obecnej testuję go sobie i szukam dla niego zastosowania. Pojemność około 20 litrów z pewnością sprawdzi się przy krótkich city-breakach. Tak było w trakcie tego weekendu na Mazurach. Nawet planowaną norweską dzicz da się załatwić dzięki przypięciu śpiwora pod plecakiem. Byłoby to fajne rozwiązanie, ponieważ ogniwem byłbym w stanie doładować nadwyrężane w takiej sytuacji baterie w telefonie vel. GPS-ie. Oczywiście nie należy spodziewać się po nim jakiś cudownych efektów prądogennych, jednak każda forma ratunku w jakieś sytuacji awaryjnej będzie w cenie.

Poniżej prezentuję serię zdjęć z testowania na sucho opcji Norwegia. Nie są to realne warunki bojowe, ponieważ w plecaku znalazły się też rzeczy, jakich raczej nie będę tam potrzebował, lub które będą noszone na sobie. Bardziej chodziło o pewną poglądowość i porównanie z najlepszym w mojej opinii plecakiem pod bagaż podręczny w Wizz Air. Mam pewne obawy co do wymiarów, ale wątek ten będę dokładniej rozkminiał już w następnym sezonie :-)

Sprawdzenie grubości plecaka
Porównanie z wymiarami plecaka Wanabee Hike 30
Unboxing zawartości...
...oraz wspólna fotka pamiątkowa wszystkich spakowanych wcześniej rzeczy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz