sobota, 9 lipca 2016

Gdzieś pomiędzy - Mołdawia - Naddniestrze

Zdjęcia z całego wyjazdu znajdują się w mojej internetowej galerii pod tagiem: 2016.04.29 - 05.08 - Moldova (with Transnistria)
Natomiast wszystkie zdjęcia z Naddniestrza zgromadziłem pod tagiem: Naddniestrze


Z wątkiem Naddniestrza cały czas miałem wewnętrzny problem. Z jednej strony starałem się trzymać zasad bezpieczeństwa opisanych niecały rok temu - w skrócie: nie pchać się na siłę w miejsca niebezpieczne. Z drugiej strony trochę już głupot w życiu popełniłem. Spędzałem zimową noc na stacji benzynowej koło Dortmundu, na dziko w śpiworze w środkowej Norwegii, w pełnym słońcu jechałem na rowerze po półstepach Gruzji przy +32℃ i niewielkich ilościach posiadanych płynów, na pierwszy w życiu nisko-kosztowy wypad (na Teneryfę) leciałem bez noclegu i jakiejkolwiek wiedzy co tam w ogóle jest, ciemną nocą bez jakiegokolwiek oświetlenia jechałem rowerem po trasie szybkiego ruchu na Minorce, w Fezie po zmroku przypadkowo zapuściliśmy się w bardzo niepewne okolice, w Barcelonie grożono mi nożem, w Tunezji obrabowano... Żyję, tylko pytanie czy warto dalej ryzykować?


Proces dojrzewania mojej zgody na wyjazd do Mordoru, jak roboczo nazwałem Naddniestrze, trwał kilkanaście tygodni. Od kategorycznego nie, poprzez zdanie sobie sprawy że jedyna droga do Odessy (także kolejowa) wiedzie przez sam jego środek i można by było przy okazji wystawić nos kilka metrów za stację, po wmanewrowanie się w stwierdzenie że chyba jednak można powziąć to ryzyko. Czemu ryzyko? Ano temu, że my jesteśmy ludem imperialnego zachodu, który tylko czyha na okazję aby podbić szanujący pokój naród i jego odległą o kilkaset kilometrów (bo przecież Ukraina też nagle stała się zachodnia) matuszkę. Owszem, mocno teraz podkoloryzowałem, jednak musicie przyznać że sama nazwa separatystyczna republika i nieprzychylne artykuły w prasie ogólno-tematycznej raczej nie napawają optymizmem, nawet jeśli przekazują one tylko znikomy ułamek prawdy.

Cały wyjazd do Mołdawii odbywał się pod hasłem plan jest tworzony podczas jego realizacji. Jedna z ostatnich wersji była taka, że jednak jedziemy do Odessy. W związku z tym zatrzymujemy się po drodze w Benderach (rum. Tighina), stolicy Mordoru - Tyraspolu i późnym popołudniem wjeżdżamy na Ukrainę. W drodze powrotnej tranzytujemy bez żadnego zatrzymywania się. Dwa dni przed odlotem wszystko musieliśmy skasować. Według planów do Odessy wjeżdżaliśmy bowiem 2.maja, akurat w drugą rocznicę pożaru w domu związków zawodowych, gdzie zginęło kilkadziesiąt prorosyjskich separatystów. Data dość trefna, miejsce też, bo Odessa jest przecież podzielona na prorosyjskiego mera i mianowanego przez rząd w Kijowie (antyrosyjskiego) gubernatora - byłego prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. Do tego w prasie zaczęły pojawiać się informacje, że w rocznicę może dojść do solidnych niepokojów, ponieważ obie strony zaczynają zwierać swe szyki. Odpuściliśmy więc. Pamiętając jednak kurwiki w oczach Doroty, gdy w końcu doszliśmy do porozumienia że zatrzymamy się w Naddniestrzu wiedziałem, że pomimo skasowania Odessy, Mordoru nie możemy sobie odpuścić. Tylko trzeba było wykazać się mega zwinnością w doborze terminu - aby jednak nie były to okolice 2.maja (wśród ofiar wspomnianego pożaru podobno znaleziono dokumenty potwierdzające obywatelstwo Naddniestrza), a tym bardziej już 9.maja (to wytłumaczę za chwilę). Tyle tytułem wstępu.

Internetowe informacje dotyczące podróży do Naddniestrza generalnie pokrywały się z tym, co zastaliśmy na miejscu. Pomimo bardzo napiętej sytuacji pomiędzy Kiszyniowem i Tyraspolem, z dworca na Piata Centrala marszruty na tej trasie odjeżdżają co kilkanaście minut. Podobno Naddniestrze stara się zdobyć status miejsca cywilizowanego, dlatego rzeczywiście przekroczenie granicy miało się nijak do dawnych opowieści o kombinowaniu, zagrożeniu, próbach wyciągnięcia łapówek itp. Normalna budka, normalny strażnik w mundurze, przejrzenie paszportu, wydruk na karteczce wizy umożliwiającej pobyt przez 10 godzin, wszystko pod okiem kierowcy marszruty, który dbał o to, aby nikt się gdzieś nie zgubił. Na przejściu podobno pomaga znajomość języka rosyjskiego. Cóż, strażnik zobaczył w paszporcie skąd jestem - no tak, Polska, przez matuszkę uznaną ostatnio za jednego z największych wrogów. Rzucił więc oficjalne pa rusku wy gawaricie, a nawet odpowiedź plocho spowodowała u niego uśmiech i odpowiedź, wot, wy panimajecie ;) Zresztą chwilę za nami odprawiała się grupka kilku brytoli. Oczywiście była to wycieczka wykupiona, z lokalnym przewodnikiem doskonale znającym sytuację i zwyczaje, jednak w trakcie odprawy bez żadnych skrupułów używali oni swojego ojczystego (oj, czystego, czystego...), nie otrzymując w sposób widoczny jakiegoś gorszego traktowania. Cholera, to może tam jest jednak cywilizacja?

Z pewnością cywilizacja militarna. Chwilę po przekroczeniu granicy mijamy bowiem smutnych panów w wojskowych czapeczkach ze śmiesznie wielkim rondlem, oraz z pewnością przypadkowo schowany gdzieś w okopie transporter opancerzony z zapewne równie przypadkowo wymalowanymi barwami biało-niebiesko-czerwonymi. Chwilę wcześniej, jeszcze na terytorium Mołdawii, gdy kierowca w końcu złapał Naddniestrzańskie radio, kilka minut po - i tutaj niespodzianka - Kolorowych jarmarkach Maryli Rodowicz, mogliśmy usłyszeć zaproszenie na wielkie szczytowanie z okazji 9.maja, które miało się odbywać m.in. w obecności - tutaj mniej więcej cytat - naszych wielkich przyjaciół Rosjan...

Wjeżdżając do Benderów przecierałem oczy ze zdumienia. Wrażeniu temu nieco sprzyjał los, ponieważ po przekroczeniu granicy jakby zaczęło świecić słońce powodując mienienie się wszystkiego w barwy, lub po prostu śnieżno-biały kolor. No właśnie, barwy. Nie szarość, brud, smród i wysypisko śmieci na każdym rogu. Droga jakby równa, szeroka, przejezdna, budynki wymalowane, ludzie uśmiechnięci, hm...

No dobrze, wysiedliśmy więc z marszruty i idziemy na kawę. Mijamy pomnik z popiersiem Aleksandra Lebieda, rosyjskiego dowódcy 14.Armii, która stała się kręgosłupem separatyzmu Naddniestrzańskiego i miała nawet ochotę na wycieczkę do Kiszyniowa i Bukaresztu. Walutę wymieniliśmy na targu, w pierwszym napotkanym kantorze. Informacyjnie: nie trzeba się stresować z zakupem lokalnych rubli - kantorów jest całe mnóstwo. Spread na Euro wynosi niemal 10%, ale na szczęście wszędzie stawki są takie same. Wchodzimy do baru mlecznego, hm... odnowionego, czystego, gdzie pewien pan wychodząc niemal pod niebiosa zachwalał smak tamtejszych potraw.



Trochę czasu mi to zajęło, ale w pewnym momencie zacząłem się odnajdować w tym dziwnie idealnym świecie. Owszem, po przekroczeniu granicy droga stała się mniej dziurawa, bo ktoś wyłożył pieniądze na jej odnowienie. Brak zatłoczenia jest efektem niewielkiej ilości jeżdżących po niej samochodów. Kolory na budynkach obecne są dzięki niedawnemu malowaniu fasad. Jak się dokładniej przyjrzeć - malowaniu na szybko i niechlujnie. W niektórych miejscach ślady farby były nawet na szybach. Do tego tylko malowaniu, ponieważ pod warstwą farby nadal znajdowały się ociekające ruską mentalnością charakterystyczne bloki mieszkalne, które zostały zbudowane i są utrzymywane w bardzo charakterystyczny sposób - na odpie...dol. A że wszystkie krawężniki były wymalowane na biało a każdy pies świecił niedawno wypucowanymi jajcami - cóż, przecież zbliżał się 9.maj.

Te wizualne aspekty porządku i normalności bardzo dobrze wtapiały się w lokalną formę prania mózgów, którego poziom w Naddniestrzu jest wręcz przeogromny. Ciekawym przykładem może być główny plac Benderów. Niby zadbany, duży, ładny, ale cholera jakiś taki pusty. Stały na nim jedynie tablice ze zdjęciami i opisami winogron. Mam tutaj na myśli osoby, które w myśl radzieckiej pompatyczności na zdjęciach i uroczystościach dumnie obwieszone są medalami, niczym wspomniane wcześniej roślinki. Poziom absurdu w potrzebie budowania legendy jest tam gigantyczny - przykładowo opis jakiegoś wielkiego bohatera Wojny ojczyźnianej, który akurat urodził się w 1926 roku. Hm... może jednak coś w tym jest? W końcu Janek Kos w Czterech Pancernych do wojska trafił także w wieku szesnastu lat i popatrzcie jak daleko zaszedł? :D Niemniej sami przyznacie że przykład to kulawy, prawda? OK, ale kolejny przykład na tablicy obok - zdjęcie częściowo niepełnosprawnej dziewięćdziesięciolatki - w za dużej kurtce moro. Ulica dalej - piękny czerwony baner z napisem wielkie zwycięstwo wielkiego narodu. Oczywiście wszędzie znajdują się plakaty informujące o zbliżającym się święcie 9.maja. Święcie, gdzie we wszystkich zdominowanych przez matuszkę krajach dochodzi do wszech panujących orgazmów, jakoby ostatecznie pokonano wszelkie zło i na zainteresowane kraje wreszcie opadł powszechny mir, cudowny rozwój i niekończący się dobrobyt. Plakaty, które wisiały w autobusach, na słupach, nawet na wejściu do sklepu z zabawkami. Czy w takiej sytuacji dziwi mnie, że dzieci i starsza - niejako myśląca już - młodzież z dumą nosi przypiętą do piersi pomarańczowo-czarną Wstążkę Świętego Jerzego, która ma upamiętniać Dzień Zwycięstwa - oczywiście zwycięstwa strony radzieckiej? Szczerze to nie, nie dziwi, cholera zarazem jednak też smuci.




Ale wejdźmy nieco głębiej w to zagadnienie. W sposób fasadowy, być może pozorny, Bendery i Tyraspol to miasta ładniejsze, bardziej uporządkowane, być może bogatsze niż nieodległy Kiszyniów. Ba, wydaje się że ludziom żyje się dostatniej niż nawet w Macedonii, Serbii a pod względem czystości Naddniestrze pokonuje nawet tą rozwiniętą Grecję! Ludzie są więc zadowoleni, nie widać biedy, bezdomnych psów, zaniedbanych chodników. Mieszkańcy są zdyscyplinowani i uśmiechnięci. Bo jak można się zachowywać inaczej, gdy wokół jest tyle wojska i służb mundurowych? Ot choćby wizyta w twierdzy w Benderach, gdzie wśród kilkudziesięcioosobowej, odświętnie ubranej wycieczki, znajdowało się też bodaj pięciu mundurowych. Tak naprawdę, pozornie schowany pod płaszczykiem uśmiechu stres czuć było na każdym kroku. Choćby dość gwałtowna odpowiedź na eksperymentalne pytanie Doroty do you speak english zadane w jakimś sklepie - my tylko pa rusku gawarimy! No i jeszcze inna sprawa - w tej całej czystości jakoś nie widziałem żadnych sprejowych napisów na murach. To one są najczęściej pierwszym przejawem niezadowolenia. Ale też odwrotnie - nie widziałem przykładów hipsterii, indywidualności, chęci eksperymentowania czy takiego prostego, szczerego ale świadomego uśmiechu i radości z otaczającej rzeczywistości. Czy jest więc tam miejsce na jakiekolwiek alternatywne do wiodącego nurtu myślenie?




Mamy zatem książkowy przykład kija i marchewki. Trochę wypierzemy wam mózgi, trochę wytresujemy, będziemy oczekiwali bezkrytycznego oddania, ale zapewnimy jako taki dostatek i wizualną atrakcyjność. Wyłożymy trochę pieniędzy na wyremontowanie dróg, wybudowanie kilku budynków użyteczności publicznej, do sklepów dostarczymy ładne ciuchy, pomalujemy krawężniki i elewacje starych domów. Damy wam możliwość jawnego porównania - jeździjcie do nieodległego Kiszyniowa, zobaczcie jaki bałagan, dziurawe chodniki, biedę i wyzysk przynosi ten zgniły zachód. Kochajcie zatem nasz mir, dążcie do niepodległości, oczywiście w ramach naszego braterskiego związku. My będziemy was popierać, póki nam się to opłaca. W zasadzie wiele to nas nie kosztuje, a geopolitycznie opłaca bardzo.




Dlatego też ten dziwny świat w sposób pozorny i wizualny zaskakuje bardzo mocno. Ot, przykładowo znów wróćmy do twierdzy w Benderach. Tuż obok znajduje się cerkiew Aleksandra Nevsky-ego. Prawdopodobnie odremontowana jeszcze w tym roku, ponieważ panująca w środku świeżość totalnie powala na kolana. Oczywiście w tej wizualnej doskonałości jest nieco ruskiego ducha w postaci przykładowo stojącego w jednej z bocznych naw plastikowego wodopoju (zdjęcie nieco wyżej) i podłogi wyłożonej kafelkami jak z toalety w tanich hostelach. Ale co tam, mamy wizualny, ociekający pozornym bogactwem wow effect, Tuż obok znajduje się natomiast jednostka wojskowa (ciekawostka - nieopodal pomniku rosyjskiej chwały), mury której wprost ociekają propagandą z kiczowatymi rysunkami i napisami typu (mniej więcej): żołnierze - ojczyzna powierzyła wam swoje bezpieczeństwo, albo: armia - moja rodzinna walka. Tylko sam już nie wiem czy to propaganda prowojenna, proniepodległościowa czy prorosyjska.






W Tyraspolu było równie ciekawie. Na każdym kroku mnóstwo górnolotnej propagandy, rosyjskich flag i ostatnia prosta w przygotowaniach do święta 9.maja. Odmalowano i umyto jedną z głównych atrakcji miasta - stojący na podwyższeniu czołg, który z odpowiedniej perspektywy celuje w stronę niedalekiej kapliczki. Dodatkowo zadbano, aby na pobliskiej każdej płycie z nazwiskami i pojedynczym grobie leżał jakiś kwiat. W końcu wielkie święto...








Oprócz tych elementów miasto ma do zaoferowania jeszcze dwie ciekawostki. Jedyne na świecie ambasady, w zasadzie nigdzie nie uznawanych, podobnie jak Naddniestrze, separatystycznych Osetii Południowej i Abchazji. Drugą jest fabryka alkoholi firmowanych marką KVINT (Koniaki, wina i napitki z Tyraspola). Firma już dawno zrozumiała swoją markę i fakt, że niewielki ruch turystyczny w regionie najwięcej pieniędzy zostawia właśnie kupując ich produkty. Dlatego otworzono specjalny markowy sklep, gdzie po dość atrakcyjnych (jak na nasze standardy) cenach można kupić różnego rodzaju brendy i wina. Przykładowo ja za swoją półlitrową czternastolatkę zapłaciłem 203 ruble - niecałe €16. Dodam, że w całym Naddniestrzu nie ma szans na płatność kartą a ichniejsza waluta jest nieakceptowalna i niewymienialna na całym świecie, czyt. stanowi dodatkową pamiątkę. Obsługująca sklep ekspedientka w trakcie naszego przedłużającego się procesu analizowania cen i dokonywania wyboru w ramach dostępnego budżetu, podchodziła do nas dość surowo. Zwyczaj to nabyty, gdyż pomimo ładnego wyglądu, sklep jest też mekką lokalnych pijaczków. Na naszych oczach zjebkę dostał facet, który chciał się dowiedzieć ile może kupić wina za bodaj 8 rubli, podczas gdy minimalna sprzedaż to 500 mililitrów na które oczywiście nie miał uzbierane. Jakość obsługi zaczęła wzrastać dopiero, gdy okazało się że nie poprzestaniemy na jednej butelce, ani na najtańszych trunkach ;)

O ile dotrwaliście do tego miejsca, z pewnością zadajecie sobie pytanie ile relacji z wyjazdu zawarłem w tym wpisie? Ano niewiele, ponieważ niewiele jest tam do zobaczenia. Naddniestrze oferuje bowiem mniej do zobaczenia a więcej do myślenia. Za to cenię tamte rejony, ponieważ od wyjazdu minęło kilka tygodni a niektóre sprawy tam uwidocznione nadal czekają na przetrawienie i poukładanie w moim systemie wartości. Spodziewałem się innej rzeczywistości, ale nie aż tak odrealnionej. Oczywiście pojawia się tutaj odwieczne pytanie - kto ma rację? Czy winna jest Rosja z jej wiecznymi mocarstwowymi zapędami i niewycofaniem z terytorium Naddniestrza swojej 14. Armii? Czy lokalni watażkowie, którzy wzniecając rebelię (i korzystając ze sprzyjającej im sytuacji geopolitycznej) chcą utrzymać swoje wpływy oraz interesy? Czy może jednak wszyscy mieszkańcy? Tutaj celowo podkoloryzowałem, ponieważ to oni na początku lat 90. przywitali się z czołgami, gdy Kiszyniów postanowił siłą utrzymać jedność swojego dopiero tworzącego się kraju. Daje do myślenia, prawda? Równie do myślenia dała rozmowa w marszrucie w trakcie powrotu do Mołdawii z bardzo komunikatywnym, pozytywnym i uśmiechniętym łysolkiem. Świetnym angielskim opowiadał, że w zasadzie zwiedził cały świat - od Dubaju w którym pracował, po Anglię i USA. W Naddniestrzu podobno spędził dwa tygodnie i był na wakacjach, teraz jedzie na lotnisko w Kiszyniowie, gdzie będzie czekał na jakiś lot, na który bilet ma mu za chwilę zabukować jakiś kolega. Leciał będzie do Moskwy, gdzie złapie przesiadkę do swojej ojczyzny - Osetii Północnej (przyp. Kaukaskiej republiki wchodzącej w skład Rosji).... Cholera, jak dla mnie, facet prowadzi mnóstwo szemranych interesów bo co można robić w Naddniestrzu przez 14 dni, a i nawet my - bogaci zachodianie - nie kupujemy biletów lotniczych z dnia na dzień. Jeździć po świecie musiał, święcie wierzył w swoją ojczyznę, był reprezentantem tego opisywanego przeze mnie procesu prania mózgu, a jednak rozmawiało się z nim tak.... normalnie i fajnie. Daje do myślenia, prawda?

Faktem jest, że w sposób oficjalny wszyscy w Naddniestrzu niczym młode pelikany łykają niepodległościową, czy braterską retorykę. Żyją w swym górnolotnym uniesieniu ciesząc się finansowaniem płynącym od matuszki. Dlatego powiedziałem sobie, że warto będzie tam wrócić za jakiś czas, gdy zmieni się geopolityka, Naddniestrze zjednoczy się ze swym wielkim bratem, proces się dokona, nie będzie potrzeby pompowania w region tak dużych pieniędzy, do głosu dojdzie mieszanka prowincjonalizmu oraz ruskiej codziennej mentalności i to wszystko, tak po prostu pierd...lnie.

Cóż, po kilku latach podróżowania przez kontynent odczuwam coraz mniejszą potrzebę jeżdżenia wszędzie tam, gdzie jeżdżą wszyscy. Nie byłem we Wiedniu i Amsterdamie, dopiero niedawno pierwszy raz zawitałem do Pragi, Paryża czy Aten. Bardziej niż zobaczenie i zrobienie fotek atrakcjom turystycznym, interesuje mnie przeżycie czegoś, co może wpłynąć na to kim jestem. Aby zobaczyć na własne oczy coś, co poszerzy moje horyzonty, pozwoli zrozumieć pewne wartości, aspekty, podjąć decyzję w którą stronę chce się iść. To, co zobaczyłem w Naddniestrzu, mocno utkwiło w mojej głowie. Owszem, świat w którym żyję i który lubię, nie jest do końca fair, czy też lekiem na każde zło. Ale do cholery jasnej to co tam zobaczyłem, jest jeszcze bardziej odrealnione i popaprane niż nasz imperialistyczny zachód. Może i dobrze że skończyło się tylko na Naddniestrzu i nie udało nam się dostać do Odessy. Deja Vu, które w ramach rekompensaty obejrzeliśmy sobie któregoś wieczora oparte jest na absurdzie. Chociaż kto wie ile z tego nadal tkwi w tamtejszej rzeczywistości? Mogłoby to być dla mnie za dużo. A Odessa nie dostanie nagle nóżek i nie wywędruje gdzieś daleko. Być może Lot wrzuci jakąś opcję krótkiego wypadu w ramach Szalonej Środy i wtedy skorzystamy :-)

1 komentarz:

  1. a to moja relacja z wizyty w Naddniestrzu (Tyraspolu) końcem maja 2016:

    http://podroze-blizej-i-dalej.blogspot.com/2016/06/tyraspol-stolica-kraju-ktory-nie.html

    OdpowiedzUsuń