Wyżywienie
Jeśli
kojarzycie Kubę z pięknymi widokami, godnie opłaconymi wygodami i
pysznymi lokalnymi smakami, to na miejscu przejdziecie bardzo brutalną
weryfikację. Wiele raportów podróżnych wskazywało bowiem, że nawet w
noclegach o wysokim standardzie, pożywienie atrakcyjnie wygląda i na tym
w zasadzie kończą się jego zalety. Kuchnia kubańska jest bowiem
wyjątkowo nijaka w smaku. Zresztą nie ma co się dziwić, jeśli -
pomijając turystyczną bańkę - większym problemem od kompozycji
smakowych, staje się zdobycie choćby bazy do planowanego dania.
Na
Kubie w większości dominują ryż i makarony. Brakuje ziemniaków,
praktycznie nie ma szans na jakikolwiek nabiał. W knajpach najczęściej
dostać można mięso kurze, trochę wieprzowiny. Co istotne, danie kurze
nie oznacza np. tylko wybrane części z piersi. Jedząc jakieś danie
mięsne, polane sosem / gulaszem, częstokroć można natrafić na chrząstki i
inne, bardziej tłuszczowe elementy.
|
Przykładowe danie kurze w Cafe Paris w Hawanie |
|
Przykładowe danie wołowe w Cafe Paris w Hawanie |
Na miejscu zaskakująco dużą rolę odgrywa
kuchnia włoska. Wszystko to za sprawą wszechobecnych pizz oraz
spaghetti. Nie oczekujcie jednak niczego szczególnego - jest to makaron z
mięsem mielonym i sosem pomidorowym z puszki. Nie ma co liczyć na
posmak bazylii, oregano, nawet parmezan - jeśli w ogóle jest, to
reprezentuje raczej brak smaku.
|
Cennik w knajpie całkiem niezłej sieci The Kings Pizza |
W kwestii głównego dania, w ofercie
pozostają restauracje. Niestety ceny w nich nie odbiegają od tych,
znanych z Europy zachodniej. Dlatego proponuję przed wyjazdem
przestudiować np. Trip Advisor, w którym często można znaleźć informację
o jakieś knajpie poza centrum, chętnie odwiedzanej przez miejscowych. W
ten sposób w Hawanie trafiliśmy do
La Flor de Loto
- restauracji kuchni chińskiej. Niestety ostatniego dnia zastaliśmy
przed nią horrendalną kolejkę (ponad godzina czekania aby w ogóle
wejść), przez co dość przypadkowo znaleźliśmy podobnej jakością
restaurację
Bavaria.
W Viñales sami wytropiliśmy natomiast Jompiendo Rutina - niby to
kawiarnię, niby miejsce sprzedające bułki, jednak posiadające w menu
niewielkie, jednak sycące zestawy obiadowe. Nam wystarczyło, a ceny w
środku były ponad dwukrotnie tańsze, niż w restauracjach.
|
Ceny w restauracji Le Flor de Loto w Hawanie |
|
Kawiarnia/bar Jompiendo Rutina w Viñales |
|
Kurczak z serem w restauracji Bavaria w Hawanie |
Jeśli czytaliście już jakieś relacje, z pewnością spotkaliście się z wątkiem tzw.
okien.
Chodzi o to, że od pewnego czasu państwo pozwala, a część mieszkańców
chętnie otwiera prywatne interesy, gdzie z wychodzącego z pokoju
dziennego na ulicę okna, sprzedają proste posiłki. Są to zazwyczaj kawa,
napoje, bułki, po czasami proste obiady. Dość szybko stały się one
źródłem naszych śniadań. Praktycznie każdego poranka podchodziliśmy tam,
aby kupić bułkę z serem, jakąś wędliną/krokietem/kotletem, jajkiem
sadzonym itp. Bułki takie przygotowywane są na miejscu, od włożenia
składników, po podgrzanie. Wszystkie okna posiadają wywieszone menu z
cenami. W ten sposób za dość niewielki koszt - zwyczajowo od 13 do 20
CUP kupowaliśmy dwie sycące bułki śniadaniowe.
|
Śniadanie w Jompiendo Rutina w Viñales - koszt 4 CUC |
Dodatkowo
okna
dość szybko zaczęły nam służyć za kawiarnie. Kosztem 1 CUP można tam
bowiem otrzymać shota wielkości espresso z naparem silnej, lekko
słodzonej kawy. Fajnie pobudzało i trzeba przyznać, że smakowo tamtejsze
propozycje były w czołówce najlepszych kaw, jakie miałem okazję pić w
życiu. Polecam także próbowanie się w tamtych miejscach z sokami.
Przekonanie się do nich to ciężki proces - o tym za chwilę, niemniej są
bardzo smaczne, bardzo orzeźwiające i śmiesznie tanie. 200 ml kubeczek
kosztuje bowiem zwyczajowo 3 CUP. 8 takich kubków daje 1,5 litra zimnego
soku i kosztuje około 1 CUC. Taką samą ilość wody cytrynowej / coli
kupowaliśmy w sklepach za cenę 1,5 CUC.
Dla freaków
lubiących samemu przygotowywać dania, jak np. my, częstokroć jedzący
śniadanie na ławce w parku, po uczynionych uprzednio w lokalnym markecie
zakupach, mam sporą dawkę zawodu. Owszem, bułki da się kupić w sklepie.
Ale sera raczej nie widziałem, o pozostałym nabiale zapomnijcie,
wędlina jest niepakowana i sprzedawana w niechłodzonych warunkach.
Stosunkowo łatwo można tylko zdobyć warzywa i owoce.
W
kwestii pełnych dań, alternatywą do restauracji mogą natomiast być
obiady w noclegach. Oferowano je nam w praktycznie każdym punkcie.
Określane są one jako syte. Skorzystaliśmy raz, w Viñales, i trzeba
przyznać że się nie zawiedliśmy. Zupa fasolowa, niewielka sałatka
warzywna, ryż, pieczone mięsiwo, chipsy bananowe i coś do picia. Jednego
dnia spróbowaliśmy się też ze śniadaniem, na które składało się jajo
sadzone, pieczywo, ser, jakaś wędlina i oczywiście coś do picia.
|
Obiad dla dwóch osób w noclegu w Viñales |
... i kwestie zdrowotne
Niestety,
ta kwestia również jest sporym tematem, który zawsze należy mieć gdzieś
z tyłu głowy. Kuba jest bowiem krajem słabo rozwiniętym, biednym i z
dominantą innych niż znane naszym organizmom kultur bakterii. Dlatego
pierwszą informacją przekazaną przez właściciela naszego pierwszego
noclegu było - zawsze,
ale to zawsze, pijcie wodę kupowaną w
fabrycznie zakręconych butelkach. Tak też robiliśmy - była to woda
mineralna, smakowa (cytrynowa) albo cola - wszystkie kupowane w sieci
Panamericana, lub pochodnych. Ponieważ - co wspominałem wcześniej - od
momentu wylądowania w Hawanie, do wejścia do pierwszego sklepu na
mieście zwyczajowo mija kilka godzin, proponuję aby w bagażu nadawanym
przemycić jakieś 3 litry płynów. Pozwoli to na delikatne wdrożenie się w
tamtejsze warunki.
Drugą złotą zasadą, której
praktycznie zawsze się trzymaliśmy, była obróbka cieplna naszego
pożywienia. Obiady - kwestia oczywista. Natomiast prawie każdego poranka
nasze śniadania stanowiły bułki z lokalnych
okien. Dlatego
zawsze zwracaliśmy uwagę na to, aby buła była podgrzewana. Czyli albo
była z serem i lądowała w tosterze, albo była z jajem sadzonym, w środku
którego znajdowały się kawałki wędliny. Wybór
okna również
wiązał się z prostą wyjazdową zasadą. Korzystaliśmy bowiem tylko z tych,
przy których aktualnie znajdowało się kilku lokalnych mieszkańców.
Gdyby bowiem z ofertą danego miejsca coś było nie tak, z pewnością
liczba klientów po czasie spadłaby w sposób drastyczny. Dzięki takim
zabezpieczeniom, przez cały pobyt nie mieliśmy żadnych problemów
żołądkowych.
|
Dobrze widzicie, obiad w Cienfuegos w postaci bułki z kurczaczym filetem i przypalone frytki ;) |
A te mogą być ciężkie. Pamiętam historię
jadącego z nami z Hawany do Cienfuegos Niemca. Opowiadał, że w Viñales
spróbował się z owocami morza i w ten sposób z wyjazdu totalnie wyciął
sobie bodaj 3 dni. Jak tłumaczył, był to błąd szkolny, ponieważ
Kubańczycy nie przepadają za owocami morza. Dlatego produkt ten jest
przeznaczony dla turystów, podlega nieustannemu mrożeniu w marnej
jakości sprzęcie i natychmiastowemu rozmrażaniu chwilę po wyjęciu (około
30 stopniowe temperatury na zewnątrz). Dalszej historii już każdy może
się domyślić ;)
Nieco z duszą na ramieniu, w drugiej
połowie wyjazdu, zaczęliśmy próbować się z lokalnymi sokami. Z lekkim
strachem, ponieważ są to soki o raczej nieciekawym kolorze/wyglądzie,
trzymane w zdezelowanych, plastikowych butelkach, schowane w
rozklekotanych lodówkach. Jednak widząc kolejki lokalsów i turystów
postanowiliśmy podjąć ryzyko i był to strzał w dziesiątkę. Zdecydowanie
polecam zatem próbowanie się z nimi - najbardziej soki z owoców
tamaryndowca i fruta bomba. Mimo dezelacji lodówki napoje są zimne,
cudownie orzeźwiają i fantastycznie smakują. Ubocznych efektów
zdrowotnych nie napotkaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz