środa, 18 października 2017

Kubańska codzienność - wyżywienie i kwestie zdrowotne


Wyżywienie
Jeśli kojarzycie Kubę z pięknymi widokami, godnie opłaconymi wygodami i pysznymi lokalnymi smakami, to na miejscu przejdziecie bardzo brutalną weryfikację. Wiele raportów podróżnych wskazywało bowiem, że nawet w noclegach o wysokim standardzie, pożywienie atrakcyjnie wygląda i na tym w zasadzie kończą się jego zalety. Kuchnia kubańska jest bowiem wyjątkowo nijaka w smaku. Zresztą nie ma co się dziwić, jeśli - pomijając turystyczną bańkę - większym problemem od kompozycji smakowych, staje się zdobycie choćby bazy do planowanego dania.

Na Kubie w większości dominują ryż i makarony. Brakuje ziemniaków, praktycznie nie ma szans na jakikolwiek nabiał. W knajpach najczęściej dostać można mięso kurze, trochę wieprzowiny. Co istotne, danie kurze nie oznacza np. tylko wybrane części z piersi. Jedząc jakieś danie mięsne, polane sosem / gulaszem, częstokroć można natrafić na chrząstki i inne, bardziej tłuszczowe elementy.

Przykładowe danie kurze w Cafe Paris w Hawanie

Przykładowe danie wołowe w Cafe Paris w Hawanie

Na miejscu zaskakująco dużą rolę odgrywa kuchnia włoska. Wszystko to za sprawą wszechobecnych pizz oraz spaghetti. Nie oczekujcie jednak niczego szczególnego - jest to makaron z mięsem mielonym i sosem pomidorowym z puszki. Nie ma co liczyć na posmak bazylii, oregano, nawet parmezan - jeśli w ogóle jest, to reprezentuje raczej brak smaku.
Cennik w knajpie całkiem niezłej sieci The Kings Pizza

W kwestii głównego dania, w ofercie pozostają restauracje. Niestety ceny w nich nie odbiegają od tych, znanych z Europy zachodniej. Dlatego proponuję przed wyjazdem przestudiować np. Trip Advisor, w którym często można znaleźć informację o jakieś knajpie poza centrum, chętnie odwiedzanej przez miejscowych. W ten sposób w Hawanie trafiliśmy do La Flor de Loto - restauracji kuchni chińskiej. Niestety ostatniego dnia zastaliśmy przed nią horrendalną kolejkę (ponad godzina czekania aby w ogóle wejść), przez co dość przypadkowo znaleźliśmy podobnej jakością restaurację Bavaria. W Viñales sami wytropiliśmy natomiast Jompiendo Rutina - niby to kawiarnię, niby miejsce sprzedające bułki, jednak posiadające w menu niewielkie, jednak sycące zestawy obiadowe. Nam wystarczyło, a ceny w środku były ponad dwukrotnie tańsze, niż w restauracjach.

Ceny w restauracji Le Flor de Loto w Hawanie

Kawiarnia/bar Jompiendo Rutina w Viñales

Kurczak z serem w restauracji Bavaria w Hawanie

Jeśli czytaliście już jakieś relacje, z pewnością spotkaliście się z wątkiem tzw. okien. Chodzi o to, że od pewnego czasu państwo pozwala, a część mieszkańców chętnie otwiera prywatne interesy, gdzie z wychodzącego z pokoju dziennego na ulicę okna, sprzedają proste posiłki. Są to zazwyczaj kawa, napoje, bułki, po czasami proste obiady. Dość szybko stały się one źródłem naszych śniadań. Praktycznie każdego poranka podchodziliśmy tam, aby kupić bułkę z serem, jakąś wędliną/krokietem/kotletem, jajkiem sadzonym itp. Bułki takie przygotowywane są na miejscu, od włożenia składników, po podgrzanie. Wszystkie okna posiadają wywieszone menu z cenami. W ten sposób za dość niewielki koszt - zwyczajowo od 13 do 20 CUP kupowaliśmy dwie sycące bułki śniadaniowe.

Śniadanie w Jompiendo Rutina w Viñales - koszt 4 CUC

Dodatkowo okna dość szybko zaczęły nam służyć za kawiarnie. Kosztem 1 CUP można tam bowiem otrzymać shota wielkości espresso z naparem silnej, lekko słodzonej kawy. Fajnie pobudzało i trzeba przyznać, że smakowo tamtejsze propozycje były w czołówce najlepszych kaw, jakie miałem okazję pić w życiu. Polecam także próbowanie się w tamtych miejscach z sokami. Przekonanie się do nich to ciężki proces - o tym za chwilę, niemniej są bardzo smaczne, bardzo orzeźwiające i śmiesznie tanie. 200 ml kubeczek kosztuje bowiem zwyczajowo 3 CUP. 8 takich kubków daje 1,5 litra zimnego soku i kosztuje około 1 CUC. Taką samą ilość wody cytrynowej / coli kupowaliśmy w sklepach za cenę 1,5 CUC.

Dla freaków lubiących samemu przygotowywać dania, jak np. my, częstokroć jedzący śniadanie na ławce w parku, po uczynionych uprzednio w lokalnym markecie zakupach, mam sporą dawkę zawodu. Owszem, bułki da się kupić w sklepie. Ale sera raczej nie widziałem, o pozostałym nabiale zapomnijcie, wędlina jest niepakowana i sprzedawana w niechłodzonych warunkach. Stosunkowo łatwo można tylko zdobyć warzywa i owoce.

W kwestii pełnych dań, alternatywą do restauracji mogą natomiast być obiady w noclegach. Oferowano je nam w praktycznie każdym punkcie. Określane są one jako syte. Skorzystaliśmy raz, w Viñales, i trzeba przyznać że się nie zawiedliśmy. Zupa fasolowa, niewielka sałatka warzywna, ryż, pieczone mięsiwo, chipsy bananowe i coś do picia. Jednego dnia spróbowaliśmy się też ze śniadaniem, na które składało się jajo sadzone, pieczywo, ser, jakaś wędlina i oczywiście coś do picia.
Obiad dla dwóch osób w noclegu w Viñales

... i kwestie zdrowotne
Niestety, ta kwestia również jest sporym tematem, który zawsze należy mieć gdzieś z tyłu głowy. Kuba jest bowiem krajem słabo rozwiniętym, biednym i z dominantą innych niż znane naszym organizmom kultur bakterii. Dlatego pierwszą informacją przekazaną przez właściciela naszego pierwszego noclegu było - zawsze, ale to zawsze, pijcie wodę kupowaną w fabrycznie zakręconych butelkach. Tak też robiliśmy - była to woda mineralna, smakowa (cytrynowa) albo cola - wszystkie kupowane w sieci Panamericana, lub pochodnych. Ponieważ - co wspominałem wcześniej - od momentu wylądowania w Hawanie, do wejścia do pierwszego sklepu na mieście zwyczajowo mija kilka godzin, proponuję aby w bagażu nadawanym przemycić jakieś 3 litry płynów. Pozwoli to na delikatne wdrożenie się w tamtejsze warunki.

Drugą złotą zasadą, której praktycznie zawsze się trzymaliśmy, była obróbka cieplna naszego pożywienia. Obiady - kwestia oczywista. Natomiast prawie każdego poranka nasze śniadania stanowiły bułki z lokalnych okien. Dlatego zawsze zwracaliśmy uwagę na to, aby buła była podgrzewana. Czyli albo była z serem i lądowała w tosterze, albo była z jajem sadzonym, w środku którego znajdowały się kawałki wędliny. Wybór okna również wiązał się z prostą wyjazdową zasadą. Korzystaliśmy bowiem tylko z tych, przy których aktualnie znajdowało się kilku lokalnych mieszkańców. Gdyby bowiem z ofertą danego miejsca coś było nie tak, z pewnością liczba klientów po czasie spadłaby w sposób drastyczny. Dzięki takim zabezpieczeniom, przez cały pobyt nie mieliśmy żadnych problemów żołądkowych.

Dobrze widzicie, obiad w Cienfuegos w postaci bułki z kurczaczym filetem i przypalone frytki ;)

A te mogą być ciężkie. Pamiętam historię jadącego z nami z Hawany do Cienfuegos Niemca. Opowiadał, że w Viñales spróbował się z owocami morza i w ten sposób z wyjazdu totalnie wyciął sobie bodaj 3 dni. Jak tłumaczył, był to błąd szkolny, ponieważ Kubańczycy nie przepadają za owocami morza. Dlatego produkt ten jest przeznaczony dla turystów, podlega nieustannemu mrożeniu w marnej jakości sprzęcie i natychmiastowemu rozmrażaniu chwilę po wyjęciu (około 30 stopniowe temperatury na zewnątrz). Dalszej historii już każdy może się domyślić ;)

Nieco z duszą na ramieniu, w drugiej połowie wyjazdu, zaczęliśmy próbować się z lokalnymi sokami. Z lekkim strachem, ponieważ są to soki o raczej nieciekawym kolorze/wyglądzie, trzymane w zdezelowanych, plastikowych butelkach, schowane w rozklekotanych lodówkach. Jednak widząc kolejki lokalsów i turystów postanowiliśmy podjąć ryzyko i był to strzał w dziesiątkę. Zdecydowanie polecam zatem próbowanie się z nimi - najbardziej soki z owoców tamaryndowca i fruta bomba. Mimo dezelacji lodówki napoje są zimne, cudownie orzeźwiają i fantastycznie smakują. Ubocznych efektów zdrowotnych nie napotkaliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz