Odbiór bagażu
Po
pozytywnym wstępie na lotnisku nadszedł czas na etap, w którym większość
zasłyszanych historii niestety okazało się prawdą. Zatłoczony terminal
międzynarodowy posiada bowiem tylko dwa pasy obsługujące wszystkie loty.
Tłum ludzi, niski sufit, dym papierosowy dolatujący z pobliskich toalet
(tak tak, można tam palić papierosy) i brak jakichkolwiek siedzeń,
powodują szybki wzrost zdenerwowania. Zwłaszcza, że na bagaże po prostu
się czeka... i czeka.... i czeka... Czasami pas się uruchomi i wyleci z niego kilka hm... Nie
wiem jak to nazwać, ponieważ Kubańczycy nie używają ani plecaków, ani
walizek. Ich bagaż to najczęściej jakieś wnętrze grubo owinięte
pościelo-podobnym materiałem i następnie mocno otoczonym folią ochronną.
Co ciekawe, część z nich przyjmuje postać kilkunastu-kilogramowej kuli,
która zlatując z pasa jest w stanie powalić część oczekujących - niczym
kręgle. Oprócz tego, na pasie pojawiało się mnóstwo dóbr importowanych.
Przylatujący z Mexico City Kubańczycy, w głównej mierze przywozili
bowiem telewizory, urządzenia elektroniczne, czy przede wszystkim części
do motorów i samochodów. Musicie mi uwierzyć, ale naprawdę widziałem
wyjeżdżające klucze naprawcze, części silników, akumulatory (opisane
jako bomba acenite de carro), czy nawet wręcz zestawy opon samochodowych!
Oczywiście
nie ma co liczyć na jakiekolwiek zorganizowanie. Bagaż co jakiś czas
się pojawia, po czym nagle bez jakiejkolwiek informacji okazuje się, że
część bagażu wyjeżdża na tym drugim pasie. A po blisko dwóch godzinach
oczekiwania okazuje się, że więcej walizek z Mexico City już nie będzie,
o czym oczywiście nikt nie jest łaskaw poinformować oczekujących.
Formalności związane z zagubionym/opóźnionym bagażem
I tutaj zaczynają się schody. Oczekiwanie do okienka lost luggage
polega bowiem na staniu w tłumie, w którym pierwszeństwo przysługuje
wciskającym się na siłę miejscowym. Gdy już przyjdzie czas na turystów,
pani z piekielnie łamanym angielskim, pobiera niezbędne dane i - gdy jej
się chce - udzieli oficjalnej informacji. My musieliśmy podać adres
pobytu na Kubie (dlatego pierwszą noc warto mieć zarezerwowaną przez
internet - o niuansach związanych z noclegami wspomnę później), adresy w
Polsce, numery rezerwacji, wizy itd. Dowiedzieliśmy się, że nasz bagaż
po prostu nie doleciał naszym samolotem, chociaż plecaki leżały na
wózku stojącym pod samolotem w Mexico City. Co ciekawe, nie przyleciały
bagaże kilkunastu osób, wśród których - oprócz pewnej dwójki - wszyscy
byli polakami. Nie o narodowość jednak tutaj chodzi, co - jak
podejrzewam - o to, że wszystkimi lostami były plecaki. Walizka jednej z polek doleciała :-)
Warto pamiętać, że w takiej sytuacji chroni nas prawo międzynarodowe,
jak też regulacje europejskie. Zgodnie z nimi, obowiązkiem linii
lotniczej jest jak najszybsze dostarczenie bagażu pod wskazany adres.
Czyli oficjalnie powiedziano nam, że plecaki przylecą wieczorną rotacją,
co finalnie jednak nie miało miejsca. Koniec końców znalazły się one na
wyspie z dobowym opóźnieniem a w hotelu otrzymaliśmy je następne 24
godziny później.
Co
istotne, w takiej sytuacji obowiązkiem linii lotniczej jest zwrot
wszelkich kosztów (do kwoty około €1200) związanych ze skutkami
opóźnienia. W naszym konkretnym przypadku, są to wszelkie koszty zakupu
ciuchów, kosmetyków itp. Tutaj nie ma co się szczypać, po prostu należy
iść do jakiegokolwiek sklepu i każdy zakup potwierdzać stosownym
paragonem. Jak podejrzewam, nie chodzi tutaj o sklep wytwornych marek,
ponieważ odszkodowanie przysługuje do pewnej sumy. Zresztą, na Kubie
dobrze będzie, jeśli uda się kupić cokolwiek, ale o tym w późniejszych
odcinkach.
Od siebie tylko dodam, że w trakcie procedury reklamacji, Aeroméxico
poprosiło o niemal wszystkie świstki z cyframi: numer rezerwacji, numer
biletu (e-ticket), numer taga bagażowego (tej naklejki umieszczanej na
walizce - dlatego nie warto jej wyrzucać), skan naklejki potwierdzającej
nadanie bagażu i numer zgłoszenia zaginięcia bagażu. Takie rzeczy się
gubią, dlatego proponuję profilaktycznie od razu robić ich zdjęcia.
Zwłaszcza formularz zgłoszenia zaginięcia bagażu, który musieliśmy
później oddać przywożącemu nasze plecaki taksówkarzowi, jako
potwierdzenie odbioru. Stanowcze zwrócenie uwagi, że takie potwierdzenie
zostało nam zabrane i nie zostaliśmy poinformowani o przysługujących
nam prawach (w tym w ogóle o zwrocie kosztów za niezbędne zakupy)
spowodowały, że linia nie robiła nam już żadnych problemów. Nieco
później przyszło potwierdzenie, że zostało nam przyznane odszkodowanie w
wysokości $100 (wnioskowaliśmy o około $80).
Była
to nasza pierwsza przygoda z niedostarczonym bagażem, dlatego po drodze
popełniliśmy wiele błędów. Niektórych sytuacji nie dało się jednak
rozwiązać inaczej, czego przykładem jest, kolokwialnie rzecz ujmując,
wywalenie się nam planu już na samym początku podróży. Nie wiedzieliśmy
bowiem kiedy bagaż zostanie nam dostarczony do hotelu, dlatego też na
wszelki wypadek o jeden dzień przedłużyliśmy nasz pobyt w Hawanie. W
wersji pesymistycznej stwierdziliśmy, że bagaż odbierzemy w połowie
urlopu, po drodze z Viñales do Cienfuegos.
Dlatego w przypadku objazdówki polecam rezerwację noclegu w tym samym
miejscu na początek i na koniec podróży. Miejsce to staje się bowiem
naturalną bazą na wyspie. A przytoczę tylko opowieść naszego hosta z
Hawany, który wspominał, że opóźniony bagaż jest czymś wielce naturalnym
- przede wszystkim w kościelnym okresie świątecznym. Jeden Rosjanin po
dwóch dniach bezowocnego czekania, w końcu udał się w dalszą podróż na Jamajkę. Gdy
po ponad dwóch tygodniach powrócił do Hawany okazało się, że swój bagaż
zobaczy dopiero na lotnisku w Moskwie. Tak więc, przygotujcie się, już
lotnisko może się bowiem stać pierwszym kontaktem z surowymi zasadami
tego dziwnego dla nas świata ;)
Kradzieże na lotnisku w Hawanie
Jeśli jesteście po lekturze kilku blogowych reportaży z Kuby, być może natknęliście się na informacje o kradzieżach. My odnieśliśmy wrażenie, jakoby nie tyle kradzieże, co przeszukiwanie bagażów było niemal plagą. Znikają podobno głównie markowe ciuchy. Być może dlatego wszystkie funkcjonariuszki służb lotniskowych chodziły w wytwornych pończochach/rajstopach, dostępności których raczej nie spodziewałbym się na wyspie. Ktoś nawet wspomniał kiedyś, że po powrocie z wyspy w swoim bagażu znalazł jabłko. Wtedy postanowił zrobić rachunek sumienia i wyszło na to, że z walizki zniknęła... para używanych majtów ;)
Niestety ciężko jest mówić o zabezpieczeniu plecaków przed kradzieżą, jeśli nie bierze się pod uwagę szczelnego owinięcia folią zabezpieczającą. My jednak poczyniliśmy pewne środki ostrożności w postaci popularnych tyrtytek - plastikowych zaczepów. Kilka z nich założyliśmy w taki sposób, że niemożliwym było otwarcie plecaka bez ich rozerwania. Oczywiście zapięcie można podważać nożem itd., jednak mieliśmy nadzieję, że to głupie i bardzo wizualne zabezpieczenie spowoduje, że komuś po prostu nie będzie się chciało dobierać do akurat naszego plecaka.
Koniec końców, Dorota padła ofiarą drobnej kradzieży. Gdy otwierała dostarczone przez taksówkarza plecaki, zauważyła że układ rzeczy w środku jest nieco inny, niż oryginalnie. Tak, jakby ktoś włożył do środka rękę i próbował znaleźć coś na ślepo. Ostatecznie znalazł opakowanie z mieszanką orzechów. Dobrze, że tylko tyle :-)
Bardziej obawiałem się jednak drogi powrotnej, ponieważ procedura zgłaszania kradzieży z zagranicy jest utrudniona, zatem zachęcająca potencjalnych złodziejaszków. Na szczęście w sposób oględny w Mexico City - a w sposób całkowity w Amsterdamie - stwierdziliśmy, że nic nam nie zginęło :-)
Jeśli jesteście po lekturze kilku blogowych reportaży z Kuby, być może natknęliście się na informacje o kradzieżach. My odnieśliśmy wrażenie, jakoby nie tyle kradzieże, co przeszukiwanie bagażów było niemal plagą. Znikają podobno głównie markowe ciuchy. Być może dlatego wszystkie funkcjonariuszki służb lotniskowych chodziły w wytwornych pończochach/rajstopach, dostępności których raczej nie spodziewałbym się na wyspie. Ktoś nawet wspomniał kiedyś, że po powrocie z wyspy w swoim bagażu znalazł jabłko. Wtedy postanowił zrobić rachunek sumienia i wyszło na to, że z walizki zniknęła... para używanych majtów ;)
Niestety ciężko jest mówić o zabezpieczeniu plecaków przed kradzieżą, jeśli nie bierze się pod uwagę szczelnego owinięcia folią zabezpieczającą. My jednak poczyniliśmy pewne środki ostrożności w postaci popularnych tyrtytek - plastikowych zaczepów. Kilka z nich założyliśmy w taki sposób, że niemożliwym było otwarcie plecaka bez ich rozerwania. Oczywiście zapięcie można podważać nożem itd., jednak mieliśmy nadzieję, że to głupie i bardzo wizualne zabezpieczenie spowoduje, że komuś po prostu nie będzie się chciało dobierać do akurat naszego plecaka.
Koniec końców, Dorota padła ofiarą drobnej kradzieży. Gdy otwierała dostarczone przez taksówkarza plecaki, zauważyła że układ rzeczy w środku jest nieco inny, niż oryginalnie. Tak, jakby ktoś włożył do środka rękę i próbował znaleźć coś na ślepo. Ostatecznie znalazł opakowanie z mieszanką orzechów. Dobrze, że tylko tyle :-)
Bardziej obawiałem się jednak drogi powrotnej, ponieważ procedura zgłaszania kradzieży z zagranicy jest utrudniona, zatem zachęcająca potencjalnych złodziejaszków. Na szczęście w sposób oględny w Mexico City - a w sposób całkowity w Amsterdamie - stwierdziliśmy, że nic nam nie zginęło :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz