wtorek, 17 października 2017

Kubańska codzienność - zakupy i dostępność towarów

Dostępność towarów z pewnością powoduje jedną z największych obaw przed wyjazdem na Kubę. Czemu się dziwić, skoro do naszej świadomości dochodzą wyłącznie informacje o niekończących się kryzysach i pustych pułkach. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście tak jest, ale grzechem byłoby pozostawienie tego bez właściwego zrozumienia kontekstu.

Panamericana
źródło: www.cubabusinessreport.com
Na szczęście dla turystów, wszechwładza i wtrącanie się państwa w każdy aspekt życia na Kubie jest jakby w odwrocie. W ten magiczny sposób okazało się, że można otworzyć sklep, który nie będzie świecił pustkami. Taką najjaskrawszą formą kapitalizmu jest sieć sklepów Panamericana. Kapitalizmu nieco dzikiego, ponieważ kubański oddział nie posiada nawet strony internetowej. Nikt tego bowiem na wyspie nie potrzebuje, ważniejsza jest twarda oferta - towary na półkach. I rzeczywiście, niezależnie czy jest to sklep ogólno-spożywczy, spożywczo-przemysłowy, czy nawet jakaś forma elektroniki - towary zawsze są, a kolejki aby je nabyć - prawie zerowe. Dzieje się tak, ponieważ sieć Panamericana jest w skrócie pewną formą Pewexu - to dla osób urodzonych w Polsce za czasów byłego systemu politycznego. Płaci się w nich Peso wymienialnym, a ceny.... no właśnie, są Europejskie. Pamiętajmy więc, że dla nas wydatek €1,5 za 1,5 litrową butelkę coli/wody smakowej jest do przełknięcia. Jednak gdy dla pracującego na państwowej posadzie Kubańczyka średni dzienny zarobek oznacza niewiele powyżej €1, to już chyba domyślacie się, że te sklepy są zdecydowanie powyżej ich możliwości.

Oczywiście żeby nie było, Panamericana nie jest siecią z ochroniarzami, w których zakupy robią wyłącznie bogaci turyści. Większość klientów stanowią Kubańczycy, którzy albo pracują przy turystach i nie mają ochoty kombinować, szukając poszczególnych towarów w państwowych sklepach, albo zwyczajni mieszkańcy wyspy, którzy z jakiegoś powodu nie mają innego wyjścia. Sama oferta sklepów jest natomiast tak różnorodna, że niemal indywidualna. Przykładowo w centrum Hawany byliśmy w jednym, w którym na trzy alejki z półkami, jedna była zapełniona wyłącznie olejem spożywczym. Zawsze da się w nich znaleźć podstawowe towary o długiej dacie ważności. Mam tutaj na myśli wodę/colę, kawę, makarony, ryże, czy nawet pojedyncze słodycze (głównie ciastka). Oczywiście jest też bardzo dużo alkoholu - rum, piwo (także europejskie), whisky, nawet wódka i pojedyncze butelki wina. Gdy okazało się, że nasz bagaż nie doleciał do Hawany następnym lotem, a pierwszego dnia dość mocno przypaliło nas tamtejsze słońce, udało nam się też nabyć jakiś balsam do opalania i szampon. Muszę jednak wspomnieć, że miało to miejsce dopiero w czwartym sklepie, przy bardzo dużej pomocy miejscowych, którzy jakoś zrozumieli o co nam chodzi i po prostu pokierowali do takiego, gdzie jest dużo towaru kosmetyczno-zdrowotnego.

Być może opis powyżej nieco uspokoi Wasze wątpliwości, dlatego dopełniając kronikarskiej rzetelności muszę Was nieco ostrzec. Pisząc o szerokim dostępie do towarów w Panamericanie, mam na myśli jedynie dostęp a nie wybór. Żyjąc w zachodnim świecie jesteśmy bowiem przyzwyczajeni do kilku producentów i możliwości dobierania produktów do naszych smaków, gustów i upodobań. Nie oczekujcie tego na Kubie. Tam towar po prostu albo jest, albo go brakuje. Dlatego nie należy wybierać i wybrzydzać. Naprawdę sukcesem tamtejszych sklepów jest fakt, że można kupić np. butelkę wody smakowej. Kubańczycy nie są jeszcze na tym etapie dobrobytu, że mogą w smakach wybierać - cieszą się, że taki produkt po prostu jest możliwy do kupienia.

Sklepy prywatne
Drugą grupą punktów, w których można robić zakupy, jest stosunkowa nowość na Kubie, która pojawiła się na przestrzeni zmian ostatnich lat - inicjatywa prywatna. Nagle bowiem okazało się, że na wyspie są i można nabyć rozmaite dobra. Najbardziej podstawowym przykładem są tzw. okna. W skrócie, są to punkty żywieniowe, gdzie ktoś z okna swojego mieszkania przygotowuje np. bułki z jajkiem sadzonym, serem i innym wypełnieniem, soki owocowe itp. Ponieważ w Panamericanach nie byliśmy w stanie kupić żadnego pieczywa, nabiał jest na wyspie nieznany a mięso można nabyć w przerażających sklepach rzeźniczych na otwartym powietrzu, takie okna stały się źródłem naszych codziennych śniadań.


Jednak część mieszkańców poszła o krok dalej, otwierając po prostu sklepy. Kilka z nich zwiedziliśmy szukając ciuchów, które zastąpiłyby nasze nieprzybyłe jeszcze z Mexico City. Byliśmy więc w pojedynczych sklepach, gdzie kupiłem np. niezłej jakości klapki, ale też raczej kiepską koszulkę. Byliśmy też w dużych halach handlowych, gdzie gnieździło się mnóstwo stoisk z ciuchami, elektroniką, popularnie rzecz ujmując grochem, mydłem i powidłem. W takich miejscach również ciężko oczekiwać jakości i różnorodności towaru. Znalezienie pasującego rozmiarowo i w miarę wyglądającego zestawu od majtów po lekką koszulkę zajęło nam około dwóch godzin. A ceny... niezależnie od jakości, raczej równe, lub powyżej europejskich.

Pisząc o inicjatywie oddolnej, warto również wspomnieć o takiej bardzo podstawowej - ludziach na ulicy sprzedających owoce i warzywa. Znajduje się ich w różnych miejscach, czasami w bocznej uliczce hawańskiej starówki, czasami na odległym osiedlu mniejszego miasta. Sprzedają oni lokalne produkty rolne, np. cebulę, pomidory, paprykę, ananasy czy banany. Polecamy zwłaszcza te ostatnie. Cenowo - odnieśliśmy wrażenie że niezależnie czy braliśmy 4, czy 12 małych bananów, zawsze płaciliśmy 1 CUC.

Handel uliczny w Hawanie

Handel państwowy
Ostatnią grupą sprzedażową są punkty państwowe. Wizyta w nich to istna przygoda, ponieważ to jest właśnie prawdziwa Kuba. No, może nie ta sprzed kilku lat, gdzie ciężko było o jakikolwiek produkt. Bo i wyspa jest teraz nieco na górce a i część mieszkańców stała się klientami przedsiębiorstw niepaństwowych. Niemniej klimat w nich nadal jest co najmniej przygnębiający. Przykładowo w Hawanie zwiedziliśmy wielką, ciemną halę, w której obok siebie znajdowały się stoiska z chemią, odzieżą, pieczywem, surowym mięsem i jadłodajnia. W tekstylnym domu towarowym musieliśmy dopchać się do lady i liczyć na szczęście, że obsługująca Pani akurat skończy gdzieś w naszych okolicach, abyśmy wykupili wszystkie dwa będące na stanie ręczniki. Płatność oczywiście wyłącznie Peso kubańskim, na szczęście coś nas wcześniej podkusiło, aby w kantorze dokonać wymiany drobniaków również na tą walutę. Natomiast w Cienfuegos wstąpiliśmy do państwowej jadłodajni. Oferowano tam bułki, kawę, ale także piwa i papierosy sprzedawane na sztuki. Klimat był totalnie, całkowicie przygnębiający. Pustka w środku, pojawiający się co chwilę element społeczny, który kupował po jednym papierosie itp. Ponieważ goniła nas godzina porannego transportu, nie mieliśmy za bardzo czasu na szukanie innego miejsca. Zamówione bułki jedliśmy trochę z ręką na sercu. Dorota dość szybko wyeksmitowała twór niekoniecznie przypominający ser, a którego walory smakowe dalekie były od choćby znośnych. Koniec końców nie mieliśmy żadnych przebojów zdrowotnych, niemniej woleliśmy już pławić się w morzu kubańskiego bez-smaku restauracji i tanich knajp, niż spożywać coś wyglądającego równie fatalnie i smakującego jeszcze gorzej ;) Jedynym plusem takiego miejsca jest cena - stricte kubańska. Za dwie bułki zapłaciliśmy bowiem 5 Peso kubańskich - około 88 groszy ;)

Podział na klientów
Niestety na Kubie cały czas da się zauważyć podział pomiędzy mieszkańców wyspy, oraz przyjezdnych. W pewnym sensie tworzy się ona w sposób naturalny, np. poprzez sieć Panamericana, czy zapewniający transport między miastami Taxi collectivo. Z innej strony wspierane jest przez system. Przykładowo w pewnym sklepiku na jednej z bardziej żyjących wieczorem ulic Hawany właściciel nie chciał nam sprzedać butelki wody, ponieważ mieliśmy przy sobie wyłącznie Peso wymienialne. Trochę to dziwne, ponieważ walutą tą płaciliśmy nawet w tzw. oknach - nie wnikam co było tego powodem. Jednak najbardziej hard core-owa opcja uwidacznia się w dwóch cennikach, lub realnej separacji ludzi. Przykładem może być Muzeum rewolucji w Hawanie, czy niemal dwunastokrotnie droższe bilety wstępu do obiektów przyrodniczych Gór Escambray - np. wodospad El-Nicho. Z separacją spotkaliśmy się natomiast w lodziarni Coppelia, gdzie przy wejściu grzecznie - niemniej dość stanowczo - zostaliśmy przekonani do ustawienia się w punkcie dla turystów. Przez to oczywiście płaciliśmy w Peso wymienialnym, ceny śmiało konkurowały z europejskimi, niemniej smak i jakość obsługi zdecydowanie nie dorównywały zachwytom niemal każdego przewodnika nad kultowością tego miejsca.

1 komentarz:

  1. Niestety nigdy nie byłem w tym kraju, ale ja bardzo cenię sobie robienie zakupów przez internet. Muszę przyznać, że jak czytałem również na stronie https://www.sendit.pl/blog/jak-zachecic-klienta-do-zakupow-w-twoim-sklepie-internetowym to gdy prowadzimy sklep warto jest wiedzieć jak przyciągnąć klienta do siebie.

    OdpowiedzUsuń